9.09. Bezrobocie w kowidzie
9 września, dzień 191.
Wpis nr 180
zakażeń/zgonów/ozdrowień
71.947/2.147/57.135
Od samego początku pandemii zastanawiałem się jak lockdawn wpłynie na kwestię bezrobocia. Polsce przed wirusem szło wyjątkowo dobrze w tej kwestii, więc można było spadać z… niskiego konia, a więc mniej się potłuc. Przypomnę, że w tej kwestii musieliśmy się nawet posiłkować zarobkowymi imigrantami, czyli zapełniać te miejsca pracy na rynku, które nie były wystarczająco atrakcyjne dla Polaków. I okazało się, że nawet wątpliwości co do tego, że imigranci będą mieli jakąś pracę nie ziściły się. Ja się po prostu obawiałem, że jak bieda przyciśnie Polaków, to zabiorą się za prace, które wcześniej nie były dla nich zbyt atrakcyjne, czym zabiorą miejsca pracy imigrantom. Ale tak się nie stało – widocznie recesja jest mniejsza niż się spodziewano, ale ja się jednak obawiam, że jest ona po prostu bardziej rozłożona w czasie. Głównie przez tarcze. Ale po kolei.
W pierwszym pełnym miesiącu liczenia kowidowego bezrobocia – kwietniu – był jego wzrost z 5,4% do 5,8%, czyli niewielki. W maju, mimo otwarcia gospodarki (a właściwie jej „uchylenia”) bezrobocie wzrosło do 6% a w czerwcu-lipcu zatrzymało się na 6,1%. To niezbyt duże skoki, biorąc pod uwagę np. takie Stany, gdzie Amerykanie mają 13-15% bezrobocia, ale zatrudnienie rośnie po kowidowym dołku z początków lockdawn’u.
Rok do roku w lipcu 2020 przybyło w Polsce 161 tysięcy bezrobotnych, ale ich nie widać w statystykach, bo niweluje tę liczbę 108 tysięcy tych, którzy się wyrejestrowali z pośredniaka. Czyli jest duży ruch na rynku. Ukryte wzrosty bezrobocia łagodzą prace sezonowe, które zaraz się skończą i zasiłek solidarnościowy (dudowe), który kończy się w sierpniu. A bierze go 90 tysięcy osób, co uniemożliwia im rejestrację jako bezrobotnym. Ale od września…
Do tego dochodzi sprawa samozatrudnionych i małych firm. Te dostawały zwolnienia z ZUS (skończyły się w lipcu) oraz korzystały z zapomóg, które wymagały kontynuowania działalności przez 3 miesiące, czyli skończą się także we wrześniu. Będziemy więc mieli kumulację bezrobocia i upadłości (a właściwie wyrejestrowania małych firm) pod koniec września. I ci ludzie staną w kolejce po pracę. A więc pytanie – czy jest praca? To kwestia bardziej makroekonomiczna, więc trzeba wrócić do generalnego stanu pandemicznej gospodarki.
Wirus ostro zanurkował gospodarką. Jeśli porównać wyniki rok do roku z czterech ostatnich kwartałów, to mamy dla Europy: 3Q2019 +1,6%; 4Q2019 +1,2%; 1Q2020 -2,5% i 2Q2020 -14,1% (strefa euro – 15%). Polska odpowiednio: +4,1%; +3,5%; +1,7% i -7,9%. Niemcy: +0,8%; +0,4%; -2,2% i -11,7%. Mamy kryzys podażowo-popytowy, czyli najtrudnniejszy do pokonania, bo konsumenci oszczędzają na wydatkach przejadając zaskórniaki, ci z pracą boją się o przyszłość przy zapowidziach „drugich fal” i konsumpcja spada, czemu towarzyszy ostrożność inwestycyjna w gospodarce. A więc brakuje pieniędzy, pracy a wkrótce może i towarów. Pisałem o tym, że może być słabo z ruszeniem gospodarki od strony popytu konsumentów i – w Polsce – nie jest z tym tak źle. Po prostu mieliśmy inny punkt odniesienia niż np. bezrobotna i przed wirusem Hiszpania, czy Włochy. Choć spadek polskich konsumpcji i inwestycji na równym poziomie -10,9% jest spory.
Gospodarcze turbulencje głównie dotknęły małych przedsiębiorców. Sektor firm jednoosobowych ma już długi wysokości 6 mld złotych. Przybył miliard od lutego. Niestety wiele firm wykorzystuje kowid jako pretekst do nieuczciwych zachowań. Najczęstsze to niedotrzymywanie terminów płatności lub wymuszanie niekorzystnych warunków. 22% przedsiębiorców ma środki by regulować terminowo zobowiązania, ale ociąga się wobec kontrahentów trzymając pieniądze „na czarną godzinę”. Czyli de facto przybliżając tę czarną godzinę nie tylko dla kontrahentów, ale i dla całej gospodarki, w efekcie – dla siebie.
Ważne są też nastroje po stronie podażowej. A tu nie wygląda najlepiej. Choć ekonomia to nauka pretendująca do ścisłej, wiele w gospodarce zależy od nastrojów wśród przedsiębiorców. To oni swym instynktem przeczuwają ruchy koniunktury, ale też w swojej zbiorowości je takimi intuicjami kształtują. Czyli jak myślą, że będzie źle to będzie źle, a jak myślą, że będzie dobrze, to… może być dobrze. Dlatego ważne jest zaglądanie do nastrojów przedsiębiorców, zwłaszcza w perspektywie najlepiej im znanej – własnych przedsiębiorstw. I tak jak przed kowidem za złą sytuację swojego przedsiębiorstwa uznawało 18% przedsiębiorców, tak dziś w kowidzie ocenia jako złą sytuację swoich firm 62%. Co do przyszłości to czarno ją widzi 60% badanych, zaś 44% uważa, że nie da się kontynuować działalności przy obecnych obostrzeniach. Do tego dochodzą doświadczenia z wymuszonej pracy zdalnej, gdzie okazało się – również w urzędach! – że da się pociągnąć pracę z ograniczoną załogą i wnioski nasuwają się same. Będzie trudniej o pracę, zaś rynek nieruchomości komercyjnych czeka krach. Radzimy sobie w mniejszym składzie i to zdalnie, w związku z tym po co nam biura.
Czeka nas więc „kumulacja”, odłożona przez tarcze, które straciły już swoją ważność a tylko „wypłaszczały” krzywą bezrobocia, jak kwarantanna krzywą zachorowań. To tylko opóźnia, niektórzy mówią, że kumuluje, nieuchronne trendy. Idzie prawdziwa recesja, trudności ze znalezieniem pracy i brak wydanych w kwarantannie oszczędności, upadłości przedsiębiorstw, do których wróci fala spadku popytu. Czwarty kwartał to będzie prawdziwa próba dla gospodarki i czekają nas niewesołe święta w wielu domach.
Wszystkie wpisy na moim blogu „Dziennik zarazy”.