patch

28 czerwca, wpis nr 1363

Zapraszam do wsparcia mego bloga

wersja audio

Promocja mojej książki. Zapraszam do lektury!

kod promocyjny: elity10

Zastanawiam się coraz bardziej nad bezradnością ludzkości. Jest to trend międzynarodowy, a właściwie przypisany cywilizacji łacińskiej w jej odchodzącej wyraźnie formie. Co prawda w ustrojach autorytarnych takich jak azjatyckie, łącznie z Rosją, stany bezradności obywatelskiej są wpisane w ustrój od samych początków tych społeczeństw, to nie osiągają one takiego stanu, tylko w nim przebywają w sposób permanentny. Daje im to demobilizacyjny brak perspektywy alternatywnej, bo tam zawsze tak było, zaś spokój społeczny i pokój ducha osiągało się w postawie pokornej wobec władzy. W cywilizacjach o dość kłopotliwej przeżywalności sama egzystencja stawała się wartością w sobie, a skoro władza, nawet za cenę zamordyzmu ją zapewniała, to człowiek nie tyle się na to godził, co przyjmował jako… błogosławieństwo. Nigdy nie było inaczej, władzuchna dawała podstawę egzystencji poprzez porządek społecznej hierarchii: jeśli chciałeś przeżyć – było dla ciebie miejsce, jeśli wybierałeś się w niebezpieczną podróż w górę drabiny społecznej, to na własne ryzyko, szybko weryfikowalne tak, że dostawały się tam z dołów jednostki rzeczywiście i zdeterminowane, i przysposobione.

U nas jest inna perspektywa. Cywilizacja łacińska zapada się z resztkami świadomości, że było lepiej i nie wiadomo dlaczego niby ma być gorzej, bo tak to już jest. Przy świadomości (dodajmy – zanikającej), że było kiedyś lepiej mamy do czynienia z poczuciem degradacji. Byliśmy kiedyś w innym miejscu, idziemy w dół, nie tak jak inne cywilizacje, które zawsze miały co najmniej tak samo. Te patrzą się na nas, widząc nasze zbiorowe samobójstwo nanizują na sznurek przekazu argumenty o jednak wyższości swoich, mniej cywilizowanych w rozumieniu Zachodu, społeczeństw, bo wyszło na ich: u nich po staremu, zaś Zachód zapada się. I to zapada się bez zrozumienia źródeł swej zapaści, ba – z czasami wręcz komicznymi zaśpiewami, że „nic się nie dzieje”, że jest ok. Ale to podśpiewywanie grabarza w trakcie sypania piachu na grób. Postarajmy się zastanowić jak to się dzieje, że się tak dzieje. Zacznijmy od podstawy, czyli zmiany funkcji państwa w cywilizacji łacińskiej.

Objawy zapaści

Wyraźnie, w systemie demokracji przedstawicielskiej, mamy do czynienia z kompletnym rozprzęgnięciem się dobra wspólnego z jego przedstawicielami, którymi mają być politycy. Dzieje się to na kilku płaszczyznach – suweren jest systemowo nie tyle niedopuszczany do głosu, co zalążki jego woli (która może być scalona wyłącznie w formie aktywności politycznej) są dekomponowane. Głównie poprzez system politycznej dwójpolówki oraz przez dekonstrukcję języka protestu czy identyfikacji. Dwójpolówka (powszechna w obecnych systemach demokratycznych) od razu wtłacza wszelkie aktywności w utarty i gotowy system wyboru między cholerami i dżumami, a więc nie jest polem do wyrażania nowych ambicji suwerena, ale ich pacyfikowania i zamieniania w istniejące formy kooptacji, z małymi kosmetycznymi już tylko zmianami.

Kwestia oddziaływania komunikacyjnego jest mylona z dyktatem mediów. Ale media to są tylko trąbki. Ważne są napisane nuty i dyrygent, który przewraca wybrane kartki partytury i tylko wskazuje kto zaczyna grać przygotowaną frazę. Dekonstruuje się podstawowe pojęcia, co, poprzez nagłaśniane przez medialne trąbki, powoduje zamęt semantyczny. W dodatku dzieje się to w kontekście kompletnego już nie pomieszania pojęć, ale nadawania im odwrotnego znaczenia. Zabieg ten, zapoczątkowany przez Orwell’a („wojna to pokój”) powoduje, że depozytariusze największych zbrodni przeciwko ludzkości nazywają sami siebie jej zbawicielami. Partie i organizacje o kompletnie mafijnych strukturach, z agendą globalistyczną mającą suwerena za nawóz historii obwołują się siłami demokratycznymi. Medialne silosy propagandy wycierają sobie ekranowe gęby wolnością słowa, zaś walczących z cenzurą stygmatyzują (ale już i wsadzają) pod zarzutem mowy nienawiści. Wszystko jest postawione na głowie, co – przyjmowane w przekazie nawet przez Kościół – powoduje, że nie ma w ludzkim języku możliwości artykułowanie nie tylko sprzeciwu, ale i podstawowej diagnozy sytuacji.

Głównym przejawem jest oddzielenie się państwa jako dostarczyciela podstawowych można rzec „usług” dla obywatela i obywatela tego bezradność w egzekwowaniu zasad niby kontraktu jaki zawrzeć mieli w jego imieniu politycy ze sferą publiczną. Mamy do czynienia z totalną alienacją państwa od obywateli. Dlaczego tak się dzieje zaraz zobaczymy, najpierw popatrzmy na podstawowe objawy.

Bezpieczeństwo

Ludzie nie chcą wojny, ale władze mają to gdzieś. I widać jak na dłoni że rządzący nie pchają się do wojen w celach obrony, nie są to nawet batalie zapobiegawcze – to tylko narracja dla ubogich. By się to sprawdzało potrzebne jest dozowanie dynamicznych dawek strachu, aby uzasadnić wejście w konflikt – nie chcieliśmy, ale musimy się bronić: choćby i na Ukrainie. Jak to się więc dzieje, że naród wojny nie chce, zaś ją otrzymuje od swoich wybrańców? Być może ich agendy są sprzeczne, ale dlaczego nie wychodzi to w trakcie kampanii wyborczej, tak by naród wybrał jednak inną, bliższą sobie opcję?

Pierwsza rzecz – mamy do czynienia z grupami poddającymi się agendzie wojennych podżegaczy. Po prostu dopuszczają tacy obywatele wojenną przygodę, nie zdając sobie sprawy z jej konsekwencji. Dochodzimy do sytuacji sprzed I wojny światowej, gdzie narody wyraźnie chciały sobie dać po razie, nie wiedząc o jakiej skali się tu mówi i że każda wojna trwała dłużej niż zakładano. Co prawda dziś trzyma wszystkich w szachu wzajemny szantaż atomowy, ale działa on w obie strony, to znaczy, że wcale nie wyklucza konfliktu konwencjonalnego, tylko jego eskalację i to tylko w przypadku wielkich mocarstw. A pod parasolem atomowym odbyło się już tyle wojen, że w ostatnich trzech latach zginęło w wyniku działań wojennych więcej ludzi niż w pierwszych dwóch latach II wojny światowej.

Wojna się więc toczy, ale my albo o tym nie wiemy, bo znamy jej tylko telewizyjne, czyli nie hybrydowe objawy, albo odwracamy wzrok, jak od pogrzebu – przykro po prostu patrzeć na takie – również nieuchronne i dla nas – zjawiska. I tu jest pierwsza zagwozdka – to jak to jest, że w systemie przedstawicielskim tak ważny interes społeczeństwa, jakim jest bezpieczeństwo, jest pomijany? To, że istnieją różne grupy interesów zainteresowane wojną, to jasne, ale jak to jest, że w swej elitarności i sprzeczności racji wygrywają nad pokojową większością? Przecież urna wyborcza powinna takich podżegaczy zmieść z powierzchni politycznej sceny. A tak nie jest.

To samo z migracją. No, pokażcie mi człowieka, który jej w Polsce chce – no, poza może paroma lewackimi oszołomami. Już nawet to humanistyczne podejście pięknoduchostwa na nie swój koszt dobiegło końca. Przykłady z Zachodu kłują w oczy nie medialnie (bo tu wciąż jest szlaban), ale już statystycznie. Polacy tego nie chcą, ale… jakoś to idzie dalej swoją, eskalującą dodajmy, drogą. Te patrole obywatelskie, te marsze przez most do Niemiec to pokaz atrofii państwa w jej podstawowej funkcji – zapewnienia bezpieczeństwa. A tu państwo rości sobie prawa do monopolu wymierzania sprawiedliwości, zazdrośnie tego strzegąc, nawet kiedy tego… nie dowozi. Obywateli, którzy w sytuacji bezczynności organów publicznych zmuszeni są do form samoobrony, ściga się jak rebeliantów. A więc mamy wpuszczanych przez naszą policję nielegalsów (ba – przywożonych przez granicę do nas przez Niemców), nic nie robienie w tej sprawie państwowej policji, za to gazowanie marszów samoobronnych na graniczne mosty. Coś poszło nie tak.

To łatwo namierzyć kto to robi. Po prostu trzeba pójść ścieżką do góry. Ja kiedyś tak się wybrałem – chyba w Bydgoszczy jakiś pijany kierowca rozjechał przystanek pełen ludzi. Okazało się z prasy, że to człowiek o inicjale A. Zazwyczaj podaje się imię sprawcy i pierwszą literę nazwiska. A tu po prostu A. Dowiedziałem się z forów, że gościu ma na imię Andrii i podanie jego imienia i pierwszej litery nazwiska pokazywałoby, że to Ukrainiec, a tak nie wolno. I tu trzeba zrobić duże STOP, jak na statku przed zderzeniem z górą lodową. Chwileczkę – a kto zdecydował OSOBIŚCIE, że podamy w tym wypadku tylko pierwszą literę imienia? Dlaczego? Żeby nie wyszło, że to Ukrainiec i żeby co? Żeby Polacy nie nabrali kolejnego promila zbiorowej niechęci do Ukraińców w Polsce? Ale jak to? To znaczy, że we władzy jest ktoś (przecież nie sam to wymyślił), który nie ma odpowiadać na wątpliwości Polaków, tylko kształtować je w pożądanym kierunku, choćby i przez niewiedzę. Ale w pożądanym kierunku przez kogo? No przecież jak widać nie przez obywateli. Teraz już wystarczyło pójść tą drogą, by tak jak ja skończyć (wtedy na pisowskim) zakazie pochodzącym od prokuratury. To ona martwiła się o nasz odbiór ukraińskiej diaspory. Ale przecież sama z siebie tego nie wymyśliła. Wymyśliły to i wyegzekwowały od policji, poprzez prokuraturę, na mediach skończywszy – władze. Uwaga – wybrane przez naród.

Edukacja

Ja już Bogu dziękuję, że moje dzieci są już dorosłe i że nie mam obaw co je może spotkać w szkole, do której je posłałbym. Ale mam już i wnuki i nie wyobrażam sobie jak to u nich wygląda. No bo posyłamy swoje dzieci do szkół, mamy nawet konstytucyjne gwarancje że to my decydujemy o kierunku ich wychowania, a tu – nic. Idą w ciemno. I tylko los może nas uratować, że pójdą do placówki, w której nie ma jakiegoś dyrektora, a tym bardziej belfra, z odchyleniem progresywnym, zwłaszcza w kwestii tzw. tożsamości płciowej. Puścisz do szkoły dzieciaka, a ten przyjdzie nagrany po jakimś „tęczowym piątku” tak, że się z nim już nie dogadasz. W kluczowym momencie kształtowania się jego osobowości dostanie wzorce, które przeorają jego psyche na lata, zaś odpady takich eksperymentów pozostawią do zabawy rodzicom.

Tu już jest jakaś systemowa bezradność rodziców. Coraz to widzę jakieś relacje z samotnej walki z tym gnojstwem w wykonaniu jakiegoś zawziętego rodzica na wywiadówce. Gościu się ciska, nauczycielka ze zrozumieniem pt. „taki mamy program” kiwa głową, reszta rodziców – spuszczone głowy, tak jakby olali już to, że kierunek rozwoju ich dziecka nie zależy od nich. Bo tak już jest. Ale co się dziwić takiemu społeczeństwu, które niedawno swoje dzieci oddawało w ręce eksperymentatorów genetycznych ze strzykawkami w rękach. Nawet dzieci nie potrafimy już bronić.

Ale ja wiem, że odwaga obywatelska może się kończyć na wywiadówce, zaś instynkt stadnego strachu może paraliżować nawet obywateli o wysokim (własnym) mniemaniu o integralności swoich poglądów z czynami. Takie mamy społeczeństwo. Ale w zaciszu kabiny w lokalu wyborczym jesteśmy ze sobą sam na sam. No, może jeszcze towarzyszy nam, ale własny, strach przed wyjściem z bańki własnego stada, który kończy się tym, że wybieramy taką ekipę, od której dostaniemy coś, czego byśmy nie chcieli, ale za to coś na co… zagłosowaliśmy. A dlaczego tak robimy? Bo nam podstawiają fałszywe, emocjonalne priorytety – no tak, ześwinią nam szkoły, puszczą na wojnę, ale ten Kaczor, Mentzen faszysta i takie tam… A więc zdradzamy nie tylko własne ideały, bo tych już nie mamy, ale oddajemy na pastwę niewiadomego-wiadomego swoich najbliższych, najgorsze, że bezbronnych.

Zdrowie

No, opieka zdrowotna to już gwóźdź do opisywanych tu desek całej trumny. No bo jak to jest – tu już mamy bezradność w stopniu całkowitym, z dodatkowym godzeniem się na ten stan. Płacimy kupę kasy na służbę, która tak nie dowozi, że składki zdrowotne stają się tylko dodatkowym podatkiem, bo mimo że płacimy na służbę zdrowia, to bez wspomagania się prywatną służbą zdechlibyśmy niediagnozowani i nieleczeni. I godzimy się na to.

Epicentrum tej zapaści pokazało nam podłoże tej bezsilnej aprobaty stanu tragicznego w kowidzie. Cały system wyrzucił z siebie chorujących do domu, by tam dogorywali. Napichcił tyle długu zdrowotnego, że będziemy się z tym borykać latami i generacjami. Zabił ponad 200.000 ludzi i… nic. A powinno to oznaczać 200.000 spraw sądowych założonych przez rodziny zmarłych. Bo to nie były błędy lekarskie, to były zbrodnie systemowe, procedury odgórne, do których stosowali się lekarze. A było ich tylu, że „tylko” 114 lekarzy jest sądzonych do chwili obecnej nawet nie za niestosowanie diabelskich procedur, co pytanie o ich zasadność. A więc całe dziesiątki tysięcy lekarzy „tylko wykonywało rozkazy”. A rodziny odbierały worki z bliskimi, albo znajdywały ich we własnych domach, wygnanych z sal operacyjnych i terapii. I nic.

Jak to nic? Ten system nie dość, że ściga resztki przyzwoitości w zawodzie lekarskim poprzez kuriozalne sprawy wytaczane „lekarzom niezłomnym”, to jeszcze wyciąga ręce po więcej pieniędzy. A więc chodzi o to, by w to dziurawe wiadro lać coraz więcej wody, w nadziei, że ta  przez to tylko wolniej będzie wyciekać. Wiadro ma zaś być wciąż takie samo i to samo. A przecież podstawowa logika mówi coś odwrotnego. Nawet niektórzy politycy tak mówią. Ale na tych się nie głosuje, a nawet jak się głosuje, to się nie dziwi, że potem nie dowożą. I tak sobie żyjemy, ale niektórzy – bez środków na prywatną alternatywę – nie żyją lub tylko dogorywają. Nie stać ich na lekarstwa z NFZ, zaś o przyjęciu do lekarza mogą sobie tylko pomarzyć. Ale… głosują na partie które nic nie zmieniają w tym względzie, bo ważniejszy jest kot Kaczora, czy tęczowa flaga w zadku Trzaskowskiego.

Kierat

Państwo elit rośnie, a więc i drożeje. Polacy realnie zarabiają mniej, zaś przyzwyczajeni medialnymi aspiracjami do swego poziomu życia muszą na to pracować dłużej i więcej. Tylko po to, by utrzymać swój dotychczasowy dobrostan, gdzie tam już mówiąc o rozwoju. Zadłużamy się, a więc, by na to zarobić, pracujemy więcej, co nas alienuje od relacji, nawet z najbliższymi. Tykający zegar raty kredytowej doprowadza nas do ciągłych kompromisów – wyścigu szczurów w pracy, braku innych zainteresowań, powierzchowności w relacjach, ciągłej nerwicy i patrzenia na kalendarz nie po to, by zaplanować wakacje, ale by zobaczyć czy uzbieramy na ratę. Staliśmy się niewolnikami systemu, który jednym ruchem, choćby i na WIBORrze, może nas strącić z raju do piekła.

Ale my za takim państwem głosujemy. Daliśmy sobie wmówić, że ono musi być rozległe, bo regulacji jest wiele i trzeba trzymać porządek. Ale to właśnie wybieralna władza produkuje te regulacje, coraz bardziej dla umotywowania własnego rozrostu, nie dla obywateli. I dla obywateli te kropki się nie łączą – dalej głosują na swoich ciemiężców.

Wróćmy na chwilę do innych cywilizacji, od których zaczęliśmy nasze tu dywagacje. Te prymitywniejsze społeczeństwa – czy wstają codziennie z troską, że ich świat za chwilę może się cały zawalić? Nie – oni się raczej martwią o to, co będzie jutro, ale to „jutro” nie ma perspektywy końca ich świata. Na Zachodzie – dziś – ma. Nie spłacisz zadłużenia to leżysz, a twój świat zmieni się w oka mgnieniu i będziesz musiał, jeśli masz jeszcze siły i zasoby, zaczynać wszystko od początku. I gdzie ta zachodnia utylitarność? Ta wiara w ciągły postęp i sprawiedliwość systemu, który za dobre wynagradza a za złe wybacza? Kto ma lepiej?

Ten trend wzmacniają media, które coraz to podnoszą konsumpcyjną poprzeczkę. Dzięki temu przemysł ma co robić, a ludzie mają robotę, ale… coraz mniej w naszej cywilizacji. A więc kasa zostaje poza naszym kręgiem cywilizacyjnym, nie mówiąc już o robocie. My zaś zasuwamy za gonionym króliczkiem konsumpcji, poganiani przez dzieci i rodzinę, kompletnie uwiedzionymi urokami życia dla wątpliwych przyjemności. Większości z tych rzeczy przecież nie potrzebujemy, zaś samo ich posiadanie jest już tylko wynikiem zaspokajania potrzeb statusowych, tak ważnych w przypadku dzieci i młodzieży, których osobowości kształtują się w ramach rówieśniczych i prestiżowych watah.

I też przeciwko temu nie protestujemy przy urnach. Że z jednej strony życie drożeje, ambicje rosną wraz ze zobowiązaniami i stajemy się niewolnikami poprzez nakładanie sobie kajdan konsumpcji oraz godzenie się na zubażanie nas przez państwo.

Czemu tak jest?

Ano temu, że staliśmy się bezwolnym stadem, a przy zmatematyzowanej większości demokracji nie jest ważne czy ci się to podoba, czy nie – zostaniesz zmieciony i porwany razem z pędem owiec, nawet w przepaść z ogłupiałym stadem, ryczącym jakieś bzdety, czy chcesz tego, czy nie. System doprowadził do kompletnego braku woli innej niż hedonizm, zbliżający się w czasach stymulowanych konfliktów już jedynie do chęci przeżycia. Strach serwowany, czy to na poziomie pandemii, czy wojny obniżył nasze wymagania i tak sprowadzone do czysto materialnego przetrwania. Jak zaczęliśmy oddawać niemowlęta i ciężarne kobiety pod strzykawki byliśmy już społeczeństwem wyzutym z podstawowych wartości. Kiedyś najbardziej prymitywne społeczeństwa wiedziały, że w czasie kryzysu chroni się kobiety i dzieci, bo to jedyna gwarancja kontynuacji substancji społeczności, a niedawno oddawaliśmy je w ręce sanitarystycznych oprawców. A to świadczy o tym, że staliśmy się już nawet nie stadem, ale tworem indywiduów w ogóle nie zorganizowanym wobec podstawowych wartości, jakim jest przetrwanie społeczności. Dziś każdy walczy o swoje, nawet kosztem najbliższych. Jesteśmy więc jak rozsypane gwoździe egoizmu – każdy leży osobno, zaś do kupy zbierają nas już tylko magnesy kryzysów po to, by nas poukładać w globalistyczne wzory.

Konstatacja to niewesoła, ale najgorsze są te ciągłe zaśpiewy o eksplozji wolności, te zaklęcia o sprawczości ludu. Czy ktoś w nie jeszcze wierzy? Czy już tylko kapłani tego przesłania? A może oni od początku w to nie wierzą? W to ma wierzyć lud. Ale część ludu czuje, że coś jest nie tak, ale nie ma wspomnianych narzędzi protestu, innych niż ślepy bunt. Druga część ludu w to też nie bardzo wierzy, chyba, że są to zawierzenia na poziomie sekciarskim. A więc w środku jest aksjologicznie pusto i wszystkie strony tego śmiertelnego tańca odprawiają już tylko formalny obrządek. My udajemy, że to naprawdę – wy, odbiorcy macie tylko przyznać, że w to wierzycie. A obok toczy się życie „rumiane jak rzeźnia o poranku”, zaś my godzimy się na rzeczy, które jeszcze kilka lat temu były tematem najbardziej dystopijnych filmów.

Po prostu elity obsiadły państwo, zgnuśniały i nie dowożą. Jednocześnie wmawiają nam na różne sposoby, że to optimum, na co można obecnie liczyć. Dlatego tak się męczymy, dlatego głosujemy na tych, co nam sprowadzą migrantów pod domy nastoletnich córek, głosujemy na droższy prąd i wsuwanie robali. Odwracamy wzrok od nieuchronności w nadziei, że jakoś to będzie, zaś wszystkich wieszczących upadek traktujemy jak Laokoona. Zawsze podaje się tu przykład Kasandry, ale ta jakoś się ze swych przepowiedni wykaraskała. Laokoon został zaś wciągnięty do morza ze swymi synami przez potwory morskie dlatego, by mógł wypełnić się plan zdradzany jego przepowiedniami. Ostrzegani trojanie uznali jego śmierć za karę bogów za próbę demaskacji pułapki konia trojańskiego i tym bardziej przyjęli ten „dar Greków” pod swój dach, co było początkiem ich zagłady. Tak jest i teraz.

Poddaliśmy się, a ci co się nie poddali mają zginąć w samotnej walce, jak Roland broniący tyłów armii, która odeszła już tak dawno, że nikt nie pamięta czy kiedyś w ogóle istniała.

Napisał i przeczytał Jerzy Karwelis

Wszystkie wpisy na moim blogu „Dziennik zarazy”.

About Author

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *