1.05. Tacy byliśmy jeszcze wczoraj
1 maja, dzień 790.
Wpis nr 779
zakażeń/zgonów
234/0 dziś (nawet nie ma o czym gadać)
Majówka, więcej czasu, relaks, czyli skłonności do refleksji z dużą ilością wolnego. Zorientowałem się, że wielu z Państwa nie wie, że ja tu obok „Dziennika” uprawiam fuchę polegającą na publikowaniu dodatkowo stałego felietoniku w „Do Rzeczy„. Czasami mam szansę napisać coś większego. Czyli sporo tego, bo osiem tekstów tygodniowo, z długimi, acz nieczęstymi ogonkami. Ponieważ jest i majowo, i bojowo, w sensie, że wirus się (niby) kończy, to pomyślałem, że najlepszą formą tego podsumowania jest moja próba złapania tego wszystkiego w skrócie, „Kowidowego alfabetu”, który parę miesięcy temu opublikowałem w ”Do Rzeczy”, jako artykuł okładkowy.
Myślę, że redakcja mi to wybaczy, ale ten tekst znalazł się albo w papierowej wersji tygodnika, która już przeszła dawno przez kioski, albo w płatnej części serwisu internetowego. W związku z tym wielu z Was mogło go ominąć. Jednak to, że publikuję go wyjątkowo, w czasie mocno odległym od publikacji i z powołaniem się na źródło nie będzie kanibalizować przychodów z raz już opublikowanego tekstu. Przeciwnie – może skierować dodatkowych czytelników do tego interesującego i idącego pod prąd – jak niniejszy autor – tygodnika.
A więc podsumowanie kowida w formie raczej szyderczej, bo – pomijając powagę ofiar – dobrze zobaczyć z uśmiechem samorefleksji w jaki sposób daliśmy się w to wszystko wrobić.
Wszystkie wpisy na moim blogu „Dziennik zarazy”.
KOWIDOWY ALFABET („Do Rzeczy” 23 stycznia 2022)
Przedstawiam alfabet kowidowy. Robi się go bardzo prosto. Co prawda , początek nie jest prosty, bo trzeba napisać ponad 600 wpisów o pandemii, ale potem to już z górki: wpisujesz w wyszukiwarkę swego bloga www.dziennikzarazy.pl, podejrzane o popularność słowa czy pojęcia i patrzysz jak często pojawiają się one w zbiorze wpisów o kowidowej pandemii. Tak to się robi. A co z tego wynika? Oprócz tego, co poniżej, wychodzi, że pojawiły się nowe pojęcia, zaś niektóre stare nabrały nowych znaczeń w ramach językowej dekonstrukcji kowidowej. Teraz do dzieła, czyli do alfabetu.
Absurd – kontekst przewijający się przez całą pandemię (patrz: epidemia) polegający na przyzwyczajaniu się do nielogicznych (kiedyś) sytuacji, reguł i zachowań, które w ramach postępu koronawirusa (patrz: koronawirus) i siania paniki (patrz: media) stały się powszechnie akceptowalne. Na chwilę obecną (jeszcze) na absurdalne wyglądają nakazy noszenia maseczek (patrz: maseczki) w domach (Austria), czy zamykania na kwarantanny całych miast po wykryciu 3 zakażonych osób (australijskie Brisbane).
Bestii, znak – wyśmiewana przepowiednia płaskoziemców (patrz: foliarze) z początków pandemii, że jak tak dalej pójdzie, to bez znaku na prawym ramieniu: „nikt nie może kupić ni sprzedać” (Apokalipsa św. Jana 13. 16,17). Obecnie są wprowadzane różne oznakowania dla różnych poziomów zaszczepienia i aktualności poświadczeń szczepiennych (patrz: paszporty) umożliwiające dostęp do sklepów (strategia 3G). Temat jest rozwijany na plany przeniesienia tych coraz bardziej zagmatwanych informacji na różne sposoby znakowania statusu szczepiennego (opaski, chipy).
Covid-Zero – nowopowstała religia, połączona z szerokim stosowaniem względów epidemiologicznych do oceny świata post(?)kowidowego (patrz: sanitaryzm). Polega ona na tym, że wierzy się, iż pandemię da się pokonać dopiero po zniknięciu (sposoby osiągnięcia tego stanu są już pomijalne) ostatniego zakażonego, dodajmy: testami (patrz: testy). Religia nie posiada boga, ale ma wielu kapłanów (patrz: ultrasi). Zapowiada się na wieczną, albo co najmniej długotrwałą, bo będzie trwała do końca ostatniego zakażonego, albo go tropiącego.
Choroba – (patrz: absurd). Stan organizmu, który eliminuje cię z kontaktu ze służbą zdrowia. Trzeba być zdrowym, żeby się leczyć. Logiczne zapętlenie, którego nie da się rozwikłać, chyba, że sposobami bezwzględnymi (patrz: teleporada). Właściwie wszelkie choroby zniknęły, przykryte kowidem (patrz: grypa). Nie bardzo wiadomo po co dziś istnieją inni medyczni specjaliści. Nie wiadomo też po co istnieją zakaźnicy, pulmonolodzy, czy interniści, skoro tej jedynej choroby nie leczy się (patrz: iwermektyna) tylko czeka, często w domu, na to czy odporność zaskoczy. W razie czego leczy się respiratorem, który ma 10-20% przeżywalności.
Dawka – przedmiot sporów. Chodzi o dawki szczepienne, których najpierw miało być góra dwie na całe życie, potem już trzy i cztery (w Holandii skokowo wspominają już o szóstej), i dozowanej chyba co pół roku najmniej, żeby białka kolcowe generowane przez szczepionki zaskoczyły (chyba optymistów). Mamy cały ranking, który spowodował dyskusję czym różni się dawka uzupełniająca od przypominającej. Nie mogą sobie tego przypomnieć najtęższe głowy. Ilość dawek reguluje kwestie społeczne (patrz: paszport), gdyż od ich (aktualnej) ważności, opartej na kolejnych dawkach, zależy twój los: od pracy, poprzez zakupy, aż do robienia interesów (i będzie zależeć coraz bardziej) wedle tego ile masz za sobą dawek.
Epidemia – przedmiot sporów definicyjnych. Dziś po początkowych sporach lingwistyczno-prawnych mówimy już o pandemii. W obiegu publicznym pandemia to było masowe umieranie, trupy na ulicach i ściąganie bosakami (patrz: Konfederacja, żart!) ludzi do rowów z wapnem. Tyle język. W kwestiach prawnych zadecydowała międzynarodowa organizacja zawiadująca epidemią (WHO), która stwierdziła, że dla niej jest to masowe występowanie w wielu miejscach tej samej choroby zakaźnej. Ta definicja spełnia w całości znamiona grypy, z której nikt dotąd nie robił takiego światowego halo, ale takie porównanie nie jest dozwolone (patrz: media), bo zestawianie kowida z grypą to grzech główny i ostratycznie śmiertelny (patrz znowu: media).
Foliarze – przed kowidem, beztroscy debile, wierzący, że warstwa folii w czapeczce na głowie uchroni ich od szkodliwego promieniowania słonecznego padającego na Ziemię, która wedle ich wierzeń jest płaska i spoczywa na grzbiecie żółwi (na temat liczby tych płazów trwają w tej sekcie przezabawne spory). W czasach kowida – główni siewcy pandemii, bo toto się nie maskowało i przytulało w tramwaju. Po wynalezieniu szczepionek główni winowajcy utrzymywania się zakażeń, mimo akcji typu „ostatnia prosta”. Jest to pierwszy przypadek, (patrz: absurd, uprzedziłem, że będzie wszędzie) w którym winą za nieskuteczność jakiegoś medycznego preparatu obarcza się tych, którzy go nie zastosowali. Obecnie jest to obelżywy wór, do którego wrzuca się w celach defamacyjnych wszystkich, którzy wątpią choć o milimetr w oficjalny przekaz medialno-sanitarny. Robi się to po to, by „pobrudzić” z oszołomstwem jakiekolwiek racjonalne argumenty dotyczące tego, że może by zawrócić z tej drogi (patrz: absurd). Głównie po to, by nie trudzić się odpieraniem niewygodnych pytań i argumentów.
Grypa – fenomen znikania. Otóż w roku „owym” kompletnie zniknęła i proces ten przedłuża się na grypowy sezon 2021-2022, w którym wykryto jeden (słownie: jeden) przypadek grypy. Chodzi o to, że dotąd (t.j. przed kowidem) te 2-4 miliony grypowiczów było diagnozowanych „organoleptycznie” i nikt tam nikomu niczego do nosa nie pchał. A teraz pchają. I wychodzi kowid na testach PCR. Sprawa tego fenomenu jest opisana gdzie indziej (patrz: testy), ale kowid „zamordował” wiele innych chorób. Na przykład „spadła” (diagnozowana) zachorowalność na raka, o 25-30% mniej wydano tzw. kart DILO, co nie znaczy, że ludzie dzięki kowidowi chorują mniej onkologicznie, tylko, że brak dostępu do służby zdrowia (patrz: teleporady) powoduje niediagnozowanie wielu chorób, które, odłożone, wracają jako tzw. dług zdrowotny w postaci wysypu ostrych stanów i wzrostu liczby zgonów (patrz: zgony).
Hospitalizacja – znak upadku służby zdrowia. W kowidowym roku 2020 służba zdrowia wykonała około 1/3 hospitalizacji mniej, czyli około 2 milionów przyjęć. Nie było to spowodowane zatkaniem się szpitali z powodu fali chorych na kowida (w niektórych miesiącach początku pandemii za jedno kowidowe łóżko „płaciło się” likwidacją… 200 standardowych), tylko zamykaniem szpitali, które czekały na chorych na kowida i wywalaniem, a zwłaszcza nie przyjmowaniem, chorych na inne choroby, do szpitala (patrz: jednoimienne). Szokuje obecna „strategia” obsługi strumienia hospitalizacji. Ewidentnie chorych na choroby istotne najpierw się testuje (ze szczególnym uwzględnieniem niezaszczepionych, by wykazać ich „chorowitość” i „zatykalność” szpitali), potem pozytywnych chorych na konkretne choroby wymagające specjalistycznej interwencji kieruje się na oddziały kowidowe, bez kontaktu ze specjalistą, gdzie ich kowidowe losy zazwyczaj rozstrzygają się tragicznie, skąd bierze się nasz nr. 1 w ponadnadmiarowych zgonach (patrz: zgony) na świecie.
Iwermektyna – (patrz: absurd, mówiłem…). Przykład wielu z lekarstw, które miały mieć dobroczynny wpływ na leczenie koronawirusa. Sekowane w mediach i w praktykach medycznych procedur, z wyjątkiem remdesiviru, który miał żenująco słabe wyniki, nawet kwestionowane przez WHO. Okazuje się, że z pominięciem Big Farmy nie wolno leczyć chorych, chyba, że szczepionkami, w ostateczności respiratorem. Iwermektyna czy amantadyna miały kilka „wad” w praktyce kowidowej: były lekami istniejącymi, w których odkryto dobroczynne skutki (nie wymagały więc badań) i były… tanie. Miały więc wszelkie wady. Leki istniejące na rynku od kilkudziesięciu lat zablokowano długimi procedurami sprawdzającymi, zaś szczepionki weszły do powszechnego użycia nieprzebadane i jeszcze w fazie nieukończonych badań klinicznych. Zaś lekarzy leczących (patrz: choroba) tymi specyfikami poddano miażdżącym atakom ze strony mediów i organizacji lekarskich.
Jednoimienne, szpitale – akcja zamieniania sieci specjalistycznych szpitali w jednoimienne, kowidowe, zapoczątkowana w październiku 2020. Miało to być przygotowanie na napływ kowidowych pacjentów, które skutkowało zamianą szpitali na kowidowe, wywalaniem pacjentów z oddziałów specjalistycznych, przerywaniem procedur oraz nieprzyjmowaniem na zaplanowane operacje. Ujednoimiennianie szpitalnictwa było główną przyczyną gwałtownego wzrostu niekowidowych ponadnormatywnych zgonów, których naliczono do tej pory ponad 140.000. Są to ofiary nie kowida, tylko administracyjnych decyzji. Ten proceder stoi u podstaw długu zdrowotnego, którego rozmiarów wciąż nie znamy, a który nas na pewno jeszcze zaskoczy, bo będzie do nas wracał do spłacenia nie jako kowid, ale wszelkie inne choroby i schorzenia.
Koronawirus – bohater. Jeden z wielu typów wirusów wywołujących zakażenie dolnych dróg oddechowych. Znany od wielu lat, odkryty na nowo z powodu dziwnych objawów w chińskim w Wuhan i możliwy do „wykrycia” dzięki testom PCR (patrz: testy). Sprawca wszystkiego – pandemii, nadreakcji władz, kwarantann, lockdownów, czyli działań rządów, by zrobić „coś”. Na początku, choć o tym zapomniano, uznany za szybko rozprzestrzeniający się i słabo śmiertelny. Dziwny, bo raz sezonowy, a raz niesezonowy, w zależności od krajów. Mutujący, jak każdy wirus, w kolejne warianty pochodzące z różnych miejsc na świecie. Ostatnio atakujący szczególnie zaszczepionych, co stanowi kolejny asumpt do absurdów, bo wiele władz uważa, że skoro szczepionki na niego nie działają, to trzeba… jeszcze częściej się szczepić. Wirus do tej pory nie został wyodrębniony, zaś na grafikach jest pokazywany jako kuleczka wypełniona albo zabawnymi przyssawkami, albo groźnymi kolcami.
Lockdown – podstawowa forma walki z kowidem. Nie bardzo wiadomo dlaczego, skoro od dawna wiadomo, że ta strategia nie działa. Miała ona hamować transmisje wirusa poprzez ograniczanie kontaktu społecznego, żeby ludzie nie mieli powodu wychodzić z domu i nie zakażali się w miejscach spotkań, szczególnie w branżach z dużym kontaktem osobistym. A więc – głównie usługi. I te, matecznik przedsiębiorczości niekorporacyjnej oraz klasy średniej, straciły najbardziej. Obecnie lockdown jest niemodny, nie mówi się o nim, skoro od niego się odeszło, bo wiadomo, że nie działa. Obecnie mamy do czynienia z lockdownem pełzającym, to znaczy nie ogłaszanym. U podstaw tej formy lockdownu stoi testowa loteria kwarantannowa oraz wysyłanie całych żłobków, przedszkoli klas i szkół do domu, co automatycznie wywala z pracy rodziców co młodszych dzieciaków.
Maseczki – widomy znak pandemii. Element trójliterowej strategii (też nie działającej) DDM – Dystans, Dezynfekcja, Maseczki. Przedmiot odwiecznych sporów obu plemion – koronaentuzjastów i koronarelalistów. Ci ostatni zgromadzili już fury dowodów z badań, że maseczki nie działają, na co koronaentuzjaści odpowiedzieli, może nie taką samą ilością, czy jakością badań odwrotnych, ale na pewno medialnie ukutym przekonaniem, że maskować się trzeba. W różnych krajach za to różnie. Gdzieniegdzie, okresowo również u nas, włącznie z maseczkowaniem na świeżym powietrzu i – ostatnio w Austrii – noszeniem maseczek w mieszkaniu. W obliczu braku efektów epidemiologicznych maseczki stały się (jedynym?) objawem, że epidemia wciąż wśród nas grasuje, zaś społecznie stały się też widomym znakiem oddzielającym oba plemiona różniące się podejściem do pandemii. Maseczki są również znakiem zwycięstwa kowidowej hipokryzji, to znaczy przestrzeganiem rytuału noszenia dla samego noszenia, bez żadnych logicznych podstaw. Mamy więc trębaczy z maseczkami wyciętymi na otwór do wydychania oraz zabawę w zdejmij-załóż, na przykład jak idziesz pustym korytarzem w biurze, to załóż, a w pokoju spotkań z dziesięcioma ludźmi to zdejmij. Tresura?
Media – główny aktor, nie kowid. Główny dystrybutor paniki i straszenia społeczeństw. Rozsadnik hiobowych wieści z całego świata o hinduskich stosach trupów na ulicy i konwojach śmierci z Pampeluny. Codziennie otwierają swoje serwisy (ponad 600 dni bez przerwy) od kadrów z umierającymi pod respiratorami, strzelającymi do góry wykresami ofiar i Kasandrami przebranymi za ekspertów. Tym sposobem główny winowajca zbyt późnego zgłaszania się chorych do szpitala, bo dla nich to, dowiedziony medialnie, kurs w jedną stronę. Takie postawy są później… wyśmiewane przez media, choć to one same takie zachowania prokurują. Media są ewidentnie przekupywane dla szerzenia swojej narracji – wystarczy popatrzeć na ich przychody oraz na wydatki rządowych agent promujących pożądane pandemiczne zachowania, zwłaszcza akcje szczepienne. Wylęgarnia wszechobecnej sanitarnej cenzury, gdy nie można powiedzieć złego słowa na rzeczy ewidentne, albo przytoczyć fakty i badania, jeśli te są sprzeczne z wykupionym abonamentem na jedyną prawdę. Kowid pokazał kompletny upadek mediów, dowcipnie zwanych społecznościowymi, które miały być własnością globalnej wioski pojedynczych ludzi, stały się zaś narzędziem najgorszej cenzury przewyższającej swą bezwzględnością opartą na technologii najśmielsze marzenia zamordystycznych dyktatur.
NOPy – Niepożądane Odczyny Poszczepienne. Dowód na ściemę szczepionkową. Występują zawsze, ale teraz – zniknęły. Głównie dlatego, że psuły by narrację o bezwzględnej dobroci preparatu szczepiennego. I tu nadgorliwość gubi ściemniacza. No, bo one zawsze istniały, a tu – i to wyjątkowo w Polsce – nie. Mamy więc dwa wyjścia – albo system ich liczenia i zbierania jest jakiś ułomny, albo jesteśmy genetycznie z innej, lepszej gliny niż te zgniłki z Zachodu. Innego wyjścia nie ma. Np. w USA naliczono ich oficjalnie już z milion, zaś badania stwierdzają, że to góra 5-10% rzeczywistych NOPów. A u nas spokojnie. I przy takiej postawie czynników oficjalnych czemu się dziwić, że internet jest zalany doniesieniami o nagłych śmierciach dotąd (przed zaszczepieniem) zdrowych ludzi. Jak nie ma oficjalnych mechanizmów porządnie zbierających takie dane, to nie dziwota, że lud robi co może.
Odporność – o to toczy się gra. Wiadomo, że jest to jedyne „lekarstwo” na kowida, tak jak na każdy z wirusów. Organizm musi zadziałać ze swoim systemem immunologicznym i wszelkie terapie mają mu tylko w tym pomóc. Istnieje, coraz rzetelniej dowodzona teoria, że my poprzez nasz system reakcji na koronawirusa doprowadziliśmy do masowej utraty odporności, a więc zaczopowaliśmy jedyny mechanizm obronny przed kowidem, teraz tylko mierzymy się z efektami tego procederu. Czyli łapiemy spadające talerze ze stołu, któremu ciągle przycinamy nogi. Wszelkie masowe działania niefarmakologiczne sprowadzały się de facto do masowego demontażu systemu immunologicznego. Kwarantanny i lockdowny poprzez wyjałowienie organizmu brakiem kontaktu z jakimkolwiek patogenem „rozleniwiły” nasz system odpornościowy i wszelkie choróbska, nie tylko kowid, przechodzimy gorzej niż zwykle. Stres wywołany medialnym straszeniem (patrz: media) publiczności prowadzi także do obniżenia odporności. Do tego dochodzi późne diagnozowanie groźnych stanów (patrz: teleporady) i kłopot gotowy. Apogeum tego odjazdu (znowu patrz: absurd) był zakaz wstępu do lasów. Ludzie nie mogli sobie nawet pospacerować na świeżym powietrzu. Ostatnio w ramach odporności pojawił się nowy wątek. Choć coraz częściej dowodzony naukowo, to tym bardziej nielegalny. Okazuje się, że szczepionki szybko obniżają nie tylko wywołany swoim działaniem poziom przeciwciał, ale psują naturalny system odpornościowy obniżając jego wydolność poniżej tej sprzed szczepienia. Tym tłumaczy się nagły wysyp kowidowych zakażeń i innych chorób w krajach zaszczepionych na poziomie 90%.
Paszport – szczególnie kowidowy. Pożądany dziś bardziej niż ten standardowy. Obecnie mamy odejście od paszportu kowidowego do paszportu szczepiennego. To oznacza, że jeśli jesteś ozdrowieńcem i masz tysiąc razy więcej przeciwciał niż zaszczepiony, jeśli zrobiłeś 10 minut temu test, który wykazał, że nic ci nie jest – nic to. Liczy się tylko zaświadczenie o (w aktualnie pożądanej liczbie) zaszczepieniu. Może ci się lać z nosa, możesz kaszleć, mieć 40 stopni na termometrze, prychać i się przewracać, jak masz paszport wsiądziesz do samolotu, w niektórych krajach wejdziesz do sklepu, restauracji, weźmiesz prysznic na stacji, kupisz kable do elektryki. Wedle niektórych (patrz: foliarze) dowodzi to tego, że tu dawno nie chodzi o epidemię i jakieś transmisje (dowody, że szczepionki zapobiegają transmisji spadają równie szybko co przeciwciała po zaszczepieniu), tylko sam akt sanitarystyczynej segregacji i zmuszanie ludzi do bezsensownej (a więc najbardziej trwałej) podległości. Paszport ma być znakiem (patrz: bestii znak), że należysz do pewnego grona, które jest uprzywilejowane bezsensownym aktem do korzystania z (resztek) normalności. Niezaszczepieni mają przebywać w klatce ostracyzmu, i to nie tylko (bez)prawnego, ale i społecznego, bo ci z paszportami nie dość, że korzystają z dobrodziejstw „nowej normalności”, to są jeszcze szczuci na tych niezaszczepionych, że ci są winni, że ta „normalność” nie jest taka jak sobie wymarzyli.
Rada, najchętniej Naukowa – ta przy premierze. Właściwie to superrząd. Niekonstytucyjne ciało decydujące o byciu lub niebyciu całych branż, grup społecznych, rodzajów pacjentów, szkolnictwie, handlu, religii, no wszystkim. Wystawiona na szpicy komunikacyjnej przez rząd, który stara się ukryć w cieniu sanitarystycznych celebrytów. Grono kompletnie na pasku wielkich firm farmaceutycznych, o czym się pisało i mówiło – i nic. Rada czasami podostrzała narrację rządu i go przelicytowywała w pandemicznym radykalizmie. Ciało formalnie nieweryfikowalne i nieodpowiedzialne, a więc w tej sprawie trzeba pamiętać o regresie odpowiedzialności w stosunku do je wynajmującego, czyli premiera. Nie do rozliczenia, gdyż nie wiadomo co kto tam proponował i decydował, gdyż jej narady, decydujące o losie całego kraju, nie są protokołowane. Nie to co zebrania zarządu jakiejś spółdzielni mleczarskiej. Te protokołowane być muszą. W końcu – to wylęgarnia medialnych sław epidemiologicznych, z ciągiem na szkło motywowanym coraz ostrzejszą retoryką (patrz: ultrasi). Rada ma to do siebie, że ustępuje, kiedy się okazuje, że jednak superrządem nie jest. Co oznacza, że ambicje miała większe niż doradzanie, którego premier do końca nie chciał słuchać. Liczba ustępujących członków Rady pokrywa się z liczbą podejrzanych o lobbing w niej zasiadających. Nie wiadomo tylko czy są to te same osoby, ale podobna proporcja (13:17) wskazuje, że można to przyjąć za niepokojący zbieg okoliczności.
Sanitaryzm – pogląd na świat, oraz sposób selekcji społecznej ze względu na stan sanitarny osoby lub grupy osób. Kiedyś fantasmagoria powieści fantastyczno-naukowej, dziś realna strategia społeczna. Pierwszym objawem powszechności tego zjawiska jest publiczne pytanie czy ktoś jest zaszczepiony. Jest to takie samo pytanie, jak by spytać kiedy ostatni miałeś biegunkę czy kolonoskopię. Dziś to uchodzi, odkąd stan twojego zdrowia, terapie jakim się podajesz lub nie, stały się sprawą publiczną (gdzież to RODO, ach gdzież?). Sanitaryzm jest głównie wprowadzany za sprawą narzędzi selekcyjnych (patrz: paszporty) i ma coraz mniejsze znaczenie epidemiologiczne, skoro paszporty świadczą o przyjęciu szczepionki, która nie zapobiega transmisji wirusa.
Szwecja – kraj, który nie istnieje. Władze tego państwa poważyły się bowiem na inną, niepaniczną strategię wobec kowida. A, że wyniki mają prowokująco lepsze, więc nie patrzmy w tamtą stronę. Szwedzi postąpili racjonalnie, wyciągając wnioski z wiedzy o kowidzie i to na bardzo wstępnym etapie. Wiadomo było wszystkim, że koronawirus jest łatwo zakaźny, ale mało śmiertelny (śmiertelność wzrosła gwałtownie jak się za niego wzięliśmy, patrz: odporność). I postanowiono tam, że i tak wszyscy zachorują a jedyną bronią jest budowanie odporności, więc chronimy tych z nią osłabioną, a reszta do roboty i na powietrze. Jak ktoś się zakazi, to kowida przejdzie i się uodporni, a ostre stany – do szpitali. Żadnych lockdownów, kwarantann, szpitali jednoimiennych. I Szwecja wyszła w zgonach i zakażeniach lepiej niż „kraje walczące”, za to z gospodarką nietkniętą totalnymi zamknięciami. A więc ciszej nad tą (naszą?) trumną.
Teleporady – główna, obok szpitalnego triażu (patrz: hospitalizacja) przyczyna lawiny zgonów. Wsparta strategią „późnego leczenia” doprowadza pacjentów w domowych kwarantannach do stanów nieodwracalnych, w których następujący po tym pobyt w szpitalu, to tylko środki zachowawcze w nadziei, że układ odpornościowy zaskoczy. Teleporady produkują przenoszonych pacjentów, krytycznych w obecnej pandemii , czyli głównie z niezdiagnozowanymi chorobami dolnych dróg oddechowych,. Nieosłuchani pacjenci umierają na zapalenia płuc, i inne choroby przewlekłe a jak mają „przy okazji” kowida, to zalicza się ich do ofiar śmiercionośnego wirusa. Teleporady są zaprzeczeniem misji lekarzy, którzy mają diagnozować i leczyć pacjentów, a nie ukrywać się przed nimi. Zwłaszcza nic tu nie tłumaczy medyków, którzy są podobno skutecznie zaszczepieni. Ta okrutna praktyka została dopuszczona przez administrację medyczną i sanepidową na początku pandemii i jest dowolnie stosowana do dziś, mimo znanych efektów i przeciwskazań.
Testy – rzeczywista przyczyna zła wszelkiego. Termometr, którego jakbyśmy zbili, to byśmy nie wiedzieli, że mamy gorączkę inną niż zwykle. Bo jej nie bardzo mieliśmy. Źródło wszelkich „fal”, zależnych nie od ilości zakażeń, ale od ilości przeprowadzonych testów. Metodologia testów i jej skuteczność kwestionowana jest nawet przez twórcę technologii PCR. Ale nic to – testujemy na potęgę, a wyniki tego procederu nagłaśnia tuba medialna. By zbadać jak jest naprawdę, trzeba by zrobić testy przesiewowe i to nie tylko PCR, ale uzupełnione klinicznymi i objawowymi diagnozami. To by nam dało obraz niepoprawny wedle poprawności kowidowej – że większość już nas to przeszła, nabrała odporności, trzeba więc skończyć z tymi lockdownami, kwarantannami i… kowidowymi dodatkami dla służby zdrowia. A więc się tego nie robi. Od początku trwa dyskusja o tym, że testy są przeczułe, że zwiększanie ilości sekwencji badania powoduje w końcu zawsze wynik (wtedy fałszywie) pozytywny. W końcu, że testy PCR nie rozróżniają kowida od grypy, co wyjaśnia fenomen jej „zniknięcia” (patrz: grypa). Dyskusja ta skończyła się na przełomie roku, kiedy CDC (taki amerykański Sanepid) wstrzymała testowanie PCR jako miarodajny sposób wykrywania kowida, właśnie z powodu nierozróżniania przez test zakażeń grypą od tych kowidowych. Ale to wcale nie przeszkadza innym krajom robić sobie z takich wyników słupki statystyk, wprowadzać obostrzenia i restrykcje.
Ultrasi – sekta kowidowa, antypody foliarzy. Główni przedstawiciele to zasiadający w Radzie (patrz: Rada) lekarze, tacy jak profesor Horban, czy minister Niedzielski lub profesor Simon. To dostarczyciele „naukowych” dowodów, z którymi nie można dyskutować (patrz: media). Za nimi idzie cała grupka paputczyków. Jedni to płatni emisariusze szczepionkowej nowiny, czyli dziennikarze (tu w porozumieniu ponad podziałami), zaś gros stanowią ultrasi masowi. Ci, nagrani, złowieszczą piosenką o zmiennej melodii, acz stałym refrenie. Melodia jest zmienna i ultrasi muszą być uodpornieni na to, że przekaz jest często w miarę wykonywania pieśni – zmienny, albo nawet sprzeczny. Najlepiej ćwiczono to na szczepionkach, które miały w 95% chronić przed zakażeniem, potem w 80% przed ciężkim przebiegiem choroby, potem w 65% przed pójściem do szpitala, potem w 50% przed stanem ostrym i respiratorem, potem w 40% przed śmiercią. Następnie doszła jeszcze permutacja związana z ilością dawek razy ilość mutacji i tylko wiara (patrz: Covid-Zero) może uchronić przed popadnięciem w wątpliwości czy to ma jakąś logikę. Te dylematy ultrasów są zagłuszane w sumieniu poprzez zakrzyczenie nielogiczności w ataku na niezaszczepionych (patrz: foliarze), których obwinia się o całe zło świata, głównie zaś o to, że szczepionki… nie działają.
Wypłaszczanie, głównie krzywej – polska strategia kowidowa, źródło większości „wynalazków” polskiego kowida. Uznano na początku pandemii, na podstawie symulacji matematyka Fergusona (miało nas umrzeć w Polsce do tej pory 2-3 milionów ludzi), że wirus pójdzie jak ogień po słomie i fala chorych na kowida zaleje służbę zdrowia i system się rozpęknie. Zakładając pewnik, dziś zapomniany (patrz: Covid-Zero), że wszyscy się i tak zakażą wyszło na to, że trudno, tyle, że trzeba zrobić tak by zakażali się nie wszyscy na raz, tylko po kolei, tak by mogła ich opatrzyć służba zdrowia w ramach swoich możliwości. Stąd postanowiono spłaszczać krzywą zakażeń. A więc lockdown, kwarantanny (kilka jako „ostatni raz”), dystancing, dezynfekcja, maseczki. I triaż w szpitalnictwie. I strach, by się ludzie sami pilnowali. W efekcie fala była, ale po domach i… służba zdrowia się wyrobiła (mimo dramatycznych kadrów), tyle, że ludzie schodzili w mieszkaniach (ponad 70 tysięcy więcej) a nie na szpitalnych łóżkach. I nie koniecznie na kowid. Patrzyliśmy na krzywą zakażeń i straszącą nas krzywą zgonów Z kowidem (do której wrzucano co leci, nawet ofiary wypadków samochodowych). A z boku rosła (pokazywana tylko na niszowych portalikach) krzywa zgonów ponadnormatywnych (patrz: zgony). Taki to jest bilans „wypłaszczania krzywej”.
Zgony ponadnormatywne – rzeczywisty bilans kowida. Ponad 140.000 zgonów, których mogło nie być, gdybyśmy nie przyjęli polskiej strategii (patrz: wypłaszczanie). Przez oficjalną propagandę nazywane „cichymi ofiarami kowida”. Tak, to ciche ofiary, bo nikt o nich nie mówi, za to te, przeszacowane 100.000 zgonów Z kowidem (gros to osoby +75 lat z wieloma śmiertelnymi chorobami współistniejącymi) są nagłaśniane i mielone codziennie. Ostatnio minister Niedzielski wskazał, że powód takiej hekatomby leży po stronie winy Polaków, którzy za dużo piją i palą oraz odżywiają się niezdrowo. To wyjątkowa bezczelność – należy rozumieć, że Polacy zaczęli masowo palić i pić na umór szczególnie w okresie od połowy listopada do połowy października 2020, kiedy zmarło w 30 dni 40.000 ludzi więcej niż normalnie. Z czego tylko 3-5% NA kowida.
Jerzy Karwelis
Wszystkie wpisy na moim blogu „Dziennik zarazy”
Podobno takie artykuły pisze już AI czyli sztuczna yntelygencja:
https://www.money.pl/gospodarka/to-nie-koniec-problemow-z-covid-19-zaszczepieni-maja-czego-sie-obawiac-6762752332241696a.html
Dobry test na kowidianizm.
O tym właśnie był wczorajszy materiał video. To jeszcze wróci. I tu nie ma znaczenia sam wirus, ale to czy rządy będą w tym widzieć jakąś korzyść dla siebie. Zamiast wzmacniać system zdrowia, przygotować go na jesień, to mogą znów wejść na to samo rondo.
F- foliarze. Z zawodowego obowiązku (jestem biologiem) przypomnę, że żółwie to gady. Płazy w naszej faunie reprezentują traszki i żaby, wliczając w nie (potocznie a nie systematycznie) ropuchy, kumaki, rzekotki czy grzebiuszki.