23.11. Pamięci ofiar nowej normalności

2

23 listopada, dzień 996.

Wpis nr 987

zakażeń/zgonów

449/10

Dziękuję za wsparcie i namawiam do kontynuacji

Wersja audio wpisu

Dziś dalszy ciąg wpisów wspominkowych z okazji zbliżającego się tysięcznego dnia pandemii. Mieliśmy już kawałki o samoobserwacji w kwarantannie, profetyczne wpisy trafnie przewidujące przyszłość kowidową. Dziś pora na mój ulubiony wpis. Z maja 2020, kiedy siedziałem sam jak palec w kwarantannowym domu. Dziennik był prawie jedynym powodem do wstania i zrobienia czegokolwiek. Tęskniłem za ludźmi i przestrzenią, a więc ratowałem się Herbertem i podróżowałem z Nim po świecie jako „Barbarzyńca w ogrodzie”. I to on zainspirował mój tekst, w którym tylko próbowałem dotknąć wyżyn Jego stylu.

Tekst ten przywołuję dla tych, do których był kierowany. Do ludzi, którym pandemia przeorała świat, zmieniając ich życie diametralnie, a więc praktycznie do… wszystkich. Wtedy się o nich martwiłem, tak jak się martwię i teraz. Bo również martwię się o siebie. I o swoich bliskich. Myślałem, że będę się tylko martwił w miesiącach kwarantanny, ale okazało się, że świat „nowej normalności” może jest nowy, ale na pewno nie normalny.

Giuseppe w Otranto

9 maja 2020, dzień 67.

Wpis nr 58

zakażeń/zgonów/ozdrowień

15.651/785/5.437

Żeby poznać Włochy trzeba od nich… uciec. Wsiąść w samochód i jechać jak najdalej na południe. Trzeba wyminąć gromady letników i poławiaczy selfie – oni mają inne zamiary i możecie sobie przeszkadzać. Nie wolno się zatrzymywać po drodze, bo to pułapka. We Włoszech każda mieścina jest kosmosem, który może wessać jak Czarna Dziura. I zostaniesz uwiedziony na zawsze i bez wybaczenia.

Jedzie się więc do Otranto, tam, gdzie obcas włoskiego buta. Miasto ukazuje się powoli. Trzeba je zajść od strony zatoki, bo tylko stamtąd można zobaczyć, że jest starą, wyprażoną w słońcu kością, wyrzuconą przez historię na omywaną płaską falą plażę. Najlepiej zatrzymać się poza rozpalonymi murami, na przykład u Cinzii, w starym, lekko wyliniałym domu, pośrodku małego, wysuszonego ogrodu. Stąd słychać i czuć wilgotne morze, ale go nie widać, bo jesteśmy na klifie.

Można tu spotkać Giuseppe, który wynajmuje jeden z pokoi. Zaprosi cię od razu na kilkunastoosobową kolację, gdzie wkupisz się przygotowując wiadro muli. Możesz też zasmakować jogi z ezoteryczną K. – w końcu za nią tu przyjechałeś.

Wieczorem, na tarasie, pijąc cierpkie wino z kartonu będziecie wszyscy tańczyć przy pełni księżyca. I będzie maj, tak jak teraz. Przywieziesz im od siebie niespodziewany prezent, który wysłany kiedyś z Włoch do twego zimnego północnego kraju wróci do nich jako odkrycie. To włoski hydraulik, Drupi (dziś wygląda jak… apostoł, to ten na zdjęciu). Kiedyś najsłynniejszy włoski piosenkarz w Polsce, pań młodych ulubieniec, we Włoszech – nieznany. (To ktoś taki jak „Sugar man”, uwielbiany w RPA a anonimowy w swej ojczyźnie). I będziecie się kołysać do jego „Sambario”, i Drupi przypomni ci twoje pierwsze prywatki, te w bursie u siatkarek ze Świdnicy (kiedy już można było się obejmować w tańcu jak grali wolne). I dowiesz się od Giuseppe, że to „Sambario” to po włosku nic nie znaczy. Czasem lepiej nie pytać o znaczenie słów ulubionych piosenek. Lepiej podśpiewywać melodyjne frazy bez znaczeń niż dowiedzieć się, że to o kocu, na którym się leżało z dziewczyną.

Gdzie jesteś dzisiaj Giuseppe? Człowieku-ptaku, który mentalnie żywił się tym co napotka? Czy działa jeszcze ten twój sklepik na starym mieście, który był pewnie biznesowym wyzwaniem ale i pomysłem by sprzedawać tylko rzeczy, które się Tobie podobały? Czyli tak naprawdę – dzielić się. Czy wciąż uprawiasz ten swój nieodgadniony mindfulness, którego znaczenia ani praktykowania nie byłeś mi w stanie wytłumaczyć? Może dlatego, że całe życie byłeś „uważny”, a wtedy trudno powiedzieć komuś, jakim się jest, bo uważność wyklucza ciągłe wglądanie w siebie?

Gdzie są dziś ci wszyscy ludzie-ptaki, których spotykaliśmy na swojej drodze? Idący obok, pod prąd, w innym wymiarze. To były przecież dzieci powszechnego dobrobytu, żywiące się skromnie acz godnie jego okruchami. Co teraz z nimi, kiedy to wszystko minęło? Czy poszli pierwszy raz do „prawdziwej” pracy? Czy stracili tę swoją inność, tak nam przecież ciągle potrzebną, abyśmy mogli kontrolować swą banalność w zwierciadle niezwykłości.

Gdzie jesteś? Giuseppe? Brakuje mi Ciebie…

Przypomniał Jerzy Karwelis

Wszystkie wpisy na moim blogu „Dziennik zrazy”.

About Author

2 thoughts on “23.11. Pamięci ofiar nowej normalności

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *