14.12. Po co komu TVN?

0
TVNos

14 grudnia, wpis nr 1325

Zapraszam do wsparcia mego bloga

Wersja audio

Praktycznie już wszyscy spekulują na temat możliwości sprzedaży TVN zagranicznemu inwestorowi. Wszyscy, to znaczy i politycy, i widzowie, i co gorsza, zaangażowani dziennikarze, jedni z nieukrywaną satysfakcją, inni z nieukrywaną grozą. Lewica się boi, prawica się cieszy. Wszyscy na zapas i bez refleksji. Trzeba więc tę kwestię rozłożyć na czynniki pierwsze, by zobaczyć w całości tę tragikomedię.

Amerykańska tarcza

Tak w ogóle to skąd się TVN znalazł w amerykańskich rękach? W 2015 roku kupił stację najmniejszy z  konkurentów do jej ręki Scripps Networks Interactive, ale ten został później wykupiony przez tuza Discovery i w ten sposób TVN znalazł się w koronie jednego z głównych graczy telewizji amerykańskiej. Sprzedaż TVN w 2015 roku była zbiegiem dwóch okoliczności – nowy kupiec wziął na siebie spłatę obligacji TVN-u, których wymagalność przypadała na 2021 rok i to w niebagatelnej kwocie, bo 1,2 mld zł. Transakcja ma miejsce w marcu 2015 roku i niedługo władzę w Polsce obejmie najpierw pisowski Duda, a potem jego partyjni promotorzy. W ten sposób, pośrednio, TVN umyka pod skrzydła amerykańskie, co daje mu gwarancję nietykalności ze strony nowej władzy, gdyż ta w USA upatruje swego superpatrona. Przejęcie udziałów TVN w 2018 roku przez jeszcze większego amerykańskiego gracza, Discovery Channel, jeszcze bardziej umacnia ten stan.

Co ciekawe w 2019 roku niemiecki Axel Springer rozpoczyna swą sprzedaż amerykańskiemu miliarderowi Kravisowi, ten wycofuje w 2020 roku spółkę z giełdy i polski oddział pomieszany ze szwajcarskim kapitałem Ringier Axel Springer również trafia w ręce amerykańskie i – pośrednio – pod taką samą ochronę jak TVN.

Amerykański parasol oficjalnie ujawnia się kiedy to w 2021 roku dochodzi do konfliktu i protestów o tzw. „wolne media”, kiedy to rządzący PiS chciał wprowadzić swoisty podatek od reklam oraz przepisy dekoncentracyjne w mediach, które były w sposób oczywisty wycelowane w dominację mediów liberalnych, szczęśliwie dla siebie skrytych pod amerykańskim protektoratem. Sekretarz stanu Pompeo pomstuje na „atak na wolne media”, zaś ambasador USA w Polsce, pani Mosbacher, w swych oficjalnych wypowiedziach daje publiczne wsparcie TVN-owi w imieniu amerykańskiego rządu i sili się na karkołomną tezę, że koncentracja w mediach zapewnia pluralizm. Dziś sam Discovery popadł w kłopoty i wystawił TVN na sprzedaż.

Kto kupi udziały w narracji?

No i rozpoczęły się spekulacje pt. „kto to kupi”? Dla liberalnej części widowni i dziennikarstwa koszmarem okazał się scenariusz kupienia TVN przez konglomerat czesko-węgierskiego kapitału oligarchicznego. I to nie ze względu na narodowy skład kapitału, tylko niepewność co do kontynuowania linii politycznej stacji.

Wszyscy w Polsce, nawet i strona liberalna, nie mają złudzeń nie tylko co do tego komu politycznie sprzyja stacja, ale i co do tego, że jest ona nie tyle stroną, co aktywnym uczestnikiem sceny, którą opisuje. To tu dziennikarze z ekspertami otwarcie pouczają jedną stronę sceny politycznej co ma robić, by raz to przejąć, raz to nie oddać władzy. Robi się to w sposób nachalny, nieukrywany, wręcz ostentacyjny, tylko większą sublimacją manipulacji różniąc się od topornej alternatywy innej postawy mediów plemiennych, jaką kiedyś reprezentowała telewizja Kurskiego.

Dlatego też na tę przyszłą transakcję nikt już praktycznie nie patrzy jak na biznes, tylko jak na walkę o rząd dusz, dostęp do masowej maszynki propagandowej w służbie wybranej ideologii. Wiadomo, że – szczególnie w dzisiejszych rozpolitycznionych czasach – media muszą (?) zajmować jakieś zdecydowane stanowisko polityczne. Tak też można patrzeć na pozycjonowanie się TVN. Ale widać, że oni tam tego nie robią tylko dla kasy, bo im tak wyszło z powodu analiz marketingowych. Widać, że oni tam to robią z gorącego serca. A że przy tym zarabiają na tym niezłą kasę, to tylko radość większa. Tak jak kiedyś w Gazecie Wyborczej, która wyprała mózgi całemu pokoleniu III RP, piorąc przy tym ich kieszenie. Stąd to wzmożenie i u widzów, i u dziennikarzy.

Za czarnego luda robi tu prezes Obajtek, który zgrabnie puścił w spanikowanych akolitów sugestię, że to on będzie rozdawał w tym dealu karty. A to już najczarniejszy koszmar lewicowych liberałów. Trzeba jednak przyznać, że Obajtek dobrej ręki do mediów nie ma. A miał się czym wykazać, choć realizował – pewnie z powodów krótkowzroczności medialnej swych patronów – projekt wręcz niemożliwy. Orlen bowiem kupił udziały od niemieckiego koncernu w Polska Presse, sieci gazet i czasopism regionalnych oraz sieć dystrybucyjną RUCH. Miał więc i tzw. kontent, i to w terenie, oraz mógł zapanować nad siecią dystrybucji, dodajmy – całej prasy.

Projekt był mocno ryzykowny z kilku powodów. Po pierwsze – gazety lokalne, przy zaniedbaniu przez nowego kupca internetu, nie są jakimś wielkim kąskiem politycznym. Jakoś PiS-owi w ostatnich wyborach nie pomogły. Po drugie – dano tam na wodzów zaufanych dziennikarzy, a wiadomo, że tu jest jak z wojskiem: tym nie mogą (wyłącznie) zarządzać żołnierze. Zabrakło kierowania tym interesem ze strony wydawców, którzy są monetaryzatorami mediów, ale widocznie nie o monety tu chodziło. RUCH to osobna sprawa w zaniku prasy drukowanej – był bez pomysłu co zrobić z takim dobrem. Tym bardziej TVN byłby poddany wielokrotnie większym, ale podobnym naciskom, przewyższającym wyporność, w dodatku medialnie niespecjalnie wyrobionego, prezesa Obajtka.

Wchodzi Tusk

Na fali paniki wszedł w tę sprawę tonizujący Tusk, który pocieszył zdenerwowany lud swój, że sprawę załatwi – otóż wpisze się TVN, ale i Polsat, na listę przedsiębiorstw chronionych i państwo nie dopuści do tej transakcji. Gdy się zerknie do przepisów, na które się premier powołał, to widać, że sprawa jest mocno śliska. Chodzi bowiem o ustawę z 24 lipca 2015 roku, która wprowadza taką ochronę, a także listę firm chronionych. Tylko że z jej przepisów wynika, że chodzi tu o kontrolę raczej nad strukturą udziałów państwa w spółkach uznanych przezeń za strategiczne. A Tusk odniósł się do dwóch spółek medialnych, w których państwo udziału nie miało, nie ma i (chyba) mieć nie będzie. W dodatku sam zakres ustawy mówiąc oględnie nie wypełnia znamion powodu do ochrony, gdyż trudno się dopatrzeć w strukturze właścicielskiej telewizji wymienionych w ustawie przesłanek naruszenia niepodległości i integralności terytorialnej czy naruszenia bezpieczeństwa i porządku publicznego ze szczególnym uwzględnieniem zagrożenia dla zdrowia i życia obywateli.

Pośrednio wymieniona przez Tuska, a bezpośrednio przez tzw. komentariat jest następująca teza: mamy do czynienia z onucowym przejęciem. Kupi to Węgier powiązany z Orbanem, ten – jak wiadomo – to człowiek Putina (coś jak Trump) i będziemy mieli tutaj tubę Kremla na Polskę. Tak mówi wielu postrachanych dziennikarzy z mediów liberalnych, i już te wątki pojawiają się w ustach posłów, politycznych harcowników medialnej wojenki. Tak naprawdę to obietnica Tuska co do sprzeciwu państwa wobec tej transakcji nie jest łatwo wykonalna – jest tylko próbą zniechęcenia inwestorów, którz niecześto pchają się do inwestycji zagranicznych przy wrogiej postawie państwa, na terenie którego chcą ulokować lub wykupić inwestycję.

Przypomina to… Rumunię. Tak, Rumunię. Tam też, nie w imię niepoprawności w procesie wyborczym, tylko dlatego, że zdaniem rządzących suweren się źle posłuchał i dał omamić – unieważniono niekorzystne dla establishmentu wyniki wyborów prezydenckich. Tak i tutaj – zarzuty nie dotyczą kapitałowej koncentracji mediów, te bowiem rykoszetem uderzałyby w dotychczasową strukturę właścicielską, co do której nawet Unia nie miała zastrzeżeń. Tu się mówi wprost – nie damy nie po naszemu mącić w głowach naszym (w sensie wyborczym naszym) obywatelom. Zrównamy więc TVN ze spółkami wydobywczymi, energetycznymi i produkującymi materiały wybuchowe. Tak, w tak pojmowanych mediach – jako wojny o dostęp do mącenia w głowach – można spółki medialne uznać za wybuchowe. A co najmniej sprowadzające zagrożenie porządku społecznego, jeśli się znajdą w niepowołanych rękach.

Czy można kupić TVN?

Oczywiście, że w sensie kapitałowym TVN kupić można. Ale nie można kupić widowni tej stacji. Coś jak z Gazetą Wyborczą – to już jest bańka, sekta wiernych akolitów, którzy prędzej pójdą zasiedlać swymi mszami pieczary przejętego TVP, niż wystawią się na treści kogoś, kto będzie im serwował niebańkowe herezje. Przy takim ruchu TVN skończyłby tak samo jak skończyła za Tuska przejęta telewizja publiczna – słabe i skrzywione odbicie Wielkiego Brata z Wiertniczej. Po prostu wszyscy by się tam przenieśli, łącznie z reklamami i kolejnymi dotacjami zabranymi, tym razem bez żenady, onkologii krajowej.

Co ciekawe: na zakupie TVN przez konserwatystów pod wodzą Obajtka straciłaby… Telewizja Republika. Ta z kolei przejęła publiczność odrzucającą uśmiechniętą TVP. Jednak po zakupie TVN ta grupa z Republiki podzieliłaby się na co najmniej dwie widownie i byłby kłopot. W mediach ery postpolityki jest jak w samej polityce – trudno przerzucać elektoraty jak worki ziemniaków. Oni naprawdę wierzą w swoje bańki. A może jednak dałoby się wziąć ten TVN i zrobić „normalną”, znaczy się nieplemienną telewizję?

Raczej nie. Po pierwsze to miejsce pośrednio zajmuje telewizja Polsat. I idzie jej to ciężko. Bo – po drugie – w dzisiejszych czasach plemiennych ludzie nudzą się perspektywą pokoju w wojnie polsko-polskiej. Nasze żołądki tak zepsuły się tą strawą, że pobudzają nas jedynie coraz bardziej ostre sosy politycznych wojenek. Codzienne wrzutki, walki wszystkich ze wszystkimi, które przysłaniają nam realność świata oraz stawiają na głowach priorytety polskiej racji stanu (jeśli taka w ogóle istnieje). Przejęcie TVN to ryzykowne przedsięwzięcie finansowe, ale najbardziej zatrważające są dwie sprawy. Strach strony przejmowanej, gdyż dowodzi to sekciarstwa polskich mediów, oraz radość strony pośrednio przejmującej, gdyż dowodzi to z kolei prymitywnego myślenia, że wystarczy tylko dorwać się do tuby, by przekonać do siebie baranie stadko. I obie te konstatacje zbiegają się w zaprzeczeniu istoty mediów w demokracji. Byłej czwartej władzy, która ma chronić baranie stadko przed zakusami politycznych wilków. Ale trzeba pamiętać, że na końcu to pasterz zjada swe owce.

Napisał i przeczytał Jerzy Karwelis

Wszystkie wpisy na moim blogu „Dziennik zarazy”.

About Author

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *