31.07. Powstanie Warszawskie. Mit czy szaleństwo?

24

31 lipca, dzień 516.

Wpis nr 505

zakażeń/zgonów/ozdrowień

2.882.939/75.261

Skoro dziś ta bolesna rocznica, to nie można jej ominąć. Poniżej wpis z zeszłego roku. Nic innego, ani bardziej dla mnie odkrywczego nie jestem w stanie napisać o Powstaniu. A ponieważ większość z Was czyta ten Dziennik krócej niż od roku, więc to dla nich. Dla wytrwalszych – ku pamięci.

Urodziłem się we Wrocławiu. O powstaniu w Warszawie wiedziałem niewiele. Moi rodzice, późni repatrianci zza Buga, nie nosili pod sercem tego etosu, raczej nasze patriotyczne korzenie sięgały rodzinnej gehenny syberyjskich łagrów. Chodziłem za to do szkoły imienia Powstańców Śląskich. Ten szkolny etos był sztuczny, bo przeniesiony przez PRL z Górnego Śląska na Dolny, po to, by w środku Ziem Odzyskanych powoływać się na legitymizujący naszą obecność przykład powstańców, o których wiedzieliśmy tyle ile Wilniuk o Katowicach. Czyli nic.

Mieliśmy za to akademie ku czci Powstania Śląskiego. W pierwszych klasach mojej podstawówki powstańcy jeszcze przyjeżdżali na otwarcie roku szkolnego czy na rocznice. Potem już coraz rzadziej, w ósmej klasie na akademiach… stał już tylko manekin ubrany w mundur powstańca. Coś mi się wydaje, że przejdziemy taki szlak i z naszymi warszawskimi bohaterami.

Właściwie – wstyd powiedzieć – tak naprawdę zainteresowałem się Powstaniem Warszawskim dopiero w stanie wojennym (czyli w wieku +20 lat), bo sporo się na ten temat drukowało w podziemiu. Do tej pory moja wiedza była propedeutyczna i raczej wspomagana przez ówczesne media, czyli film – z jednej strony „Kanał” Wajdy, tragicznie dołujący, z drugiej „Eroica”, że jednak się jakoś żyło. Tak w ogóle to – jak pewnie w większości z mojego pokolenia – moje wyobrażenie o okupacji i Powstaniu było takie, że byłem pewien, iż żadnego „normalnego” życia nie było, każdy Polak wychodził z domu nie do pracy, ale na akcję, a każda dziewczyna to była łączniczka. To wynikało właśnie z dostępnych wtedy źródeł. Wszystkie filmy były o tym jak się bijemy, dopiero „Giuseppe w Warszawie” otworzył mi oczy, że życie trwało i większością byli zwykli ludzie, którzy chcieli przeżyć, a nie chłopcy w wysokich butach na kilometr zalatujący podziemiem i ich dziewczyny z radiostacjami w koszach z owocami.

Tak właściwie dotknąłem zrozumienia Powstania dopiero w warszawskim teatrze Kamienica na sztuce „Pamiętnik z Powstania Warszawskiego”. Ten spektakl nie jest o bojowcach, ale potwornych cierpieniach cywilnej Warszawy – głównej ofiary tego zrywu. Kiedyś opowiadałem o tym swojemu amerykańskiemu kumplowi gdy go wraz z żoną zaprosiłem na wycieczkę do stolicy. I on kompletnie nie mógł tego zrozumieć. Nie mógł pojąć jak to się dzieje, że w obliczu terroru i rozstrzeliwania dziesiątek zakładników za jednego zabitego Niemca w ogóle społeczeństwo się na to godziło wobec… członków zbrojnego podziemia. Dla niego było to nie do pojęcia, według niego byłoby to u nich niemożliwe, a u nas nawet było popierane i wspierane społeczną aprobatą i pomocą. Tak samo z Powstaniem, w którym na jednego zabitego powstańca położyło głowę z 10 cywilów.

Potem, w Muzeum Powstania jego żona Amerykanka – zemdlała. W ogóle to była hardkorowa wycieczka. Zorientowałem się, że po Warszawie można oprowadzać właściwie tylko martyrologicznie. I nie jest to bynajmniej szlak zwycięstw. Ale w końcu udało sie nam obalić jeden mit – pani Amerykanka, obawiam się, że jak większość jej krajanów, myślała, że Powstanie Warszawskie to było to samo co Powstanie w Getcie Żydowskim. Teraz się dowiedziała – tyle uzysku.

W Polsce toczy się dyskusja o Powstaniu i będzie się toczyła jeszcze wiele lat. Pierwsze podejście, nazwijmy je etosowym, upatruje w czynie powstańczym kamień milowy polskiej tożsamości, świadectwo, które pozwala nam dumnie spoglądać wstecz i widzieć tam fundamenty naszej polskości. Podejście etosowe przeciwstawia temu pragmatycznemu (o nim niżej) argumenty, które się nie krzyżują, więc dyskurs jest jałowy. Jak ktoś się zająknie – po co było to Powstanie – to mu się zawsze zaświeci w oczy etosem Walecznego Miasta i Małym Powstańcem na Barbakanie. W Polsce hekatomba ofiar i zagłada miasta na tak niewyobrażalną skalę – uświęca czyn. Jest on tak wielki i naznaczony cierpieniem, że nie wolno już pytać się o jego cel czy rezultaty, bo takie pytania stawiają ofiary zrywu w fałszywym świetle pragmatycznych korzyści, odzierając je z heoroizmu.

Drugie podejście, nazwijmy je militarnym, jest pragmatyczne. Właściwie w najnowszej kulturze pamięci otworzył je Zychowicz swoim „Obłędem 44”, gdzie bez sentymentów rozprawił się z etosem, zabijając mit. Ten punkt widzenia podkreśla militarny bezsens Powstania, łżeromantyczne cele jego dowódców by „dać światu świadectwo czynem”, w końcu prezent dla Stalina, jakim była zagłada miasta i tysięcy potencjalnych członków elity, czyli taki Katyń 2.0., uczyniony tym razem niemieckimi rękoma.

Jak napisałem te dwa nurty nigdy się ze sobą nie zejdą w dyskusji, bo czynnik etosowy i pragmatyczny nie mają żadnych punktów połączeń. W końcu po latach można jednak zaobserwować powolne narodziny fenomenu kompromisu. I chyba jest on prawdziwym połączeniem niemożliwego – oddania hołdu powstańczej Warszawie ze zdecydowanie krytycznym podejściem do sensowności zrywu: lud warszawski spisał się bohatersko, zawiedli przywódcy.

Rzeczywiście, kiedy się teraz pogrzebie w dokumentach z tamtych dni widać, że chociażby generał Okulicki miał cele powstania wszystkie oprócz militarno-politycznych. Te zaś, jeśli już były, to miały charakter „międzynarodowego PR-u”. Mieliśmy potokami krwi i zagładą miasta wstrząsnąć światową opinią publiczną. Słaba taktyka dla znieczulonej i zmęczonej wojną społeczności międzynarodowej. Za to lud stolicy karnie stawił się na wezwania, choć broni brakowało. W dodatku pomagało w zrywie przeświadczenie (znowu emocjonalne), że trzeba tym Niemcom pokazać za te pięć lat upokorzeń dumnego miasta.

Ale pozostaje z tego coś nie tylko cennego w sensie wyłącznie etosowym, ale i pragmatycznym. Dziś, po latach to znak dla naszych nieprzyjaciół, że trudno im liczyć do końca na polski racjonalizm. Jak przyjdzie co do czego to ruszą chłopcy malowani w bój przegrany. Bez żadnych kalkulacji i będzie to dla wszystkich oczywiste. A ich ośmioletni prawnukowie będą po 70 latach śpiewać na wielkim placu zamordowanego miasta: „Warszawskie dzieci pójdziemy w bój, za każdy kamień Twój, stolico, damy krew”. Można to nazywać upiorną sztafetą przegranych, ale ta pokoleniowa determinacja jest dla mnie ważniejszym gwarantem, że jak przyjdzie co do czego to nikt nawet się nie zawaha, o czym wiedzą i powinni wiedzieć nasze nieprzyjacioły.

I będzie tak jak w przepięknym wierszu Herberta:

„Moja bezbronna ojczyzna przyjmie cię najeźdźco

a droga którą Jaś i Małgosia dreptali do szkoły

nie rozstąpi się w przepaść

  Rzeki nazbyt leniwe nieskore do potopów

  rycerze śpiący w górach będą spali dalej

  więc łatwo wejdziesz nieproszony gościu

Ale synowie ziemi nocą się zgromadzą

śmieszni karbonariusze spiskowcy wolności

będą czyścili swoje muzealne bronie

przysięgali na ptaka i na dwa kolory

  A potem jak zawsze – łuny i wybuchy

  malowani chłopcy bezsenni dowódcy

  plecaki pełne klęski rude pola chwały

  krzepiąca wiedza że jesteśmy – sami

Moja bezbronna ojczyzna przyjmie cię najeźdźco

i da ci sążeń ziemi pod wierzbą – i spokój

by ci co po nas przyjdą uczyli się znowu

najtrudniejszego kunsztu – odpuszczania win”

Jerzy Karwelis

Wszystkie wpisy na moim blogu „Dziennik zarazy”

About Author

24 thoughts on “31.07. Powstanie Warszawskie. Mit czy szaleństwo?

  1. Niestety, im dłużej żyję, tym podejście p. Zychowicza wydaje mi się coraz bardziej uprawnione.
    Ze wszech miar.
    Czasem nawet myślę, że gdybym znalazł się z wiązką granatów przed drzwiami, za którymi kierownictwo polityczno-wojskowe AK decydowało o tym, że żołnierze AK nie stawią się następnego dnia do kopania rowow przeciwczołgowych na wezwanie Niemców, za to stawią się na PRÓBNĄ mobilizację, co tym samym stało się pełną dekonspiracją CAŁEGO AK w Wawie (i wtedy Powstanie było tym samym już nieuniknione!), to bym te granaty do tego pokoju wrzucił. Bez wahania.
    Bo CAŁA późniejsza heroiczna walka Powstańców tak naprawdę (choć o tym się Polakom do dziś nie mówi) była głównie po to, by ochronić choć część cywilnej ludności przed wyrżnięciem w pień w masowych egzekucjach (takich jak te na Woli, pamiętam do dziś mój szok jako dziecka, gdym tam pod wiaduktem ujrzał liczbę zamordowanych w JEDNEJ z wielu masowych egzekucji tylko – bodajże 10 tysięcy!). Powstanie przecież skapitulowało NATYCHMIAST po tym, gdy gwarancje dla cywilów od Niemców dostało).
    NIGDY WIĘCEJ bezkarności polityków-durni skazujących Polaków na samobójczy heroizm !

    1. Całkowicie uprawnione, Stalin celowo poczekał na prawobrzeżnej Wiśle, żeby Niemcy, żadni hitlerowcy, Niemcy wyrżnęli spokojnie prawdziwych Polaków, co mieli naprzeciw czołgom, armatom i karabinom maszynowym koktajle Mołotowa, a co do dowództwa powstania, może warto by się przyjrzeć ich pochodzeniu, może nie był to przypadek i „patriotyczny zryw”? I autor ma tu całkowitą rację, to był Katyń 2.0.

  2. Warto zajrzeć do książki Jana Ciechanowskiego „Powstanie Warszawskie”. Mnie wychowali Powstańcy, więc temat jest mi bliski i twierdzę, że ma rację p. Piotr Zychowicz. A na temat jednej z piękniejszych kart Powstania i właściwie prawdziwym, choć spontanicznym, jego początku można poczytać np. na http://warszawyhistoriaukryta.blogspot.com (wpis *Bartek* z 29 grudnia 2013: „Ulica Suzina – tu wszystko się zaczęło”). Na pewno rozszerzy to wiedzę.

  3. A przecież moj okres formujący, w podstawówce i ogólniaku, w latach 70. I 80. to było harcerstwo i instruktorstwo w drużynie „Szare Szeregi” i zastępie „Parasol”. Znaliśmy cały szlak bojowy „Parasola”. Ale… Nikt nam przecież wtedy nie mówił, że nasi idole: Zośka, Alek, Rudy, to byli żołnierze AK wywodzący się z NDcji… Bo NDcja do dziś jest przecież w Polsce na celowniku wszelkiej maści niemiecko-brukselskich lewackich euromatołków…

  4. Ani przez moment nie przyszło mi do głowy zadać pytanie:- PO CO?
    Inni ludzie- inna rzeczywistość.
    Nie nasza.
    Zza klawiatury najnowszego laptopa,
    z wiedzą prosto z wyszukiwarki, niektórzy mogą jedynie stwierdzić
    – NO PRZECIEŻ TO BYŁO BEZ SENSU.
    Od roku tamto Powstanie ma dla mnie już inny wymiar.
    Jaki sens ma protestowanie przeciw Kovidozie?
    Każdy protest jest skazany na niepowodzenie.
    Jak śmiem porównywać oba wydarzenia?
    Na wojnie jak na wojnie- ludzie giną.
    Zmieniła się jedynie technika-czekam aż ludzie to zauważą.
    Może trzeba znowu poczekać 5 lat?
    Mimo iż teraz ciągle słyszę, tak samo jak ówcześni warszawiacy: „wszelki opór jest bezcelowy” .
    Czekam.

    1. Przyłączam się. Zwłaszcza że ani (z całą pewnością) dla TAMTYCH ludzi, w tamtym czasie Powstanie nie było bez sensu, ani dla nas (wierzę, że jest nas wielu) protestowanie przeciw „kovidozie” też nie jest sensu pozbawione. A tak jest, bo zawsze istnieje nadzieja. Nadzieja która materializuje się nieraz po wielu latach. Ale zawsze.

    2. Bez tej mi­ło­ści moż­na żyć,
      mieć ser­ce pu­ste jak orze­szek,
      ma­lut­ki los na­parst­kiem pić
      z dala od zgry­zot i po­cie­szeń,
      na wła­sną mia­rę znać na­dzie­ję,
      w mro­ku kry­jów­kę so­bie wić,
      o bla­sku próch­na mó­wić „dnie­je”,
      o bla­sku słoń­ca nic nie mó­wić.

      Ja­kiej mi­ło­ści bra­kło im,
      że są jak okno wy­pa­lo­ne,
      roz­bi­te szkło, roz­wia­ny dym,
      jak drze­wo z na­gła po­wa­lo­ne,
      któ­re za płyt­ko wro­sło w zie­mię,
      któ­re­mu wy­rwał wiatr ko­rze­nie
      i jesz­cze żyje cząst­kę cza­su,
      ale już tra­ci swe zie­le­nie
      i już nie szu­mi w chó­rze lasu?

      Zie­mio oj­czy­sta, zie­mio ja­sna,
      nie będę po­wa­lo­nym drze­wem.
      Co­dzien­nie moc­niej w cie­bie wra­stam
      ra­do­ścią, smut­kiem, dumą, gnie­wem.
      Nie będę jak ze­rwa­na nić.
      Od­rzu­cam pu­sto­brz­mią­ce sło­wa.
      Moż­na nie ko­chać cię – i żyć,
      ale nie moż­na owo­co­wać.

  5. Ale czy ten nieprzewidywalny naród, co zawsze rzucał się z motyką na słońce czy sztachetą na czołgi jeszcze istnieje jak istniał przez tysiąc prawie lat ? Ja się czasami obawiam, że to już nasz koniec, ugotowani jak żaby, uzależnieni od internetu, biedronek, korporacji i wygód, nie znający co to wolność prawdziwa

    1. Zasadne obawy, jeszcze Bismarck mawiał; „nie pozwólcie Polakom rządzić, bo będą rządzić całym światem” i się zaczęła eksterminacja narodu polskiego, Hitler, Stalin, katownie UB w powojennej komunistycznej Polsce, obawiam się iż wyrżnęli prawdziwych Polaków, wolność to już tylko puste słowo, albo rozumiane jak słusznie zauważyłeś/aś jako wolny dostęp do internetu.

    2. A jednak, skoro się tu wpisujemy, to ten naród nadal istnieje. Zupełnej spontaniczności nigdy nie było, ale zawsze znalazła się elita, za którą ten naród poszedł. I jeszcze jedno istnieje ten naród trochę więcej niż tysiąc prawie lat. A na czołgi ze sztachetami (a tym bardziej z szabelkami) nikt nigdy się nie rzucał.

      1. Hitler i Stalin skutecznie wybili nasze elity. Kiedyś byli wielcy Polacy, autorytety, ojcowie narodu….postać Pendereckiego bez żadnych twitterów gromadziła tłumy. Kornel Makuszyński opisywał przyjazd Sienkiewicza do Lwowa, całe miasto oszalało wtedy. A teraz, za kim byśmy poszli ? Zna Pan chociaż chociaż 10 ludzi, którzy by pociągnęli tłumy do walki? Za bankierem Mateuszem pójdziemy czy za Tuskiem ?

        1. A gdzież to tak postać Pendereckiego gromadziła tłumy? Chyba że chodzi o Paderewskiego. Ale to inne czasy i inni idole. Oni też objawili się we właściwym miejscu i czasie, a ich popularność wynikała z jednak nieco odmiennej sytuacji politycznej. Nie, nie znam nikogo, za kim by poszły tłumy, ale w momencie największych napięć objawiali się różni charyzmatyczni przywódcy, którzy nie tłumy, ale całe narody potrafili za sobą poprowadzić. Również zrywy wolnościowe, które przeżyliśmy, miały swoje elity przywódcze, choć nie były to pojedyncze osoby. I nie było dawniej aż tylu środków masowego przekazu (a raczej ogłupiania) do celowego robienia motłochowi wody z mózgów. Mimo to jednak, nie moglibyśmy teraz dyskutować, gdyby nie 1980…

    3. Co baba pisze? Nasz naród, motyka na słońce? Tak się nie zostaje imperium europejskim, którym byliśmy. Przegraliśmy przez wynarowienie demokracji w otoczeniu aytorytaryzmów, które teraz… uczą nas demokracji.

      1. Dwie sprawy: skumulowana reakcja mas, narodu, to jedno- jest jak napieta sprężyna gotowa do odbicia.
        Ale (to dwa) ona odbije tam, gdzie skierują ją charyzmatyczni przywódcy/albo tzw elity.
        I to właśnie decyduje o efekcie tego odbicia.
        Z energią narodu kłopotu u nas do niedawna nie było.
        Za to problem był z tymi „elytami”, marnującymi naszą energię i potencjał.

  6. Faktycznie nasze Powstanie, to niesamowita broń psychologiczna. Być może właśnie, że względu na kalkulację krwi, Rosjanie nie wkroczyli za Jaruzela, a dziś tworzenie superpaństwa UE się tak ślimaczy..

    Miejmy nadzieję, że raz przelana krew wystarczy na wieki. Chwała bohaterom!

  7. Krew?
    Krew Baczyńskiego za krew snajpera feldfebla- 4 klasowego buraka z Saksonii czy Bawarii?
    Bogaci jesteśmy…
    A wyobraźmy sobie, że 200 tysięcy wykształconych Polaków NIR ZGINĘŁO.
    I wykształcili 300 tysięcy dzieci, też elity. A one 500 tysiecy swoich dzieci…
    Ale zginęli, bo idiotom politykom zachciało się robić powstanie w mieście frontowym, czyli wyłom we FRONCIE!

  8. Wiecie co to jest „zugzwang”?
    My Polacy byliśmy w 1944 roku w „zugzwangu”. Zarówno wybuch Powstania Warszawskiego jak też czekanie, iż to Stalin wyzwoli Warszawę pogarszało naszą sytuację.
    Zugzwang, sytuacja na szachownicy w szachach gdy każdy ruch pogarsza sytuację gracza będącego na posunięciu.
    Faktem jest, że do naszego zugzwangu doprowadzili politycy. Bądźmy jednak sprawiedliwi, nie tylko polscy politycy.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *