4.09. Diabeł współczesny

12

4 września, dzień 916.

Wpis nr 905

zakażeń/zgonów

502/0

W Grecji, podczas ciepłej nocy na tarasie byłem świadkiem pewnej interesującej rozmowy, a właściwie monologu. Było to tak zajmujące, że nie chciałem swoim włączeniem się psuć efektu. Chciałem żeby wszystko wybrzmiało do końca, nie wchodząc w interakcję. Było to trochę sadystyczne, bo chodziło o to, by fałsz wybrzmiał w całości. Rzadko mi się to zdarza, bo jestem bojowy w dyskusji (po matce), nie niełatwo mi się powstrzymać od dyskusji z czymś, czym się fundamentalnie nie zgadzam.

Mój kumpel, którego lubię i cenię, nagle odpalił mi się w monologu o diable. Szło to mniej więcej tak: czy widział kto diabła, takiego z ogonem i kopytami? Jakież to ubogie wyobrażenie zła, niedzisiejsze, średniowieczne, więc ciemne. A skoro nikt nie wie jak on wygląda, nawet jaki on ma być, to go nie ma. Zło istnieje, jest niedookreślone, efemeryczne, ale szatana, jako jego wyłącznego nosiciela nie ma, bo to katolickie uproszczenie rzeczy subtelnych. I tak dalej, i tak dalej…

Coś tam ktoś próbował oponować, ale wyczułem pozorność takiej dyskusji. Wyglądało to na przygotowany monolog, nie zaproszenie do dialogu, występ, który miał zrobić wrażenie. Głównie dlatego, że w tym monologu głosiciel stosował dość prymitywne chwyty, antycypując niewypowiedziane zarzuty i to stawiając je w takim świetle, że łatwo było, bez ich uzewnętrznienia, na miejscu je obalić. W takich wypadkach nie należy wychodzić w dyskurs, trzeba poczekać aż się delikwent wystrzela stawiając przed sobą awatary kontrargumentów, przygotowane tak, by można je było wdzięcznie obalić. Czyli monolog ustawiony jako pułapka.

Ale zacząłem się zastanawiać – czy diabeł istnieje? Od Bułhakowa wiadomo, że tak, bo inaczej by Bóg nie istniał. Ale jak się objawia? Co z tym ogonem i kopytami? Czy jest osobowy, czy się wciela, jest rozproszonym złem, przeskakującym jak w filmie „Fallen”, z człowieka na człowieka, zawładnąwszy nim bez granic? A może to taka pchełka, która skacze pomiędzy ludźmi, kąsa niezauważenie? Który wariant jest lepszy?

Pierwszą strategią diabła (jeśli istnieje, a wychodzi na to, że tak) jest udowadnianie, że go nie ma. Miałem więc przed sobą, tam w Grecji, diabła. Tak, ten sympatyczny kumpel może nawet nie wiedział, że w swym monologu pychy mówił diabłem. I że tak może działać szatan. Nawet nie wiesz, że nim jesteś. Nie odczuwasz niczego, żadnych dreszczy, zmiany poglądów, nastrojów. Nagle powolutku zaczynasz skręcać w jego stronę.

Ja wiem, że dzisiaj ciężko o świadectwa, zaś wielu uważa, że takie rzeczy to kuglarstwo, jarmarczne sztuczki klechów, którzy chcą zarobić na zaintrygowanym tłumie. Odwiedzając pewną wspólnotę mocno przeżywających wiarę ludzi widziałem zarówno tak zwane opętania, jak i uwolnienia. Oczywiście wszystko można zwalać na psychozę, histerię, ale ktoś kto choć raz widział egzorcyzmy, ten się z tego nigdy nie zaśmieje. Wyganianie złego ducha, czyli diabła, to niezwykłe przeżycie. Nawet jak się na nie tylko patrzy. Oczywiście, można się łudzić, że to oszustwo, że człowiek który niedawno tarzał się tocząc pianę, wył nieczłowieczym głosem, zaraz na plebanii, po końcu widowiska odbiera kasę od kapłana-szulera. Ok, można tak myśleć. Ale wierzcie mi – nie ma takiego aktorstwa. A więc co –  histeria? Pobudzenie tłumem, zbiorowa psychoza? Ok, ale trzeba widzieć co się dzieje jak takie coś wychodzi z człowieka. Jak się nagle ten żywioł chaosu uspokaja. Jak wygląda uwolnienie.

Ja pomyślałem sobie, że to jednak jest rozproszone. Nawiedza ludzi bez ich świadomości. No, oczywiście są ludzie, którzy wiedzą, że są źli i chcą takimi być. Ale większość to poczciwcy, którzy błądząc otwierają diabłu swe wrota. Nie przeżywają przy tym jakiegoś antykatharsis, wchodząc w ciemność. I pomyślałem sobie o tym w perspektywie… kowida.

Tych wszystkich „małych” grzeszków. Dziennikarza, który szukał sensacji, wydawcy, który kazał zrobić materiał kłamiący o sponsorze lekarstwa, eksperta, który wicie-rozumicie ma swoje interesy i używa grantów do swej pracy, by ratować ludzkość, więc można przyklęknąć od czasu do czasu. Gościa przy ekselku, który podpompuje wynik zakażeń, sanepidowca, który da rekomendacje co do ilości cykli w badaniach PCR, by zrobić falę, farmaceutę, który na tym wszystkim wyciągnie kasę i lekarzy, którzy wreszcie będą mogli zarobić przyzwoicie. Przecież większości z nich nie wdarł się z bólem do duszy żaden wielki szatan. Ot siadł każdemu na ramieniu taki mały diabełek, poszeptał o tym, że można, że trzeba, że nikt nie patrzy, że jak nie teraz, to kiedy. I takie małe faule skomasowały się w milionach uczynków w wielkie zło. Nie trzeba do tego jakichś wybuchów, siar piekielnych, trzęsień ziemi.

Diabeł pracuje powoli, jest cierpliwy, niespektakularny. A czasy są prędkie w ocenie i działaniu. Doczesne.

Tak, myślę, że diabeł istnieje i ma obecnie wielkie żniwa.

Jerzy Karwelis

Wszystkie wpisy na moim blogu „Dziennik zarazy”.      

About Author

12 thoughts on “4.09. Diabeł współczesny

  1. Dobre.
    Trochę pychy, sporo chciwości, po trochu kłamstwa oraz pogardy dla ludzi… ZERO miłości do kogokolwiek poza sobą samym. Potem solidnie zamieszać.
    I mamy to, co mamy. Plandemię.
    Fakt. Diabelska robota jako żywo. I to gdzie!? Nawet w Watykanie, niestety. Gdzie doczesność z jej lobbystami gładko przejęła narrację.
    To co się dziwić ludziom zwykłym, że od tego siarkowego subtelnego posmrodu uciekają aby dalej?

  2. To ja przypomnę swój wpis
    dziennikzarazy.pl /24-04-dlugie-ramiona-moskwy/#comment-10667
    gdzie m.in.: „Jacek Hugo-Bader opisał jedną wspólną cechę antyszczepionkowców, z którymi rozmawiał: głęboka religijność”
    Kto posłuchał Todda Callendera (bitchute.com /video/we1pkTHPLjc5/ ) ten przy odrobinie inteligencji połączy kropki w spójny obraz.

    1. Myślę, że p. Jacek nie ma zbyt dużego grona znajomych i jego subiektywne odczucia nie są miarodajne dla ogólnej sytuacji. Ja wśród osób przeciwnych szczepieniom znam i osoby głęboko wierzące i zatwardziałych ateistów. Mogę się zgodzić, że w tym gronie jest pewna przewaga liczebna wierzących nad ateistami, a wynika to prawdopodobnie z tego, że ateiści są osobami głęboko wierzącymi w naukę. Dlatego oni nie pytają, nie sprawdzają, tylko pełni WIARY wykonują to, co wynajęte autorytety przedstawiają im jako naukę.
      Ale ta jak pisałem, jest wiele osób wierzących w Boga wśród przeciwników szczepień przeciwko C19, ale wg mnie ateistów też jest całkiem sporo.

      1. ateiści … pełni wiary w naukę – ano właśnie, kwintesencja. Ci inni niewierzący mogą mieć zdrowy odruch nieufności. Przytoczyłem Badera nie po to, by przekonywać, że szczera wiara nas uchroni (co możliwe) lecz po to, żeby zestawić religijność/potrzebę wiary z jaszczurzą/diabelską potrzebą jej wytrzebienia u ludzi, i opracowywane ku temu techniki.

      2. Ciekawe na jakiej podstawie Pan Artur myśli, że Hugo-Bader nie ma zbyt dużego grona znajomych? Dlatego, że samotnie jako murzyn na manifestacjach się pokazuje? Znam kilku dziennikarzy którzy mają setki znajomych, odludka nie spotkałem żadnego.
        Ateiści wierzą w naukę? Chyba, że w „naukowy” Marksizm-leninizm który „ustalił”, że Boga nie ma i już. W środowisku naukowym ale takim z prawdziwego zdarzenia sporo jest wierzących, wielu agnostyków, ateistów margines. Jak szanujący się naukowiec może zaprzeczać czemuś czego nie może zweryfikować…. Wśród najwybitniejszych fizyków większość jest wierzących.

  3. Czyli nawiedzony znagła, bo na ogół normalny kolega, którego coś opętało (jak dawniej mówiono), wygłosił aktualny dla naszej epoki manifest diabła, jego bieżące credo, a wszystkich słuchaczy coś sparaliżowało, żeby tylko temu nie przeszkodzić (jak przypuszczam każdego z innego powodu, pod innym pretekstem, ale skutek dziwnym trafem był za każdym razem ten sam). Tak to działa… Mamy epokę postępu, „życie jest formą istnienia białka, tylko w kominie czasem coś załka…”, jak śpiewały Czerwone Gitary w epoce największych tryumfów światopoglądu materialistycznego. Było wypędzić Złego choćby miotłą przez łeb (szok często działa otrzeźwiająco, choć egzorcyzmowany ma pretensje, to do nawiedzonego transu już wrócić się nie da). Ja wiem, po czasie i z daleka to każdy mądry…

    Polecam „Listy starego diabła do młodego” C.S. Lewisa (od razu mi się z powyższym felietonem skojarzyło), tam tytułowy stary „mistrz” poucza młodego ucznia (w oparach wzajemnej nawet nienawiści, skrywanej pod oficjalnym językiem miłości, niczym u Orwella, czy we współczesnej Rosji, idącej aktualnie z solidarną pomocą – w wyzwoleńczej misji pokojowej rzecz jasna – Ukrainie, czyli w najbardziej udanych ziemskich kopiach piekła i przykładach zbiorowego opętania), tłumacząc czemu na obecnym etapie bardziej skuteczne jest ukrywanie swojej obecności niż jawne straszenie czy kuszenie, sypiąc radami w stylu „a kiedy zacznie podejrzewać twoje istnienie, podsuń mu obraz gościa w niemieckim kubraczku, z rogami, raciczkami i ogonem i myśl, że w coś tak niepoważnego, wizję z bajek dla przedszkolaków, nie będzie przecież wierzył”. Ogólnie bardzo pouczająca lektura, pokazująca jakimi drogami człowiek schodzi na manowce (nawet dla tych, którzy będą tytułowe postaci traktować jako literacką przenośnię).

    1. Tak na marginesie, czasami zastanawiam się, czy przyszłe pokolenia będą nazywały obecną epokę (XX i XXI wiek) erą diabła, najbardziej ciemnymi epokami w historii, czasem wiary w postęp i to, że człowiek sam sobie może być Bogiem, a w konsekwencji erą ekspansji zła i wyzysku i mordowania ludzi przez ludzi na niespotykaną skalę, tryumfów faszyzmu, komunizmu, a także aborcji i liberalizmu (twórcy tych ruchów za każdym razem byli dumni ze swych dzieł i przekonani że idą w awangardzie postępu). Obecnie jesteśmy na etapie swobodnej, niczym nie ograniczonej ekspansji korporacji (w perspektywie mamy jeszcze „nie będziecie nic mieli i będziecie szczęśliwi” a być może hodowle genetycznie zmodyfikowanej siły roboczej – pragnę zauważyć, że w realny stalinizm czy faszyzm też z początku nikt nie wierzył, w to, że cywilizowani ludzie byliby zdolni do takich numerów – a tu wystarczy, że najpierw wprowadzą takie ludzkie hybrydy – na taśmie produkcyjnej lub na froncie, np. w myśliwcach – Chińczycy, a potem usiłująca ich dogonić za wszelką cenę, aby pokonać chiński antyhumanizm, zmuszona posłużyć się metodami wroga reszta świata).

      A obserwowanie (z bezpiecznej odległości, poprzez podręczniki historii) apogeum tej epoki – II Wojny Światowej z przyległościami, kiedy ludzie w zbiorowym szaleństwie mordowali się wzajemnie milionami, często będąc z tego dumnymi, nakręcającej się wówczas spirali wzajemnych nienawiści jest równie fascynujące, jak zapewne było słuchanie monologu kolegi Autora felietonu… Epoka diabła, tryumfu drzemiącego w ludziach zła, po mistrzowsku na wierzch wyciąganego i wzajemnie się potęgującego. Piszę apogeum, ale nic nie daje nam gwarancji, że najlepsze nie jest dopiero przed nami. „Fascynujące” jest na przykład to, że erę globalnego korporacjonizmu opóźniła najpierw I Wojna Światowa i komunizm (pomijam katastrofę „Titanica”, taki Katyń ówczesnej światowej wierchuszki, którego skutkiem była być może I WS, a na pewno opóźnienie procesów globalizacji, gdyby nie to, świat być może wyglądałby dziś niczym w „Metropolis” Fritza Langa, ostrzegawczej wizji skutków ewentualnej realizacji ówczesnych marzeń ludzkości), potem faszyzm i II WŚ (faszyzm zanim pokazał swe oblicze był powszechnie akceptowaną nadzieją na „trzecią drogę”, rozwiązaniem nierozwiązywalnego konfliktu nieuchronnego wyboru między komunizmem i korporacjonizmem wielkich prywatnych koncernów, Niemcy reklamowali się jako zbawcy świata od komunizmu, ostatecznie jednak to komunizm okazał się zbawcą świata od faszyzmu, za co dostał pod but jego połowę, jednak finałowym zwycięzcą okazały się po raz kolejny korpo), a obecnie Chiny. Kolejne hordy barbarzyńców (coraz groźniejsze) ratują nas przez wewnętrznym zagrożeniem. Diabelsko pomyślane – ktokolwiek nie zwycięży kolejnej już wojny, zło będzie tryumfowało, tak mocno jest już wpisane w rozmaite ludzkie struktury. Świat po każdej kolejnej wojnie nigdy nie jest taki sam jak poprzednio, coś ulega bezpowrotnemu zniszczeniu, najczęściej jakieś cywilizacyjne normy…

      PS: A z Lewisa polecam jeszcze „Perleandrę”, środkową część jego „Trylogii międzyplanetarnej”, gdzie metafizyczna walka ze Złym (tym razem na dziewiczej jeszcze Wenus, w obronie tamtejszego odpowiednika Ewy) sprowadza się w ostatecznej rozgrywce do jego fizycznej eliminacji, walki na pięści z jego opętanym „ambasadorem” z Ziemi. Najskuteczniejsze są często najbardziej trywialne metody…

      PS2, aby zakończyć (powiedzmy) w miarę optymistyczne): Z podręcznika historii w dwudziestym którymś wieku: „A najdziwniejsze jest to, że ludzie w XX wieku, najciemniejszej epoce ludzkości, uważali się za apogeum cywilizacji, jej szczytowy efekt, najlepszą erę w historii…”. Bardzo prawdopodobne, że tak właśnie będą pisać o nas przyszli historycy, nieważne jaki będą mieli kolor skóry na wiodących uniwersytetach świata – biały, żółty a może czarny (ewentualnie zielony, jako vege-chlorofilianie)?

  4. A propos niewierzących w Boga, za to wierzących w Naukę:
    Marksizm/leninizm/maoizm były nazywane nauką. Genderyzm i klimatyzm są nadal nazywane nauką. Ba! Rasizm, a nawet to zabijanie czy sterylizowanie całych warstw i ras też było nazywane nauką. Nawet w Szwecji, Australii i USA .
    Rad dodawano do pasty do zębów z powodów „naukowych”. Thaliadomidem uszkadzano niechcacy dzieci z powodów naukowych.
    Rzeki prostowano bo też nauka .
    I szpryce się wmusza, bo to naukowe.
    Ale, uwaga… Naukowe DZIŚ!
    I tylko dziś.
    Jutro żaden naukowiec się do tej zbrodni masowej nie przyzna.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *