14.07. Walec historii kręci się w lewo.
14 lipca, dzień 499.
Wpis nr 488
zakażeń/zgonów
2.881.046/75.179
Wpadł mi ostatnio w ręce ciekawy wykres. Trzeba mieć dobry aparat badawczy oraz wiele czasu, by wychwycić trendy społeczne w wielu krajach i to na przestrzeni 40 lat. Zestawienie to pokazuje zmiany społeczne w trzech wymiarach: podziału na prawica-lewica w preferencjach wyborców, poziomie ich wykształcenia i zamożności.
Widać jak zmienia się paradygmat polityki. Zazwyczaj wyższe wykształcenie oraz preferencje prawicowe były kojarzone z większą zamożnością. Dorobkiewicze byli forpocztą zachowań konserwatywnych, zawdzięczali swoją pozycję dobremu wykształceniu, które dziedziczono, jako kapitał na przyszłość. Własność i wykształcenie kojarzone były raczej z antypodami poglądów lewicowych, które stały w poprzek drogi do kumulacji kapitału i były dla posiadaczy sprzeczne z ich celami poprzez swoje dążenia redystrybucyjne.
Z drugiej strony lewicowe poglądy łączyły się z mniejszą zamożnością i niższym poziomem wykształcenia. To właśnie społeczne „doły” chciały zmienić skokowo tę niesprawiedliwość, postulując, że jest ona nie tyle ich winą klasową, co więzieniem dwóch kajdan – biedy i braku wykształcenia, w które zakuła je prawica, i z którego nie mogą się wydobyć. Strażnikiem tego układu został obwołany właśnie kapitalizm, który miał nie widzieć miejsca na zmieszczenie wszystkich postulujących awans do zamożnych i wykształconych.
Taki był paradygmat polityczny, ale w latach siedemdziesiątych. Z wykresu dowiadujemy się, że w ciągu lat czterdziestu zmienił się on diametralnie. Dziś prawicowość, ani zamożność nie zależą od stopnia wykształcenia. Sprawdza się mit popkultury o niezbyt rozgarniętym, wygolonym faszyście, który pewnie jeszcze czerpie kasę z dochodów ojca, bo sam nie jest w stanie policzyć do czterech. Ale jednak wychodzi, że to prawica ma kasę, zaś coraz mniej wykształcenia.
Za to lewica awansowała. Wciąż jeszcze nie ma kasy, ale zamieniła się z prawicą poziomem edukacji. Co to oznacza? Ano to, że więcej wie, ale nie przekuwa się to na majątek. Wskazuje to na diametralnie inny stan edukacji. Wychodzi na to, że łatwo zdobyć wykształcenie w dziedzinach, które nie przekładają się na biznes, czyli realność. Potwierdza to praktyka edukacji, odejście od nauk ścisłych, choć i one przecież nie gwarantują biegłości w realiach biznesowych. Biznesu nikt się nie nauczył na studiach, ani w żadnej szkole. Albo to masz, albo nie masz. Zaczynasz od żyłki, której nie otrzymasz na dyplomie, ale sprawdzisz jej istnienie samemu próbując od podstaw. Od najprostszych zajęć płatnych, poznając trud pracy przełożony na pieniądze.
To są wyniki badań dorosłych, w dodatku sprzed 10 lat. Wchodzi powoli nowe pokolenie. Bez praktycznych umiejętności, ale często z dyplomem „wyższej szkoły gotowania na gazie”. Po 4 latach bezproduktywnych nauk o genderyzmach, czy jakichś innych kompletnie niepraktycznych dziedzin humanistycznych, które pracę dają jedynie wykładowcom tych czarów. Ja sam jestem filologiem, w dodatku rosyjskim i gdyby nie to, że życie kazało mi się sprawdzić w kompletnie innych dziedzinach, to teraz bym przymierał głodem jako nauczyciel martwego w Polsce języka największego sąsiada.
Ten wykres pokazuje kanał wiecznego transferu na lewicę, samosprawdzającej się przepowiedni, odnawialnego sprzężenia zwrotnego. Uczelnie wypuszczają ludzi bez większej orientacji co do realiów, przenoszonych pod kloszem uczenia się programów nieprzystających do życia, bez ciągu na zarabianie. A wiedza odrealniona powoduje szok przy wyjściu spod klosza, im późniejszy, tym większy. Ten szok spycha wtedy na pozycje roszczeniowe – jak to, ja tu zasuwałem 4 lata, egzaminy, książki, zaliczenia. A byle operator dźwigu ma pracę, ja nie, a jak już mam to zarabiam (i cieszę się z tej możliwości) o wiele mniej niż jakiś gościu po zawodówce (jeśli gdzieś takie ocalały po kolejnych eksperymentach z naszą edukacją).
Pamiętam, że na fali pierwszych lat odginania się po PRL-u marzeniem młodzieży było zostanie biznesmenem, wyjście na swoje. Miało to nie tylko walor awansu materialnego, ale otwierało drogę do niezależności, wreszcie – wolności. Dziś marzeniem młodzieży jest zostać youtuberem, trendsetterką, szafiarką. Uda się to góra 1% towarzystwa. Reszta pozostanie sfrustrowana, bezradna wobec rzeczywistości, a najgorsze, że stanowić będzie wiecznego narkomana socjalnych transferów państwa. Wiecznego klienta lewicy.
Idą złe czasy, bo ta sytuacja nie zniesie takiej nierównowagi. Prędzej czy później „wykształceni” lewacy wyrównają bilans i w imię sprawiedliwości społecznej pójdą po własność prawaków. Zresztą już po nią idą, od kiedy coraz częściej i poważniej mówi się o gwarantowanym dochodzie podstawowym. Czyli pieniądzach zabranych od zarabiających i podarowanych jako żołd armii socjalnej, która będzie sama pilnowała takiego porządku. Świat stanął na głowie. A jest to pozycja, w której najpierw jest fajnie, bo ożywcza krew wpływa do mózgu. Jak się jednak tak postoi dłużej, to wylew murowany. A my już tak stoimy od paru ładnych lat. W kowidzie zaś już nie tylko stoimy na głowie, ale jeszcze tak na niej podskakujemy, że wkrótce skręcimy kark.
Na lewo.
Jerzy Karwelis
Wszystkie wpisy na moim blogu „Dziennik zarazy”.
Doskonałe wykresy i wnioski z owych.
Ale… Tak to jest tylko u 1/7 ludności świata, tej „zachodniej z europejskiego pnia”.
Ona się zwija, a raczej – konsekwentnie jest zwijana przez „potomstwo roku 1968”.
Reszta świata się jednak rozwija! W Chinach na przykład, nie ma szans na prawdziwą karierę prawie nikt o humanistycznym wyksztalceniu wyższym, już nie mowiąc o europejskiej parodii wykształcenia. Tam większość władz aż do szczebla obwodu to dziś technokraci po solidnych zachodnich często politechnikach. A już najwyzsze chińskie władze partyjne to niemal co do jednego technokraci… Tak że ten…
Panie Jerzy, dzień rozpoczynam od Pana wpisu. Czułam, że musi Pan być filologiem. Nie dość, że jest Pan wnikliwym analitykiem, to w szczególności doceniam Pana mistrzostwo słowa! Też jestem filologiem, też byłam nauczycielką języka niemal już martwego (francuski), też zostałam zmuszona do nabycia nowych umiejętności, ale poszłam na łatwiznę (angielski) i tym sposobem dotrwałam do wcześniejszej emerytury, na którą uciekłam przed „dobrą zmianą” w edukacji. Ale gdzie mi tam do Pana 😉 Dziękuję i czekam na kolejne wpisy.
Dzięki
Konia z rzędem temu, kto potrafi temu zaradzić. To nie do końca prawda, że nasze dzieci nie chcą się uczyć, one nie mają się nawet gdzie uczyć. Dobre konserwatywne szkoły ? Halo gdzie ? Lewicowe towarzystwo ma możliwości kształcenia, ale chroń nas Panie Boże od tych humanistycznych doktorów i profesorów. Potomstwo nasze w najlepszym przypadku zostanie mięsem armatnim w korporacjach, gdzie będzie zadowolone z karnetu do kina albo darmowej kawy.