7.09. Prawo wyskrobane

2

7 września, wpis nr 1294

Zapraszam do wsparcia mego bloga

Wersja audio

Dużo ostatnio mówi się o aborcji, zwłaszcza w kontekście wzmagających przykrywek. Jest to stała zagrywka rządzących, zwłaszcza obecnie, kiedy trzeba przykryć jakąś sporą niedogodność, by ta nie szkodziła rządowi, albo przykryć rządową niegodziwość, gdy ten ją gdzieś popełnia, zwłaszcza w permanencji. Wtedy się włącza uniwersalny temat, który natychmiast dzieli Polaków – ci rzucają się sobie do gardeł, bo tu co Polak, to opinia. Ale ostatnio aspekt aborcji, o której do tej pory się gadało wiele, a robiło niewiele, staje się ważnym elementem kompletnej erozji tzw. państwa prawa.

Dziś piszę o aborcji nie z punktu widzenia etycznego, tylko chciałbym pozostać na gruncie prawa, przepraszam za cytat: takiego, jak go rozumiem. Od dawna bowiem zauważyłem, że zwłaszcza zwolennicy aborcji nie używają argumentów prawnych, gdyż tu jest czarno na białym w konstytucji napisane, że państwo chroni życie człowieka od momentu poczęcia. I żadne wygibasy, a widzieliśmy ich wiele, na nic tu się przydały. A więc w argumentowaniu, jeśli takie coś w ogóle przynależy debatowaniu z lewicą, ta powołuje się albo na argumenty emocjonalne – vide kompletne przeinaczenie casusu z Izą z Pszczyny – albo na stricte feministyczne, w dodatku pozbawiające płodu miana istoty ludzkiej. Ja obecnie, w tym tekście, chcę kompletnie odejść od takich „obejść” i zająć się sytuacja prawną, gdyż ta właśnie – po odbytych bojach medialnych – wchodzi już w fazę rympału prawnego.

Trybunał czyli krzyżak

W państwie prawa, szczególnie obecnie teraz odzyskanym przez walczącą o praworządność władzę, mamy w konstytucji do czynienia z art. 87, który mówi o źródłach prawa. Ale ważna jest kolejność – wygląda ona jak choinka. Na jej dole, u korzenia, wręcz na krzyżaku trzymającym całość w pionie stoi Konstytucja i z niej wyrastają później regulacje pochodne – ustawy Sejmu czy rozporządzenia ministerstw. Ale każda z tych pochodnych musi być osadzona w Konstytucji, czego badaniem w procesie legislacyjnym zajmuje się Trybunał Konstytucyjny. Sejm nie może przyjmować niekonstytucyjnych ustaw. To znaczy – może, ale jeśli po ich przyjęciu, nawet po wejściu w życie, jeśli komuś w wyznaczonych do tego instytucjach taki akt prawny się nie spodoba, to można zakwestionować jego konstytucyjność przed Trybunałem. Trybunał rozstrzyga, zaś czy rząd to uwzględni i poprawi, to już osobna sprawa.

Ostatnio właśnie wokół tego toczyła się część plemiennej narracji politycznej. PO zarzucała PiS-owi, że ten nie ogłasza aktów, że nie wprowadza wyroków Trybunału Konstytucyjnego. W związku z tym pozostała tylko rządzącym z PiS-u… wymiana Trybunału i zmiana sposobu jego wybierania. Kłopot w tym, że w większości przypadków polska konstytucja jedynie powołuje dane instytucje, zaś w sprawie sposobu ich obsadzania odsyła do ustaw. A te mogą takie instytucje szarpać od ściany do ściany, bo jak rząd się zmieni, to może ustawami wypatroszyć dowolną instytucję. Dodajmy – powołaną w ramach checks and balances, czyli właśnie po to, by w trójpodziale władzy, kolejna wybrana władza nie miała wszystkiego, by był jakiś cień kontroli nad egzekutywą, chociażby z instytucji obsadzanych w innej kadencyjnności, czy przez ciała niebezpośrednio podlegające presji większości.

PO zrobiła sobie z tego sztandar, nadęła się nad niezależnością i respektowalnością orzeczeń Trybunału Konstytucyjnego, a więc PiS nie zmienił tego układu (do tego trzeba by było zmieniać konstytucję) tylko wymienił Trybunał. No, trochę się pomęczył, bo musiał trochę poczekać. A więc miał po tym kontrolę nad tym czy przyjmowane przez jego większość sejmową ustawy będą uznane za konstytucyjne, czy nie. To znaczy – czy wejdą w życie bez problemów, ale i też bez należytej, nawet merytorycznej kontroli. Stąd się za czasów PiS-u zaczęły brać ustawy-potwory, uchwalane w jeden dzień, który i tak wystarczył na daremne wzywanie do opamiętania, gdyż rozgrzana i pędząca polityczna większość prokurowała ustawowe gnioty. Gnioty tak duże, że nawet uchwalając ustawę już przygotowywano jej nowelizację.

PO po „zdobyciu” Trybunału przez PiS musiała zmienić narrację, gdyż TK nagle stał się omylny i można było kwestionować, nawet wypadało, jego postanowienia, ba – nawet jego… konstytucyjność. I dopóki będzie obsadzony przez PiS to za taki będzie uważany. Ale w świetle taktyki odpiłowywania PiS-u od państwa jeszcze się nie zdecydowano w uśmiechniętym rządzie, jak np. z wejściem do TVP, że można to zrobić skok na TK choćby za pomocą uchwały sejmowej. Bo inaczej trzeba by było zrobić porządek z Trybunałem Konstytucyjnym poprzez zmianę Konstytucji, a tego bez PiS-u się nie da. No, chyba, że przez referendum, ale POPiS na to nie pójdzie, bo obecne konstytucja gwarantuje temu układowi wieczną władzę, tyle, że z awanturami o rezultat naprzemienności.

Aborcja

Trybunał za PiS-u 22.10.2020 roku orzekł w sprawie aborcji, interpretując sławetny zapis z art. 38 konstytucji o ochronie życia. Wykluczył tym samym stosowanie przesłanki eugenicznej, co było zgodne z zapisem w konstytucji. Inaczej orzec nie mógł, a wcześniej tego nie zrobił, gdyż ani samodzielnie nie wszczął postępowania w sprawie tej niezgodności ustawy dozwalającej aborcję z Konstytucją, a właściwie nikomu nie zależało politycznie na naruszaniu tzw. „kompromisu aborcyjnego”, który stanowił jeden z nielicznych przykładów „porozumienia ponad podziałami”. Widać to było w 2017 roku, kiedy Trybunał, któremu przewodził profesor Zoll odrzucił wszelki próby relatywizowania zakazu aborcji, m.in. w sprawie przesłanki zdrowotnej. Dziś profesor już zmienił zdanie twierdząc, że sytuacja się zmieniła. To prawda – politycznie się zmieniła, ale nie konstytucyjnie i prawnie…

Teraz mamy nową władzę, która  jako się rzekło, nie tylko używa aborcji do siania zamętu, ale i ma to wpisane, i akurat tu się będzie dziwnie tego trzymać, że aborcję się zrobi dopuszczoną. Co prawda nie było to w umowie koalicyjnej napisane wprost, bo koalicjanci nie mogli się dogadać, ale były tam zalążki wyjścia na dzisiejsze postulaty. Cytuję: „Wzmocnimy prawa kobiet, które będą kluczowym obszarem działań, Koalicji. Unieważnimy wyrok Trybunału Konstytucyjnego z 2020 roku. Kobiety mają prawo decydowania o sobie”. Pierwszy poważny balon został wypuszczony już za nowej władzy 12 lipca 2024 roku, bo liczono na następujący ruch: dajemy do Sejmu ustawę, Sejm to klepie z naszym Senatem, lud aborcyjny jest wdzięczny (dowieziona już druga obietnica obok jedynej – ***** ***). Ustawa idzie do prezydenta, zaś ten albo ją odrzuca, albo kieruje do Trybunału, albo podpisuje (ale powiedział, że nie podpisze). To pierwsze, czyli odrzucenie miało grać na jego niekorzyść, szczególnie w kontekście wyborów prezydenckich. Wprawdzie Duda już nie może kandydować (na szczęście…), ale każde osłabienie jego pozycji będzie indukcyjnie przeniesione na przyszłego kandydata PiS-u. Jak zaś Trybunał się w sprawie aborcji zaprze (a nie zaprzeć się nie może, bo powiedział już A), to też będzie na PiS.

Niestety PO tu przegrzała, bo cały ten łańcuszek nie wystartował. Powód był zaskakująco prosty – koalicja nie zebrała większości, bo wszystko – głównie – popsuł PSL, który zadeklarował brak poparcia. Natomiast katolicy nowocześni, zgrupowani u Hołowni, byli za i potem się dziwili, że córka ich lidera nie została dopuszczona do nauki w szkole katolickiej za brak kompatybilności wartości szkoły i deklaracji rodzica. Wzięto się więc za sprawę inaczej, po Bodnarowsku.

Nie kijem, to pałką

Skoro nie można wprowadzić aborcji przez konstytucję, skoro nie można uchwalić ustawy i zmienić prawa, postanowiono… odejść od jego stosowania, czyli egzekwowania. Wystarczy tylko powstrzymać aparat państwowy od stosowania prawa, czyli dać słynne wytyczne do prokuratorów i policji, by nie ścigać lekarzy za aborcje. Samym lekarzom zagwarantowało się (w mediach), że ścigani nie będą. Całość zaś wzmocniło się spektakularnymi karami dla klinik, które w świetle prawa, a nie odstąpienia od jego stosowania, odmówiły przeprowadzenia aborcji. W najbardziej jaskrawym przypadku kobieta domagająca się aborcji przyniosła kwitek wystawionego zdalnie zaświadczenia od specjalisty z całkowicie niepsychiatrycznej dziedziny. (I to jest zgodne z wytycznymi, gdyż wiceminister zdrowia twierdzi, że: „Jeśli chodzi o kolejki, zakłada się też możliwość uzyskania takiego zaświadczenia w formie teleporady. To miałoby ułatwić pacjentkom uzyskiwanie zaświadczeń – potwierdziła Urszula Demkow).   Lekarz na takie kwity odmówił dokonania zabiegu, za co jego placówkę ukarano grzywną w wysokości 550.000 zł . Z chęcią zobaczyłbym uzasadnienie takiej kary, bo byśmy się z niej wiele dowiedzieli o „rozumieniu prawa” przez nowy rząd.

Zastosowano tzw. sztuczkę z ogonkiem. W art. 38, konstytucji stoi jak stoi ochrona życia od poczęcia, ale to ustawy są od tego, by dookreślić szczegóły. I w kodeksie karnym stoi znowu jak byk, że aborcja jest karalna. Za to o możliwościach dokonania legalnej aborcji mówi ustawa z 1993 roku „o planowaniu rodziny…”, gdzie w art. 4a dozwala się na aborcję w wypadku gdy: „ciąża stanowi zagrożenie dla życia lub zdrowia kobiety ciężarnej.” I tu jest słaby punkt całej konstrukcji przechodzącej od ogółu konstytucyjnego i doszczegóławiania w ustawie. Bo popatrzmy: a co to jest zdrowie matki? Jaki jest zakres tego pojęcia? Czy mieści się w nim zdrowie psychiczne? A jakże! Gdzieżby się nie miało mieścić, bo o to dba postępowe definiowanie przez WHO w formule IHR pojęć medycznych. Od kiedy homoseksualizm przestał być zdefiniowanym zboczeniem, przeszedł przez fazę dysfunkcji i zniknął z zestawu chorób, bo to przecież wyklucza „kochających inaczej”, to kwestia definicji zdrowia podąża za postępackimi modami i obejmuje również, a jakże, kwestie środowiskowe. Co dopiero powiedzieć o zdrowiu psychicznym – na bank mieści się w definicji zdrowia, zwłaszcza, że zdrowie coraz bardziej jest traktowane jako wartość holistyczna, a więc można do niego przyporządkować i środowisko, i, niedługo zobaczycie, postulat niewystawiania (się) na śmiertelne zagrożenie mowy nienawiści.

Wcześniej wydawało się, że WHO toczy słownikowe boje o rzeczy nieważne. Tak to jest, jak się nie rozumie intencji omnipotentnego regulatora. Tak samo było z definicją pandemii przed pandemią – kto by się tam zastanawiał nad definicjami? A tu zamiana z dotychczasowej definicji pandemii jako masowego umierania na wielkich terenach na chorobę zakaźną, gdy zostało zamienione na „masowe zachorowania” to wyszło, że można zamknąć świat z powodu masowej grypy. Tak i tutaj – dołączenie zdrowia psychicznego do całości, holistycznego podejścia do zagadnienia stworzyło szansę, że znalezienie wyrażenia „zagrożenie zdrowia” w ustawie dopuszczającej aborcję powoduje, że można z powodów psychicznych domagać się aborcji. I nie myślcie Państwo, że to wymysł ostatnich czasów, czy naszej rodzimej uśmiechniętej Polski. Skąd – kwestia połączenia tych pojęć w obszar aborcyjnej przesłanki psychiatrycznej była przygotowywana przez WHO od dawna, nawet promowana przez PiS-owskiego ministra pandemii – Niedzielskiego.

A więc rządzą w Polsce – wytyczne. A one mówią wszystkim aborcyjnym interesariuszom co mają robić. Niechcące matki mają zdobyć zaświadczenie o tym, że ciąża powoduje zagrażające zdrowiu i życiu reperkusje, typu obniżenie nastroju, niepewność jutra czy depresję. Można taki kwit dostać zdalnie i niekoniecznie od psychiatry. Z tym kwitem idzie się do kliniki i – tu wchodzi rząd – placówka nie może nie wykonać zabiegu. W rezultacie bowiem takiej odmowy może stracić trwale kontrakty z NFZ i pójdzie do piachu. Ciekawą kwestią jest to, że kobieta może się psychicznie źle poczuć nawet w dziewiątym miesiącu ciąży, nawet tuż przed porodem. I lekarz będzie musiał zrobić aborcję. No, ja bym chciał zobaczyć, jak wyciąga się z brzucha zdrowe dziecko, bo mama ma depresję. I co się z nim robi? Dusi? Pozostawia na monstrualnej nerce na parapecie, jak w filmie Vegi? Tacy jesteście panowie, a zwłaszcza panie, dzielni?

Wszystko wolno

Ale aborcja w tym tekście to, jak zaznaczyłem, nie kwestia moralna, ale – tu – prawna. Popatrzmy na całość. Władza, jak chce, to może. Nic jej nie powstrzyma. Żadne trójpodziały, żadne tam check and balances, konstytucje czy nawet ustawy. One tam sobie gdzieś w szafach leżą, a my zrobimy prosty rympał. Nie można aborcjonować – ok, to my nie będziemy ani ścigać, ani karać. Tyle. Zostaje już tylko naga siła. I to siła nie państwa prawa, takiego, które jakoś dba o pozory, ale rympał w biały dzień, ku uciesze ludu, który niedawno dałby się pokrajać za praworządność, czytał do snu dzieciom a obywatelom w tramwajach konstytucję. Niewielu z tego ludu dziś patrzy w stronę praworządności – widać z tego, że te łże-wartości były tylko taktycznym pudrowaniem jedynego postulatu ***** ***.

Żeby się odbić od aborcji zastosujmy ten model w innym kontekście. Powiedzmy, że mamy w Polsce rząd ludożerców i chce on, by ludzie mogli być swobodnie zabijani, w celu – również – konsumpcji. Konstytucja zabrania, ustawa kodeks karny tudzież. W tej sytuacji wprowadza się kilka rzeczy na raz na poziomie władzy wykonawczej, odchodząc od woli ustawodawcy i roli prawa: policja nie będzie wykrywać, ewidencjonować i ścigać przypadków ludożerstwa. Sądy nie będą karać, bo jeszcze by się gdzie pomyliły, ale w opisanej procedurze – ludożerca nigdy nie trafi przed sąd. Każdy policjant, który się tu będzie starał i ścigał pójdzie na bruk, zaś komenda będzie ukarana. Ofiary ludożerców będą uważane za koszt postępu, zaś ich ochrona będzie piętnowana, jako stojąca na drodze realizacji ważnych powodów ludożerczych. Wystarczy tylko zaświadczenie od lekarza, że tożsamość ludożercza jest (dziś) u osobnika bardzo wyraźna i zaprzeczanie ludożerczej naturze (akurat tu) może być powodem trwałych defektów psychicznych lub chwilowego nawet dyskomfortu. I jak, pasuje taki system? Zamieniliśmy tylko aborcję na morderstwo w celach konsumpcyjnych, wszystko – jak teraz za Tuska – jest takie samo.    

A skutki takiego podejścia będą rozległe. Prawo, w rękach rozgrzanych polityków i prawników zmienia się w odrapaną fasadę, za którą kryją się prawdziwe konstrukcje niepowstrzymanej siły. Niekontrolowanej nawet przez zwolenników tej władzy. A jak się władza zmieni, to nowa to sobie zapamięta. To będzie tak, jak z tym, kiedy PO wybrało sobie zapasowych sędziów, PiS zobaczył, że – konstytucyjnie – wyszło, że można i „żaden piorun nie spalił” i poszedł dalej. Władza widzi, że jest bezkarna i jest to bezkarność narastająca i dziedziczona, pod warunkiem, że się zdobędzie władzę. Stąd ta walka, bo teraz po zerwaniu paktu POPiS-owego przez PO, każda władza, która nabroiła będzie walczyć o życie, bo konkurenci w razie zwycięstwa ich dojadą jeszcze bardziej. Polityka staje się już walką buldogów NA dywanie (nie – POD), na jawie, w biały dzień, bez żadnych reguł i kontroli. Prawo jest albo dekoracją, albo pałą, którą można użyć przeciwko każdemu.

Źle to wróży nam, tu, obywatelom. Niepewni nie tylko swoich, ale żadnych praw będziemy żyli w politycznym darwinizmie. Totalnej opresji, utaplanej dodatkowo w walce wszystkich ze wszystkimi.  Plemion z plemionami i plemion z nieplemiennymi. I to będzie Polska – państwo będzie narzędziem użytym do tych zmagań, wraz z jego oprzyrządowaniem – prawem. Po drugiej stronie alternatywy zostanie więc (coraz bardziej ślepy) bunt, albo zniechęcenie – społeczna depresja, która w połączeniu z krzykliwym ekstremizmem mniejszości czyni z naszego kraju jakieś panoptikum.

A żyło się tu kiedyś tak fajnie…

Napisał Jerzy Karwelis

Wszystkie wpisy na moim blogu „Dziennik zarazy”.

                               

About Author

2 thoughts on “7.09. Prawo wyskrobane

  1. Spoko. Leśniczy już się na oba szalejące w lesie plemiona szykuje. Popcorn zakupiony, fotel wygodny, będzie co oglądać, jak plemiona i ich dyktatorzy zaczną wiać w popłochu z NASZEGO lasu. A zaczną. Wyrok już zapadł, dubeltówka leśniczego grubą solą naładowana, będzie się działo (a rachunki za energię i inflacja właśnie ruszyły z kopyta, więc pies z kulawą nogą nie będzie bronił żadnego kieszonkowrgo dyktatorka, gdy w lesie porządek zacznie robić ten prawdziwy…)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *