20.12. Cięty kapelutek Gaussa, czyli jak Big Farma robi sobie chorych.
20 grudnia, dzień 1021.
Wpis nr 1010
zakażeń/zgonów
886/7
Proszę o wsparcie mojego bloga
Wersja audio wpisu
Niedawno obiegła świat właściwie niezauważona informacja, że zmieniono limity ciśnienia krwi uznawanego za przekroczenie normy. Wieść jak wieść, ale zacząłem drążyć o co chodzi i trafiłem na ciekawe znalezisko, które doprowadziło mnie do statystycznego dowodu, że taka decyzja, zapisana na kawałku papieru to biliony, tak biliony dodatkowej kasy dla Big Farmy. Oto spisana prezentacja Witolda Jarmołowicza, który odwołuje się do rozkładu normalnego Gaussa, podstawy statystyki w obliczaniu częstości występowania zdarzeń, tu w służbie medycyny. Oddajmy więc głos autorowi:
Dwudziesty wiek jawi się w dziejach ludzkości jako okres niebywałego rozwoju cywilizacji a jednocześnie nasilonej ekspansji chorób cywilizacyjnych. Żyjemy pod znakiem cukrzycy, miażdżycy, nadciśnienia – trzech współczesnych Jeźdźców Apokalipsy.
Jest tak pomimo objęcia powszechną opieką medyczną większości ludzi w krajach rozwiniętych, czyli właśnie tam, gdzie te choroby zbierają największe żniwo. Skala tego zjawiska jest przerażająca. Szacuje się, że obecnie co szósty dorosły ma podwyższony poziom glukozy we krwi a co trzeci umrze na raka. Na pytanie, dlaczego tak jest pomimo rozwoju medycyny, pada bezradna odpowiedź: winna jest cywilizacja. Czyli Nikt. Z Nikim nie da się walczyć, Nikogo nie możemy pociągnąć do odpowiedzialności za spowodowanie chorób ani zmusić, żeby przestał nasze zdrowie niszczyć. Cywilizacji nie cofniemy. Nasze żony nie zechcą już prać lnianych koszul kijanką w rzece, nasze dzieci nie zrezygnują z przesiadywania przed monitorem komputera a my sami nie przesiądziemy się z samochodów na wozy drabiniaste. Czy zatem choroby cywilizacyjne to cena, jaką musimy płacić za cywilizacyjne udogodnienia? I czy nauka oraz technologia nie wymyślą czegoś, żeby tę epidemię opanować?
Przecież płacimy całkiem niemałe podatki, również na naukę. Każdego dnia słyszymy o nowych odkryciach medycznych, o wyprodukowaniu nowych leków. Przejmujemy się losem holywoodzkich bohaterów, którym na koniec filmu scenarzyści znajdują dawcę i przeszczepiają wątrobę. Podziwiamy wirtuozerię filmowych chirurgów. Mniej zdajemy sobie sprawę z tego, że taki przeszczep jest odrzucany przeciętnie po pięciu, najdalej dziecięciu latach, a operacja to dopiero początek walki o życie i niczego nie kończy, odwrotnie, niż w cukierkowym filmie. Wierzymy w magiczną wiedzę lekarza, który przepisuje nam tabletki na nadciśnienie i autorytatywnie potwierdza, że trzeba je brać do końca życia.
Dołączoną do tabletek ulotkę wyrzucamy do kosza, pomimo, że pisze na niej jak byk, że jest przeznaczona dla pacjenta i nie należy jej wyrzucać, żeby móc przeczytać ponownie w razie potrzeby. I nie jarzymy, że coś jest nie tak z leczeniem, które nie leczy. Leczenie objawowe, a do takich należy leczenie nadciśnienia, niczego nie leczy, jedynie zmusza organizm poprzez podawanie trucizn do zmiany jednego z trzech wskaźników: poziomu glukozy, poziomu lipidów oraz ciśnienia krwi, zwanego marketingowo w Polsce, tętniczym. Przy czym nie chodzi o ustawienie odpowiednich poziomów tych wskaźników, ale wyłącznie o obniżenie poziomów wysokich poniżej pewnych wartości. Poziomy zbyt niskie medycyna traktuje po macoszemu i zajmuje się nimi sporadycznie, tylko, gdy zagrażają życiu.
Czy stosowane leki są truciznami? Oczywiście. Schabowego możemy zjeść jedno deko albo cały kilogram i nic się nie stanie. A spróbujmy zjeść dziesięciokrotnie większą dawkę leku na nadciśnienie. Skąd lekarz wie, jaki środek hipotensyjny (tak się w języku medycznym nazywa lek obniżający ciśnienie tętnicze krwi) należy zastosować? Nie musi nic wiedzieć. Leczenie objawowe od dawna jest zalgorytmizowane, tzn. podlega sztywnym schematom, podobnie jak program w kalkulatorze. Mierzymy ciśnienie krwi pacjenta i dalej wystarczy komputer żeby przepisywać kolejne leki wg schematu, bowiem to właśnie komputery najlepiej realizują algorytmy. Skąd biorą się schematy leczenia, zwane czasem na wyrost procedurami? Formułują je różne gremia specjalistów na podstawie obserwacji i prac naukowych, klinicznych i tzw. wieloośrodkowych. Te zespoły są powoływane ad hoc lub na stałe przez agendy rządowe różnych państw oraz WHO – Światową Organizację Zdrowia. Prześledźmy proces formułowania schematu leczenia nadciśnienia na klarownym przykładzie medycyny amerykańskiej.
[…]
Zwięzłe zalecenia autorzy przedstawiają na samym wstępie i są one zrozumiałe dla każdej osoby nieprzygotowanej medycznie.
1. U osób powyżej 50-tego roku życia ciśnienie skurczowe ponad 140 mm Hg znacznie bardziej zwiększa ryzyko chorób sercowo-naczyniowych niż podwyższone ciśnienie rozkurczowe.
2. Ryzyko chorób sercowo-naczyniowych, poczynając od wartości ciśnienia 115/75 mm Hg, podwaja się z każdym wzrostem ciśnienia o 20/10 mm Hg. [ 115 to ciśnienie skurczowe, 75 – rozkurczowe. Analogicznie 20/10 dotyczy wzrostu: 20-ciśn. skurczowego, 10- rozkurczowego. Przyp. JW.]
3. Ciśnienie skurczowe w granicach 120-139 lub rozkurczowe 80-89 mm Hg powinno być traktowane jako podwyższone, wymagające obniżenia poprzez modyfikację trybu życia w celu obniżenia ryzyka chorób sercowo-naczyniowych.
4. Pacjenci z niepowikłanym ciśnieniem samoistnym w pierwszej kolejności powinni być leczeni diuretykami z grupy thiazydu albo pojedynczym lekiem z pozostałych grup, natomiast w przypadku współwystępowania cukrzycy lub chorób nerek należy obligatoryjnie stosować drugi lek z innej grupy.
5. Większość pacjentów wymaga zazwyczaj dwóch lub więcej leków dla osiągnięcia właściwego ciśnienia (mniejszego niż 140/90 mm Hg albo mniejszego niż 130/80 w przypadku cukrzycy lub chorób nerek).
6. Jeżeli ciśnienie przekracza założoną, prawidłową wartość o 20/10 mm Hg należy obligatoryjnie wprowadzić drugi lek, przy czym jednym z nich powinien być diuretyk (lek moczopędny).
7. Terapia jest bardziej skuteczna, jeżeli pacjent ma zaufanie do swojego lekarza i jest zmotywowany pozytywnymi efektami leczenia, co z kolei zwiększa zaangażowanie i zaufanie leczonego.
Jak widać, schemat postępowania medycznego w przypadku nadciśnienia jest banalnie prosty i doskonale przygotowany do komputeryzacji
Jeżeli zaczniemy mierzyć dowolny parametr człowieka, np. wzrost, wagę, ciśnienie skurczowe, poziom glukozy, hemoglobiny itp. to okaże się, że otrzymamy podobny wykres, zgodny ze wzorem matematyka Gaussa. Ten wykres dotyczy ciśnienia skurczowego wg danych z 1950 roku, kiedy na całym świecie żyło około 3,7 miliarda ludzi, czyli 3700 milionów albo 3.700.000.000 osób.
W praktyce bada się kilka tysięcy ludzi, a potem wyniki odnosi do całej populacji. Wyobraźmy sobie jednak, że mierzymy ciśnienie skurczowe (tylko skurczowe) każdego człowieka, a następnie rysujemy na wykresie kropkę w miejscu, które odpowiada temu ciśnieniu.
Okaże się, że ludzi mających ciśnienie 120 mm Hg będzie kilkadziesiąt milionów i tyle kropek jedna nad drugą postawimy ponad wartością 120. Analogicznie zliczymy ludzi, którzy mają ciśnienie 140 i tak samo umieścimy kropki nad liczbą 140. Podobnie postąpimy dla pośrednich wartości ciśnienia: 121, 122 … 130, 131 … 139, itd., dla wszystkich pozostałych wielkości od 60 do 180 mm Hg, a nawet powyżej. W ten sposób kropki na wykresie symbolizują poszczególne osoby. Jak widać, najwięcej kropek jest w pobliżu liczby 120, tzn., że najwięcej osób na świecie ma ciśnienie skurczowe około 120 mm Hg. Za wybiegające poza normę zdrowia, wg zasad z 1950 roku, uznamy osoby z ciśnieniem wykraczającym poza 2SD, czyli wyższym niż 160 mm lub niższym niż 60 mm Hg. Wg tamtej definicji, osób mających nadciśnienie będzie 2,3% czyli 85 milionów oraz taka sama będzie liczba osób z niedociśnieniem. Pozostałe 95,6% uznajemy za normę. Było tych zdrowych osób w 1950 roku ponad 3,5 mld. Od tamtych czasów konsekwentnie obniżane są normy zdrowia dotyczące trzech wskaźników: ciśnienia tętniczego krwi, poziomu glukozy i poziomu cholesterolu.
Niewielkie obniżenie normy ciśnienia ze 160 mm Hg do 140 mm Hg, praktycznie niezauważalne przez opinię publiczną, lekarzy i samych chorych, zaowocowało w latach 70- tych zwiększeniem liczby osób kwalifikowanych do leczenia lekami hipotensyjnymi z 2,3% do 16% czyli blisko SIEDMIOKROTNIE. Jak widać z wykresu, już nigdy nie uda się firmom farmaceutycznym osiągnąć tak znacznego zwielokrotnienia sprzedaży, jak wtenczas. Nawet, gdyby zmuszono następnym razem WSZYSTKICH zdrowych ludzi do leczenia się, to i tak zwiększyłoby to sprzedaż leków tylko pięciokrotnie, z 842 mln do 4337 mln. A przecież nie można uznać 100% ludzi za chorych, jakaś niewielka grupa musi mieć normalne ciśnienie.
W kolejnych latach polityka konsekwentnego obniżania norm zdrowia przyniosła dalszy wzrost liczby chorych i sprzedaży leków. Pewną rolę odegrał w tym przyrost demograficzny ludności świata, która prawie się podwoiła i liczy obecnie 6,8 mld. Jednak główną przyczyną jest obniżenie norm zdrowia, które spowodowało wzrost sprzedaży leków z 2,3% do 60% populacji u której stwierdza się podwyższenie ryzyka różnych chorób związanych z nadciśnieniem krwi. Oczywiście krzyczącą niesprawiedliwością i szkalowaniem dobrego imienia firm farmaceutycznych byłoby stwierdzenie, że to one wprowadziły normę 115 mm Hg dla ciśnienia skurczowego.
Po pierwsze, firmy tylko produkują standaryzowane chemiczne substancje, powodujące obniżanie ciśnienia krwi, zwane lekami i uczciwie uprzedzają, że te substancje nie leczą nadciśnienia a działają wyłącznie objawowo, wywierając przy okazji rozliczne szkodliwe efekty uboczne. Firmy nie ustalają same norm medycznych. Po drugie, obecnie zgodnie z przedstawionym schematem „leczenia” nadciśnienia, bezwzględnego podawania leków hipotensyjnych wymagają osoby zdrowe z ciśnieniem ponad 140 mm Hg oraz diabetycy z ciśnieniem powyżej 130 mm Hg. Do 115 mm Hg jeszcze dosyć daleko. Więc o co chodzi? Chodzi o punkt nr 2 powyższych zaleceń: Ryzyko chorób sercowo-naczyniowych, poczynając od wartości ciśnienia 115/75 mm Hg, podwaja się z każdym wzrostem ciśnienia o 20/10 mm Hg.
Przecież każdy chce być zdrowy, piękny i bogaty. Skoro ryzyko chorób podwaja się powyżej 115 mm Hg, słusznym jest to ciśnienie obniżać poniżej tej wartości. Zaniepokojony pacjent zażąda od lekarza recepty, a lekarz zgodnie ze schematem leczenia te środki hipotensyjne przepisze, bo nie jest samobójcą, który samotnie wypowie wojnę WHO, FDA, ichniej Izbie Lekarskiej itd… Trend jest jasny, stopniowo normy są obniżane, i wcześniej, czy później wszyscy mający ciśnienie powyżej 115 mm Hg będą posłusznie łykać tabletki wierząc, że tylko dzięki nim ochronią swoje zdrowie.
Dzięki globalizacji ten trend obejmie cały świat. I to jest piękne. Dla producentów.
Jak widać na wykresie, dzięki obniżeniu norm, w przeciągu zaledwie pół wieku, liczba osób, którym należy podawać substancje hipotensyjne (obniżające sztucznie ciśnienie) wzrosła z 85 milionów do 4066 mln, blisko 48 razy (słownie: czterdzieści osiem).
W podobnej proporcji wzrosła lub wkrótce wzrośnie sprzedaż i zyski koncernów farmaceutycznych. Jednocześnie w tym samym okresie, pomimo eksplozji demograficznej, zmalała liczba osób kwalifikowanych jako zupełnie zdrowe z 3,5 miliarda do 2,6 mld.
Najdalej za 20 lat wszyscy zapomną, że 120 mm Hg, to jest ciśnienie średnie, że połowa ludzkości musi mieć ciśnienie niższe, a połowa WYŻSZE. Stopniowo wszyscy oswoją się ze świadomością, że substancje hipotensyjne trzeba podawać także niektórym przedszkolakom, tak, jak dziś podaje się psychotropy dzieciom z tzw. ADHD. Z tak zwanym, ponieważ do niedawna uznawano za normalne, że dzieci są aktywne, pobudliwie uwielbiają biegać.
To, co wkrótce stanie się z nadciśnieniem, już stało się z cholesterolem. Przeciętny dorosły człowiek zazwyczaj ma poziom cholesterolu całkowitego 220-250 mg/100 ml. Ustanowiono więc normę na 200, a w przypadku występowania chorób niedokrwiennych nawet, gdy pacjent ma poziom 180 mg% nadal przepisuje się odpowiednie leki obniżające ten wskaźnik. Magiczną liczbę 200 tak pijarzy wbili wszystkim do głów, że obecnie spotykamy kobiety szczerze zaniepokojone swoim podwyższonym poziomem cholesterolu. Na pytanie, jak bardzo, pada odpowiedź: 205 mg%. Sic! Dwieście pięć jest powodem do troski! Tymczasem 20 lat temu (właśnie przed 20 laty) uznawano za normę poziom do 280 mg%. Ponadto młode kobiety są chronione przed miażdżycą przez estrogeny. A wreszcie, poziom cholesterolu nie ma bezpośredniego związku z chorobą. Można mieć 350 mg% i elastyczne naczynia, a można 160 mg% i przebyć zawał. Naczyniowcy, w przeciwieństwie do kardiologów, traktują badania cholesterolowe racjonalnie, bez histerii. Zapewne dlatego, że naocznie na swoim ekranie ultrasonografu widzą brak związku poziomu cholesterolu z miażdżycą, ale to już inna historia.
Podobnie dzieje się z normami poziomu glukozy we krwi. Przez długi czas uznawano za prawidłowy poranny poziom do 120 mg% na czczo, a i wyższy traktowano pobłażliwie. Nie ma w tym nic dziwnego, ponieważ po przeciętnym posiłku ten poziom wzrasta do 180 mg%. Skoro jest to powszechne zjawisko, znaczy to, że 180 mg% nijak nie jest ilością szkodliwą czy toksyczną. Problem zaczyna się dopiero wtedy, gdy taki poziom utrzymuje się samoistnie przez dłuższy czas. Niestety, obecnie coraz częściej spotykamy osoby, które są leczone dlatego, że mają poziom glukozy na czczo zaledwie 105 mg% i biorą na wszelki wypadek leki, żeby uniknąć cukrzycy. Taki sposób profilaktyki na pewno te cukrzycę spowoduje, ponieważ przyzwyczai organizm do tychże leków. Powszechny nacisk na obniżanie w/w trzech norm medycznych nawzajem się wspiera i powiększa liczbę osób kwalifikowanych do leczenia. Zauważmy, że w przypadku podwyższonego ciśnienia zawsze zaleca się diuretyki a dopiero w drugiej kolejności inne leki. Otóż właśnie diuretyki — substancje moczopędne, podwyższają poziom glukozy we krwi. Przy obecnej tendencji do traktowania poziomu glukozy powyżej 110 mg% jako patologii, oczywistym jest korzyść z terapii diuretykami. Dosyć szybko doprowadzają do podwyższenia poziomu glukozy i konieczności przepisania leków przeciwcukrzycowych, bo lekarz prowadzący nie jest samobójcą, który samotnie wypowie wojnę WHO… itd.
Leki przeciwcukrzycowe zastosowane w cukrzycy II nie dość, że niczego nie leczą, a tylko działają objawowo, to jeszcze utrwalają nietolerancję glukozy i powodują rozwój choroby. Zamiast zmienić leki i zmniejszyć spożycie węglowodanów, których organizm już nie przyjmuje, zwiększa się sztucznie ilość insuliny we krwi. Insulina jest niezbędna do życia, ale w nadmiernej ilości powoduje miażdżycę, angiopatie, niegojące się rany itd. Standardowo diabetyk ma badany poziom cholesterolu, ponieważ wszyscy wiedzą, że ten poziom będzie podwyższony. Gdy do tego dojdzie, poziom cholesterolu obniża się sztucznie, podając substancje zatruwające wątrobę, dawniej fibraty, obecnie statyny. Ponieważ są szkodliwe dla wątroby, więc po kilku miesiącach pogarszają się próby wątrobowe i wątroba coraz gorzej radzi sobie z utrzymywaniem właściwego poziomu glukozy we krwi, bowiem to ona, a nie trzustka jest za to odpowiedzialna w pierwszym rzędzie. I tak dalej. Kółeczko się zamyka.
A zaczyna się od tego, że obniżone normy ciśnienia powodują, iż w zasadzie zdrowy człowiek zaczyna przyjmować diuretyki, które podnoszą poziom glukozy. Dzięki obniżeniu norm glukozy oraz diuretykom pacjent kwalifikowany jest wówczas do terapii przeciwcukrzycowej, która utrwala wysoki poziom glukozy i pogarsza wskaźniki cholesterolowe. Pogorszone wskaźniki cholesterolowe wymuszają podawanie fibratów lub statyn, które to substancje obciążają wątrobę i utrudniają jej sprawne metabolizowanie tłuszczów oraz glukozy, co musi doprowadzić do utrwalenia cukrzycy i zaburzeń lipidowych. Przy okazji pojawia się arytmia serca, depresja, otyłość, impotencja. No właśnie, także i viagra znajdzie zastosowanie.
Sam pacjent jest szczęśliwy, że ktoś mu to wszystko w porę wykrył. Bo jak by nie wykrył, to… to co? Właściwie, to nic. Nic mu nie groziło. Z badań japońskich wynika, że przeciętni Japończycy mają wyższe ciśnienie krwi i gorsze wskaźniki cholesterolowe niż Amerykanie w USA. Pomimo tego znacznie rzadziej się leczą i dłużej żyją w lepszym zdrowiu. Powyższe rozważania dotyczą większości pacjentów. Nieliczna mniejszość z bardzo zaburzonymi wskaźnikami musi oczywiście być intensywnie leczona, ale to jest kilka procent populacji, a nie 60%.
Podobnie stało się z akceptowanym poziomem glukozy we krwi, czyli glikemią w mg/dl lub mg%.
Dla porządku przypomnijmy tylko jeszcze, jak wzrosła liczba ludzi mających podwyższone ciśnienie skurczowe w mmHG,
Tyle artykuł. Ciekawe i straszne, co?
Ale musimy dodać jeszcze jedną rzecz – te wszystkie dane są odniesione do czasów, kiedy mieliśmy mniejszą populację. To znaczy, że liczba bezwzględna „zachorowanych” przez nowe normy powinna być w obecnym czasie zwielokrotniona. Np. ilość chorych na nadciśnienie przez te normy wzrosła z roku 2005 z poziomu 3 miliardów 250 milionów do poziomu 4 miliardów, czyli o 23 procenty.
Właściwie tu chciałem się rozwinąć w długi komentarz jak nas robią w jajo za pomocą czapeczki Gaussa, a właściwie jej odkrajaniem. Ale chyba nie muszę tu już niczego tłumaczyć. Jak mówi pan Płaczek – to się samo komentuje.
Spisał i opublikował Jerzy Karwelis
PS. Dzięki dla doktora Dembińskiego za ten podrzucony temat. A propos – terapia działa i idę do pana po więcej.
Więcej wpisów na moim blogu „Dziennik zarazy”.
No proszę, dopiero co w moim bliskim gronie o tym dyskutowaliśmy – jak to zmiana norm wpływa na zyski tzw. medycyny i po co się to robi – i jak na zawołanie, na potwierdzenie zostało to pięknie rozpisane. Zaraz podeślę link komu trzeba 🙂 Dziękuję!
Lubię takie stwierdzenia – ryzyko rośnie dwukrotnie. To nic nie mówi (poza tym że straszy) bo jeśli ono rośnie z 0,0001% do 0,0002% to jest bez znaczenia, natomiast jeśli z 5% na 10% no to może być powód do obaw. Dlatego zdecydowanie wolę oglądać wykresy niż czytać opowieści o wykresach. No ale jak się pokaże liczby i wykresy to wiadomo, może się np. okazać że liczba zakażeń wśród zaczepionych jest wyraźnie wyższa niż wśród niezaczepionych itd.
źródło z 2012 (usuń spację): s0a5e3c74c36204fd.jimcontent.com /download/version/1476568480/module/12138699327/name/Leczenie%20zdrowych%20ludzi%20po%20zmianie%20norm%20zdrowia.pdf
oraz nieuwzględnione propozycje rozszerzenia norm z 2014:
http://www.dobradieta.pl /forum/printview.php?t=22806&start=0
i jeszcze info od medyka, że przychodzą ludzie z wynikami eGFR z zaznaczonym prawidłowym zakresem 60-90 (jeszcze nadal można znaleźć, że prawidłowy wynik to >= 90). Być może chodzi o ukrycie tego problemu (usuń spację):
jasn.asnjournals.org /content/33/12/2247.long
10/10!
Pamiętam, że mając 18-20 lat i będąc zdrowym jak ryba, sprawnym człowiekiem(to były lata 90) miałem ciśnienie 120/80. Wychodzi na to, że już wtedy, wg obecnych standardów miałem poważne nadciśnienie. Dziś przed 50 ma ok 125-130 na 85-95, czyli to już w ogóle nadaję się na permanentne leczenie. Choć ćwiczę regularnie, jestem w ruchu cały dzień, bo taka praca i raczej nic mnie nie boli(a jak zacząłem ćwiczyć 7 lat temu przestał mnie boleć kręgosłup), to i tak można mnie uznać za „schorowanego starca”,. Ciekawe
Na razie nie trolluję i wstawiam na swoją stronę , bo nie mam czasu przeanalizować.
Ciśnienie, obniżenie norm, to sprawa bezdyskusyjna, w cholesterol nie wierzę od lat
( ach ten szmalec ze skwarkami, cebulą majerankiem, nie robiłem od 8 lat )
Ponadto temat leków na cukrzycę.
PS: Ma ktoś dobre linki na te tematy, proszę wstawiać. Będzie lektura na święta.
Bardzo dobry artykuł. Dokładnie tak jest. A mogę to potwierdzić ponieważ , ze względu na charakter pracy , mam dostęp do sporej bazy danych w omawianym temacie.