5.11. Biden – tęczowe F-35?

0

5 listopada, dzień 248.

Wpis nr 237

zakażeń/zgonów/ozdrowień

466.679/6.842/177.681

W USA jeszcze liczą a tu już latają spekulacje co to będzie jak Biden będzie. Jedni wyrywają włosy z głowy, drudzy, że ok, będzie lepiej. Szkopuł w tym, że… nikt nie wie. Słabe to i oznacza, że głównie komentatorzy spoza USA spekulują na temat własnych wyobrażeń, najczęściej przenosząc swoje lokalne projekcje na sytuację w Stanach. To znaczy, jak uważamy Trumpa za reprezentanta amerykańskiej wersji Low and Justice a w Polsce jesteśmy przeciw PiS-owi, to się cieszymy na zwycięstwo Bidena, bo to będzie dobre dla Polski i zglobalizowanego świata. I odwrotnie. Ja to nazywam lokalizmem politycznym, czyli przenoszeniem własnych miejscowych intuicji na relacje światowe, tak jak przenoszenie dzisiejszej perspektywy na ocenę historii nazywa się prezentyzmem. Na razie PO wygrywa z PiSem w USA, ale sytuacja jest dynamiczna i Trump nadrabia straty.

Zrobiłem sobie krótki przegląd takich Bidenowych spekulacji, unurzanych w tej przeklętej „naszości”. Co do tego jak rozwinie się sytuacja wewnętrzna w USA, to gromadzą się obawy, że przedłużanie okresu nierozstrzygnięcia wyborów może doprowadzić do ciężkich zamieszek, bo wynik niepewny, zaś każda z przegranych stron nie odpuści, bo jest o włos. Ale o tym już pisałem i zaczyna się to potwierdzać od kiedy tłum w Arizonie zaczął szturm w Phoenix na tamtejszą centralę wyborczą. Amerykanie ze smutną ironią mówią, że jak wygra Biden, to następnego dnia skończy się koronawirus w USA, a może i na świecie. Bo to przecież w kampanii wyborczej Trump został nazwany prawdziwym wirusem Stanów Zjednoczonych. A skoro ma odejść to Amerykanie wrócą do normalności. Nowej normalności.

Pojawia się też ciekawa spekulacja, że Biden jak Biden, ale jak chorowity kandydat zejdzie w trakcie kadencji, to jego następczynią zostanie Kamala Harris i prezydentura USA przejdzie z rąk socjalisty w ręce komunistki. Mają tego się obawiać rónież… Demokraci, dla których start czarnoskórej marksistki to był dobry ruch PR-owski na poszerzenie elektoratu a la BLM, ale już wizja rządzenia takij osoby włos jeży nawet najbardziej postępowym Demokratom.

Najbardziej to nie wiadomo, jak będzie międzynarodowo w przypadku przegranej Trumpa. Mój ulubiony ekspert – Jacek Bartosiak – uważa, że zwycięży geopolityczny determinizm. Że dzisiejsi władcy mają bardziej ograniczone pole manewru niż im się – wstępując na urzędy – wydaje. Obecnie polityk najwyższego szczebla pływa w gęstej melasie, każdy ruch to powolne działania, z wielkim wysiłkiem. Trudno mówić o sprawczości, coraz częściej sukcesem jest utrzymanie się na powierzchni. I tak samo ma być z Bidenem. Bartosiak daje mu z pół roku poszastania się w tej magmie, zanim zrozumie, że jedziemy po staremu. Problem jednak z tym, że nie ma już po staremu – świat po pandemii się zmienił, na razie jest chaos i jesteśmy w przededniu nowego tasowania kart. A z tasowania kart nigdy nie wychodzi poprzedni układ.

Inni uważają, że interesy amerykańskie w naszej części Europy nie zmienią się w sensie geopolitycznym i militarnym. To średnioterminowo dobrze, ale widać jak nasza jednowektorowa polityka międzynarodowa (wyszło poważne słowo ?) jest podatna na międzynarodowe wstrząsy. Wrzucamy polskie jajka do jednego koszyka ale nie wiemy kto go zaraz poniesie. W sensie militarnym ma się podobno nic nie zmienić. Co najwyżej dostaniemy F-35 pomalowane w tęczę. Bo przy niezmiennych priorytetach wojskowych pozostają różnice inne, które są fundamentalne dla obozu być może nowego prezydenta USA. A więc rząd PiS-u będzie musiał dokonać jakichś koncesji we wspomnianych w kampanii Bidena kwestiach praworządności i LGBT. Pewnie dojdzie jeszcze aborcja. Nasz kluczowy, bo jedyny sojusznik wystawi tym razem sztandary ideologiczne, o odwrotnym znaku niż te naszej władzy. A więc władza będzie miała ciężej, co cieszy jej – tu lokalnych – przeciwników.

Pani Mosbacher jeszcze bardziej się „unamiestniczy”, a może dostaniemy z Waszyngtonu zamiast niej takie cudo, że będziemy z utęsknieniem wspominać Panią Ambasador, która robiła co prawda jeden list ambasadorów rocznie i jeden pochód LGBT, ale nie codziennie.

Kiedy mieliśmy na polskich ulicach „błyskawicznie wyp..alać” świat nie zatrzymał się w miejscu z zapartym tchem. Doszło do bardzo ważnego wydarzenia: otóż pani minister obrony Niemiec złożyła kluczową deklarację, która może oznaczać reorientację Niemiec i Francji (a więc Europy) z polityki tzw. europeizacji Europy, czyli wypychania USA ze Starego Kontynentu i przejście na pilnowanie interesów USA w Europie, jako „najlepsi sojusznicy”. Oznacza to także, że europejski romans z Chinami ulega zawieszeniu (pewnie w oczekiwaniu na amerykańską odpowiedź), bo skoro mamy robić za pomocnika starego żandarma ładu światowego, to ten nowy (bardziej handlarz niż wojak, na razie?) musi jeszcze poczekać. Propozycja wyraźnie padła PRZED wyborami, co oznacza, że ma charakter strategiczny, nie koniunkturalny, czyli oparty o konkretnego faworyta w wyścigu do Waszyngtonu.

W skrócie Niemcy mówią, że się poprawią. Że dołożą do tego 2% PKB na wojsko i nawet więcej, nie będą nic ciąć z powodu kowida, nawet dosypią. Pomogą w Polsce, na Bałkanach, w krajach bałtyckich. Jako powód wzmożenia swej aktywności wskazują ekspansjonizm Rosji i hegemoniczne zapędy Chin. Czyli wybór padł. Są oni – pora na większe MY.

Jak w tym wszystkim będzie wyglądała Polska? Jedni mówią, że to dobry układ. Przestaniemy być rozrywani przez dwóch sąsiadów w strefie geopolitycznego zgniotu. Będziemy pomocnikiem pomocnika światowego żandarma. Bo do tej pory byliśmy raczej takim harcownikiem, co to miał na siebie wziąć pierwszy impet, a potem się zobaczy. W związku z tym będziemy w jednej paczce z Niemcami, z atomową Francją i USA – pierwszy raz w III RP, bo do tej pory układ był rozłączny. Ba – skończy się szkodliwa walka pomiędzy niemiecką a amerykańską dominacją w polskiej polityce, która wyznaczała nie tylko granice demarkacyjne politycznych plemion wojny polsko-polskiej, ale w ogóle rytm zdarzeń politycznych w kraju. Ta odwieczna walka PO z Niemcami za plecami i PiS z USA za plecami dolewała coraz to oliwy do ognia pod polskim kociołkiem swar.

Inni mówią, że to źle, że nie będziemy już dla USA strategicznym (bo jedynym?) partnerem pilnującym ich interesów w Europie. Że nie ma nic za darmo i taki układ podporządkowuje nas de facto Niemcom, którym Stany do tej pory nie pozwalały zdominować Europy, balansując wewnętrzny układ na naszym kontynencie. Wydaje mi się jednak, że ten układ może być korzystny. Niemcy się nie będą tak szarogęsić, jako pełnomocnik USA, bardziej niż robili to będąc Stanów kontestatorem. Znikną najniebezpieczniejsze dla nas dile Niemcy-Rosja. Ale… znów skończymy jako „first to fight”, ale taka nasza dola. Mapy nie przeskoczysz. (Ale przy tym nowym układzie o Międzymorzu trzeba będzie zapomnieć).

Dla USA pod Bidenem staniemy się co najwyżej junior junior partnerem. Za Trumpa byliśmy o półkę wyżej. Dla demokratycznej administracji będziemy małym krajem gdzieś daleko. Jesteśmy tylko funkcją międzynarodowego rozdania. I jeśli USA będzie chciało (musiało?) skupić się wyłącznie na Chinach, to będą chcieli być może, by ich interesów pilnowała większa paczka niż gotowi na wszystko Polacy. Może to i dla nas też lepiej, że nie zostaniemy sam na sam z Rosją, tylko z Niemcami za plecami (się rymnęło i brzmi to… niepokojąco).

No i tak jak my tu wysadzaliśmy te aborcyjne pociągi wojny polsko-polskiej świat nawet nie patrzył w tę żenującą stronę. Znowu ważne rzeczy odbędą się bez nas. O czym dowiemy się na dwa różne sposoby z dwóch różnych telewizji. Bo z symetrystycznego Polsatu dowiemy się tylko o tym co pani redaktor Gozdyra myśli o antymaseczkowych foliarzach.

Jerzy Karwelis

Wszystkie wpisy na moim blogu „Dziennik zarazy”.  

About Author

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *