9.02. Szczujnia społecznościowa

6

9 lutego, dzień 1074.

Wpis nr 1063

zakażeń/zgonów

1170/5

Zapraszam do wsparcia mego bloga

Wersja audio

Tak jak obiecałem zacząłem zbierać materiały na wpisy o tym jak teraz będzie wyglądał proces domykania narracji kowidowych, bo te mają skończyć się nie tyle optymistycznie, co w sposób po pierwsze kryjący winnych, po drugie – nieodwracalny. Widać, że cały układ chce potwierdzić podstawową zasadę władzy – nie zostawiamy swoich. Nie jest to żadna etyka, tylko inwestycja w odtwarzanie zasobów na przyszłe wypadki. Starzy, a szczególnie nowi, którzy się garną do tej paki muszą wiedzieć, że nic im nie grozi. Bez względu na obroty zdarzeń i ich podjęte decyzje.

Nazbierało się tego na kilka tematów i dziś miał być kolejny – o tym jak została zawieszona zasada wolności słowa i kto to zrobił. Będzie miodzio, ale to dopiero pojutrze. Bo szukając materiałów przyłapałem świat na ukrytym oszustwie – ba, żeby chociaż tak strasznie się z tym kryli. Gdzie tam – powtarzają stare sztuczki, o których nie tylko ja, ale i świat wiedział, ale… zapomniał.

Otóż posiadam na SoMe, na fejsbuku, kilka kont. Założyłem je tylko w celach marketingowych, by promować „Dziennik zarazy”. Zresztą mam stamtąd spory ruch, a więc warto. Od początku się przyczaiłem, bo wiedziałem, że wyrywnych tam nabierają na pułapkę, żeby weszli, porobili trochę ruchu, ujawnili swoje poglądy, zebrali grupki followersów, by to towarzystwo namierzyć, zaś profil takiemu eskalatorowi zamknąć. I tak w kółko. Aby tego uniknąć na fejsie publikuję tylko linki do wpisów, bez żadnych tekstów i udaje mi się uniknąć powszechnej banowni.

Dlatego bardziej tamtędy podglądam. Ale, jako, że mam nie jeden profil, to muszę się pomiędzy nimi poruszać. I ostatnio, to znaczy parę ładnych tygodni temu, Fejsbuk mi pozmieniał wszystko. Teraz informuje mnie na którym profilu jestem, jest to kłopotliwe, bo kiedyś wszystko miałem w jednym miejscu, a teraz jak coś kliknę w powiadomienia, to mnie przenosi do ich źródeł, a więc obijam się tam i z powrotem po kilku swoich profilach. I zauważyłem coś, o czym kiedyś pisałem, o czym myślałem, że się skończyło, a mnie minęło.

Kurcze, jestem czujny co do źródeł informacji, a tu mnie podeszli jak dziecko. Okazało się, że na moim profilu „Dziennika zarazy” zostałem podpuszczony. Na początku nie wiedziałem o co chodzi, ale coś mi nie pasowało. Więcej przesiadywałem odpowiadając na wpisy na profilu Dziennika, nie na swoim. I zorientowałem się, że mnie triggerują. Z moich wpisów widać jakie mam poglądy: raczej konserwatysta, katolik, biało-hetero, symetrysta, czy jak tam teraz zwą plemiona nieplemiennych. A tu dostaję serwowane przez fejsika treści: ostre lewacki historie, codziennie mam na wallu wpisy o zrowerowieniu Warszawy i świata, klimatystyczne bzdury, genderyzmy i wszystko co może tylko takiego jak ja… wkurzyć.

Już kiedyś o tym pisałem, kiedy – jeszcze w przedpandemicznych czasach – wyszło szydło z worka, że fejsbuk, znając profile swoich czytelników, serwuje im treści dla nich kontrowersyjne, opozycyjne co do ich systemu wartości, ukrywając ten mechanizm pod płaszczykiem treści generowanych przecież przez innych użytkowników. To ma być tym listkiem figowym – my tam, panie, nic nie piszemy, to ludzie mają takie tematy u nas na platformie, a więc dajemy. A kwestia, że jest tego tyle, że MUSIMY jakoś eliminować ten szum to już nasza, niewdzięczna rola, filtrowania rzeczy dla Waszeci istotnych. A że nagle okazuje się, że są to dla użytkownika rzeczy kontrowersyjne to już znak zmiany sposobu funkcjonowania mediów.

Kiedyś „stare” media „myślały”, że trzeba nadawać (w dzisiejszych czasach – wybierać z contentu użytkowników) takie treści, które się podobają grupie celowej. Miało być miło i przyjemnie, każdy miał mieć swój bezpieczny habitat, gdzie sobie pobywał z innymi, takimi jak on. Ale stanął problem – czy to rzeczywiście generuje największą widownię. Okazało się, że nie. Że o wiele bardziej angażuje odbiorcę („zaangażowanie widza” to kolejny złoty cielec mediów)… strach i nienawiść.

Zacznijmy od nienawiści. No właśnie – nie ma lepszego pola do zasięgu mediów niż wojna polsko- polska. Toż co prawda w przypadku telewizji, to każde plemię ma swoją, ale w przypadku SoMe, to można pisowcom podrzucać treści pełowskie i na odwrót. I wtedy na odwrót już nie ma szans. Będą się żarli, odpisywali, hejtowali, lajkowali, i… ruch budowali. Takie to sztuczki.

Czemu są one możliwe? To w stosunku do mediów „starych” dziejowy krok technologiczny. Po pierwsze – spełniło się marzenie teoretyków marketingu mediów. Oj, gdybyśmy wiedzieli czego chce odbiorca! To byśmy mu dali na tacy co trzeba. A tu mamy myk, że w czasie rzeczywistym zbierane są takie informacje, bo media społecznościowe właśnie na tym stoją – na treści dostarczanej przez samych odbiorców. Tam nie ma żadnych redaktorów. Tam są marketerzy, którzy związują taki lud w paczki i sprzedają reklamodawcom, jako grupy klientów. Mogą ich wspomnianymi wyżej zabiegami ekscytować, by powiększyć ruch i zaangażowanie, ale to jest marketingowa tresura. Po drugie – zbieranie i kwantyfikowanie takich informacji jest możliwe dzięki najnowszym technologiom obrabiającym w czasie rzeczywistym kosmiczne ilości danych.

Na razie załóżmy, naiwnie, że robione to jest w celach komercyjnych, że macherzy nie widzą, że w ten sposób media nie stają się źródłem informacji, ale globalnym generatorem emocji, w dodatku negatywnych, bo strach czy nienawiść, to żaden powód do moralnej dumy. Zakładam, na razie, że to NOM, Niepożądany Odczyn Medialny, ot, tak się trafiło, że ten układ powoduje w rezultacie totalną frustrację, ba – uzależnienie od niej odbiorcy, który, by ją ugasić, wciąż wraca do jej zatrutego źródła. Tyle nienawiść, którą odkryłem w zestawie proponowanym mi na moim profilu.

A teraz strach. No, to jest odkrycie pandemii. Sprzedał się świetnie. Ja na początku koronawirusa to się trochę martwiłem jak sobie te media poradzą, ale okazało się, że jestem człowiekiem małej wiary i jeszcze mniejszej inteligencji. Bo kombinowałem tak – no, zasięgi będą przepotężne, bo świat usiądzie na telewizorowej kwarantannie. O to byłem spokojny, jak również o to, że głównym przekazem będzie strach. No tak, będą mieli zasięgi, ale… co będą reklamować, skoro wszyscy siedzą po domach, papiery toaletowe już kupione na zapas, tak jak cukier i mąka, lud spanikowany ograniczy się do zaspokajania potrzeb podstawowych? Konsumpcyjnie okazało się, że… ruszyły reklamy z samochodami. Jak to, wszystko zamknięte, nie ma ruchu, siedzą, a jak nie siedzą to ich po ulicach ganiają, a tu, żeby kupić nowe Volvo? Potem się zorientowałem, że to chodzi jednak o zakup powodowany strachem przed… zbiorkomem. Strach przed innymi ludźmi powodował chęć do zakupu własnego środka lokomocji. Reklamy medykamentów to była oczywistość, potem weszły wszelkie zakupy internetowe, co też było oczywistością – ludzie się bali wychodzić, władza przeganiała z ulic, a więc wydawaliśmy zaskórniaki na zakupy internetowe. Czyli, że media sobie spokojnie dały radę. Liczył się dla reklamodawców zasięg, nie kontekst strachu, respiratorów, śmierci czy pikujących słupków przeżywalności.

Potem zobaczyłem, że coraz częściej mieliśmy finansowany przekaz kowidowy wszelkich instytucji nim zainteresowanych. Głównie władzy, która chciała dać pozór, że coś tam ogarnia, lub czegoś wymaga. Oprócz treści straszących pojawiły się, jak by tego było mało, reklamy ten strach pogłębiające. Za publiczne pieniądze. My wszystkiego nie widzieliśmy, bo przemycanie strachu w takiej telewizji nie wymaga zastrzeżenia, że odbywa się lokowanie produktu. A w mediach społecznościowych to już w ogóle. Na zasadzie opisanego powyżej mechanizmu fejsiki czy twittery to mogły stosować takie filtry „świata przedstawionego”, że człowiek mógł to mylić z rzeczywistością. A teraz się okazało, że robiono to nie tylko w celach zasięgowych, ale stricte politycznych, bo czynionych na zamówienie władz. I jeszcze raz – SoMe nie mają żadnych redaktorów: takie rzeczy robiło się rękoma użytkowników filtrując tylko odpowiednio treści. Ten efekt był sztucznie wzmacniany armiami wynajętych trolli, którzy od razu dostarczali sprofilowany strachem kontent, a więc algorytmom było w czym wybierać, gdyby naturalny ruch contentowy nie dowiózł czego trzeba. To tu pojawiały się nowe wątki, treści wzmacniające na różne sposoby interesy czy to Big Farmy, czy sparowanych z nią władz.

Popatrzmy jak daleko odjechaliśmy z mediami. Nie ma żadnego ruchu idei, wymiany myśli. Antymaseczkowców zastąpili antyszczepionkowcy, tych onucarze. I nie ważny jest już kim jest Czarny Lud mediów, ważny jest mechanizm – pojawi się taki wróg dyżurny i nie trzeba już debaty, wątpliwości. Maszerujemy w krok, rytm, choć zmienny, zawsze podadzą media, w każdym kanale. Nie kupuje się już uważności odbiorcy. Przyciąga się go tylko miksem strachu i nienawiści do fałszywego paśnika, gdzie wsuwa on przygotowaną strawę. Nie ma alternatywy, gdyż inne punkty medialnego dokarmiania mają rozmiary karmika, w dodatku jak się jacyś oporni chcą nawoływać do tych alternatyw, to używają do tego mediów społecznościowo skorumpowanych. I koło się zamyka.

Tak, dałem się chwilowo tak ograć fejsowi, ale nie mam żadnych gwarancji, że po tym odkryciu przebywam w sterylnym środowisku medialnym. Przecież wiedziałem o tych praktykach od lat. Ale… zapomniałem, jak większość. Ot, człowiek pamiętał, pilnował się, ale powolutku wchodził w rutynę i zabrnął. Ale sprawa podstawowa – w SoMe to może jakoś to da się zauważyć, bo to treści są – czytasz i widzisz. Nie tylko czy ktoś kłamie, ale czy nie prowokuje cię do reakcji, bo tym żywi się trollizm. Ale w przypadku doboru informacji – leżysz. Taki Google. Przecież każdy z nas codziennie szuka w nim czegoś, zaś wyniki odbiera jako optymalne. Większość pierwsze wyniki wyszukiwania bierze za właściwą odpowiedź i nawet nie przewija strony. A te odpowiedzi są skorelowane z twoim profilem użytkownika, który na podstawie twych zachowań skonstruowała wyszukiwarka. Ba – przecież sama się ona ogłasza, że za pieniądze może odpowiednio wysoko spozycjonować treści klienta, by te dotarły do odpowiedniego odbiorcy. Dostajesz więc informacje wcale nie te, których szukasz, ale te, które otrzymać powinieneś. I nie ty o tym decydujesz. A jak widać z powyższych rozważań nie muszą to być treści ani stricte użyteczne dla odbiorcy, ani nawet koniecznie ukierunkowane na efekt komercyjny. Może to być bowiem cel osiągnięcia pewnych reakcji społecznych. Opłaconych. I tego już nie wyłapiemy.

Wiele z takich praktyk ostatnio wyszło na jaw. Pisał o przykładach Mariusz Jagóra, którego chcę namówić na wywiad o tych praktykach, a które się ujawniły głównie w USA. Te sprawy są ujawniane, choć wcale to nie służy sprawie ich zaprzestania. Są kontynuowane i będą. Takich zdobyczy nie można zaprzepaścić. Wychodzi, że światowa akcja szczepienna była de facto eksperymentem, testem od razu na całej ludzkości, a więc aktem nieodwracalnym. Ale jeszcze większym testem był test medialny – wyszło z niego więcej niż ze szczepiennego, który uważam zresztą, za wynik testu medialnego. Jak wyszło, że po inwestycji w strach można z ludzkością zrobić co się chce, to naturalną konsekwencją była przymusowa dobrowolność akcji szczepiennej.

Jesteśmy w stalowych ramionach i prawdę powiedziawszy nie widzę żadnego światełka w tunelu. Idziemy na zatracenie, kierunek jest wiadomy. Nie jest tylko wiadome tempo tego procesu. Wszystko stoi na kotwicy świadomości społecznej. A tu nie ma nawet pewności że takowa w ogóle istnieje, od kiedy społeczeństwo podzieliło się na indywidualne strachy, zaś jeśli się taka kotwica świadomości pojawi, to okazuje się, że można ją zarzucać na dno dowolnej zatoki.

Jerzy Karwelis

Wszystkie wpisy na moim blogu „Dziennik zarazy”.                                  

About Author

6 thoughts on “9.02. Szczujnia społecznościowa

  1. Dlatego:
    Nie mam żadnego konta na tt, fb, w żadnym innym tego typu wynalazku.
    Z wyszukiwarki korzystam symetrycznie i możliwie OD KOŃCA listy, czyli w praktyce idę od strony 35-30 do 1.
    Rzeczy zwyczajne i niezwyczajne kupuję za gotówkę, po pobraniu kasy w bankomatach. Jeśli trzeba – wielokrotnym.
    Na koncie mam zawsze lekki debet
    Jak chcę przemycić ważną dla mnie informację albo konstatację – wpisuję ją zgodnie z regułą „Sześciu uścisków dłoni” tam, gdzie przeczytają ją „siewcy opinii”. Nie muszę docierać do i polować na followersów zatem. Już nie raz i nie dwa to się mi sprawdzało.
    Przy sprawach megaważnych – sporadycznie – przekazuję dane od razu odpowiednim dziennikarzom. Jako ich wierny czytelnik. . Co z tym zrobią – ich sprawa. Robią!
    W ankietach udziału nie biorę, reklam żadnych nie oglądam.
    Nawet telemarketerzy juz do mnie nie dzwonią ze swymi kocami i garnkami – wystarczyło przez dwa lata odpowiadać im : RODO, bym znikł z tego typu baz danych.
    Owszem, wiem, że ci, co służbowo czytają Pana blog, wiedzą co chcą, ale mam to gdzieś. Bo najważniejsze: nie robić samemu na siebie haków. Nie prosić, nie ufać, nie bać się.
    W Boga wierzyć, kierować się rozsądkiem, nie ustępować szmondakom.
    Pamiętajcie, ludziska kultowy film „Cwał”. Total na tym poległ, nwo też się na tym wykopyrtnie. Bo fałszywi bożkowie, w których ludzie przestają wierzyć, po prostu umierają!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *