3.12. Marta Lempart upada po raz drugi.
3 grudnia, dzień 276.
Wpis nr 265
Zakażeń/zgonów/ozdrowień
1.028.610/18.828/656.560
W internecie pełno zdjęć pani Lempart jak upada (ze dwa razy) na demonstracjach Strajku Kobiet. Szydera oczywiście, bo widać, że nowa liderka nowego trendu zagrała się jak prowincjonalna aktorka. Najlżejsze, to te z cyklu: „Stacja trzecia. Orlen. Lempart upada po raz drugi”.
Widać, że środkami wyrazu próbuje się nadrobić braki frekwencyjne. Bo na demo przychodzi coraz mniej uczestników. Uliczne burdy coraz częściej zastepują manifesty wygłaszane przez kobiece biuro polityczne zza biurka oklejonego spiorunowanymi plakatami kobiet. Została stara gwardia. Ja zamiast szydzić, to pokusiłem się o zastanowienie jak to się stało, że stopniało. I jak to się dzieje, że to już któryś raz.
Najpierw popatrzmy na tzw. „Strajk Kobiet”. No, zaraz po orzeczeniu Trybunału Konstytucyjnego widać było masowość protestów. Główną masę robiły rozwydrzone dzieciaki i niezaangażowane ideowo kobiety. (O dzieciakach – gdzie indziej). Kolorytu tłumom przydawali starzy harcownicy zadym antypisowskich (holistycy, czyli im bez różnicy pod jaką flagą, byleby przeciwko PiS) i frakcja nowych (ukierunkowani), która wypłynęła akurat na tym temacie.
Masy protestowały z różnych pobudek, zaś radykały dzieliły się wedle swych celów. Holistykom było wszystko jedno czym dowalą PiS-owi i zaraz hasła kobiet dotyczące dostępu do aborcji zostały ubogacone o tradycyjne zestawy antypisowskich postulatów. Do tego dołączyli się jak zwykle spóźnieni reprezentanci opozycji (wypada się podłączyć – nie można przecież przegapić takiej okazji) i masy protestujące znalazły się niespodziewanie, ze zdziwieniem i z własną niechęcią, w środku wojny polsko-polskiej.
Grupa ukierunkowanych, czyli cały ten Strajk Kobiet pod przewodnictwem pani Lempart poszła jeszcze dalej. Poza hasłem programowym „wyp..alać” (zachwyt tzw. intelektualistów) grono wydało z siebie pierwszy manifest komunistyczny XXI wieku, gdyż postulaty aborcyjne natychmiast zradykalizowano nie tylko do obalenia PiS, ale i do urządzenia świata na nową, lewicową modłę.
Wszystkie te radykalizacje przepłoszyły „niefunkcyjne” kobiety, które tak naprawdę, moim zdaniem, zaludniły bój przeciw orzeczeniu TK, bo były za utrzymaniem dotychczasowego kompromisu aborcyjnego. I TYLKO za tym. Jak się nagle kobiety rozglądnęły dookoła na tych demonstracjach, jak zobaczyły te wulgarne i radyklane politycznie transparenty, to większość z nich spostrzegła, że znalazła się w zmanipulowanym kontekście. Sam byłem świadkiem rozmowy, jak jedna z pań wybierająca się na zadymę piorunków, gdy się dowiedziała, że będzie demonstrować pod hasłem „aborcja na życzenie” (to jeszcze stara, przedrewolucyjna faza Strajku Kobiet), to się zdziwiła i zawinęła do domu.
Na placu boju pozostała już więc jedynie awangarda i sejmowi paputczycy. I jak zwykle, gdy topnieją szeregi – wzrasta radykalizm Przecież rzeczona pani Lempart nie zemdlała na widok oszałamiającej frekwencji, jeśli już to może z powodu, że zobaczyła jak jest słabo. Będziemy więc świadkami procesów samodegradacji „ruchu’ z paroksyzmami happeningów, show pod telewizję.
Ale to mi przypomina pewną prawidłowość. Przecież tak było od początku rządów PiS. Pojawiały się inicjatywy, ruchy się umasowiały, dobrzy, acz często naiwni ludzie się angażowali. Inicjowali od razu harcownicy ukierunkowani, dołączali holistyczni, potem opozycja i „lud”. Paputczycy stopniowo rozmydlali hasła protestu swymi transparentami wojny polsko-polskiej, następował odwrót „ludu” i na placu pozostawała tylko egzekutywa. I… niezałatwiona sprawa, od której startował ruch.
Ale jak tu się spodziewać czegoś lepszego, jak ciała radykalizujące nie mogły się wybić na jakiś postulat pozytywny, tylko na odmienianie ***** ***, aż do ostatecznego schamienia i sprymitywizowania tego hasła? A może „lud”, dla którego PiS nie jest gwiazdką z nieba, chciałby usłyszeć co PO PiS-ie? A tu nic. Nawet liderów zmiany, których nie trzeba byłoby się wstydzić przed sumieniem i lustrem.
No bo popatrzmy. Protesty w sprawie „demokratyzacji” z 2016 roku nie miały wprawdzie żadnych konkretnych postulatów (jak je mieć, jak właśnie zatriumfowała demokracja, tuż po wyborach?). No ale „wolne sądy”? Wyszło na to, że to był protest, aby w sądach „było jak już było”. A przecież można się było ze strony opozycji pokusić o alternatywne pomysły reformy sądów, a nie bronić ich gnijącego stanu jak niepodległości. Zwłaszcza, że większość widzi słabość wymiaru sprawiedliwości, a opozycja nie dostarczała w tym względzie żadnych pomysłów. Tysiące się przeszły – sprawa nie załatwiona, nawet nie wiadomo z jakimi postulatami w ręku (oprócz rzecz jasna ***** ***) przegraliśmy z dyktaturą większości parlamentarnej.
W sprawach tęczowych też na początku wyszły tłumy poruszone taktycznym mitem wieloletniej i systemowej dyskryminacji LGBT. Ale znowu powtórzył się mechanizm – wyskoczyli harcownicy ukierunkowani, dołączyli holistyczni i zaczęły się wulgaryzmy, totalna demolka, flagowanie świątyń i pomników religijnych. I współczujący lud się cofnął, bo on takich zadym raczej nie lubi. I gdzie jest teraz Margot? Ktoś jeszcze pamięta? Ba, gdzie są sprawy LGBT na agendzie polityków, którzy jeszcze przed chwilą nosili tęczowe maseczki? Moda przeszła i teraz noszą (już – nosili) maseczki z piorunkami. Niedługo ktoś wymyśli jakiś symbol walki o praworządność i znowu sejmowi krawcy opozycji będą mieli produkcję po nocach. I nikt już nie wróci do kwestii praworządności, kiedy pojawi się nowa polityczna moda. (No ta może potrwać trochę dłużej, z uwagi na dołączenie do ulicy zagranicy).
Tematy pojawiają się i znikają jak czarny pies na pasach. Mamy piętnastodniowych bohaterów tematu, którzy odchodzą szybko, czekając w medialnych korytarzach na następne wybory, by któraś z lewicowych partii opozycyjnych wzięła ich do ubarwienia list „w temacie” i „w środowiskach”, jak niegdysiejszą liderkę strajku niepełnosprawnych w Sejmie.
Będziemy mieli jakiś koloryt w następnych wyborach i… listę nietkniętych merytorycznie spraw. Przez władzę i przez opozycję. Stare sztandary pójdą do kosza, ewentualnie na tło kampanii wyborczej nowych posłów i senatorów. I znowu polska polityka, ruchy społeczne okażą się pustą grą, teatrum, w którym pojawiają się czasem i ważne postulaty, ale traktowane taktycznie – lądują na nudnym i przewidywalnym boisku wojny polsko-polskiej.
Jest to walkower życia politycznego. A właściwie jego faza końcowa – gra w salonowca, w szatni, po meczu odegranym dla gawiedzi.
PS. Przyszłym ruchom „w sprawie” dedykuję hymn Strajku Kobiet. Uwaga – tego nie da się odzobaczyć i odsłuchać!
Wszystkie wpisy na moim blogu „Dziennik zarazy”.