9.10. Kijowa procedura
9 października, dzień 221.
Wpis nr 210
zakażeń/zgonów/ozdrowień/
116.338/2.919/78.982
Pani Danuta Muchowicz źle się poczuła. Gorączka 38 stopni, ból brzucha. „Przyjęli” ją na SOR w Zawierciu. Pani Danuty nie zdiagnozowano, bo od razu by wykryto podstawowe symptomy zapalenia wyrostka robaczkowego. Zamiast diagnozy poddano ją testom na obecność koronawirusa. Kobieta czekała na korytarzu 38 godzin na wyniki. 38 godzin czekania na korytarzu. Wijąc się z bólu. W końcu zmarła. Wynik na koronawirusa okazał się negatywny.
Mamy coraz więcej takich przypadków. To absurd, jak z wizytą u lekarza – żeby zobaczyć czyś zdrowy albo wyleczyć cię z choroby – musisz być zdrowy. Wiele osób zanim zostanie w trybie pilnym zaopatrzonych poddawane jest uprzednim badaniom na kowida i czeka na wyniki, zamiast być leczonym. Niestety zależy to też od różnych placówek – w jednych czekasz, w innych jesteś obsłużony w trybie pilnym. Zależy, gdzie trafisz. Mąż pani Danuty, pan Marian, źle trafił i będzie się z tym gryzł do końca życia.
To przypomina wcześniejszy przypadek – ciężarnej 27-latki, która zgłosiła się na ginekologię w Ostrzeszowie. Jej stan się pogorszył, więc lekarze zaczęli… podejrzewać kowida, choć badania płuc tego nie potwierdziły. Za to postanowiono przetransportować kobietę do Ostrowa Wielkopolskiego. Karetki nie było, więc przewiózł ją… mąż własnym samochodem. Pod szpitalem w Ostrowie kobieta zmarła. Ile jeszcze takich przypadków zaszło w Polsce, o których nie dowiemy się oficjalnie?
Kiedy zaczynam kolejny wpis w swoim „Dzienniku” zaznaczam najpierw aktualną liczbę zgonów na dany dzień. Nie będzie tam nazwiska pani Marianny. Nie będzie tam naszej ciężarnej, ani… jej dziecka. A są to jedne z wielu tysięcy niewidzialnych ofiar koronawirusa. I to w postaci czystej. Nie „czystej” z powodów nieistnienia chorób towarzyszących, ale dlatego, że zmarła ona z powodu durnych ludzkich procedur, w dodatku stosowanych po uważaniu. Pisałem o tych „niewidzialnych”zgonach„, które prokurujemy sobie sami poprzez dezorganizację służby zdrowia, która traci z oczu swój podstawowy cel – dobro pacjenta.
Jak już pisałem służba zdrowia mocno nadwyrężyła swój kryształowy z początków kowida wizerunek. Teleporady, cyrki w szpitalach, odsyłani pacjenci, odkładane operacje. I buta lekarzy w obejściu z pacjentem. A zaczynaliśmy od bicia braw na kwarantannowych balkonach, za ich poświęcenie. Myślę, że większość jest w porządku, za to – jak zwykle – czarne owce robią czarny PR. Do tego procedury – wymyślane przez urzędników za radą coraz bardziej teoretycznych ekspertów, których wypada się trzymać (jak widać z powyższego, jednak każdy na swoją modłę). Jak się spojrzy na mapę Polski to Sanepidy działają dobrze tam, gdzie na ich czele stoi jakiś lekarz-praktyk. Ale normą jest szefowa o kompetencjach księgowej, bo kiedyś Sanepid był od sprawdzania jakości wody w kranach i otwierania/zamykania restauracji. A tu taki nagły i nieprzyjemny egzamin…
W Tarnobrzegu, przy ulicy Sienkiewicza, żeby odebrać bezkowidowo wyniki badań lub dostać skierowanie trzeba zajść przychodnię od tyłu i walnąć parę razy w parapet specjalnie pozostawionym tam kijem, tak by pielęgniarki wyglądnęły i przez okno wyrzuciły kwity. Bezkowidowo.
Ja proponuję rozszerzyć tę procedurę. Kij w każdej przychodni i na każdym SOR-ze. I najlepiej w Ministerstwie Zdrowia, które generuje takie procedury i takie zabójcze priorytety. Wszędzie po kiju, tak by starczyło na każdego pacjenta. Można wtedy, bez obchodzenia od tyłu placówki, wziąć taki kij i pier..ąć w łeb jakiegoś typa, któremu ludzkie życie jest za nic.
Wszystkie wpisy na moim blogu „Dziennik zarazy”.