6.11. Polacy – terapia rodzinna

0
dzieciaki

6 listopada, dzień 249.

Wpis nr 238

zakażeń/zgonów/uzdrowień

413.765/7.287/188.675

Długa rozmowa z G., psychoterapeutką. Już kiedyś a nią rozmawiałem co to z duszą Polaków, kiedy obiecywałem sobie bilans kowidowej duszy Polaków. Wtedy na początku, to było trochę spekulacji – dziś mamy twarde trendy. A skoro mieliśmy czasy przemarszów młodzieży po ulicach (od samej istoty protestu rozmowa przeszła psychologię tłumów, na szczęście) to zacząłem się dopytywać o stan psychiczny takowej, czy być może nie był ci on głównym powodem ulicznych wystąpień.

Sprawa jest złożona i mało optymistyczna. Niestety trzeba wyjść od rodziców – niestety, bo niewiele można już tam zmienić. Stan psychiczny młodzieży jest w dużej mierze funkcją relacji z rodzicami. Ja tam nie jestem ultrasem, który uważa, że za wszystko są odpowiedzialni rodzice. Bo nawet w końcu jak spytasz takiego młodzieńca o to to powie, że wszystkie jego opinie czy zachowania to jego, wyłącznie jego autonomiczne działania. Ale co do rodziców, to mieliśmy przed chwilą na ulicach błysk flesza, który w zbiorowej fotografii pokazał w powiększeniu mas to co się dzieje po domach. Tam nic nie ma. Same powtarzalne rytuały codzienności, zaganiani rodzice, brak wspólnie spędzanego czasu, nawet weekendy – osobno. I to by było nawet do wytrzymania, ale przyszła kwarantanna i w dwumiesięcznym zamknięciu spadły wszystkie maski pokrywające wzajemną obcość w rodzinie i brak świadomości jakichkolwiek poziomów i kanałów relacji.

Rodziny się sobą zawiodły w kwarantannie. Dzieci rodzicami, rodzice – dziećmi. W przymusowej obecności wielu rodziców odkryło swoje dzieci w ich zaniedbaniu, własnym i rodziców. Okazało się, że każdy jest osobnym elektronem, osobnym, bo nie latającym wokół jakiegoś jądra tej najmniejszej wspólnoty świata. Rodzice abdykowali z pretendowania do jakiegokolwiek autorytetu, co młodzi od zaraz podchwycili, bo to wygodnie nie mieć takiego, zwłaszcza w „starych”. Pomieszanie ról społecznych, zmaskulinizowane matki, sfeminizowani ojcowie nie dają żadnego modelu, ról do naśladowania, co najwyżej powielania wzorców, które prowadzą do tego, że już od młodu młodzieniec przenika niepewnością jak wypada się zachować mężczyźnie, czym się powinna różnić jego społeczna reakcja od reakcji mamy, co do kogo należy. Wiadomo – ma być po równo, ale to tak jakby wszyscy aktorzy na scenie grali tę samą rolę. Nuda i chaos.

Rodzice mają problemy ze sobą i rzutują to na pociechy. Nie są konsekwentni i solidarni w swych postawach wobec dzieci. Dzieci od najmłodszych lat mają instynkt odkrywania najmniejszych animozji pomiędzy rodzicami i wygrywania tych niekoherencji. Ba, z tych pozycji myślą o starych jako o jakichś głupkach, co to co prawda skądeś kasę przynoszą, ale głupie są w relacjach na tyle, że można na nich grać jak na trąbce. To niech więc dalej tę kasę przynoszą ale się nie wtrącają w życie, które już dawno ich wyprzedziło, wraz z nami – nowym pokoleniem co to jeszcze nazwy nie ma, ale zaraz ktoś je wymyśli.

I mamy takie dzieci-tabula rasa. Czyste gotowe kartki, do zapełnienia. Co to zapełnia? Kiedyś to było połączenie mediów i hordy, czyli grupy rówieśników. To tam budowały się autorytety i hierarchie. Teraz jest jeszcze gorzej, bo horda jest medium. Dzieciaki na kwarantannie i zdalnym nauczaniu poszły już kompletnie w social media. Ale się wypościły brakiem realu, a więc trochę się przewietrzyły na koronaparty, co – jak to u młodzieży – szybko się znudziło. Na ulicach zostaną ultrasi – wiadomo, i staro-nowe elity co to się chcą załapać na „ruch”, bo sami już ugrzęźli w okopach wojny polsko-polskiej. A tu jakieś młodziki atakują rozhahaną tylarierką. Czemuż nie podbiec i zobaczyć, czy jak się już wyprztykają to może da się rade zdobyć kilka przyczółków? A więc w umysłach młodzieży rządzi medio-horda. Ich własna. Nie jakieś tam TVN czy TVPy. Czyli nadają do siebie samych.

Ja kiedyś widziałem coś takiego na żywo. W 2010 roku pod krzyżem smoleńskim na Krakowskim Przedmieściu. Grupka młodzieńców, wtedy w wieku dzisiejszych „wyp..aczy” stała wokół kilku babć broniących krzyża przed usunięciem i robiła sobie bekę. Widać było pewien wyścig – kto im najbardziej ubliżył stawał się chwilowym hersztem hordy, w którą przekształcała się grupa. Medialna horda ma tę samą tendencję do samonakręcania się we wznoszącej spirali chamstwa.

I to co mieliśmy w ichnich medio-hordach wylazło na ulicę. I dobrze, że wylazło, bo to ostatnia okazja by to zobaczyć, jeśli coś się jeszcze w tej sprawie chce zrobić. Z perspektywy rodziców, czy szkoły. Ale co tu mówić, przecież napisałem, że tu słaba nadzieja – bo jakiejż refleksji nad swoimi rezultatami wychowawczymi można się spodziewać po rodzicach, którzy nie dość, że pozwalali dzieciom na takie burdy, nawet ich namawiali, czy zabierali ze sobą. Zdjęcia kilkuletnich dzieci (niektóre jeszcze w wieku przedgramotności) trzymających kartoniki z napisami czynionymi ręką rodzica (cuda: „***** ***”, „Wypier…lać”, „Obyś ch.u wlazł na Lego”) to żałosny rachunek zbiorowych zaniedbań wychowawczych pokolenia rodziców transformacji III RP. No a szkoła? Co tu gadać, skoro wielu nauczycieli potraktowało aborcyjne zamieszki jako dogrywkę przegranego strajku nauczycielstwa i wręcz wysyłało, i zachęcało dzieci do uczestnictwa w protestach? Kiedyś dzieci były ich zakładnikami, dziś stali się bojówkami dającymi popalić znienawidzonemu PiS-owi.

Kiedy już z G. zeszliśmy z jej poziomu wiedzy i wniosków wynikających z terapii przeszliśmy do naszych refleksji opartych na własnym doświadczeniu. Jasne – wszyscy starzy narzekają na młodych i marudzą co to będzie, a potem to się jakoś układa. Nasze pokolenie, jak każde, przeszło tę nieuniknioną drogę od „młodych gniewnych” do „starych wku..wionych”. Czyli marud, że co to będzie, dokąd zmierz ten świat z taką młodzieżą i że „za naszych czasów…” Oczywiście też buntowaliśmy się przeciwko starym i staremu porządkowi. Nam nawet było łatwiej, bo za komuny przedmiot buntu leżał na każdym rogu ulicy, wychodził z radia i tv codziennie i nie dawał o sobie zapomnieć, nawet gdyby się bardzo chciało.

Ale nie było wtedy takiego chamstwa, nie było na to przyzwolenia, nie było to modne w naszej hordzie, że najbardziej grubiański będzie szefem bandy. Dziś to przyzwolenie jest – mało, że w grupie, to jeszcze od starszych. Nie ma gorszego widoku niż klnący jak szewc młodzianin i przyklaskujący temu starszy, który bije brawo de facto upadkowi swych wychowawczych powinności.  I jeszcze jedno – mieliśmy jakoś zakodowany aksjomat szacunku do starszych, którego obecne pokolenie wydaje się być całkowicie pozbawione.

Ale kogo młodzi mają szanować, jak od strony dorosłych nie emitują żadne autorytety a codziennie starsi dostarczają medialnie masowych dowodów, że sami siebie nie szanują?

Podoba mi się (oczywiście własna) teza, że dzieciaki wyszły na ulicę bo jak usłyszały, że zbliża się następna kwarantanna i trzeba będzie znowu ze starymi prycza w pryczę przez parę tygodni, to wszyscy musieli odreagować…

Jerzy Karwelis

Wszystkie wpisy na moim blogu „Dziennik zarazy”.      

About Author

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *