26.08. Czy jest życie poza Unią?
26 sierpnia, dzień 542.
Wpis nr 531
zakażeń/zgonów
2.887.485/75.332
Coraz częściej pojawiają się głosy o tym, że można by zrobić Polexit. Kiedyś były one obśmiewane jako geopolityczne foliarstwo, dziś coraz więcej takich głosów i to z coraz to poważniejszych ust. Obserwowanie tego to dość frapujące zajęcie. Ujawnia ono bowiem stan tego potwornego rysu polskiej myśli politycznej, przełożonego na opinie i odbiór społeczny. Chodzi o to, że dyskusja o Polexicie jest zawsze kwitowana jako dylemat: aha – chcecie wyjść z Unii, czyli oddać się w ręce Putina i skazać na format Białoruś 2.0. Czyli pachniecie onucą (ruską), piszecie cyrylicą i myślicie (nawet jako pożyteczni idioci) tak jak chce Kreml.
To zabija całą dyskusję, bo w tych manichejskich okowach nie ma półcieni. Bruksela albo Moskwa. To straszne, bo to oznacza, że dla zarzucających putinizm jasna jest pewna (dla mnie nieoczywista) oczywistość. Polacy muszą gdzieś podlegać, nie stać nas na samodzielność, nawet wielowektorowość polityki. A skoro tak – to lepiej należeć do Zachodu niż do Wschodu. Ale moim zdaniem to fałszywa alternatywa. Nie dość, że zabija dyskusję nawet o bilansie naszego pobywania w Unii, to jeszcze swą pozorną bezalternatywnością uplemiennia politykę bez argumentów, wystarczą tylko ruskie etykiety. Oczywiście za europejskością (a właściwie za unijnością – zrównanie pojęcia Unii z Kontynentem, to jeden z większych sukcesów unijnej propagandy) idą argumenty, że jesteśmy krajem niedorozwiniętym i tylko standardy z zewnątrz są w stanie nas ucywilizować. Rozwadnia to polski element, który ma się roztopić w tyglu europejskości.
Oponenci tego podejścia wskazują na jego co najmniej naiwność, jeśli nie wyrachowanie. Kiedy my się tu pałujemy nieistniejącą wspólnotą europejskości, główni gracze w Unii twardo i beznamiętnie rozgrywają swój interes narodowy, nie oglądając się na innych. A wszystko to w melasie pięknoduchowskich zaśpiewów o wspólnych wartościach i dziedzictwie Starego Kontynentu. Muszą pękać ze śmiechu, kiedy takie naiwniaki (oczywiście w jakiejś tylko frakcji) u nas biorą to na poważnie, promując politykę podległości i „starej nieatrakcyjnej panny na wydaniu”, jaką ma być Polska.
A jest przecież wiele krajów na naszym kontynencie, które wcale nie bezwarunkowo mieszczą się wraz ze swoją niezależnością na kontynencie zdominowanym przez Unię. Norwegia czy Szwajcaria dają jakoś radę. Tu zawsze włącza się dzwonek – ale to przecież bogate kraje, mogą ze swoimi zasobami sobie na to pozwolić, ale nie my – panna na dorobku. Po pierwsze – te kraje są tam, gdzie są niekoniecznie dlatego, że się gdzieś zapisały, ale dlatego, że konsekwentnie prowadziły swoją politykę budowania siły na własną miarę, w oparciu o optymalizację wykorzystania swych zasobów i położenia. Podczas gdy nasza polityka ograniczała się tylko do kłótni o to kto jest naszym patronem. Z drugiej strony – bilans finansowy funduszy europejskich w konfrontacji z naszą składką i kosztami otwarcia rynku nie wychodzi tak pozytywnie. W wianie otrzymujemy dostęp do „jednolitego rynku”, ale, jak zaraz opiszę na przykładzie Szwajcarii, można i żyć bez tego.
Ten „jednolity rynek” często jest mylony z rynkiem wolnym, pozbawionym ograniczeń celnych. Ale to nie jest jego istotą. Istotą jest jego „ujednolicanie” przez aparat biurokratyczny Unii. Czyli wprowadzanie gargantuicznych regulacji, no bo wieje z Brukseli socjalizmem, a ten lubi by regulator wkładał wszędzie swoje trzy grosze, by był porządek i żadnego woluntaryzmu. Ale żeby chociaż tak było. Żeby to tam głupi urzędas chciał pokazać, że jest ważny. Ale „ujednolicanie” rynku prowadzi do tego, że regulacje promują konkretny kraj, wręcz konkretne firmy. Za takimi regulacjami do krajów naiwnych podążają firmy z ojczyzn regulatorów, które mają skrojone przepisy pod siebie, tak, że fundusze europejskie MUSZĄ wrócić na Zachód via kraje tą pomocą obdarzone.
No dobrze, wyobraźmy sobie czy jest w Europie życie poza Unią. Przyjrzyjmy się Szwajcarii, krajowi o unikatowym ustroju z dużym komponentem demokracji bezpośredniej. Dodatkową cechą tego kraju jest jego mocny regionalizm i samodzielność kantonów w kreowaniu swej polityki, łącznie z polityką gospodarczą, spory udział pomocy publicznej oraz restrykcyjna polityka rynku zatrudnienia oraz (ostatnio) usztywnione podejście do imigracji, a co najmniej nie wydanie jej na łaskę zewnętrznych, pozakrajowych regulacji.
To spowodowało, że Szwajcaria zerwała negocjacje z Unią na temat umowy handlowej. Tak jak w przypadku Brexitu wyszła buta unijnych urzędników, co to myślą, że nikt im nie podskoczy, bo jak tak, to go wyłączą z opisanego powyżej dostępu do „jednolitego rynku”. Tak samo chłopaki przelicytowali z Wielką Brytanią i ta powiedziała – sprawdzam, tak samo poszło ze Szwajcarią. Ta oprze się na istniejących 120 umowach bilateralnych, bo w całościowej propozycji Unii zobaczyła zagrożenie wręcz swojej suwerenności, gdyż wymienione wyżej cechy swego systemu oddawane byłyby w ręce urzędników brukselskich. Zobaczymy jaka będzie cena wyłączenia Szwajcarii z tak pojmowanego rynku, może to będzie parę miliardów, jak w przypadku funduszy norweskich, które Szwajcarzy zapłacą za wolność ichnią. Szwajcaria jest w Schengen i EFTA, a więc formalnie należy do jednolitego rynku, nie należy jednak do Europejskiego Obszaru Gospodarczego.
Przykład Szwajcarii pokazuje, że jest życie w Europie poza Unią i zdaje się, że Berno się do Putina swą decyzją nie wybiera. Warto o tym pamiętać w dyskusjach o bilansie naszego bycia w Unii, po to by straszak Putinowski nie zamykał ust. Po to by móc rozważać różne scenariusze, mając z tyłu głowy przykłady innych krajów, które nie popadły w swym myśleniu i debacie w bezalternatywny manichejski podział na światłych i pokornych wobec centrali junior partnerów projektu europejskiego i płatnych trolli Putina pachnących ruską onucą.
Wszystkie wpisy na moim blogu „Dziennik zarazy”.
Kilka uwag. Wejście do UE nie było odgórną decyzją rządu, ale także było głosowanie na ten temat w referendum. Przypominam, że frekwencja była powyżej 50% i ilość głosów była przeważająca. To było 16 lat temu. Dawno, ale by UE szłą w kierunku, który chcemy musimy tez być aktywną częścią tego klubu. Obecny rząd robi wszystko by nie być w centrum działania i decyzji. Stoi z boku, nie ma na nic wpływu, a potem płacze, że dziejesię wszystko po zanim. Nie można być w środku i jednocześnie na zewnątrz. Jedną nogą w UE, a drugą, właśnie gdzieś za Bugiem. Ja wiem, że to uproszczenie, ale od 2 dekad polityczna narracja Rosji w tej kwestii jest jednoznaczna. UE to zło, a wszyscy co tam sa i działają niezależnie od Rosji, a byli kiedyś razem , to be do kwadratu (że tak to opiszę). Dyskusji nikt nie zabrania. Zresztą czytając portale sprzyjające obecnej władzy, w tym DoRzeczy, ona trwa. Problem polega na tym, że UE idzie w innym kierunku niż obecna władza i media jej sprzyjające chce. Ale powtarzam. Chcesz mieć na coś wpływ siądzie za kierownica. PIS zachowuje się jak pasażer autobusu. Nie siedzi za kierownicą, nie próbuje pokazywać gdzie ma jechać i kierować kierowcę, a krzyczy z tylnego siedzenia:
– JA się nie zgadzam. Ten autobus jest idiotyczny, zaraz wysiadam.
– To gdzie chcesz jechać?
– Wiem, ale nie powiem
– To wysiadaj, wolna droga, ale nie zwrócimy ci za bilet.
.. i to od razu głos cichnie.
Jeśli chcecie wyjścia z UE nic prostszego. Zrobić referendum. Niech Polacy zagłosują na TAK i wtedy, jak w UK, Polska opuszcza UE. No to Panie redaktorze.. do dzieła.
No i to taka dyskusja. Po pierwsze. Wejście do Unii zagwarantowali jej przeciwnicy, bo to oni zrobili wymaganą frekwencję powyżej 50%. POwoływanie się na nich jako zwolenników wejścia jest słabe. Z okrzyków Polaków wautobusie dodałbym jedno – odblokujcie kierownicę. Dajcie do niej śiąść, bo jedziemy w przepaść. A propos wyjścia – to Polacy są jak najbardziej za pozostaniem. Ciekawe jak to będzie jak do takiej Unii będzie trzeba dopłacać. Może tak referendum w innych krajach, tam gdzie poparcie Unii jest mniejsze niż 50%. A… to nie.
Jestem za. Czyli za otwartą dyskusją.
Z całym szacunkiem dla RedNacza, ale warto by pogłębić temat i go przerobić z obrazka płaskiego na bardziej wielowymiarowy. Problemem świata, a więc i Polski jest nie to że USA i system dolarowy „bretton woodski” się już rozleciał – a wstępnie załamywał się za Kennedyego (i dlatego go „kill im”), potem kolejne pęknięcie za Nixona (właśnie obchodziliśmy 50-lecie od odejścia od wymienialności dolara na złoto co ogłosił Nixon, za co musiał pożegnać się z władzą), potem krach 2008 który próbowano załatać drukowaniem dolarów bezwartościowych – ale by przejście do nowego układu technologicznego odbyło się w miarę „miękko”.
Warto słuchać Katasonowa, Fursowa, Pieriesliegina, Szkolnikowa, Chazina i niektórych mądrzejszych ekonomistów zachodnich…
Wydaje się, że staje się coraz bardziej oczywiste iż świat zacznie się dzielić na „strefy walutowe”. Co prawdopodobnie wstępnie zatwierdzili na ostatnim spotkaniu prezydenci USA i Federacji.
Prócz strefy „amerykańskiej”, powstanie strefa „chińska” oraz „euroazjatycka”, w której zjednoczą się: Federacja, dawne kraje ZSRR z Azji, kraje Kaukazu, Turcja, Iran (wraz z zajętym przez Teheran Bliskim Wschodem i częścią Afryki). Plus Grecja, Serbia znów zjednoczona, może Rumunia i Bułgaria.
Na razie mamy problem z „europejską strefą walutową”. Mamy „projekt francusko-niemiecki”, gdzie wszystko krążyć będzie wokół niemieckiej marki (dawnego „euro”). Które kraje znajdą się pod protektoratem niemiecko-francuskim trudno teraz określić. Ale będą tam zjednoczona Irlandia i Szkocja. Nie wiadomo co obecnie naszymi „ziemiami zachodnimi” – wszak znów i właśnie pojawiły się plakaty wyborcze w Niemczech, z Niemcami sprzed 1939 roku…
Ale mamy też konkurencyjny „projekt anglosaski”, w którym Anglia zechce „podbić Europę” – w tym celu też nastąpił „brexit”. Projekt anglosaski zostanie zapuszczony poprzez sprowokowanie powstania „kolonistów” w Niemczech i Francji.
W takim przypadku, część obszaru Europy – nie podbita przez Anglię – utworzy na nowo rodzaj „państwa austro-węgierskiego”, z północnymi Włochami, częścią Francji, Bawarią i dawną NRD. Plus Czechosłowacja. Może Słowenia…
Przy takich scenariuszach i położeniu geograficznym naszego kraju – ważnym z uwagi na szlak handlowy Europa – Chiny – istotne jest ostrożne, acz „spolegliwe zachowanie się”. Niewątpliwie i teraz i przez wiele stuleci bliżej było nam „do wschodu”. I korzystniej ekonomicznie. Proszę zwrócić uwagę na to, że z punktu widzenia Chin (patrz Wawiłow i inni), Polska jest postrzegana jako europejski kraj, najbardziej „antychiński”.
Jeżeli tylko sprawy w Waszyngtonie będą szły w kierunku separatyzmu i wojny domowej, jest szansa że Polska i kraje Europy Wschodniej w sposób naturalny wypadną spod amerykańskiego protektoratu i niewolnictwa. Wtedy jest poważna szansa na rozwój przy przeorientowaniu się naszej gospodarki (konieczne upaństwowienie) i polityki na wschód.
Na YT jest film, ma 7 lat. Emitowany swego czasu na kanale Planetę. Polecam. Dziwne że tyle czasu jest i nikt go nie usunął. Link: https://youtu.be/JjQ-hTb2vxY Po obejrzeniu trudno być entuzjastą tej organizacji, a jeszcze trudniej podjąć ew. decyzję gdyby przyszło wybierać w referendum. Z drugiej jednak strony (znowu ten symetryzm wyłazi) doświadczenia historyczne powinny nam dać do myślenia, że na żadne sojusze, przyjaźnie i umowy nie mamy co liczyć. Zwykle nas zdradzano, czy jak po Kongresie Wiedeńskim w 1815 zwyczajnie rozparcelowano. I nikt w tej Europie się za nami nie ujął. No może prócz Turcji. Zdradzano czy też może obojętnie patrzono-czasami podkładając kłody w czasie wojny z Rosją (Czechosłowacja). II wojna to samo. Wszystko ponad naszymi głowami. Ginęliśmy w tej wojnie i de facto ja przegraliśmy. Dzisiaj moim skromnym zdaniem po rządach spolegliwości, uległości próbujemy – czasem niezbyt zgrabnie-walczyć o swoje interesy. Jak widzimy i słyszymy zwykle też jesteśmy traktowani jak mały niegrzeczny chłopiec, którego należy postawić do pionu. To nierówne traktowanie, patrzenie na nas z góry nie może i nie jest mile widziane-no może prócz KO i Lewicy-. Problem z UE jest moim zdaniem taki, że od lat rządzi tam określoną opcja polityczna, przez siebie samą określana jako oaza wolności i tzw demokracji Europejskiej a przez innych zwyczajnie komunizmem. Nick Rockefeller powiedział kiedyś : tak musimy mówić i przekonywać ludzi, by uwierzli, że socjalizm to kapitalizm. Jak widać nieźle im to wychodzi w UE w USA zresztą też, patrząc na wyczyny tych szaleńców w walce z tzw pandemią. Jakie wnioski? Ano takie, że jeszcze chyba jesteśmy za słabi i gospodarczo i militarnie by być samotnym graczem na tej arenie. Nie jesteśmy Szwajcarią czy Kuwejtem gdzie gro państw ma swoje żywotne interesy o które w razie czego będą walczyć nawet zbrojnie. Wszelkie dzisiejsze sojusze – moim zdaniem- to pisane na wodzie frazesy, które nic nie znaczą niestety.
Czy sojusze coś znaczą ? Oczywiście – jak zresztą napisał Vlad – tylko wtedy gdy zawierające je państwa mają żywotne interesy ( ekonomiczne i /lub wojskowe ) aby wypełniać zobowiązania. A , jak pokazuje praktyka , i to może się zmienić w jednej chwili. W Europie nie ma wojen nie dlatego , że zmieniła się w cudowny sposób ludzka natura , tylko, że elity doszły do wniosku ( swoją drogą trochę czasu to zajęło ) że są one ekonomicznie nieopłacalne , a te same cele można osiągnąć na drodze gospodarczego podporządkowania innych krajów. I wszystko szło jak po maśle gdyby nie to , że jest pewna , uniwersalna, prawidłowość : 1. dobre czasy tworzą słabych ludzi 2. słabi ludzie tworzą trudne czasy 3. trudne czasy tworzą silnych ludzi 4. silni ludzie tworzą dobre czasy. A my , aktualnie , jesteśmy , ewidentnie , w końcówce punktu pierwszego. Jeżeli tak , to zapracowaliśmy sobie na poważne kłopoty – potężny światowy kryzys gospodarczy ( a co za tym idzie też polityczny ) , który między innymi zmiecie euro , ze wszystkimi tego katastrofalnymi konsekwencjami ( także oczywiście dla nas ) i obali projekt Europa . Powstanie Nowy Ład Finansowy oparty na zupełnie innych zasadach niż dotychczas obowiązujące. I tak naprawdę na to powinniśmy się przygotowywać . Tyko pytanie : kto miałby to robić ? No bo przecież nie dwie główne ekspozytury które tylko reprezentują obce interesy i żrą się do upadłego kogo patron powinien nami władać .
Co do tego ostatniego to chyba się już pogodzono i to dla nas zła wiadomość.
Widać to po zamykaniu projektu Szymona Płaczki.
Akurat Szwajcaria jest krajem specyficznym (zresztą każdy kraj ma swoją specyfikę, ale Szwajcaria szczególnie) – małym, izolowanym, trudnym do zdobycia jakby co, stojącym na sejfach (sery i zegarki w porównaniu z nimi to tylko folklorystyczne dodatki). Pominąwszy nawet to, że leży w samym centrum nie prowadzącej wojen wewnętrznych i mimo wszystko relatywnie silnie uzbrojonej kontynentalnej unii państw, to gdyby jakikolwiek kraj chciał najechać Szwajcarię i przejąć czy wręcz ujawnić zawartość jej sejfów, to elity wszystkich pozostałych państw byłyby gotowe bronić niepodległości Szwajcarii do ostatniego żołnierza ;-).
Ale ja chciałem nie o Szwajcarii, tylko o Polsce, o naszym potencjalnym (podkreślam – potencjalnym) wychodzeniu z Unii. Po pierwsze nie należy traktować naszego członkostwa we wspólnocie jako „końca historii”, celu do jakiego dążyliśmy od tysiąca lat, niepodważalnego dogmatu, tylko codziennie budzić się z kalkulatorem w ręku i od nowa dokonywać bilansu zysków i strat (gospodarczych, politycznych etc.). A kiedy biznes przestanie być opłacalny – po prostu wypisać się z tego interesu. Niby oczywiste, ale ciągle nie dla wszystkich.
Po drugie, nawet nie mając najmniejszego zamiaru wychodzić z Unii, opłaca się mieć pod ręką taką możliwość. Narzędzie, którego można użyć choćby jako straszak. Opłaca się mieć plany ewentualnościowe na wszystkie możliwe sytuacje (oraz większość niemożliwych). Trzymać naszych partnerów w świadomości, że mamy przykładowo plany oraz wyliczone bilanse potencjalnych zysków i strat przykładowo nacjonalizacji handlu wielkopowierzchniowego, cukrowni, cementowni i paru innych gałęzi przemysłu (po to, aby większość zaraz na powrót sprywatyzować, ale na zupełnie innych warunkach i niekoniecznie tym samym podmiotom). Mamy wyliczone, poradziłyby sobie stocznie, gdyby pomoc państwa nie była zakazana. Itd. Zupełnie inaczej rozmawia się z partnerem, który ma możliwość rezygnacji z rozmów, a zupełnie inaczej z takim, który jest na nas skazany. Samo trzymanie kluczy do Polexitu w ręku ustawia w kompletnie innej pozycji negocjacyjnej w dowolnej dziedzinie.
Nasze kompradorskie pseudoelity chcą nas przeprowadzić od syndromu panny bez posagu (co samo w sobie jest bzdurą, wysysany z nas „posag” jest potężny) do syndromu bitej żony („Unio, ty bij nas i katuj, stawiaj pod pręgierzami, my i tak nigdy cię nie opuścimy”). Krzyczenie naszych „elyt”, że samo wspominanie o możliwości wyjścia z Unii jest myślozbrodnią, czymś absolutnie niedopuszczalnym, zaprzedaniem się Putinowi etc., to co najmniej działalność pożytecznych idiotów na niekorzyść Polski, jeżeli nie gorzej, świadome i celowe działania ludzi, których interesy nie są tożsame z interesami kraju w jakim żyją (uważają, że w zamian za działanie w interesie Unii ta ostatnia dopomoże swymi naciskami odzyskać im władzę, która będzie już musiała być kontynuacją takiej samej polityki).
Pełna zgoda