1.11. Polski system polityczny nie obsługuje większości
1 listopada, dzień 244.
Wpis nr 233
zakażeń/zgonów/ozdrowień
379.902/15.783/146.575
Ostatnio wpadłem na Youtubie na Rafała Ziemkiewicza. No, zawodnik wagi ciężkiej. Lubię go słuchać, bo zawsze naświetli obecną sytuację, tak że człowiek może oglądać kryształ rzeczywistości z nowych, nieoczekiwanych kątów. Ciekawą rzeczą, którą zauważył jest zaskakujący fenomen, że żadna siła polityczna nie obsługuje już dzisiaj oczekiwań… większości.
Większość ewidentnie ma inny pogląd na aborcję niż – oficjalnie – PiS i opozycja. Większość jest (i była) za utrzymaniem dotychczasowego kompromisu aborcyjnego. I zazwyczaj jest to okazja, na którą dybie opozycja – kiedy rządzący tracą poparcie większości. Ale mamy w polityce wyłącznie ekstrema. To znaczy, że wyrok TK, który sprzedawany jest jako zakaz aborcji – nie chcę już kontynuować wątku, że to bzdura – jest wpisywany na konto antyaborcyjnych ultrasów. Druga strona ma podobnie, tyle, że w odwrotną stronę – teraz jak wytrąciliście już to stojące wahadło koledzy z prawicy, to pojedziemy z wajchą w drugą mańkę – aborcja na życzenie. Pomijam już dodatkowe kwestie postulatów politycznych. Młodzi chcą by wszyscy poszli wy..alać. Ale opozycja liczy, że da się to ograniczyć do tego, że to tylko PiS ma się grzecznie oddalić. Nie mniej opozycja, by się przyłączyć do protestów musi kupić radykalne przelicytowanie w drugą stronę. Inaczej oni też będą musieli wyp..alać.
A więc mamy tak, że właściwie nikt nie reprezentuje… większości. Tych co chcą utrzymać kompromis. Wyszli oni (one?) na ulice, ale za nimi i przed nimi poszły ideologiczne bojóweczki i poprowadziły pochody nie wiedzieć dlaczego… pod kościoły, jakby w TK siedzieli purpuraci. A można by było to ustawić porządnie, po demokratycznemu. TK orzekł oczywistą oczywistość niezgodności ustawy z Konstytucją. I wszystkie radykalne mniejszości krzyknęły: jedne – git, drugie – giewałt! I są zadowolone, bo społeczeństwo się spolaryzowało i można łatwo stanąć na czele mobilizacji którejś z grup. Ale co z problemem? Jest klika wyjść, ale każdy kto je zaproponuje będzie musiał wyp..alać, bo to już dawno nie chodzi o dobro „dzieci wypoczętych”, jak się wyzłośliwiają lewacy. No to co można zrobić? Jest parę możliwości.
Jedna – Kosiniakowo-Kamyszowa – sugeruje by zmienić Konstytucję i kompromis wpisać do niej bezpośrednio, a więc żaden TK jej nie będzie podważał. Drugi pomysł – Konfederacja – w ustawie aborcyjnej z 1993 roku w przypadku kwalifikacji dziecka do aborcji usunąć niedookreślone „prawdopodobieństwo” uszkodzenia płodu i zamienić na „pewność”. Ocali to Downowców, zaś zezwoli na aborcję płodów bez szans na przeżycie. To oczywista trauma heroizmu dla matki nosić w sobie taką bombę zegarową nieuniknionej śmierci. Trzeci sposób to nie dodawanie niczego do istniejących aktów prawnych, tylko w drodze ustawy ustalenie listy kryteriów niekaralności i nieścigalności w określonych medycznie sytuacjach zagrożenia ciążą o nieusuwalnych, letalnych następstwach dla dziecka.
Ale do tego potrzebny by był konsensus całej klasy politycznej, że trzeba załatwić ważny społecznie problem. Ale nic z tego. Każdy dziś chce na ulicy ugrać swoje. Lewica poczuła już krew ofiary, czerwonawi totalsi nie chcą utracić pierwszeństwa w opozycji i popierają eskalującą ulicę. Z drugiej strony prawicowcy są zmuszeni do samoobrony, na co liczy lewica atakując kościoły, więc wszyscy wyszli z domów. Kryterium uliczne staje się decydującym czynnikiem politycznym. A nad tym wszystkim stoi władza. Patrzy, jak Polacy biją się ze sobą a nie z rządem. Patrzy jak stał się cud mniemany – w środku pandemicznych wzrostów znika temat… koronawirusa. I w ten sposób demokracja, kompromis, praca publiczna, obowiązki dobra wspólnego stają się bajką o Żelaznym Wilku.
(Gdy pisałem ten tekst objawiło się, że z inicjatywą wystąpił prezydent Duda, w wersji powiedziałbym „konfederacyjnej”. To znaczy będą abortowani letalni, zaś ci z Downem – przeżyją. No to teraz kupmy czipsy i popatrzmy co się będzie działo w Sejmie. Będzie cyrk, bo ekstremy już nie popuszczą. To znaczy PiS będzie miał może w Sejmie dyscyplinę (pytanie – jaką?), poprze Konfederacja ale totalni będą jechać do końca, w końcu wzrosły apetyty na dojechanie PiSu i tak łatwo nie dadzą się chłopakom wywinąć. Z drugiej strony pokazuje to to, o czym piszę od dawna – jedynym stabilizatorem Polski w porywach wojny polsko-polskiej jest ustrojowo instytucja prezydenta. Wreszcie doczekaliśmy się z Pałacu ważnej inicjatywy ustawodawczej. Czyżby Duda (dodajmy z Gowinem) budował pozycję centrową? Ale poczekajmy na młyny sejmowe – czołg wojny polsko-polskiej będzie się bronił do końca).
Dzisiaj w kolejnym obrocie zacieśniającej się spirali wojny polsko-polskiej widzimy upadek pookrągłowego systemu. Wykształcił on polityczną kulturę walki zdeterminowanych plemion i większości – suwerena nie obsługiwanego przez całą klasę polityczną co do ważnych dla niego kwestii. Wszystko staje się dekoracją. W dodatku dekoracją płonącą.
III RP dochodzi do granic używanych środków wyrazu. Pora na jakąś treść politycznej działalności będącej wyrazem dążeń i aspiracji Polaków. Na razie mamy przedstawienie. Orkiestra gra do końca. Tańczymy może nie jak na Titanicu, ale jest to na pewno polonez z Wesela. Odgrywamy rytuał, którego znaczenia najstarsi już nie pamiętają, zmieniająca się orkiestra gra wciąż to samo licząc na napiwki władzy, a Jasiek, który wyjechał na koniu po złoty róg przywiózł jakieś tombakowe truchło, na którym można zagrać co najwyżej disco polo.
Wszystkie wpisy na moim blogu „Dziennik zarazy”.
So przeczytania: https://m.facebook.com/story.php?story_fbid=3614421305280739&id=100001387145333
Dziękuję, ale ja chyba nie o tym pisałem