13.12. Cyklop czy terminator?
13 grudnia, wpis nr 1385
Zapraszam do wsparcia mego bloga

Wersja audio

Widmo Brauna krąży nad III RP. Straszy się nim dzieci i dorosłych. Wzdraga się przed nim praktycznie cała manistreamowa klasa polityczna, wyją media i to z obu stron. Wychodzi na to, że fenomen Pana Grzegorza z Wrocławia zjednoczył wszystkich we wspólnych działaniach, choć cele aktorów w innych obszarach są raczej rozbieżne. Oznacza to tylko, że tzw. „porozumienie ponad podziałami” może w III Najjaśniejsze dotyczyć tylko działań przeciwko komuś, nie zaś jakiejkolwiek próby wspólnej pracy dla dobra kraju, ponad swadami. Ale jak może być inaczej, jeśli polską polityczkę przeszyła włócznia plemienności, której podstawą jest walka z wrogiem? Czemu więc Braun jest wrogiem wszystkich? Ano dlatego, że jest on działaczem stricte antysystemowym, zaś przeciwko niemu występuje cały system, gdyż z obecnego systemu żyje, w obecnym systemie działa, a więc każdy kto dybie na system jest wspólnym wrogiem walczących na śmierć i życie – do pewnego okazuje się jedynie stopnia – plemion. Myślę, że pora rozebrać na czynniki ten fenomen, popatrzeć jak się rodził, dorastał, z czego jest złożony i jak rokuje.
Podrostek
Ja pamiętam pana Grzegorza jako podrostka z domu jego siostry, Moniki. Do domu Braunów nasza paczka przychodziła parę razy, chata składała się z połączonych dwóch mieszkań, było więc gdzie rozprostować nogi. Pałętał się tam taki małolat, z dala wtedy od rozrywek nas, dorosłych nastolatków. Nic więc z tego nie pamiętam. Widać dziś niestety, jak siostra Brauna, mam nadzieję, że w swej naiwnej nieświadomości, jest obecnie rozgrywana przez media mainstreamowe, które dopytują się o rodzinne szczegóły dorastania potwora. Smutny to obrazek. Ale do rzeczy.
Na początku swej działalności wyglądał Braun na bardziej na performera politycznego, niszowego wiecownika, prowokatora przyczynkarskich starć z systemikiem. Ale jego konsekwentna droga prowadząca do dzisiejszych pozycji jest dowodem, że cierpliwością i niezłomnością można w polityce zajść daleko. Dopiero po latach zrozumiałem jego taktykę wdarcia się na scenę mainstreamu. Ze swych pozycji antysystemowych mógł to zrobić jedynie w przypadku kiedy mainstream pasuje go na głównego Czarnego Luda III RP. Braun dostał się do mediów tylko dlatego, że te uznały go (i promowały!) jako żywy przykład uosobionego odjazdu sprzeciwu wobec systemu III RP, który był (i jest) sprzedawany jako niepodważalny dogmat ustrojowych zalet odrodzonej po PRL polskiej państwowości. Każdy kto kwestionował, w sumie beznadziejny ustrój i jego przejawy, jawił się jako obrazoburca i szaleniec. Dziś jednak do tych cech – zgubnie dla samego siebie – mainstream dołożył do tych wad argumenty zdawałoby się ostateczne: ruski onucyzm, antysemityzm, antyunijność czy antyukraińskość.
Kłopot w tym, że coraz więcej ludu zaczyna uważać tak jak Braun, przy czym obiekty jego sprzeciwu same dostarczają argumentów na słuszność jego diagnoz. Bez rozwalania mikrofonów, gaszenia Chanuk czy wywalania tęczowych choinek z urzędów media by się o nim nie zająknęły. Jego poglądy, bo nie postawa, odziane w poprawność nie ideologiczną, ale przekazu nie dostałyby się przed kamery i łamy, zaś lud potencjalnie wyborczy by się o nim nie dowiedział. Nie dowiedziałby się, że istnieje ktoś, kto ich antysystemowe poglądy, a właściwie bardziej intuicje, podziela. W ten sposób mainstream kreując antyprzykład wykreował ludowego przywódcę wykluczonych.
Systemowa pycha
To częsty błąd systemu. Ten bowiem wierzy we własną propagandę. Uważa, że lud myśli tak samo i wystarczy tylko pokazać mu jakiegoś potwora, wskazać, że tak okropnie wygląda jedyna alternatywa wobec pookrągłostołowej Polski, by suweren odwrócił się z obrzydzeniem. Jest to typowy syndrom politycznego przeniesienia własnych poglądów i ich projekcja na lud, który wcale tak nie musi myśleć. Jest to na tyle zakorzenione w mainstreamie, że ten nie uczy się na błędach, bo popada w pychę przekazu nie po raz pierwszy – co raz wchodzi na te same grabie. Tak przecież było z Kukizem, który wyrósł na atakowaniu go jako antysystemowca w wyborach na Dudę Pierwszego. Też sami sobie zafundowali kłopot – pluli na Kukiza do końca, nie pamiętając, że w duszy Polaka zawsze buduje to sympatię do niesłusznie i podstępnie atakowanego, zaś totalne oranie Kukiza dowodziło myślącej części ludu, że musi coś być na rzeczy, skoro tak na niego pomstują.
System poradził sobie w Kukizem ex post. Kukiz zmarnował swój dobry wynik, przy przeniesieniu go na mandaty sejmowe kompletnie się zagubił, zaczął coś bredzić, że tylko pralki mają program, zaś formuła bezpartyjna to konsekwencja jego formacji w Sejmie, co nie ma i nie miało żadnego sensu. Stety-niestety swymi działaniami przed wyborami do sejmu, sposobem doboru kandydatów – udział psychiatry w komisji weryfikującej kandydatów nie był w sumie najgorszym pomysłem, ale jak widać zawodnym – doprowadził do roztrwonienia swego potencjału na obecność antysytemu w systemie. A trzeba było zrobić mocną ekipę złożoną z antysystemowców, stworzyć parlamentarne przedstawicielstwo nie tylko swojej partii-niepratii, ale i ośrodek wszystkich pozaparlamentarnych sił antysystemowych, dać im się wbić do oficjalnego przekazu i zmienić Polskę. Miałeś, Pawle, złoty róg.
Tej zapaści sprzyjał też dziwaczny wynik wyborów w 2015 roku – przepadnięcie w nich lewicy za pomocą ordynacji wg. D’Hondta dało nadmiarowe mandaty PiS-owi, który otrzymał szansę samodzielnego rządzenia. Kukiz więc do niczego nie był mu potrzebny. Piszę o tym dlatego, że dokładnie taki sam scenariusz wisi obecnie nad Braunem, z może jednym wyjątkiem – ten będzie miał swój program, ale dobór jego przedstawicieli może być na tyle fatalny i niezborny, że wszystko pójdzie jak krew w piach. Popisy rozbiorą niespójne i dziwaczne towarzystwo na przystawki i kolejna nadzieja na realną zmianę zostanie pogrzebana w duszach suwerena. Siądzie mental i można będzie zamykać budę.
Przyczyny sukcesu
Braunowi rośnie, bo PiS-owi spada, choć to nie jedyny powód wzrostów, tylko źródło przepływów elektoratu. PiS jest obecnie w fazie pomieszania wewnętrznego, gdyż kompletnie zakiwał się, nie będąc w stanie zdyskontować zwycięstwa swego faworyta w wyborach prezydenckich. Tam coś się stało – zaczęło się od montowania jakichś rządów technicznych, nadziei, że karpie przyspieszą Boże Narodzenie, bo taki byłby efekt zgody Tuska na przyspieszone wybory. Wszystkie te kokieterie wobec takich przegrywów w tych wyborach jak Hołownie czy Kamysze pokazywały, że Kaczyński nic nie zrozumiał z wyników tych wyborów. A pokazały one czerwona kartkę całemu POPiS-owi, PiS zaś pokazywał, że choćby i z diabłem się sprzymierzą, by odzyskać władzę. Po co? – pokazali przez 8 lat swoich rządów zadzierając z podstawowymi grupami własnego elektoratu i mizdrząc się do Unii, co ich elektorat i sama Bruksela odczytali jako słabość. Podczas tych ostatnich wyborów okazało się, że – oprócz paru milionów odwiecznych wyborców „mniejszego zła” – z pięć milionów luda ma na kogo głosować, nie bojąc się mitu „utraconego głosu”. PiS tego nie zrozumiał i nie rozumie, co daje Braunowi gwarancje na utrzymanie się tego, korzystnego dla niego, stanu.
Braunowi rośnie także dlatego, że potencjalni koalicjanci – Konfederacja i PiS – pokłócili się. Wyraźnie z powodu ataków Kaczyńskiego, wręcz osobiście, na Mentzena. Kaczyński się tu przeliczył, myśląc, że walka do krwi, zaś ułożenie się po wyborach przy zielonym stoliku to numer, który po raz któryś przejdzie. Straszenie koalicjantem nie zapewni mu żadnych przepływów z Konfederacji. Tym bardziej nie zapewni mu tego straszenie Braunem. To od PiS-u odchodzą ludzie do Brauna. A więc Kaczyński powinien się raczej zastanowić jak ten ruch powstrzymać, a walenie w Brauna i deklaracje, że z nim nigdy… obniża jedynie potencjał PiS-u. Jest to więc działanie samobójcze, napędzające lud do Brauna. Tak jak kłótnia pomiędzy Konfederacją i PiS obniża ich obu wyniki, stymulując odpływ z obu źródeł do Brauna. Ten odpływ rekompensuje sobie, ale do poziomu odtworzenia swych procencików Konfederacja, do której przepływają sieroty po Hołowni. Ma więc Braun szczęście, bo rośnie mu z każdej strony.
Tusk wspiera Brauna
Ma Braun jeszcze jedno szczęście – to Tusk. Ten dając Brauna do mediów gra na dwa fronty. Pokazuje okropieństwo alternatywy do III RP, co ma wzmagać Tuskowi twardość elektoratu: nie ma bowiem dla tych wyborców nic gorszego niż plucie na Unię, antysemityzm, antyukraińskość czy demonstracyjny katolicyzm. Toż to wszelkie cechy polskiej zaściankowości, za którą – zanim nas z Unii wyrzucą – wstyd tylko na całą Europę. Tusk puszcza Brauna – co prawda jako Czarnego Luda – do mediów, bo chce go budować… przeciwko PiS-owi. Jak Kaczyńskiemu ucieka elektorat do Brauna to D’Hondt zrobi już swoje. Suma – i tak wątpliwej koalicji obie Konfederacje i PiS – daje mniej mandatów niż start w jednej paczce, a więc – powiedzmy – przy ewidentnej taktyce Tuska jednej listy, to on może wziąć premię większości, dzięki systemowi ordynacji wyborczej, który po biblijnemu dużemu dodaje, zaś małemu – zabiera. A więc Tusk chce Braunem osłabić PiS, co ma spowodować, że jednolistna uśmiechnięta koalicja dostanie większość, gdyż prawicowy elektorat rozdrobni się. Tak sobie liczą uśmiechnięci.
Ale mogą się przeliczyć. Po pierwsze nie liczą elektoratu antysystemowego, który może pójść pierwszy raz do urn, tylko ze względu na szanse Brauna. Wreszcie będzie na kogo głosować. Po drugie – mamy tu efekt Leppera. Skutkuje on tym, że w rzeczywistość taki antysystemowiec jest zawsze niedoszacowany, nawet w tych nieoficjalnych, czyli prawdziwych, badaniach opinii publicznej. Ankietowani zawsze w III RP bali się przyznać do swych nieprawomyślnych preferencji. A więc rządzący dostawali fałszywy obraz, na którym opierali w konsekwencji mylne swoje rachuby. Głosujący za kotarą jest już poza zasięgiem systemu. Jest jak żołnierz posłany w bój bez radiostacji. Dowódca, tu – propaganda – nie ma już nad nim mocy i w swej samotności, choć raz może w swej anonimowości, bezkarnie pokazać systemowi figę.
Trzecim powodem możliwości przeciwskutecznego zainwestowania Tuska w Brauna może być to, że Braun naprawdę się na tym okienkowym zbiegu okoliczności może nieźle wybudować. Do wyborów jeszcze sporo czasu, a tu wcale nie wynika, że system, i polski, i europejski, powstrzyma się w szaleństwie, które dostarcza Braunowi kolejne zastępy zwolenników. Wchodzi na pełnej parze zielone szaleństwo, migranci przebierają nogami, zaś podżegactwo wojenne dopiero się rozpędza. Tusk będzie chciał skupić naród pod swoim parasolem, w nadziei, że stymulowane zagrożenie jednoczy naród pod każdą władzą, a więc grzanie wojną będzie szło pełna parą.
Tyle, że takie grzanie ma swoją drugą stronę – pokazuje bezradność rządu w tej sytuacji. Nie można skutecznie straszyć wojną, a jednocześnie dowodzić, że nie jesteśmy na nią przygotowani. Takie coś, dłużej ciągnione, obróci się przeciwko propagandowym ściemniaczom, zwłaszcza, że sukcesy naszej Radkowej dyplomacji, choćby nie wiem jak Olejniki stawały na głowie, pokazują, że nawet Unia ogra Tuska, a więc po co nam on? No, chyba tylko, żeby powsadzać pisowców, ale widać, że jest to argument za słaby, by utrzymać wzmożenie nawet swego najlojalniejszego elektoratu. A to – znowu – może tylko wzmocnić Brauna. No, trzeba przyznać, że sytuacja Pana Grzegorza – na razie – wygląda nieźle, gdyż źródła jego wzrostu wyglądają jednocześnie na zewnętrzne i trwałe.
Program
Braun jest w momencie decyzji przejścia od performingu politycznego do działań programowych: trzeba powiedzieć jaka ma być Polska kiedy wszyscy won, a właściwie jaka ma być ta Polska, jeśli ma – jak w jego haśle – odzyskać niepodległość. To nie ma być zamiana ekstremalnych ekscesów na nagłą powagę programu. To ma być tylko uzupełnienie jednego drugim, bo same programowe nudzenie nie przedostanie się do mediów, albo co najwyżej sprowadzi pomysły programowe do równego mainstremowego poziomu fałszywych dylematów programowych. Kwestia tego o czym mają dyskutować Polacy została już przez media obu stron dawno ustalona i szybko wciąga każdą polityczną inicjatywę w pozorne dychotomie. Ot tak, żeby się pokłócić, podzielić za pomocą nierozstrzygalnych bzdur elektorat na pół. Pokazuję takie dyżurne zestawy: aborcja vs. ochrona życia, Unia vs Polexit, Ukraina – za czy przeciw, Trump głupi czy mąż stanu, obowiązkowy pobór czy nie, itd., itd. Takie dychotomie można mnożyć bez końca i każdy z uczestników takiej nawalanki traci, a jak każdy traci, to kto zyskuje? To proste – realny system, słój z formaliną oblewającą nasz kraj z każdej strony: ładnie wygląda, w sumie nic się nie zmienia, co w dzisiejszych czasach może uchodzić za sukces, ale… tam nie ma życia. Ot, co najwyżej eksponat do oglądania przez przyszłych studentów na zajęciach o przyczynach upadku kolejnej Rzeczpospolitej.
Co może więc zrobić Braun? Moim zdaniem, by się nie dać wplątać w tę gotową i działającą od początku III RP sieć powinien zejść z linii ciosu, gdzie każdy dostaje w nos. Trzeba by wyszedł z tych przyczynkarskich nawalanek na poziom wyższy. Wszystkie, nawet najlepsze pomysły programowe zawierają w sobie jedną słabość – są zbiorem pobożnych życzeń, bez szans na sprawczą realizację. Dopóki nie zmieni się system. To jest jak z programem naprawczym przedsiębiorcy Brzoski: jego mrówcza praca nad postulatami, które mają polepszyć działania biznesu stają się jak zestaw dla małego krawiectwa. To działania naprawcze na poziomie łatania na dziesiątkach łat, zaś sama podstawa, materiał polskiego płaszcza jest sparciały, zaś zestaw łat uniemożliwia już orientacje co to był za krój i jakiego koloru był płaszcz. Nic z tego nie wynika, oprócz chwilowej – jak to u Tuska – satysfakcji narracyjnej. I tak będzie gdy będziemy tylko gadali o łatach, nie o systemie. Trzeba nowego płaszcza, wtedy skończy się łatanie dziur.
Można to zrobić jeśli Braun weźmie się za nową konstytucję. Bez niej – tej instrukcji obsługi polskiego potencjału – nic z tej programowej nawalanki nie wyjdzie. Trzeba zauważyć, że jakoś istniejąca klasa polityczna za ten pomysł się nie zabiera. To proste – po co niszczyć system, który ustrojowo daje gwarancje rządzenia gamoniom? Warto przypomnieć, że prezydent Nawrocki, coś tam w kampanii, bąknął o resecie konstytucyjnym w oparciu o prezydencką inicjatywę referendalną. Już wtedy proces ten wyglądał na wieloletnie działania, konsultacje i deliberacje, zaś teraz o tym z Pałacu nie płyną żadne sygnały, ani o samej potrzebie, ani o samym procesie. Trzeba więc wywrzeć na prezydencie może nie nacisk, ale animujące wsparcie tego procesu. Jeśli na jego czele stanie dynamizująca ten proces Korona, to dostanie same dodatnie plusy: pokaże, że chce dać głos ludowi, rozpocznie proces, w którym ujawnią się w jego ramach uśpione dotychczas elity i przywódcy, coś czego Braunowi teraz brakuje.
Bo Korona powinna przedstawić swój projekt konstytucji, by nie skończyło się jak z tą naszą, która obowiązuje. Wtedy, w referendum, a jakże, naród wybierał tylko z jednej-jedynej propozycji. Cały proces „konsultacji” był de facto procesem urabiania narodu do jedynej światłej propozycji, która już systemowo tylko zbierała do kupy dążenie wysoko układających się stron przy Okrągłym Stole. To się może powtórzyć, kiedy mainstream – jeśli już – zgodzi się na cały proces i wypichci konstytucję o tak wielkich zmianach, że nie zmieni się nic. Cały proces rzeczywistych konsultacji powinien być szybki i przejrzysty, da głos ludowi co do pryncypiów nie jakichś błahostek. To ma być tym, co może dać ugrać maksa wyborczego Koronie, zaś szczegółowe postulaty, to już sprawa dla możliwych przyszłych negocjacji udziału we władzy. Strzelanie z tego śrutu przed wyborami nie da Braunowi żadnego wzrostu, rozmieni tylko na drobne strzał z wielkiej armaty pt. musimy odzyskać niepodległość, zaś ruch resetu konstytucyjnego będzie tylko metodą osiągnięcia tego celu.
Rozstaje
Jeśli Braun chce wejść do tej gry musi obniżyć poziom performerstwa swych działań. Zrezygnować, albo tylko ukryć tych wszystkich Braci Kamraci, koalicji klucza z gaśnicą, czy brania na swój pokład zgranych po wszystkich partiach nazwisk. Bez tego ruchu nie przyjdzie do niego nikt poważny, bo twarzowałby niekontrolowalnej hucpie. Wielu poważnych ludzi widzi i ubolewa nad systemowymi, czy powtarzalnymi, powodami upadku Polski. Jeżeli Braun, jak deklarował, jest czołgiem przełamania, to pozostaje problem, kto wypełni tę systemową wyrwę – kolorowi i sfrustrowani harcownicy czy wojska zaciężne, uśpieni rycerze, których w kleszczach politycznego turpizmu trzymał dotychczas system? I to na razie największy dylemat stojący przed Braunem, cała reszta – znowu na razie – mu sprzyja. Jak tego nie dowiezie, to znowu napiszę kolejny raz artykuł, tym razem pod tytułem: miałeś, Grzegorz, złoty róg…
Napisał i przeczytał Jerzy Karwelis
Wszystkie wpisy na moim blogu „Dziennik zarazy”.
