8.06. Kamienie milowe. Panna z dzieckiem.
8 czerwca, dzień 828.
Wpis nr 817
zakażeń/zgonów
204/7
W poprzednim wpisie porozważaliśmy sobie skąd się te kamienie milowe wzięły i w jakiej sytuacji jesteśmy. No więc załóżmy, że wszystko poszło „dobrze” i podpisalim. Że kamienie zrealizujemy, zaś Unia będzie patrzeć jak nam idzie wypełnianie czynami wspomnianych setek kamieni milowych i coś tam nam będzie z tej kasy ciurkać – po uważaniu. Mamy tu dwa warianty, z małymi podwariantami.
Pierwszy to taki, że idziemy jak po linijce z ich realizacją. A skoro mamy kilka setek kamieni milowych, to długa droga przed nami, licząc jeden kamień za jedną milę. Co tam takiego jest? Ano, co sobie ciocia życzy. Mamy tam załatwioną sprawę dogłębnej ingerencji Unii w system sprawiedliwości w Polsce, ale to oczywistość, od której się zaczęło. Ale mamy tam też inne ciekawe wynalazki. Jak pisałem – by Polska się na nie zgodziła w epoce przedkapeowej, to trzeba byłoby szeregów negocjacji, czasami głosowań jednomyślnych i długich procedur – teraz mamy wszystko na jednym kwicie. Ot, taka tabelka w excelu. Mamy tam przede wszystkim przyklepanie zgody na Fit for 55, który nas i bez sankcji putinowskich puści z energetycznymi torbami. Obłożenie samochodów podatkami za emitowanie spalin, to przy tym pikuś. I tak właśnie dziś się decyduje, że od 2035 roku takich aut sprzedawać się nie będzie, zaś ci co będą jeździć na benzyno-dieslu będą płacić podatek. Rzecz jasna na tych elektrycznych, bo przecież toto się samo nie zbilansuje.
Realizacja kamieni milowych to kolejny już krok do ograniczenia i tak już szczątkowej suwerenności Polski. Jak już wspomniano, traktaty akcesyjne sobie, zaś pragmatyka sobie. Kiedyś aresztowany i skazany dysydent rosyjski mówił swoim oprawcom, że – jak dostał wyrok dożywocia na karteluszku wielkości pocztówki w kiblu od trójki kolesi robiących za sąd – to gdy to za cara jakiś rzezimieszek dostawał taki wyrok to był tłum na rynku, herold ogłaszał, werble biły, a tu – karteluszek. Dziś jest tak samo – powolutku zdejmujemy kolejną skórę, dochodzimy już do mięsa naszej suwerenności, a tu nic. Żadnych Rejtanów, ba – nawet żadnych werbli triumfalizmu. Ekselek. Po prostu.
Tak więc, jak będziemy szli wedle mapy drogowej usłanej tymi kamieniami, to dostaniemy tę kasę. Może. Ale wtedy staniemy się już w pełni krajem akceptującym drogę do federalizacji, rozpuszczenia się krajów w Stanach Zjednoczonych Europy, jak wieszczą inni – w Związku Europejskich Republik Socjalistycznych. Czyli mamy wariant pierwszy. Ale – to dla otrzeźwienia – nawet wtedy otrzymanie tej kasy nie jest takie pewne, bo to na kilkaset tych kamieni, możemy odstawać z jakimś jednym-drugim-trzecim. I co wtedy? Jedna łyżka dziegciu zatruje całą beczkę miodu i nic nie dostaniemy? Czy wedle jakichś procentów realizacji celu? Będzie mechanizm monitorujący ten proces, ale przecież nie w naszych rękach.
Wariant drugi – dla mnie bardziej prawdopodobny – nie dowieziemy. A skoro bardziej prawdopodobny, to pewnie nie tylko Karwelis o tym wie, ale przede wszystkim aktorzy i reżyserzy tej gry. A to oznacza, że jesteśmy świadkami gry pozorów, bo obie strony chcą z tego odnieść jakieś, sprzeczne wobec stron, korzyści. Dla rządu będzie to dowód, że się starał, nawet się ugiął, a ci z Brukseli i tak nam nie chcą dać. Czyli wszystko zostanie jak było. Bruksela zła, my przy rządzie, okropna opozycja przy Berlinie. Jak to wygląda dla Unii? Ano też – proszę, daliśmy nawet Polakom na piśmie o co chodzi, a ci dalej ni w ząb. Choć podobnej listy do zrealizowania za (pożyczone) dutki nie dostał żaden kraj, to znowu ci okropni Polacy. Nie wiadomo już co z nimi zrobić. No, zagłodzić chyba. Czyli mamy przedłużenie obecnej wojny, z małą perypetią pt. podpisaliśmy układ z kamieniami milowymi i nic z tego nie wynika.
Jedno jest pewne z powyższego. Mamy temat aż do wyborów. Kwestia wywiązywania się lub nie z kamoli będzie w centrum sporów wewnętrznych. Opozycja będzie mówiła – kasy nie ma, słusznie, bo się zobowiązaliście do ekselka i nie dowozicie. Do tej pory to było jakieś takie mętne – praworządność, jakieś Izby, sędziowie-dublerzy. Kto to pojmie z ludu prostego? A teraz proste – w punktach i jest/nie ma. I z głowy. To samo będzie na arenie międzynarodowej. Mamy więc dwa warianty – oba niespecjalne. Pierwszy to skok od razu do prymusów realizacji zapędów federalizacyjnych Berlina, drugi to dalsza część gnuśnej wojny, z tym, że trwającej do wyborów, ale dającej wbrew pozorom dobrą amunicję opozycji. Teraz nie trzeba się będzie samemu sadzić na wyprzódki w Brukseli, teraz rząd się zobowiązał i nie dowozi.
Z tym, że jak mówi wielu – wiele hałasu o nic. Ja bym nie brał tej kasy. Pochodzi ona z dodatkowych podatków, tym razem unijnych (a mało nam własnych?). Zbieranych w całej Europie i dzielonych przez Brukselę. Kolejne środki pochodzą z pożyczek, których spłatę gwarantujemy w imieniu Unii, ale tak naprawdę żyrujemy inne kraje, gdyby im się spłata nie powiodła. A kasę można było (jeszcze sprzed perturbacji inflacyjnych i kursowych) pożyczyć gdzie indziej. I wydać na co się chce. Bo clou całego projektu jest nie sama kasa, tylko to, że co prawda pożyczasz, ale nie decydujesz na co możesz wydać pożyczone pieniądze.
Musisz napisać wniosek do Unii i mieścić się w ramach wyznaczonych przez Brukselę. A Bruksela ma swój plan na wydanie (twoich?) środków. I może twój plan przyjąć lub nie. I tu uwaga – fakt nieprzyjęcia planu nie zwalnia cię ze zobowiązań wynikających z nowych podatków i pożyczki. A idea wydatkowania tych środków jest pokrętna. To u nas nazywa się to planem odbudowy (dodajmy – po kowidzie). To tylko przez to nam się wydaje, że tu chodzi o odbudowanie świata po kowidowym samobójstwie. Że chodzi by wrócić do normalności. Nie – w Unii ten plan nazywa się NextGenerationUE – cała idea sprowadza się do tego, że będzie to „nowa” normalność. Ta kasa nie pójdzie na odbudowę biznesów, które padły za kowida, ale na stworzenie nowej rzeczywistości, zarówno gospodarczej, jak i społecznej. Wystarczy tylko obejrzeć jej założenia.
Tak, że walczymy kosztem naszej suwerenności o kasę, którą może dostaniemy, nie za dużą, na wydatki, które niekoniecznie wszystkie będą nam potrzebne. I cały pogrzeb na nic. Odbędzie się kolejny obrót unijnych młynów mielących na coraz bardziej pusto, wojna polsko-polska dostanie nowe paliwo aż do wyborów. A my zostaniemy z podłymi zobowiązaniami i długami. Jak panna (podobno szpetna), która się paniczowi napraszała, a potem z dzieckiem została. W dodatku obmawiana przez chwilowego amanta, że nie dość, że brzydka, to jeszcze puszczalska.
Wszystkie wpisy na moim blogu „Dziennik zarazy”.
Totalna opozycja: Uzależnimy Polski „aparat sprawiedliwości” (za przeproszeniem) od Unii, nawet całą Polskę (zapewniamy że potrafimy, mamy to w genach, odziedziczonych razem ze stanowiskami i utraconymi – jedynie częściowo i chwilowo przecież, prawda? – przywilejami kastowymi po przodkach, którzy otrzymali je, generację czy dwie wcześniej, bezpośrednio z rąk NKWD), tylko pomożcie nam odzyskać kontrolę nad tym „dzikim krajem”! My Unio dla Ciebie wszystko, interes Mos.. tfu, Berl…, tfu, tfu, Brukseli naszym interesem! Naszą prawdziwą ojczyzną jest Unia Europejska, nieważne komu dla picu ślubowaliśmy! Tam serce, gdzie koryto!
Unia: Skoro nie da się tak łatwo tego PiSu obalić, jak obiecywali totalsi, to może ewentualnie sobie rządzić, byle realizował nasze interesy. Nam jest zajedno, kto to robi i co przy czym krzyczy do ciemnego elektoratu, byle przekazywał nam realną władzę nad Europą, jaka dotąd w swoim ogródku sprawował.
Morawiecki: A mnie interesuje jedynie, żeby kasa się spinała. Za wszelką cenę, obiecałem to Prezesowi! To w końcu podstawowy warunek, żeby przedstawiciel świata bankowości zdobył zaufanie, wpływy i władzę w PiSie. Obiecałem to… no, mniejsza z tym.
PIS: Głosujcie na nas, bo inaczej Unia nas zje (i mają rację, niestety). A pod naszymi rządami… się zobaczy.
PS: Oczywiście to wszystko to są jedynie teorie i przypuszczenia. Widzimy jedynie walki buldogów pod dywanem, jak to nazwał, jeszcze za poprzedniego ustroju, nieoceniony Kisiel (coś tam faluje, kotłuje się, słychać rozmaite powarkiwania, a jedyne co naprawdę wiemy, to kto już przegrał – możemy poznać po krwawych ochłapach, wypychanych spod dywanu). Równie dobrze obecne europejskie elity mogą okazać się tak zblatowane z naszymi byłymi, że nie odpuszczą.
PS2, bardziej ogólny: Czy obecna sytuacja nie przypomina dziwnie wojen opiumowych? Wymuszania „wolnego rynku” na Chińczykach? Tak na marginesie w ich oczach właśnie dzisiaj nadchodzi dzień zapłaty… Nie dalej jak wczoraj czytałem sobie jak amerykańskie, brytyjskie czy rosyjskie okręty wymuszały „wolny handel” w portach japońskich w połowie XIX wieku… Jak to mówią – kto nie chce znać historii, ten jest skazany na jej powtarzanie. Kapitalizm, żeby się rozwijać, musi ekspandować, ciągle zdobywać nowe rynki. Jest jak rower, który musi jechać, inaczej się przewróci. Na to zresztą liczą Chińczycy, że zachodni model rozwoju może sprawdzać się najwyżej kilkaset lat, potem, jeżeli nie zdoła przekształcić się w coś stabilniejszego, niechybnie się wywróci (co być może następuje właśnie na naszych oczach, co najwyżej z dyskretną pomocą Chińczyków). Dla „Państwa Środka”, w przeciwieństwie dla Zachodu, „postęp” nie oznacza sensu istnienia, tylko zawirowanie, naruszenie stabilizacji, do której trzeba dojść po jakimś czasie na jakimś wyższym (bardziej chwiejnym?) poziomie.
Dziś Zachód, który w niepohamowanej ekspansji zdobył i wchłonął już cały świat, jest zmuszony zjadać własny ogon. To dla Chińczyków niechybna oznaka jego końca. Powód do wojen wewnętrznych (z punktu widzenia Chin) z Rosją o strefy wpływów, czy wymuszania na Europie Wschodniej, aby odgrywała rolę nowych Chin czy Indii. Co w naszym przypadku oznacza – zabierzemy wam waszą kasę na składki i wypłacimy jej część, jeżeli (po spełnieniu dodatkowych warunków centralizacji i podporządkowania się w kolonialnej zależności) wydacie ją jedynie na to, na co wam pozwolimy – niemieckie wiatraczki przykładowo. Oficjalnie w imię ekologii rzecz jasna (atom nie był „zielony”, bo to nie Niemcy opanowali i sprzedawali tę technologię).
Czym się różni walka o wolność i demokrację (w skrajnie liberalnym i lewicowym – „jedynie słusznym” tych pojęć rozumieniu przez „Zachód”) w Polsce dzisiaj od walki o prawo do wolnego handlu w Chinach (także – tak się dziwnie składa – trucizną) kilkaset lat temu? Kto nie zna historii…
Oj, aż lżej się na sercu robi czytając pobrzmiewające w tej wypowiedzi echa „Strollowanej Rewolucji” Ziemkiewicza, a nawet po trosze „Chama Niezbuntowanego”. Niestety, tworząc tak znaczące i wykraczające poza „strefę komfortu” dzieło, redaktor Ziemkiewicz nie ustrzegł się pewnych błędów. Dał się bowiem ponieść powabowi chińskiej propagandy omawiając materiał „Chińska Fabryka”. Wcześniej wielokrotnie a przytomnie zauważał, że jednym z motorów akceptacji różnych nieobyczajnych zachowań jest chęć odreagowania po purytaniźmie, który istotnie szereg wymagań z zakresu obyczajowości eskalował niemal do progu heroizmu. Tu jednak, zamiast dostrzec, że za istotnie szkodzącym lokalnej społeczności zachowaniem personelu przejmowanej przez Chińczyków amerykańskiej fabryki, kryje się podobna chęć odreagowania Tayloryzmu-Fordyzmu (zapędy inwigilacyjne tego ostatniego były wrecz legendarne), jak wielkooki uczniak chwalił wprowadzony przez Chińczyków zwyczaj będący rzucającym się w oczy znakiem – postulowanej przez Marksa – militaryzacji stosunków pracy. Jedno z końcowych spostrzeżeń, że być może obecny postęp techniki przesądza o nieuchronności totalitaryzmu jest powieleniem tez Mojżesza Hessa – jednego z wielu intelektualnych przewodników Marksa – a także z późniejszego „Ducha Militaryzmu” Goldmana.
O ile mnie pamięć nie myli, to inaczej niż Japończycy, Chińczycy skutecznie odrzucili zachodni dyktat wolnego handlu w trakcie wojen opiumowych. Choć oba narody mają wspolny rdzeń etniczny to nowsze niż wojny opiumowe wydarzenia raczej nie stanowią dla Chińczyków zachęty by mścić sie za rewolucję Mei-ji w Japonii na Zachodzie. Dzień zapłaty – inny, za ratowanie amerykańskiej finansjery podczas kryzysu z 2008r zbliża się wielkimi krokami. Nie bedzie wykraczającym poza granice prawdopodobieństwa stwierdzenie, że być może ostatnie dwa lata to główny element niezbyt udanej próby wykpienia się Amerykanów od tej zapłaty.
Cdn.
Jeszcze taki rodzynek:
Eurodeputowany hiszpański z ramienia partii VOX – Hermann Tertsch:
„Wielu mówców odwołuje się tu do historii, choć jak widać nic z niej nie pamiętają. Ten nieustający szantaż związany z wypłatą pieniędzy dla Polski, gdy ta przyjęła cztery miliony uchodźców i w dużej mierze właśnie dlatego musi ponosić te koszty, że Ukraina NIE jest broniona! To Niemcy sabotują heroiczny opór Ukraińców! Tak, to Niemcy sabotują systematycznie ich wysiłki i dlatego Polska znalazła się w takiej sytuacji. A teraz jeszcze widzimy, jak Niemcy grożą Polakom, grożą Węgrom, bo ponoć źle się zachowują. A kiedy tu była mowa o łamaniu niezawisłości sądownictwa w Hiszpanii przez socjalistyczno-komunistyczny rząd Hiszpanii? Czy ktokolwiek mógł tu usłyszeć o tym, jak depcze się niezawisłość sądownictwa w Hiszpanii, jak zmienia się prokuratorów? Przecież obecna hiszpańska prokurator generalna, była niedawno ministrem sprawiedliwości w rządzie i to ona brutalnie wykorzystuje politykę i sądy przeciwko wszystkiemu, co nieprzychylne rządowi i jak ukrywa korupcję. I nic się o tym nie mówi? I Państwu to nie przeszkadza?? Dajecie fundusze premierowi Sanchezowi i Pani Von der Leyen przyjeżdża do Hiszpanii i zachwyca się Sánchezem, że to wzorcowy premier a tymczasem wobec Polski….” (tu odcięto dźwięk pod pretekstem przekroczenia czasu, choć inni przedmówcy nie byli w ten sposób karani).
Źródło: portal „Do Rzeczy”, 7.06.2022r.
Niestety Polacy nie wiedzą o żadnych kamieniach milowych, a jeśli nawet, to mało kto się zainteresuje czego one właściwie dotyczą i jakie będą ich konsekwencje. Nikogo prawie to nie interesuje, no, może poza garstką czytelników blogów takich jak ten, albo czterema procentami wyborców Konfederacji, którzy co prawda mogliby być „ratunkiem dla Polski”, ale jak wiadomo „okazali się” ruskimi onucami. Tak, że pozostaje nam zbierać chrust żeby w zimie palić nim na środku pokoju w bloku, oraz wpierać walkę NATO z ruskim najeźdźcą do ostatniego Ukraińca. Polecam felietony Stanisława Michalkiewicza, tyle jeszcze naszego co się człowiek pośmieje.