2.08. Najjaśniejsza na zakręcie

0
zakręt (1)

2 sierpnia, wpis nr 1368

Zapraszam do wsparcia mego bloga

Wersja audio

Polska dojechała do zakrętu. Byliśmy (jesteśmy?) na wirażu w związku z przesileniem prezydenckim i trochę mi niesporo tak zamykać temat, tuż przed końcowym etapem tego poślizgu, jakim jest ostateczne zaprzysiężenie Nawrockiego, czyli wyjście na prostą. Nie wiadomo czy tam uśmiechnięci będą coś chcieli nawywijać, a więc piszę to tuż przed wyjściem z zakrętu, nie wiedząc, czy to koniec, czy początek jeszcze bardziej chaotycznego slalomu zakończonego zakrętem śmierci. Państwa polskiego.

Rzecz jasna, nawet jak Tuski odpuszczą i Konstytucji stanie się zadość, to wcale nie koniec. Przygotowywany jest instytucjonalny i wcale nie legalny skoncentrowany front walki z prezydentem-sutenerem, bo od tego poziomu „państwowotwórczego” zjeżdża Tusk, głosami swoich jak zwykle wystawionych na front akolitów. To się dopiero zacznie, tak, że wszystkie te podszczypywania i upokorzenia wobec śp. prezydenta Lecha Kaczyńskiego będą nam się zdawały Wersalem. Ale możemy się dokładniej przyjrzeć jak to się stało, że weszliśmy w ten drift, bo dzięki tak rozpoznanym mechanizmom zobaczymy prawdziwy przekrój rzeczywistej konstrukcji systemu III RP.  Zobaczmy więc jak do tego doszło, że weszliśmy w ten zakręt, kto był za kierownicą, jak działał silnik, hamulce i w końcu – co to nam powie o całym pojeździe Najjaśniejszej.

Najjaśniejsza na kółkach

Po pierwsze sama konstrukcja jest awariogenna. Ugruntowana w systemie równoległym konstrukcja czekała osiem lat na jej zapisanie w Konstytucji. Sama ustawa zasadnicza przez lata była tylko fasadą ukrywającą rzeczywisty system kompradorów wewnętrznych i zewnętrznych, opisanych w mojej książce „Elity”. Ale była tylko fasadą. Dziś konstytucja jest już tworem tak porysowanym, że zaczyna być coraz bardziej widać prawdziwe konstrukcje podtrzymujące ten chwiejny coraz bardziej gmach. Z tak złożonym samochodzikiem państwowości co chwila mamy kłopoty: słabnie moc, choć silnik jest całkiem fajny, konie mechaniczne rozwoju pracują niekoniecznie na naszą, samochodziku rzecz, pojazd jest tak przeładowany regulacjami, że dobijają amortyzatory, w końcu – układ sterowniczy (i tak niekonkretnie skonstruowany w Konstytucji) przechodzi co chwila w inne ręce, coraz mniej kompetentnych kierowców. Jedziemy więc albo wolno, albo zrywami, pasażerowie są coraz bardziej sfrustrowani, a więc… rzucają się na siebie z pretensjami. Byliśmy więc od początku skazani na takie drifty, ale ten już jest witalnie krytyczny. To nie kolejny wypadeczek przy pracy, to paroksyzm wskazujący na śmiertelną chorobę, którą, bez jej diagnozy jeśli przegapimy, to może być już za późno.

Ten system generuje najbardziej szkodliwy objaw zapaści III RP, czyli plemienny dwójpodział wojny polsko-polskiej. Boje o to, kto z dwóch starzejących się kierowców usiądzie „za kierownik” emocjonuje tłumy na tylnej kanapie, ale odciąga ich uwagę – co jest procesem wysoce stymulowanym przez obu kandydatów na kierowców – od prawdziwych priorytetów. Czyni się to dlatego, by komuś z pasażerów nie przyszło do głowy zapytać gdzie tak właściwie jedziemy i czy kierowcy mają o tym pojęcie większe, niż ktoś z tylnych siedzeń. Emocje są tak wielkie, że walka o naszego kierowcę przysłania już nie tylko priorytety, ale reguły prawa drogowego. Jedziemy pod prąd tym przepisom, za zgodą pasażerów (a co najmniej jej aktualnej plemiennej połówki) i przy zamkniętych oczach ciał kontrolujących. Ale dość już tych wstępnych analogii samochodowych. Wiemy jakie są systemowe zagwozdki, które generują nam, jak socjalizm, problemy nie występujące w innym ustroju. Po prostu robimy to sobie sami, a teraz popatrzmy jak to poszło w tym wypadku.

Walka była o domknięcie, lub – ze strony PiS-u – odemknięcie systemu. Tak się strony umówiły przy Okrągłym Stole, co zapisano później w Konstytucji, że układ polityczny ma być słaby, bez wyraźnego centrum władzy, a więc i odpowiedzialności, chwiejny, trzymający się w szachu, ale nie, jak w przypadku Monteskiuszowego checks and balances, by nie rozrastały się nadmiernie trzy ramiona trójpodziału władzy kosztem dobra wspólnego. Polski podział władzy prowadzi do chaosu, gdzie władze instytucjonalne działają właściwie w dwóch trybach: albo całkowitego podporządkowania się politycznemu zwycięzcy, który bierze wszystko, co jest zaprzeczeniem demokracji, a zwłaszcza już liberalnej, albo wykorzystują swoje głównie negatywne kompetencje wzajemnego oddziaływania do blokowania jeden drugiego – kosztem funkcjonalności państwa, nawet w tak podstawowych zadaniach jak bezpieczeństwo.

Trzy powody niedomknięcia systemu

I tak było w kwestii tegorocznych wyborów na prezydenta. Układ miał się domknąć i to chyba już na długo. Koalicja uśmiechniętych z prezydentem z innego obozu nie mogłaby zrealizować swych planów, które były nakierowane na całkowite i długotrwałe przejęcie władzy w układzie kompradorskim, czyli całkowite już podporządkowanie Polski interesom strategicznym patrona zewnętrznego w postaci Niemiec.

Pierwszy cios dla tego projektu domknięcia przyszedł z Ameryki, po wyborze Trumpa. Gdyby dziś w Waszyngtonie rządziła Kamala, a właściwie jej „kamaryla”, to 6 sierpnia kto inny przysięgałby przed Zgromadzeniem Narodowym, po wzorowo przeprowadzonych wyborach (do tego wątku jeszcze wrócimy później). Kolejność miała być taka – KO wygrywa (udało się), zwycięzcy bidenowcy nie wtryniają się między wódkę a zakąskę w dominacji Niemiec nad Europą, traktując je jako junior-partnera do pilnowania amerykańskich interesów na Starym Kontynencie. Potem wygrywamy Trzaskiem wybory na prezydenta i jedziemy już bez trzymanki. Nie udało się, głównie… z lenistwa i przez ostentację.

Czemu przez lenistwo? Tusk rządził już ponad półtora roku. Miał tysiąc okazji, by wysmażyć super ustawy, nawet te spełniające swoje 100 obietnic, kłaść na biurku Dudy i pokazywać palcem jak to pisowski prezydent wkłada kaczorskiego kija w szprychy koła napędowe obiecanych reform. Ale poszło inaczej – Duda podpisywał większość ustaw, a więc okazał się mało blokującym, zaczopował z 4-5 ustaw, ale tych raczej o proweniencji obyczajowego konfliktu społecznego. A te ustawy, które mógł i miał uchwalać Tusk z powodu tego lenistwa musiała wstawiać (dodajmy – złośliwie)… opozycja, by widzieć jak rządząca koalicja musi zajadać codziennie własną żabę. Ten szkodliwy trend zauważył nawet marszałek Hołownia i, by uniknąć blamażu własnej formacji i kolegów-koalicjantów, szeroko otworzył drzwi zamrażarki sejmowej, którą w pierwszym dniu swego marszałkowania, okazało się, że tylko oralnie, zniszczył.

Pycha to pokaz instytucjonalnego i systemowego upadku III RP i wnioskowania z tego przez klasę polityczną, że wszystko wolno. Prowadziła ona do działań ostentacyjnych, których z samej zasady nie wstydzono się. Zwycięzca bierze wszystko i parę dodatków na dokładkę – co nam zrobicie, nie macie przecież płaszcza większości, wypad z baru. Ale skoro program tej formacji miał tylko jeden ośmiogwiazdkowy punkt pogardy, to trudno było nie popaść w urojenia wyższościowe. A lud tego nie lubi, gdyż okazało się, że może do pseudoelity nie być wcale zaliczony, zwłaszcza, że strona tejże nadawała jakich to obrządków i samokrytyki, ba – czujności do wyławiania wrogów trzeba dokonać. A tak w ogóle to skąd ten samobójczy pomysł, że doły lgną do elity? A czemuż miałyby to robić? Przecież codziennie mają serwowany turpizm polityczny, estetykę brzydoty całej „klasy próżniaczej”, która wydaje z siebie tak niskie poziomy etyczno-estetyczne, że kto porządny miałby do tej lumpenelity lgnąć?

Plan był prosty – media za nami, pedagogika wstydu i obciachu, walka nie z rywalami politycznymi, ale manichejski bój dobra ze złem, fajnopolski kandydat, leczący kompleksy ludzi z pierwszego awansu społecznego, mówiący językami świata. Ale po drugiej stronie cwanie wystawiono Nawrockiego, jako polskę wersję amerykańskiego wiceprezydenta JD Vance’a, człowieka z systemowo wykluczonych przez elitę dołów, „nasz człowiek z sąsiedztwa” (u nas – z blokowiska). I, jak z pewniakiem Komorowskim, zgubiła ich wszystkich pycha. Ale to co się pokazało po drodze, to wykwit III RP jako knajackiego kartonowego państwa. Zaprzęgnięto do walki o wszystko co tylko było na stanie uśmiechniętej władzy, która obróciła przeciwko kandydatowi PiS-u cały aparat państwowy. Zabranie kasy konkurentom, bojkot medialny, propagandowa nagonka, ostentacyjny serwilizm mediów, w końcu – zaprzęgnięcie służb do walki politycznej na kompromaty. Dali z siebie wszystko. I… ustrój Polski na to pozwolił. A…, że łamali przepisy? No tak, łamali i łamią – i co? I nic. Jak w tym kawale: Dziennikarz pyta: „a nie boicie się, wy władzo, tak kraść, że ktoś się o tym dowie?” Władza: „no, dowiedział się Pan i co z tego?”

Teoria Pogody

Szło dobrze, ale pogrzeb się nie udał. Ale i na to był scenariusz – olać wynik, jeśli ten będzie niekorzystny. Na stole leżał świeżutki case rumuński, wiele zresztą posunięć naszych władz, to import z Rumunii „dobrych praktyk”, o które zresztą nasze służby pytały rumuńskie. Nie przecież o to, jak zabezpieczyć święty proces wyborczy przed wrażym Putinem, ale jak skręcić wybory tak, by wygrał ten, kto ma wygrać. Można to było zrobić na dwa tempa: albo skręcić sam proces wyborczy, albo nie dopuścić złego wygranego do objęcia stanowiska. Podzielam pogląd Radka Pogody, który uważa, i dowodzi, że przewał „na Rumuna” był gotowy. Miało być dosypane – słabymi punktami były zaświadczenia o głosowaniu i zagranica. Radek utrzymuje, że przekręt zablokowała… Ursula von der Leyen, która to biedaczka musiała wstać rano, by jeszcze w czasie ogłaszania wyników przez szefa polskiej PKW wysłać do Nawrockiego post z gratulacjami. Żeby Donek zrozumiał, że tu rumuński numer nie przejdzie, zaś ludzie zobaczyli w milionach tę informację, skierowaną właściwie głównie do Tuska – żadnych ruchów panowie, tam w Polsce. Na Ursuli taką deklarację miał wymusić Trump, który albo olał, albo przegapił numer  Bukaresztu, ale łyknięcie Polski z taką ostentacją było już całkiem wbrew monachijskiej deklaracji DJ Vance, który zaproponował europejskim oficjelom, by się zastanowili o jaką demokrację walczą knajackimi metodami. Dlatego Tusk wiedział, że przegrał już w trakcie ogłoszenia pierwszych exit polli, czekano na wynik prawdziwy, a jaki był on naprawdę, to Tusk wiedział.

Druga próba została podjęta w temacie kampanii sugerującej fałszerstwa wyborcze. Do tego użyto jako forsującego zderzaka Giertycha, który rozpętał absurdalną histerię, którą zaraziło się do dziś (i prątkuje) wielu obywateli sfrustrowanych wynikiem wyborczym. Ta klęska była jeszcze większym szokiem niż wtedy, kiedy w pierwszej turze pierwszych wyborów na prezydenta III RP charyzmatycznego Mazowieckiego pokonał noname Tymiński. A więc lud uśmiechnięty (przez zaciśnięte zęby) rzucił się na tę atrapę nadziei, że przegrał, ale wygrał, wyszło na nasze i jak to z nadzieją, która umiera ostatnia, będzie żyła ona w zmaltretowanych sercach wyznawców straconej nadziei przez całą kadencję prezydenta-sutenera.

Fałszerstwo demokracji

Numer był na rympał, ale był obliczony na inną reakcję zewnętrznych patronów. Teraz to nie MY sfałszowaliśmy wybory, ale oni, ten deep state pisowski, rozsiany po 30.000 komisji w niesamowitej konspiracji, choć pod państwową kontrolą rywali. Zachód miał to kupić, gdyż któż się ujmie za przestępcami przeciw demokracji w dniu jej święta, którymi są – ponoć – wybory powszechne? Ale tu też nie wyszło. Z Tuskiem jest coraz gorzej – traci swoje dotychczasowe, choć i tak wątpliwe walory. To był mistrz manipulacji i rozwałki poprzez chaos. Nawet jego lud tego nie kupił, bo w tym temacie zostali mu już tylko ultrasi. I to oni teraz, jak w Pabianicach, rzucili mu się do gardła, że nie zarządził liczenia głosów przez… policję. Nawet sam Donek złapał się za głowę, ale martwiąc się bardziej o to, do czego sam siebie doprowadził, niż nad głupotą swoich zwolenników. Ale tylko tacy mu zostali.

Manipulacja się też wywaliła. Argumenty (wpis na socjal mediach jakiegoś samozwańczego szarlatana od statystyki, który minister Bodnar zaniósł do Sądu Najwyższego jako argument na nieważność wyborów), wszystko okazało się kompromitujące dla ich wyrazicieli. W spadku, oprócz rozgrzanych do czerwoności ultrasów, Tusk dostał nowego zaganiacza, który przegonił samego pana, gdyż Giertych stał się na długo ustami PO i samego Tuska. Donek zawsze wystawiał harcowników, ale ci zawsze byli od podnoszenia morales swoich wojsk i naigrywania się z wroga. A tu się okazało, że Giertych nadaje ton na tyle, że oddziały zaczęły pohukiwać na Tuska, dlaczego nie każe odtrąbić do frontalnego ataku. Jak się Tusk zorientował co się dzieje w jego własnych szeregach, to już było za późno. Wyrosła mu opozycja z Giertychem i Sikorskim, których musi obłaskawiać nowymi obrywami po rekonstrukcji rządu. A więc nawet zepsuć porządnie się nie udało.

Z tzw. zamachem stanu, to już było od dawna o tym wiadomo. Chłopaki ogłaszali jak to ma wyglądać oficjalnie w mediach, z twarzą, pod nazwiskiem. Nie wiem dlaczego więc męczą tego biednego Hołownię, żeby się wyspowiadał u jednych w telewizji jako zdrajca, u drugich – przed prokuratorem jako świadek zamachiwania się. Wezwać taką Sznepfową z Zollem przed oblicze prokuratora i zaczną chłopaki pękać jak wydmuszki pod kopytkami wielkanocnego baranka. Ale sprawa jest prosta – do zamachu stanu w postaci uniemożliwienia zakończenia cyklu wymiany prezydenta poprzez zablokowanie Zgromadzenia Narodowego mógł namawiać Hołownię nie byle kto. Tu musiał być ktoś, kto taki proces mógł zrealizować do końca, ktoś, kto również mógłby postawić w stan gotowości aparat przemocy na wypadek protestów. A więc nie były to teoretyczne pogaduszki przy kawie o różnych wariantach tego czy owego. Zresztą, jak powiedziałem – szczegóły tego przewrotu były ogłaszane oficjalnie w mediach, które powoli przygotowywały lud na różne warianty, legalizując narracyjnie potencjalne działania władz.

Ostatnia (sic!) prosta?

Mamy więc ostatnią prostą, czyli niepewność czy i co się może stać w dniu zaprzysiężenia Nawrockiego. Różne warianty są możliwe, bo rządząca ekipa wykazała się wręcz samobójczą inklinacją do jeżdżenia już poza bandą „państwa prawa”. Ale ten wiraż pokazuje w całej rozciągłości mizerię naszej państwowości. Takie numery, na chama, nie byłyby możliwe w porządnej demokracji, a właściwie – republice. Państwo, ale i obywatele nie mają obecnie żadnej systemowej ochrony przed samowolą władz. A te są, podobno, tylko pośrednikami pomiędzy wolą suwerena a jej realizacją. A lud, co pokazały wybory, chce resetu pookrągłowego systemu klienckiej III RP i dał czerwoną kartkę fałszowi naprzemienności POPiS-u. A więc wola ludu i jej polityczna emanacja rozjechały się, nawet w, zdawałoby się, że kontrolowanej, domenie narracyjnej. Czyli lud już wie, że coś nie gra i że, aby grało, obecna CAŁA scena polityczna powinna wylądować na śmietniku ponurej strony historii.

Do tego, by ta już coraz bardziej uświadomiona konstatacja nabrała realnych kształtów oddziałujących politycznie trzeba i zorganizowanej woli, i przywództwa, ale i czasu. A tego mamy coraz mniej. Pędzimy z górki w rozklekotanej maszynie, kierowca już nawet nie patrzy na drogę, tylko walczy o utrzymanie się przy kierownicy, nie chce się zatrzymać, bo może dostać wieloletni mandat. Z tyłu szykują się starzy wyjadacze konkurencyjnego stałego kierowcy. A więc możemy się nie zatrzymać w celu naprawy szrociejącego państwa, tylko gnać tak dalej, kłócąc się o kierownicę. Możemy więc wypaść nawet na tym zakręcie, a już na pewno na każdym następnym. I jeśli Matka Boska nas z tego jednak wyprowadzi, to trzeba będzie sobie obiecać porządny reset. Inaczej wypadniemy na którymś zakręcie. Losy świata przyspieszają, nasza górka, po której suniemy w dół, stromieje i mogą się pojawić głosy z wewnątrz i z zewnątrz, że może tę kierownicę oddać w niepolskie ręce. I wtedy już wszystko jedno w jakim mundurze i z jakim językiem. Bylebyśmy tylko ocaleli. Ale po co komu taki państwowy gruchot? Można nas przecież rozebrać na części, ocalałych puścić na pole, by pili kako, które sami naważyli. I zgasić po tym wszystkim światło. Wtedy już nad Najciemniejszą…   

Napisał i przeczytał Jerzy Karwelis

Wszystkie wpisy na moim blogu „Dziennik zarazy”.

                       

About Author

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *