12.09. Prymas, czyli wielkość a czasy dzisiejsze.
12 września, dzień 559.
Wpis nr 548
zakażeń/zgonów
2.893.649/75.425
Właściwie to niewiele wiedziałem o Prymasie Tysiąclecia. Tak do dwudziestki, czyli zanim umarł, byłem człekiem niedużej wiary, choć praktykowałem częściej niż dzisiaj. Dziś jest na odwrót – ot taki paradoks młodzieżowo-starczy. Kardynał Wyszyński był dla mnie od zawsze, raczej urzędowy niż rewelacyjny, jak Jan Paweł II. Pontyfikat papieża-Polaka przyćmił dokonania kardynała Wyszyńskiego, ale tylko dla takich jak ja, czyli ludzi, którzy niewiele wiedzieli. Ale gdy w trakcie uroczystości objęcia stolicy piotrowej przez Karola Wojtyłę zobaczyłem, że Papież przyjmując na tronie akt poddaństwa od innych kardynałów nagle właściwie klęka przed jednym z nich to przejrzałem. Do dziś wzajemny uścisk tych dwóch kapłanów-Polaków stanowi symbol długiej i ciężkiej drogi polskiego Kościoła, aż do tak spektakularnego wyniesienia.
Jak ostatnio celnie stwierdził Jan Pospieszalski, wielkość kardynała Wyszyńskiego szczególnie widać w dzisiejszych czasach i to głównie przez słabość polskiego Kościoła. W ogóle dziś sobie trudno wyobrazić, by Kościół wydał z siebie człowieka tego formatu. Wystarczy się dziś zapytać jakiegoś Polaka kto przewodzi polskiemu kościołowi, by zobaczyć jak daleko zaszliśmy w ślepy zaułek kryzysu przywództwa. Obecnie dziedzictwo Prymasa Tysiąclecia ocenia się głównie poprzez to, że pozwoliło ono przeprowadzić polski katolicyzm przez Morze Czerwone komunizmu. Ale jego przesłanie jest aktualne do dziś i to nie tyle w sferze religijnej, ale i społecznej.
Im więcej wgryzałem się w biografię tej postaci, tym bardziej mi imponował. Głównie, to mój konik, poprzez niesamowitą Jego strategię komunikacyjną. Tak, tak – w czasach kiedy komunizm blokował wszelkie środki informacji, kościół Wyszyńskiego był pełnokrwistym graczem medialnym. I to pod względem strategicznym, jak i taktycznym.
Strategia. Wyszyński oparł się o kościół ludowy. Przeniesiony na poziom wiernych, parafii. Trudno wtedy było uderzyć komunizmowi w organizację, która miała rozproszoną hierarchię, płaską strukturę, gdzie nie można było odciąć głowy efemerycznemu centrum. Widać to było szczególnie w okresie uwięzienia Prymasa, kiedy polski kościół działał, mimo zablokowania jego przywódcy kontaktu i z wiernymi, i z hierarchią. Oparcie się o lud dawało jeszcze inne zalety. Prostą zdrową wiarę, daleką od wątpliwości coraz mniej katolickich elit, które wybrały się w drogę pozytywistycznej współpracy z władzą, w imię tzw. „ratowanie substancji narodowej”. Niech będzie, że to była jakaś druga, równoległa taktyka, jednak dopiero wsparcie jej przez kościół masowy dawało przewagi.
Taktyka, to dwa przykłady z tysięcy, które były Jego udziałem. Po pierwsze Tysiąclecie Chrztu Polski. To był taki ruch, że nawet komuniści musieli się podłączyć. Głównym problemem dla nich było to, że data powstania państwa polskiego była de facto datą jego przyłączenia do wspólnoty chrześcijańskiej, datą chrztu, czyli aktu na wskroś religijnego. Najlepiej, by tę datę można było przemilczeć. Ale ruch ze strony Prymasa był tak przemożny, że nie szło go zignorować. Ogłaszając Wielką Nowennę Tysiąclecia dał narodowi dziewięć lat na przygotowanie się do tej uroczystości. Był to tak przemożny ruch, że… przyłączyli się komuniści początkując akcję „tysiąc szkól na tysiąclecie Polski”. Wielu z nas edukowało się w takich przybytkach, które de facto powstały z… konkurencji władz z Prymasem, by dołożyć coś świeckiego do tego katolickiego święta.
Przykład drugi to kult maryjny. Nie będę się tu wywodził na religijnymi i w tym wymiarze pozytywnymi skutkami tego kultu. Prymas podczas kazania na procesji uroczystości Bożego Ciała w Warszawie 20 czerwca 1957 zapowiedział peregrynację po wszystkich parafiach w Polsce kopii cudownego obrazu Matki Boskiej Częstochowskiej. W odpowiedzi władze zaczęły polowania na te kopie, by nie dochodziło do gorszących pielgrzymek w polskich miastach. Nie można było tego powstrzymać, kopie obrazów krążyły pomiędzy parafiami, domami, jednak gdy zabroniono pokazywania kopii częstochowskiej prymas podjął genialną decyzję. Będziemy po parafiach obwozić kopie ram obrazu jasnogórskiego. Władze nie wiedziały co zrobić, bo trzeba było uganiać się za nielegalnymi ramami obrazu. Zaś widok ludzi modlących się do pustych ram Pani Jasnogórskiej był widomym znakiem i zawierzenia ludu, i obłędu opresyjnego państwa.
Obchody uroczystości beatyfikacji Prymasa Tysiąclecia pokazują i stan naszego społeczeństwa, i stan naszego Kościoła. Gdy się przeczyta co komunistyczna „Trybuna Ludu” pisała o Wyszyńskim po jego śmierci i zestawi to z rewelacjami prasy dzisiejszej, choćby Newsweeka, ale i głównie szalejącej Gazety Wyborczej, to można zobaczyć gdzie zabrnęliśmy. Dziś przez wielu, ponad jego ewidentnymi zasługami, Wyszyński jest umniejszany i atakowany. Czego tam nie ma: i eugenik, który urodził Rydzyka, i faszysta, i nic o kobietach (szkoda, że nie o LGBT). To czysty prezentyzm (zakładając dobrą wolę „dziennikarzy”), czyli przenoszenie na niegdysiejsze czasy dzisiejszych kryteriów. I to w całkowitym fałszowaniu rzeczywistości faktów, jak choćby w sprawie pozycji kobiet w społeczeństwie, którą w swojej nauce Prymas wręcz wywyższył, w dodatku dając im ich Królową.
To, że niektóre media plują na Jego dorobek, to jedynie smutny obraz naszego upadku. Ale jest jeszcze kwestia druga – to, jak polski kościół traktuje jego spuściznę. Mnie się wydaje, że on się jej wstydzi. To znaczy wstydzi się swej obecnej małości w stosunku do dokonań Prymasa Tysiąclecia. Tego, że On dokonał w tak ciężkich czasach tak wielkiego dzieła, podczas gdy obecny Kościół polski stacza się religijnie i społecznie w czasach o wiele łatwiejszych. Że brak mu woli przywództwa. Że jest zapatrzony w materialne objawy życia, również religijnego. Najbardziej jaskrawo wyszło to kiedy księża podczas uroczystości beatyfikacyjnych Prymasa zaczęli robić fotki swoimi smartfonami, kiedy wniesiono Jego relikwie.
Obchody beatyfikacji tego przywódcy ludu odbyły się… bez ludu. Zamiast zrobić je jako imprezę masową, z wolnym dostępem, zrobiono imprezę za zaproszeniami, na której lud wstępu nie miał, za to wstęp miały elity. Takiej dziś odpowiedzi udzielił kościół w stosunku do Jego spuścizny. Kilka dni temu na meczu polskiej reprezentacji mieliśmy sześćdziesięciotysięczny tłum kibiców, ale masowej imprezy dla wszystkich dla Prymasa nie dało się (nie chciało się?) kościołowi zorganizować z przyczyn… epidemiologicznych. W czasie uroczystości na parę tysięcy osób nie było można się wyspowiadać, za to mieliśmy mobilny punkt szczepień na kowida. To najbardziej obrazowe świadectwo stanu polskiego kościoła. Wielu mówi, że impreza się odbyła na Wilanowie by było daleko od Katedry, w której spoczywa Prymas Tysiąclecia. Bo On wstałby chyba z grobu i zgromił całe to towarzystwo za lanserkę nad jego dziedzictwem, która kompletnie mu zaprzecza.
Wszystkie wpisy na moim blogu „Dziennik zarazy”.
No cóż, niestety tak to wygląda.
Od samego początku tej hucpy z zamykaniem kościołów i maksymalnym utrudnianiem wiernym posługi wiary i dodawania sił i otuchy twierdziłem ,że gdyby Wyszyński żył to prędzej by wykrzyczał Anathema ,niż pozwolił na całkowitą izolację przestraszonego narodu od modlenia się w kościołach .Bo do tego te domy Boże służyły od tysiąca lat . Przeważnie zawsze ratowały naród i stały po jego stronie .Temat jest szerszy do omówienia ,bo to nie są tylko epizody zachowań się hierarchów i całych dołów kościelnych . Gangrena toczy ten system od samego Watykanu w dół, od dziesięcioleci ,a właściwie od setleci . Przyspieszyła po drugim Soborze . Znawcy tematu już to opisują . Prawda o tej instytucji zwanej kościołem jest nadal szczelnie zamknięta w przepastnych archiwach Watykanu ,do których prawie nie ma dostępu . Co chronią ? tajemnice nieprawości ? ,Czy tajemnice wiary i istnienia .
Jak wszystkie tak zwane posługi ziemskie zawiodą ,to prawie każdy człowiek w swojej wierze zwraca się do swojego wnętrza w poszukiwaniu pomocy Boskiej .
Kościół jest w nas i tam jest iskra Boża ,która utrzymuje nas przy życiu .Kościół zewnętrzny ma pomagać w tym poszukiwaniu kontaktu z Bogiem .
Jaki jest koń każdy widzi . Pytanie kto zawinił ,że tak jest ,czy nie czasami wierni
Pozostaje nadal w mocy wołanie o światło ,więcej światła i oświecenia .Czarowników z kadzidłami i długimi nosami pinokia ,już nam nie potrzeba .
Gdzie szukać ? .
Ten instytucjonalny Kościół zawiódł. Poza chyba już nielicznymi jego przedstawicielami już dawno odszedł od Chrześcijaństwa, od nauk Jezusa.
Od kościoła instytucjonalnego już dawno odszedłem. Może nie na zawsze, kto wie?
Od Wiary i Jezusa nie. Duża w tym zasługa wspaniałej i dobrej Siostry Blanki i jej nauk w prostej
salce katechetycznej…
Z tradycyjnym podziękowaniem za podjęcie ciekawego tematu, muszę przyznać że niezbyt się z powyższym zgadzam, ale nie z braku szacunku, lecz z braku możliwości konieczności bardzo obszernej polemiki, nie wskażę „co i jak” uważam…
Nie mniej jednak, osoby które nie są dinozaurami takimi jak ja czy Gospodarz, żyjącymi po połowie życia w dwóch systemach, powinny wiedzieć, że nie było to wszystko tak jednoznaczne. I ogromnym błędem mojego kościoła było wycofanie się na pozycje merkantylno-elitarne i kolaboracjonalistyczne – po roku 1989. Czego efekty widzimy w braku nie tylko konkurencji „ideologicznej”, ale braku jakiejkolwiek ideologii – „religijnej” czy „państwowej”. I w tym cała nasza bieda…
Przypomnieć tu należy chyba największego „badacza komunizmu” i „sowietologa”, Józefa Franciszka Emanuela Bocheńskiego – brata Aleksandra – tego od „Dziejów głupoty w Polsce”.
https://pl.wikipedia.org/wiki/J%C3%B3zef_Maria_Boche%C5%84ski
Dawno temu czytałem ciekawy esej Józefa Bocheńskiego, którego przesłanie do dziś jeszcze pamiętam. Możliwe że mam to gdzieś w swoich przepastnych zbiorach, ale nie dam rady dziś odszukać. To był rodzaj polemiki z ludźmi głoszącymi podobieństwo chrześcijaństwa i komunizmu. Bocheński uważał że mimo pewnych widocznych podobieństw „humanistycznych”, istnieje fundamentalna różnica. Mianowicie: „komunizm” zachęca do zmiany obecnej rzeczywistości, tak by ciągły postęp kierował ludzkość do „świetlanej przyszłości”. Czyli że, „raj komunizmu” nastąpi „kiedyś”…
Według Bocheńskiego, chrześcijaństwo też kieruje ludzkość ku „świetlanej przyszłości”, ale z racji tego że Chrystus zbawił już ludzi, „świetlaną przyszłość” należy budować i tworzyć „tu i teraz”.
I faktycznie, taki był Kościół lat 60-tych i 70-tych. Kościół gdzie przy każdym kościele były sale katechetyczne, gdzie dobrowolnie przychodziła młodzież, gdzie prowadzono z młodzieżą „pracę organiczną” i wychowawczą. Można było to uważać za „walkę o rząd dusz” – niby konkurencję – choćby dla ZHP. Uważałem i uważam, że było to doskonałe „uzupełnianie się systemów ideologicznych”, mające na celu tworzenie mądrego i patriotycznego społeczeństwa.
I w tym kontekście, wielkość Wyszyńskiego, polegała nie tyle na widocznym „spieraniu się” z „władzami”, a faktycznie na wspólnym marszu w jednym kierunku z aktualną władzą. Obie siły współdziałały, mimo sporów. I chyba dzięki tej może niedostrzegalnej i niedocenianej współpracy, mamy jeszcze w miarę zdrowe i konserwatywne społeczeństwo.
Niestety, w coraz ciemniejszych barwach widzę naszą przyszłość…
„wielkość Wyszyńskiego, polegała nie tyle na widocznym „spieraniu się” z „władzami”, a faktycznie na wspólnym marszu w jednym kierunku z aktualną władzą.” Ja dziękuję za taką „wielkość”. Kiedy był inicjatorem porozumienia Państwo-Kościół 1950 też maszerował wspólnie z komuchami. Jemu zawdzięczamy Żołnierzy Wyklętych. Pkt. 8 porozumienia – „Kościół katolicki, potępiając zgodnie ze swymi założeniami każdą zbrodnię, zwalczać będzie również zbrodniczą działalność band podziemia oraz będzie piętnował i karał konsekwencjami kanonicznymi duchownych, winnych udziału w jakiejkolwiek akcji podziemnej i antypaństwowej.” Już nie wspominam o innych ustępstwach. Czym to się różni od układów w Magdalence w 1989 gdzie czynnie uczestniczył Kościół?
Pan nic nie rozumie. Dziś łatwo być radykałem za friko.
Żołnierze Wyklęci też nic nie rozumieli?
re: mikrob pisze:
14 września, 2021 o 3:34 pm
Tak! Tak zwani „żołnierze wyklęci” – to nie byli żadni „żołnierze”, ale zwyczajni bandyci i zbrodniarze, których się kiedyś słusznie rozstrzeliwało, a teraz – ku mojemu zdumieniu – gloryfikuje…
Nie wiedziałem gdzie się różnimy aż do ostatniego akapitu. Jaki marsz? jak wojnę można nazywać wspólnym marszem? U nas poszło lepiej nie z łaski komunistów tylko dzięki oporowi, również organizowanemu sprytnie przez Prymasa.
Dwa cytaty sprzed stu lat, jak ktoś byłby zainteresowany, napiszę skąd (i pod warunkiem, że post przejdzie, bo cenzura tu ostra):
„Tylko ci, którzy nie mają niczego wartościowego do przekazania światu będą sprzeciwiać się wszystkiemu, co już istnieje i niszczyć to za wszelką cenę.”
„Taktyka […] opierała się na otwarciu, na dany sygnał, istnego ognia zaporowego kłamstw i kalumnii przeciwko człowiekowi, którego uznali za najbardziej niebezpiecznego spośród swoich przeciwników, póki przeciwnikom nie puściły nerwy i nie poświęcili zaatakowanego człowieka w nadziei na to, że będą mogli żyć w pokoju. Jednak ta nadzieja zawsze okazywała się być nierozsądna, ponieważ nigdy nie zostali pozostawieni w spokoju.”
Jak cenzura? POgięło Cię człowieku?
A jeszcze równocześnie niedaleko, bo na plaży Wilanów urządzono masową imprezę dla „młodych wykształconych, z wielkich…”
Nic nie poradzę – jestem historykiem z zamiłowania (nie z zawodu). Analogie nasuwają się same. I nie tylko dlatego, żem z pokolenia Gospodarza…
Kiedy Kościół Katolicki był w podobnym do dzisiejszego stadium upadku?
Ano – na przełomie XII i XIII wieku. Już dawno przegrał był wówczas przecież walkę z cesarstwem, sto lat po Wielkiej Schizmie coraz szybciej się laicyzował, popadał w symonię, świętokupstwo, jego „aparat” był jak dzisiejsi „księża” ze smartfonami i selfikami, a wierni… wierni coraz mniej w nim mogli szukać i odnajdywać.
I wtedy Bóg dał Kościołowi świętego, nomen omen – Franciszka.
Skąd przyszedł i odnowił Budowlę? Ano z LAIKATU! Z ówczesnych elit. Ale elit, które oddały swą świeckość, swe bogactwa, by zbliżyć ponownie Lud Boży do swego Boga. Wybrały Prawdę, nawet jesli miałaby ona oznaczać – ubóstwo.
A papież zrozumiał, że to jedyna szansa i tylko dzieki temu Kościół w ogóle mógł się odnowić i przetrwać kolejne dwieście lat.
Uważam, że dziś – jeśli w ogóle byłoby to możliwe w dobie odgórnie przez Antyfranciszka dopuszczanej Pachamamy i relatywizmu, czczenia złotych cielców przez KK (i powszechnego łamania Pierwszego Przykazania przez kapłanów – którzy tym samym zamiast pasterzami stają się WYŁĄCZNIE pasożytami – bo czymże jest ten podkościelny kowidianizm?) – TAKŻE jedyny ratunek może wyjść dla Kościoła tylko i wyłącznie z laikatu świeckiego. Oddolnego, budującego – WBREW swoim coraz liczniejszym wystepnym pasterzom – Wspólnotę. Laikatu, który odda bogactwa świeckie za Zbawienie.
Czy to możliwe? Za czasów Św. Franciszka uważano, że już niemożliwe. A jednak… Duch dmie kędy chce…
Może warto się o to dziś zwyczajne modlić? Choćby i zdrewniałymi wargami?
Żeby znów zstąpił? I odnowił oblicze Ziemi? TEJ ziemi? No bo jeśli nie powszechną modlitwą, to niby jak?
Pełna zgoda. Mocny tekst.