6.09. Wirusowy koktajl – 4 parki.
6 września, dzień 188.
Wpis nr 177
zakażeń/zgonów/ozdrowień
70.824/2.120/54.265
Dziś chciałem sobie podsumować kowidowe wieści ze zmieniającego się świata. Jednak odjeżdżamy, ale Polska zaczęła gonić. Co prawda tak trochę po swojemu, ale kierunek – podobny. Zebrały mi się tego cztery pary. Najpierw pierwsza – międzynarodowa.
Można zaobserwować dziwne, międzynarodowe zjawisko. Otóż dotyczy ono kwestii przestępstw pedofilskich i innych na tle seksualnym. W Australii można pójść do więzienia za publiczne przyznanie się, że było się… ofiarą (nawet osądzonego) przestępstwa na tle seksualnym. Wydaje się to kompletną paranoją, bo skoro chce się stanąć z własną krzywdą przed światem to jak można pójść za to do więzienia… Może w tej samej celi z oprawcą? Drugie, ciekawe zjawisko w tej sprawie, to ostatnia regulacja amerykańska. To znaczy kalifornijska, bo gdzieżby indziej. Otóż nazwisko przestępcy winnego pedofilii nie zostanie wpisane na specjalną listę, jeżeli dzieli go od ofiary mniej niż 10 lat. Po prostu pozostaje on anonimowy. Dziwnym trafem regulacje te dotyczą tej samej sfery i poluzowują specjalne traktowanie pedofilów. Czyżby pojawiała się kolejna przestrzeń do walki o równouprawnienie?
Druga parka to zasypianie polityków. Przy łączeniu ze studiem okazało się, że kandydat John Biden… zasnął na wizji. To tak jakby Trzaskowski przysną w trakcie łączenia z TVN. Biedna dziennikarka zadała pytanie przed przełączeniem wizji i zamiast odpowiedzi zobaczyliśmy śpiącego na siedząco polityka, lekko pochrapującego. Rutyna. To był spory test dla dziennikarki, która zaczęła tłumaczyć „ichniego” kandydata – zadanie nie do obrony, ale próba wyjaśnienia, że to medytacja: heroiczna – podczas gdy przyszły prezydent, potencjalny wódz wolnego świata w ogóle się nie miał zamiaru obudzić. To dowodzi jednak mocno starczego stanu pretendenta, co nie wróży dobrze Ameryce, która może go wybrać. A może to jest jakiś program – przespać to wszystko?
Tu nasza, polska część pary – niezastąpiony Korwin-Mikke. Zrobiła się afera, bo niby zasnął podczas rozmowy z redaktor Gozdyrą. Było to dość łatwe do wciśnięcia publiczności, bo Korwin ma parę zdjęć jak śpi w PE w Brukseli, które nie tylko pokazały jego stosunek do tego co się tam dzieje, ale także przyczyniły się walnie do jego sukcesu wyborczego w Polsce. Może „walniej” niż jego kampania. Otóż okazało się, że to fejk, bo na ekranie widać wyraźnie, że Korwin „odpadł” po którejś tam lewackiej tyradzie. Ale zaraz wrócił do rozmowy ubogacając ją jak zwykle swoimi przypowieściami o alternatywnych do LGBT marszach onanistów i żądaniach legalizacji ich związków z własną ręką.
Greta Carbo wróciła. Koronawirus podciął skrzydła wzlatującej gwieździe pajdokracji klimatycznej. Trochę ją przysypało, ale się wygrzebała. I dalejże na gościnne salony. Oświadczyła, że po rocznej przerwie (a gdzie egzekwowany obowiązek szkolny, się pytam?) zdecydowała się wrócić do szkoły. No teraz jak się obryje z czegoś tam to jakoś jej łatwiej pójdzie przekonywać świat do walki z klimatem. Już miała sesję z kanclerz Merkel, którą namawiała do likwidacji przemysłu w imię dobra planety. Może jak się pani kanclerz posłucha, to wyjdziemy z naszej przemysłowej zależności od, upadających wtedy, Niemiec i to my będziemy u siebie realizować u siebie marżę, zaś Niemcy kręcić wiatrakami prąd, bo tyle to już im wystarczy, jak zamkną przemysł.
A u nas Greta w podręczniku, pod znamienny tytułem „Greta d’Arc”. Boże, czego oni tam uczą nasze dzieci. Nie dość, że niedotlenione przez te maseczki, to jeszcze im takie rzeczy wciskają. Greta jest przedmiotem artykułu w podręczniku (lekcji?) jak to można szybko i bez trudu stać się sławnym. Rozczulające zadanie nr 9 pod tematem lekcji: „Obejrzyj miniaturkę średniowieczną przedstawiającą Joannę d’Arc i zdjęcie z wiecu Gret Thunberg. Jaki był oręż francuskiej nastolatki w epoce średniowiecza, a jakim orężem może walczyć młodzież dzisiaj? Porozmawiajcie o tym w klasie”. Wreszcie czegoś konkretnego uczą w tych szkołach. Jest to formacyjna rola systemu, który kształtuje po(d)stawy przyszłego sukcesu. How dare you?
Jakby ktoś nie wiedział co to jest dyskryminacja pozytywna – podaję przykład. Przypadkiem (?) w dwóch krajach, Niemczech i Wielkiej Brytanii, realizuje się inicjatywa: „pociąg do LGBT”. I nie chodzi tu o aspekt pociągu seksualnego, ale o rzeczywisty pociąg. W obu tych krajach powstają oznaczone składy kolejowe, w których załoga… składa się wyłącznie z członków czteroliterowej (sic!) społeczności. Ja jestem ciekaw szczegółów naboru na taki skład, który przecież wymaga ustalenia tożsamości płciowej kandydata. W jakiej formie na interview? Pytamy jednak co kto robi pod kołderką w imię wyznawanego później hasła, że pod kołderkę zaglądają tylko spoceni z niewyżycia katole? A jak jesteś hetero to nie dostaniesz roboty. To się właśnie nazywa dyskryminacja pozytywna, to znaczy nie można gnębić, chyba, że jesteś rasowo lub seksualnie zaliczony do gnębiących. Wtedy można. Wyobraźcie sobie dumne ogłoszenie, że przyjmujemy do składu tylko białych, albo tylko tych co na misjonarza. No niemożliwe. A tu – proszę… I nikt oprócz mnie, faszola, nie piśnie.
Tą droga poszedł Uniwersytet Warszawski, który przyjął nową politykę równościową (okropne słowo). Mamy więc w obrocie instrukcję jak faworyzować (lub/i pognębiać) pracowników i organizacje uniwersyteckie oraz nabory do nich, tak by osiągnąć równowagę płci i „reprezentatywność” (rozumiem, że statystyczną) upodobań seksualnych. Ale, znowu, jak to osiągnąć nie zadając kłopotliwych pytań? Teraz już się wyjaśniło dlaczego na „wolnych uniwersytetach” prędzej zobaczysz z wykładem celebrytkę uczącą o tym jak się zarabia „na d.pie”, niż profesora, który chce zdać sprawę ze swoich wieloletnich badań na temat roli kobiety w polskiej rodzinie.
Wielu ludzi na świecie upatruje stan amerykańskich oraz europejskich ulic i umysłów jako wyraz tego jaką rolę przyjęły na siebie uczelnie przyjmując, dziś już szacownych profesorów, ale w latach 60-tych rewolucyjnych studentów na drogowskazy kierunku „kształcenia”. Dziś polska nauka, chce chyba odkupić swój grzech kolaboracji z komunistami i nadrabia w swoim progresywizmie, zmieniając tylko kierunek z klasowego na rasowo-genderowy. Pojawiają się już nawiązania do amerykańskich akcji afirmatywnych, czyli wywyższania poniżonych przez poniżanie niegdysiejszych (wyznaczonych i domniemanych) poniżających. W sumie zostaje ten sam układ postępaków, którzy będą uczyli nasze dzieci i wnuki. Dobrze, że (może) nie dożyję tych czasów.
Muszę częściej rozmawiać z wnukiem…
Wszystkie wpisy na moim blogu „Dzienniku zarazy”.