9.07. O, Holender…!
9 lipca, dzień 859.
Wpis nr 848
zakażeń/zgonów
1.264/4
W Holandii wrze. Że co, że nic nie wiecie? Ano jakoś w mediach cichutko, coś w podobie do protestów kanadyjskich. Postrachany suwenir musi być na poziomie światowym trzymany w nieświadomości, że gdzieś tam dymią, bo mu się jeszcze spodoba i kłopot gotowy. Ostatnio troszeczkę farbę puściła publiczna TV. Widać Pis-owi jest wiadome, że nasze chłopy już są tak spacyfikowane, że nic sobie z takich przykładów nie zrobią. W innych polskich mediach cichosza. TVP to puszcza, bo ma pretekst do pokazania jak ich „ulubienica” czyli przeklęta Holandia, kraina Polakożerców i Timmermansów, nurza się w ekologicznym szaleństwie.
A o co chodzi? Rząd holenderski chce ograniczyć, na razie o 30% produkcję rolniczą z powodu… zbyt dużej emisji azotu tej dziedziny gospodarki. Podniósł się raban i traktory ruszyły na miasta. Co gorsza – blokują centra handlowe i zaczynają się kłopoty z zaopatrzeniem w żywność. Przypomina to scenariusz kanadyjski, podobny ruch, zlot gwiaździsty poparcia, zapchane drogi, wsparcie od tłumów przydrożnych. I ta sama reakcja władz. Na razie (jeszcze) nie siadają protestującym na konta, tak jak trudziarze w Ottawie, ale już zaczyna się napuszczanie ludzi na protestujących, których obwinia się o to, że ludzie nie mają co jeść. Rząd jest tak zdesperowany, że obiecał – nie tylko by ratować zaopatrzenie – że spadki produkcji skompensuje sobie importem z innych krajów.
To szaleństwo jest. Szaleństwo hipokryzji. No, bo u siebie będzie czyściutko, gdzie indziej będzie truła kogoś innego ichnia produkcja rolna. Bo przecież tam gdzieś, skąd przyjedzie ta żywność to kwestie azotu dane kraje mają w tym miejscu, z którego wydobywa się z krowy taki gaz. A więc niech gdzie indziej trują, my będziemy tę produkcję spożywać, ale u nas czyściutko i rolnicy na bruk. Ale – przypominam nieśmiało, mamy jedną planetę, zanieczyszczenia nie mają geostacjonarnego charakteru i nie wiszą w miejscu popełnienia, tylko cyrkulują po planecie tworząc jej klimat. W związku z tym jest to hipokryzja braku logiki, bo to i tak do nas wróci, minus utracone miejsca pracy rolników. To taka sama „logika”, która każe nam się dekarbonizować w ramach naszych europejski 9% zanieczyszczeń światowych, podczas gdy Chińczycy śmierdzą na 50% zanieczyszczeń światowych i właśnie otwierają kolejne setki elektrowni węglowych. Planety nie uratujemy, może własne dobre samopoczucie. W dodatku stając się energetycznymi, a więc i cywilizacyjnymi, pariasami.
Tyle o szaleństwie. Teraz o podobieństwach kanadyjskich. Tam też duch rósł, przyłączali się ze wsparciem inni (holenderskich rolników poparli blokadami rybacy), szło na spore zderzenie. Odpowiedź władz była cwana, cierpliwie rozmydlano protest, podpuszczano na protestujących „głodujących” mieszczan. Potem selektywnie dopalono wybrańcom, by dać odstraszający przykład dla wahających się. W końcu zagrano na czas i wszystko się rozmyło.
To mi przypomina… stan wojenny. Nie z powodu szykan, ale strategii. Pamiętam jak stanął w strajku Wrocław. My tam mamy taką dzielnicę nomen omen – Fabryczną. Po prostu to były kiedyś przedmieścia, gdzie ulokowano wrocławski przemysł. Potem miasto się rozrosło i wchłonęło w siebie dzielnicę fabryk, tak, że te wylądowały praktycznie w centrum miasta. I to wszystko stanęło w strajku okupacyjnym, kiedy Jaruzel ogłosił wojnę z narodem. Hutmen, Pafawag, Dolmel, FAT, Elwro. W fabrykach pozamykały się załogi, Frasyniuk z kolegami (były czasy, kiedy ten jeszcze nie zwariował) skakali z fabryki na fabrykę i organizowali opór. I kiedy tak wszystko stało zaczęły się pacyfikacje. I załatwiła wszystko jedna ekipa połączonych sił zomowsko-wojskowych. Po kolei. Jedną po drugiej pacyfikowano fabryki. Dzień po dniu. Zabrano się za Pafawag, a Elwro stało i czekało na swoją kolei. I tak zeszło w 10 dni i było po wszystkim.
W okresie kowidowym byliśmy świadkami wielu zadym i demonstracji przeciwko poczynaniom władz. Były to protesty izolowane, osobne, bez większych reperkusji politycznych. Protesty nie wyłoniły żadnej siły, żadnego przywództwa czy programu, były tylko świadectwem suwerena. Czyli dla władzy – do pominięcia. W dodatku po takich paroksyzmach i tak suwenir, w jedynym realnym sposobie na zmianę znienawidzonych władz, czyli w wyborach i tak odtwarzał polityczny układ, który był źródłem jego zgryzot.
I tu się pojawia po raz któryś fenomen Polski, która praktycznie nie dymiła w ogóle. Pisałem o tym ciekawym zjawisku. Wielu utyskuje, że duch padł w narodzie, że tacy holenderscy to się postawili, nasi zaś przełknęli wszystkie „piątki Kaczyńskiego” w pokorze. No, tak jest, nie ma co się oszukiwać. Głównie jest to spowodowane tym, że sztuczny podział w wojnie polsko-polskiej magnesuje całość sceny politycznej. Jest jak czarna dziura, która wciąga w tę dwójpolówkę całą materię potencjału politycznego Polaków. Kompletnie pacyfikuje, wręcz upupia jakąkolwiek inicjatywę. Gdybym miał być cynicznym szefem służb, to bym tak robił – sam bym mnożył fejkowe byty polityczne, by wyszedł z tego kłótliwy plankton, w dodatku prokurujący zniechęcające porażki.
Tak czy siak ci ospali Holendrzy biorą swoje sprawy w swoje ręce. Rachunki za ekologiczne szaleństwo stają się już wymierną krzywdą, nie teoretyzowaniem o ptaszkach, krówkach i syntetycznym mięsie. Trzeba to obserwować, jak również spoglądać na poczynania władz. Te mają swój obosieczny miecz i nie będą się wahały go użyć – to czas i zmęczenie. Tak jest zawsze, jak protesty nie mają swojej politycznej reprezentacji. Ruchy ludowe, spontaniczne są łatwe do pacyfikacji, ale jak przychodzi co do czego i sytuacja się zaostrzy, to same władze będą cierpiały za inicjowaną atomizację protestów. Nie będzie z kim gadać i zapanuje kryterium uliczne. A na końcu takiego peletonu zawsze jedzie autobus z napisem „koniec wyścigu”.
Wszystkie wpisy na moim blogu „Dziennik zarazy”.
Jak oglądam te zdjęcia czy filmy z protestów to widać że ludzie jednak głupi są i niczego się nie uczą. Tu się nie da spontanicznie i w pojedynkę. Widać że służby mają opanowaną taktykę. Wyłapią jednego i go pałują. A tu wystarczy ze ludzie nauczą się z sąsiadami np w dziesięciu walczyć. Niech sobie zrobią jakieś tarcze, kaski choćby motocyklowe, noga od stołu i już mozna się temu przeciwstawić. A jak idziesz w klapkach to dostajesz wpier.dol bo nikt cię z tłumu nie osłania i już po proteście. W Polsce mamy 100 tys policjantów z czego połowa to spaśluchy za biurkiem. No to przecież jakby wyszło 50 tys ludzi w warszawie przeciwko 10 tys policjantom to ich zaje.bią tymi nogami od stołu. A tak wystarczy 1 tys policjantów żeby rozpędzić np marsz niepodległości.
Sparafrazuję Korwina. Gdyby protesty mogły coś zmienić były zakazane.
To tak samo jak z wyborami.
Coś w tym jest. Jestem daleki od tego żeby kogoś podpuszczać do walk ulicznych ale jak szedłem na ostatni marsz nieoodległości to w plecak wziąłem kask narciarski. Rolnicy spokojnie mogliby wystawić oddział „pikinierów” w jakimiś długimi kijami żeby trzymać zomiwców na dystans plus pokrywy od śmietnika itd – niecpo to żeby bić tylko dla własnego bezpieczeństwa dla odparcia ataku. Jest tylko jeden problem- zomo jak to zomo zawsze może zacząć strzelać.