1.11. Halloweeńskie refleksje

8

1 listopada, wpis nr 1229

Zapraszam do wsparcia mego bloga

Wersja audio

Miałem do wyboru dwa wyjścia na Święto Zmarłych, tfu – na Wszystkich Świętych. Pojechać do Wrocławia na groby rodziców albo z Krystyną (po raz kolejny) do Paryża. Wychodziło pół na pół, ale opcja paryska zaczęła przeważać, gdy zobaczyłem w newsach, że puścić tam dziewczynę samą to gentlemenowi nie wypada. Ostatecznie przeważyły… wybory. Tak, okazało się, że jak PiS przegrał, to trzeba sobie zrobić kwarantannę od siostry, u której miałem mieszkać podczas wizyty we Wrocławiu, bo dowiedziałem się, że nie może ona wytrzymać, iż to przeze mnie i dzieci moje PiS przegrał. Czyli potwierdziło się moje własne proroctwo, że mnie zabije. A więc Paryż.

To z oszczędności jest, bo jak podliczyłem koszty podróży po Polsce, pobyt we Wro i przemieszczanie się tam, to 500 zł za samolot do Paryża tam i z powrotem wyszło na dobrą zamianę. Tak w sekrecie, to dla mnie takie trochę pożegnanie z Paryżem, bo ostatnie wieści co do postępu imigranckiego szaleństwa napawają pesymizmem. Obserwacje nie potwierdziły aż tak tragicznego stanu, ale coś się kroi. Coraz więcej ludzi, nie tylko w Polsce, deliberuje o tym, gdzie by tu uciec w razie co i wije sobie (często na razie wirtualne) gniazdka pobytowe „na wypadek”. 

Polska cię zawsze dogoni

Ale, jak to na imigracji, nawet chwilowej, dopadła mnie Polska. A właściwie temat dyżurny – Halloween. Ja już nie mogę, ile już trzeba się potykać o te same stare sidła zastawione na tzw. Święto Zmarłych. Zaszła mnie przez SoME pani, która mocno kibicuje kowidowej prawdzie. Widziałem ją w internecie, jak dzielnie stawała, głownie kciukiem. Teraz machnęła wątkiem halloweenowym i czar prysł (również dla niej, bo dałem ci jej odpór). Pojawił się denny wątek halloweenki versus katolickie zabobony dnia owego, nudny i powtarzalny jak (nomen omen) diabli, ale postanowiłem owego diabła złapać za rogi i ostatecznie rozwikłać sprawę.

To się powtarza od kilku lat regularnie i ma pewne podłoże… Owsiakowe. To ten sam numer. Zbliża się jakaś data i ateusze wyskakują ze swoją sprawą, ale nie merytorycznie tylko w kontrze, przeciwciemnogrodzko. Tak, jak święto zbiórki (jak się okazało na ostatnich „apolitycznych” plakatach Orkiestry) nie jest czasem debat o dobroczynności Polaków, tylko drażnieniem się z katolami, taktycznie przeprowadzanym atakiem na Caritas (który zbiera i dystrybuuje o rząd więcej pieniędzy), tak kwestia obchodzenia Halloween łączy się ostatnio z atakiem na kościelne święta przypadające w tym samym terminie. Przyjrzyjmy się treści tej zagrywki. Pierwszy zarzut do katoli jest taki, że to KK podiwanił pogańskie święta. 31 października to był dzień czczenia zmarłych w pogańskich wiarach, pełen guseł, również słowiańskich (patrz: Dziady). Ma to dzisiaj pewien kontekst „tęsknoty” za szczerym pogaństwem, powrotu do źródeł, które ukradł, przeinaczył i zbrukał kościół katolicki. Ale gdyby to była tylko pogańska tradycja, to w krajach mniej wierzących roiło by się na cmentarzach, a tak nie jest. Jak widać tradycja bez wzmocnienia wiarą – zanika.

Drugim aspektem jest sam kontekst. Halloween to raczej zabawa, przebieranki, uciecha dla dzieci i dorosłych, nie zaś mroczne cmentarne zaśpiewy. W dodatku straszące dzieci. Niech te się przemalują za trupki i zamiast szwendać się po smutnych grobach powalczą o cukierki, pukając do drzwi nowoczesnych Polaków. Po co straszyć dzieci, jak można to obejść jakąś formą zabawy? Czyli jednak – zamiast. Po drugiej stronie tego zagadnienia stoją ultrapuryści. Ci utrzymują, że to czyste gusła są, że to przywoływanie demonów, otwarcie drzwi do sił ciemnych i satanistycznych. Halloweenowcy pukają się w głowę, że to zabawa taka, lepsza niż te katolickie pitolenia o śmierci. Biorąc sprawę na poważnie, co jest odrzucane przez zabawowców przebieranych, sprawa polega na nieporozumieniu.

Śmierć i katolik

Dla katolików śmierć to nie jest nic strasznego. Ci bowiem wierzą, że ziemskie pobywanie to tylko okres przejściowy, tymczasowy egzamin dla duszy, która nieśmiertelna jest i wciąż w drodze do Ojca. Poganie robią tu sobie dzień wcześniej zastępczy „beforek”, nie wiedząc, że to obchodzona przez katoli wigilia Wszystkich Świętych (All Halows’ Even, stąd nazwa… podiwaniona przez pogan) i robią z tego niepotrzebnie różnicujące zagadnienie. Katolickie święta przypadające na okres 1 i 2 listopada to święta… radosne. To tylko ateusze wymyślili, że obchodzimy ponure Święto Zmarłych – nie ma takiego święta. Pierwszy dzień to święto Wszystkich Świętych, czyli ludzi, którzy posiedli i uprawiali choć jedną z chrystusowych cech w stopniu heroicznym. To raczej święto dumy i zadumy nad katolickim przeznaczeniem, którym jest dla każdego katolika drogą do spełnienia indywidualnego wymogu świętości. To w tym dniu nawiedza się cmentarze, co jest w dużej mierze przeniesieniem tradycji jeszcze przedchrześcijańskich. W tym dniu Kościół nie wymaga odwiedzin cmentarza, a jednak ludzie walą jak w dym, co dowodzi właśnie mickiewiczowsko dziadowego połączenia tradycji starszych niż chrześcijaństwo z Dobrą Nadzieją. Dzień następny to Dzień Zaduszny, czyli modlitwa za dusze zmarłych. Też nic ciemnego i ponurego, bo co prawda dotyczy tych, co odeszli, ale nie w kontekście żalu, tylko modlitwy za ich zbawienie.

Na to patrzą ateusze z kompletnie materialistycznym postrzeganiem, widzą tylko groby i memento mori. A tak wcale nie jest. Ale co mówi „druga strona” przy takim niezrozumieniu? Że to katolicki zabobon, przeżytek, straszenie dzieci. No, to chciałbym przypomnieć parę rzeczy.

Tak, Halloween to zabobon, czyli pogańskie wierzenia przeniesione w nowoczesne czasy. Teraz kompletnie spopkulturowione, obdarte nawet z pogańskich wartości. Coś w rodzaju kolejnej mody na obchodzenie czegoś, importowanej z Zachodu, tak jak np. Walentynki – do tej pory nieznane, ale przyjęte gorliwie, jako okazja do miłych spotkań osób sobie bliskich. A więc to raczej nie Kościół tu wyszywa w zabobonach, ale nowohalloweenscy. Druga sprawa to używanie do tego argumentu dziecięcego. Niech się pobawią za cukierki, zamiast płakać na grobach. Dla małego to może być trauma, po co malca denerwować, niech bezstresowo przejdzie przez życie ile się da. Ale to kończy się czym? Ano przy takiej postawie to ciężko malca zabrać na cmentarz. Co się mu bowiem powie, by się nie stresował? Że tu jest zakopana babcia, która sobie zasnęła i (nie)do widzenia? Jak to wytłumaczyć bez wiary w życie przyszłe i nieśmiertelność duszy? W dodatku przy założeniu, że uchraniamy od stresu młodego wrażliwca? Ano kończy się tym, że dzień wcześniej odbywamy ten rytuał w innych, fajnych okolicznościach, malujemy się na trupki i wcinamy słodkie. I nie idziemy na stresujący i niekompatybilny z tym wszystkim cmentarz.

Śmierć a ateusz

No dobra, można tak żyć, ale co, jak babcia umrze? Co sobie taki młody bezstresowy ma pomyśleć? Jak mu to wytłumaczyć? Że co, że babcia poszła po cukierki i nie wróciła? Że ma teraz NAPRAWDĘ tak podgniłą buźkę, jak wszyscy co się tak malowali? To problem naszej cywilizacji – hipokryzja chronienia dzieci przed stresem spraw poważnych jak najdłużej. Byle by było bezstresowo. I takie dzieci (nie)dorastają w jakiejś ułudzie. Podejdą do klatki z tygrysem w zoo, by go pogłaskać. Bo przecież całe ich życie tygrysek to był taki pluszowy przytulak i nikt nikomu nie mówił, że taką antylopkę to on sobie haps, a co dopiero malca. I wychodzą potem na świat takie mimozy, przejrzałe dzieciaki po dwudziestce, świata nie znające, naiwne do bólu, w swej bezstresowej bańce nieprzygotowane na jak najbardziej stresujący świat.

Tak samo jest ze śmiercią. To jak z adoptowanym dzieckiem – trzeba mu od razu powiedzieć, że nie jesteś jego rodzicem, bo żyjąc w nieświadomości, po tym jak się w końcu prawda wyda (a wyda się zawsze za wcześnie i nagle), będzie miał (słuszne) pretensje, że żył w bańce kłamstwa. Oczywiście dotyczy to dzieciaków, które są w takim wieku, że rozumieją i podźwigną takie rzeczy, zbyt wczesne uświadamianie może przynieść co najmniej niezrozumienie, jak nie traumę. Ja, wychowywany w wierze jeszcze w salkach katechetycznych przy kościele, od razu wszedłem w dorosłość rzeczy ostatecznych, co raczej bardziej mi pomogło (wcale nie przedwcześnie) dorosnąć, niż naraziło na traumę, że wszyscy pomrzemy. Mama, tata i pies Czaruś.  

Kiedy patrzę na te nasze halloweenki, to mam wrażenie, że to raczej modny pretekst do zabawy, na pewno nawet nie świecki obyczaj. Bo, oprócz niewiadomego celu zabawy, to nie wiadomo o co chodzi. To tak, jak z transmisją świeckiego pogrzebu poetki Szymborskiej. Człowiek, jak mówią muzycy, „nie wie gdzie jest raz”. Jak jest kapłan to wiadomo, jest jakiś rytuał, kolejność, sens i rytm, w końcu – cel. A tu się pomalujesz i idziesz na miasto, albo – jak młodszyś – po klatkach i co? No, ja wiem, że zabawa dla zabawy i nie ma co tu pitolić. Ale wtedy proszę nie przeciwstawiać „fajności” tej pustej celebry świętom o transcendentnym horyzoncie. I tyle.

Mam więc propozycję. Niech każdy robi swoje, byleby nie zaczepiać. Katole będą tylko sobie w duchu, czasem głośniej, narzekać na guślarstwo. Miałem dzisiaj właśnie takie spotkanie przy holloweenowym stole. Gospodarze super goście, dom upstrzony sztucznymi pajęczynami, dania halloweeńskie. Ale gospodyni zaczęła wyśmiewać, że katolicy to nawet mszę w tej halloweeńskiej sprawie wypichcili, że są przeciw. To znowu brak zrozumienia – oni mają modły przebłagalne za pogańskie bezczeszczenie ich świąt i obrazę boską. Niewinni w tej sprawie modlą się do Boga, by ten wybaczył to nie im, tylko tym, którzy tego dokonują. Takie jest podejście katoli, oni się będą za tych pogan modlić. I tyle. Tego chyba nie zabronią. No, chyba, że wzorem państw zaawansowanych będziemy mieli zakaz modlenia się, nawet w myślach, tak jak w przypadku pani Isabel Vaughan-Spruce.

Sekularyzacja świąt

Co z tym zrobi druga strona? Po pierwsze – popatrzcie jak to szybko poszło: mamy nawet w tej sprawie „drugą stronę”. To już pokazuje linię podziału. Głównie poprzez sekularyzację religijnych świąt, tej całej potterowskiej „magii”, która odziera ten czas z jego transcendencji. Święto Zmarłych dołącza do komercyjnie spłaszczonych świąt Bożego Narodzenia. Obchodzą wszyscy – przeżywają nieliczni. Już niewygodne jest samo słowo „święta”. Jakie tam święta, co za święci się tu znowu kręcą? Będzie teraz przerwa, albo czas. Żadne „holidays”, będzie break albo winter time. I to z tym zrobi „druga strona”. Utopimy to wszystko w gestach, które nawet nie są obrządkiem, tylko pretekstem do kolejnej zabawy, z komercją, która to wszystko napędza. I z materialistycznym zeświedczeniem świąt, które mają spowodować, że nikt już nie będzie patrzył powyżej półki sklepowej.  

A więc łaźcie sobie na zdrowie w tych przebraniach, dobrej zabawy można życzyć każdemu. Ale nie mieszajcie dwóch porządków – pogańskiego i Dobrej Nowiny. Wtedy będzie można żyć obok siebie i każdy wybierze co chce. A my, katolicy, będziemy się i tak za Was modlić. Prosząc Boga o wybaczenie tych postępków. Katolicy uważają tę sytuację również za swój grzech, że swymi zaniechaniami dopuścili do takiej obrazy. Biorą więc część tej winy na siebie. Tak to już jest – po drugiej stronie jest fajna zabawa i tylko jacyś dziadersi biorą to na poważnie i chcą to popsuć. Przypominając odwieczną prawdę, że śmierć to jednak poważna sprawa jest. 

Napisał Jerzy Karwelis

Wszystkie wpisy na moim blogu „Dziennik zarazy”.

About Author

8 thoughts on “1.11. Halloweeńskie refleksje

  1. Amen.
    Jeśli zagląda tu jakiś ksiądz, podpowiadam: wątki rozbudować, fragmenty skopiować, wyjdzie znakomite kazanie. Piszę to bez ironii. Temat będzie aktualny przez kolejne lata, może nawet aktualny coraz bardziej, więc wystarczy co roku małe poprawki nanieść i będzie się nadawało do wygłoszenia. 5 % z tacy na fundację wskazaną przez naszego Pana Jerzego.
    Pięknie żeś Pan to ujął Autorze drogi.

  2. Zgoda, ale z dwoma wyjątkami. Pierwszy to Caritas… ja dość długo w ostatnim czasie unikałem zbiórek na Owsiaka, wiedząc co to za ziółko i zamiast tego wspierałem organizacje typu Caritas. Aż tu któregoś dnia dowiedziałem się, skąd się biorą całe wory ciuszków (nówki i prawie nówki) dla moich dzieci. Ja myślałem, że ta i tamta krewna czy koleżanka kupują, może okazyjnie, w każdym razie wydają dobrodusznie pieniądze na moje potomstwo. Więc przy tej ilości było mi aż głupio i mówię, żeby aż tyle nie wydawały, bo my już mamy tych rzeczy do oporu. Na co dostałem odpowiedź, że spokojnie, one nie wydają nic, tylko ta czy tamta znajoma z Caritasu dostarcza im takich ciuchów dużo, że sobie może przebierać i obdarowywać znajomych…

    Wgniotło mnie w fotel… i od tej pory na Caritas nie daję już złamanego grosza.

    Druga rzecz to dzień Wszystkich Świętych… Panie Autorze, gdyby to pierwotnie był dzień Świętych, a nie zmarłych, to by siłą tradycyjnego rozpędu ludzie chodzili do kapliczek i w ogóle więcej by ich stawiano. A tymczasem obowiązkiem wewnętrznym każdej osoby szanującej to święto jest odwiedzenie grobów bliskich, zadbanie o nie, wspominanie, może nawet cicha rozmowa z mamą, tatą, babcią co tam teraz słychać w naszej rodzinie itd. Nie jest żadną tajemnicą, że wiele tradycji pogańskich (o których pisał choćby wspomniany Mickiewicz) zostało przejęte przez KK. Czy to źle? Myślę, że nie, jeśli tradycja kościelna nie próbuje rugować tradycji naszych przodków, tych od Dziadów, tych od Kuby Sochy z Chłopów, karmiących ptaki-dusze na grobach…
    W pewnym sensie można powiedzieć, że KK otrzymuje od laickiego, marketowego Heloween podobne rugi, jakie wcześniej stosował wobec rodzimych naszych tradycji, choć mógł je zasymilować (co czasami nawet próbował robić).

    A jednak nie ma z czego się cieszyć, bo czy może być powodem do radości, gdy niedoskonałe zostaje zastępowane przez złe i jeszcze bardziej odległe od tego, co nam w duszach gra?

    1. Ale nasi przodkowie też zostali świetymi i dlatego należy ich odwiedzać. W zaduszki modlimy się za tych, którzy na Niebo czekają w Czyśćcu

  3. Najważniejsze, wziąć udział w wojnie, konflikcie, sprzeczności, dowolnej. Może być „Czy Haloween”. Nie jest istotne po której stronie. Istotne jest włączenie się w ten młyn. Bycie przeciw. Czucie się pod jakąś tam formą presji prezesji, i stąd poczucie konieczności zajęcia stanowiska.

    Piękna gra. W której bierzemy udział.

  4. Zanim przejdę do rzeczy, jedna uwaga: oczywiście, że święta katolickie są rozwinięciem i kontynuacją świąt pogańskich (są „ukradzione” mniej więcej w tym samym sensie, jak żarówka jest ukradzionym pomysłem na lampę naftową, a samochód to odgapiona idea zaprzęgu konnego). Cały ten zarzut o „kradzieży” jest oparty na niedopowiedzianym głośno, wpychanym w podświadomość jako oczywistość założeniu, że wiara katolicka nie jest prawdziwa, że to przesąd (na zasadzie „jest głupia bo głupia jest, koniec dowodu, przecież to oczywiste”). Bo jeżeli założymy (choćby kontrolnie, testowo i na próbę) że jest prawdziwa, Bóg jest siłą sprawczą wszechświata, a Jego emanacja – Syn Boży wcielił się w człowieka aby nas zbawić oraz zdolność do skorzystania z tej szansy jest celem życia i sensem istnienia, to oczywiste staje się, że wierzenia pogańskie były intuicyjnym przeczuciem tychże. Czczone w zimowym przesileniu zwycięstwo światła nad ciemnością spełniło się w narodzinach Zbawiciela, obchodzone wiosną zwycięstwo życia nad śmiercią spełniło się w Jego Zmartwychwstaniu. Religia katolicka nie tyle „przejęła” kulty pogańskie, co ukazała w pełni ich przeczuwany intuicyjnie sens.

    Chwyt stary jak świat – zarzuty o naruszenie pogańskiego „copyrajtu” opierają się na niejawnym przyjęciu tezy o nieprawdziwości chrześcijaństwa jako początkowego aksjomatu. Tak oczywistego, że nie dopuszcza się nawet przemyślenia tematu, ukryta teza przemycona m.in. w takich zarzutach jako bezrefleksyjny dogmat.

    Wracając do naszych upiorów – Halloween w swych założeniach przemyca (na podobnej zasadzie) bawiącym się dzieciom światopogląd skrajnie przeciwny wierze katolickiej, temu co ma nam wg katolików do powiedzenia Bóg, Twórca tego co nas otacza (z nami włącznie). W sprawach najważniejszych – życia, śmierci, Wieczności. My w naszej wyrastającej z chrześcijaństwa kulturze w dzień Wszystkich Świętych modlimy się do tych, którzy już w swej podróży dotarli do celu, naszej prawdziwej Ojczyzny, modlimy się o wstawiennictwo z pozycji tych, którzy ciągle tkwią na stacji przesiadkowej między niebytem, a bytem pełnym, Wiecznością, abyśmy zdołali – właściwym postępowaniem, wynikającym z myśli, modlitw, natchnień z góry, a w konsekwencji właściwych czynów – wsiąść do pociągu we właściwym kierunku. Następnego dnia, w dzień zmarłych uczymy dzieci wstawiania się za tymi, którzy do celu jeszcze nie dotarli, ale niczego zmienić już nie mogą, są zdani na nas – zanurzonych ciągle w czasie i przestrzeni, mających wolną wolę, zdolnych do modlitw w ich imieniu i wstawiania się za nimi (aby w końcowym rezultacie dołączyli do mogących wstawiać się za nas).

    Natomiast Halloween jest typowo anglosaskim sposobem radzenia sobie śmiechem (dopóki się da) z problemami przerastającymi nas (zwłaszcza niewierzących, jawnie lub skrycie). Oswajaniem myśli o piekle po prostu, akceptacją swego losu (na ile to wynika z protestanckiej filozofii, że wszystko jest z góry przesądzone, nasz pobyt na Ziemi niczego nie zmienia, komu Bóg poskąpił łask i uczynił grzesznikiem ma ostatecznie przechlapane – to temat na oddzielne rozważania). Kieruje myśli dzieci ku piekle, odsuwa od nakierowywania się na niebo. „Cukierek albo psikus” to sprowadzona do dziecięcego wymiaru filozofia, że przed wysłannikami piekła nie uciekniesz, możesz (chwilowo) się piekłu okupić, służąc mu i jego wysłańcom już teraz. Bo do tego sprowadza się sens Halloweenowej zabawy. Bawmy się złem!

    Na koniec – zawsze mnie zdumiewa, jak bardzo przypomina to ten fatalizm, który od wieków rządzi rosyjskimi duszami: „zła nie pokonasz, nie podskakuj, nie bądź frajer, najlepsze co może człowiek w życiu zrobić, to polepszyć chwilowo swój przechlapany los, służąc mu, przechodząc na ciemną stronę” (w rezultacie propozycja pracy w NKWD przykładowo była w systemie wartości znakomitej większości Rosjan największym życiowym sukcesem). Najwidoczniej każde odejście od Boga kończy się zawsze tym samym, niezależnie od tego, w jakim kierunku się by się od Niego nie odchodziło. Pochwałą zatracenia (bo jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma). I tym filozoficznym akcentem zakończę rozważania na temat halloweenu i jego wpływu na duszę człowieka. Zwłaszcza taką młodą i dopiero kształtowaną.

    1. Właśnie przed chwilą pojawił się w Internecie artykuł bardzo à propos tematu:
      https://historia.dorzeczy.pl/dwudziestolecie-miedzywojenne/500055/karnawal-antyreligijny-imprezy-wojujacych-bezboznikow.html

      Karnawał antyreligijny. „Imprezy” Wojujących Bezbożników

      „Karnawał antyreligijny to inicjatywa Związku Wojujących Bezbożników, organizacji antychrześcijańskiej, która działała w Związku Sowieckim.

      Celem Sowietów było zohydzenie ludziom religii i odciągnięcie ich od tradycyjnych spotkań i obrzędów religijnych. Zajmował się tym m.in. Związek Wojujących Bezbożników. Była to organizacja działająca w Związku Sowieckim od 1925 do około 1947 roku. Jej celem była likwidacja wszelkich przejawów religii oraz jej symboli.

      Nowy, lepszy świat
      Karnawały antyreligijne organizowane były przez Związek przez całe lata 20. i 30. Najczęściej te pseudo-uroczystości „przypadały” w czasie świąt religijnych, jak Boże Narodzenie czy Wielkanoc. Bezbożnicy – jak sami siebie określali – tworzyli własne święta. 25 grudnia był obchodzony np. jako Dzień Industrializacji. Komuniści chcieli także wprowadzić, w miejsce zlikwidowanych tradycyjnych obrzędów, jak chrzest czy ślub, własne „tradycje”. Miało nim być np. „październikowanie” dzieci (zamiast ochrzczenia), co miało być uczczeniem pamięci rewolucji październikowej (…)”.

      Czyli sumie nic nowego pod Słońcem. Jedyne co się zmieniło, to postęp w dziedzinie propagandy (może nawet większy niż w innych). Po za tym Zachód robi to inteligentniej od Wschodu, nie tak siermiężnie, z większym polotem. Mniej kija, więcej marchewki.

      Co nie znaczy, że Herbertowska potęga smaku już nie pomaga. Tylko tu też warto zaliczyć jakiś postęp…

  5. Dawniej babcie i dziadkowie często mieszkali z młodszą częścią rodziny lub przynajmniej byli gdzieś bardzo blisko. Dla wnuków byli bliskimi osobami, domownikami. Ich śmierć nie była zaskoczeniem ale też tym bardziej nie była zniknięciem kogoś tam odległego. Teraz babcia często jest dalekim krewnym gdzieś na wsi. Śmierć w życiu młodego człowieka jest więc abstrakcją przez co łatwo staje się czymś przerażającym lub przeciwnie obiektem żartów lub jedno i drugie. Słabo.
    Gdy w halołyn pukają do nas dzieci mówię że jesteśmy katolikami i pogańskich świąt nie obchodzimy. Albo że teraz słodyczy nie ma ale chętnie przyjmę kolędników zaraz po Bożym Narodzeniu. Kropla drąży skałę.

    1. Ale nasi przodkowie też zostali świętymi i dlatego należy ich odwiedzać. W zaduszki modlimy się za tych, którzy na Niebo czekają w Czyśćcu

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *