13.07. Męczennik za wiarę w systemowy rasizm.

4

13 lipca, dzień 498.

Wpis nr 487

zakażeń/zgonów

2.880.959/75.173

Dziś będzie o świętych. Na końcu wyjdzie, że świeckich. Ale najpierw o tych chrześcijańskich, mi bliskich. Świętym można zostać za reprezentowanie cnót chrześcijańskich w stopniu heroicznym. Wielu świętych przez większość swego życia to były niezłe rozrabiaki. Ich nawrócenie się do „stopnia heroicznego” zamazywało całość win, wytyczało drogę, w której największy grzesznik miał szansę nie tylko na nawrócenie, ale na bycie wzorem do postępowania. Bo, na przykład dla każdego katolika życie powinno być drogą do świętości, o czym większość nie wie, a często zapomina, zaniżając wobec siebie kryteria pobożnego życia. Często droga świętego, zwłaszcza na początku chrześcijaństwa, była zwieńczona męczeńską śmiercią, to ona uświęcała jego, choćby wcześniej i nie najgodniejszy, żywot. Ale akt śmierci był w przypadku świętych przyjęty z pełną świadomością jego wagi i był najczęściej ofiarą postawy ugruntowanej w podstawach wiary.

Ten przykład działania świętości często jest adaptowany przez całkiem laicką rzeczywistość. Mówi się o ikonach, świeckich świętych. Nawet ateusze, jak widać, potrzebują wzorców osobowych, pokazujących, w tym przypadku, że można osiągnąć cnoty w stopniu heroicznym, nie koniecznie będąc wierzącym. Jest to religia humanizmu, gdzie cnotą jest któreś z praw człowieka. Świeccy święci są mianowani przez popkulturę, pojawiają się i najczęściej znikają, jak to bywa z „bohaterami dnia”, których heroizm osadzony jest na zawierzeniu pozbawionym transcendencji.

Niedawno amerykański sąd wydał wyrok skazujący na policjanta, który pozbawił życia George’a Floyda z Minneapolis. Krąg „zbrodnia i kara” się zamknął, pora więc na krótkie podsumowanie tej postaci i całego procesu, który wyniósł go do miana symbolu, wiele amerykańskich miast puścił z dymem, był początkiem ruchu społecznego o wręcz marksistowskich podstawach oraz wprowadził światowy zwyczaj przyklękającego przepraszania. Zacznijmy od tego jak to było i kim był „łagodny olbrzym”.

Otóż 25 maja 2020 roku w Minneapolis policja zatrzymuje Floyda za próbę zapłacenia w sklepie fałszywą dwudziestodolarówką. Zatrzymanego Floyda policjanci początkowo zamykają w wozie policyjnym. Ten po krótkiej chwili, nie bez oporu ze strony policji, wydobywa się z samochodu, jest niespokojny, mówi, że źle się czuje, szarpie się z policjantami. Dochodzi do interwencji, policjant Derek Chauvin obezwładnia go i przytrzymuje na ziemi poprzez ucisk kolanem na jego kark. Policjanci czekają na wsparcie, Floyd jest przytrzymywany w ten sposób prawie 9 minut, z czego, jak dowiodło śledztwo, ostatnie 2 minuty Floyd jest już nieprzytomny.

Kim była ofiara? No, po śmierci okazało się, że to anioł wcielony, w rzeczywistości to całkiem niedrobny rzezimieszek, wielokrotnie skazywany za przestępstwa kryminalne i narkotyki. Jego największy wyczyn, to wtargniecie do domu z bronią w ręku i przystawianie pistoletu do brzucha ciężarnej kobiety, za co, po ugodzie, czyli pewnie przyznaniu się do czynu, wyhandlował w amerykańskim sądzie tylko 5 lat więzienia. Tyle nasza ofiara. Oczywiście, życie człowieka zabitego nie ma znaczenia dla faktu i fakt jego gwałtownej śmierci, nawet największe przestępstwa nie mogą rzucać cienia na okoliczności niezawinionego zgonu ofiary. Ale warto odnotować „drogę do świętości” powołanego na ołtarze świeckiej religii.

Jeśli chodzi o same okoliczności to wiele wyjaśnia proces, który się właśnie zakończył. Sekcja zwłok wykazała, że Floyd był chory na serce, miał zwężenie tętnic, w chwili śmierci był na ostrym haju, pod wpływem mieszanki narkotyków. Rozpoczęła się batalia, czy jego zgon był spowodowany przez zawał serca, którego by i tak dostał ze względu na swój stan i dopalacze, czy zastosowane przez policję środki doprowadziły go do zejścia, czyli uduszenia. Obrona przedstawiała, że „chwyt kolanowy” jest zwyczajową i legalną procedurą policji wobec wyrywającego się zatrzymanego, zaś zachowanie Floyda – próba opuszczenia samochodu policyjnego oraz skarżenie się na brak oddechu jeszcze przed feralną interwencją policji – wskazywała, że miał już problemy z oddychaniem zanim przydusił go policjant.

Rzecz jasna sprawa miała gruby podtekst polityczny i nie było mowy o orzekaniu bez nacisków. Odbyła się batalia wpływu tłumów i „środowisk”, gdzie fundamentalna kwestia, czyli klasyfikacji przestępstwa stała się przedmiotem postulatów ulicznych. Tłum żądał klasyfikacji zachowania policjanta jako morderstwo pierwszego stopnia, czyli z zamiarem bezpośrednim, świadome i z premedytacją, obrona wnosiła co najwyżej o trzeci stopień, coś jak u nas nieumyślne spowodowanie śmierci. Skończyło się na tym ostatnim i policjant dostał 22,5 roku więzienia, zamiast dożywocia. A i tak wyrok wykraczał o 10 lat w górę ponad standardy w takich przypadkach. Sędziowie i przysięgli skarżyli się, że obradują pod presją. Nie dziwota – ten proces był testem na niezależność amerykańskich sądów, moim zdaniem oblanym z góry. Kiedy płonęły miasta i wzmagała się fala „kolanowych przeprosin” trudno byłoby na przykład uniewinnić policjanta, nawet gdyby śledztwo i rozprawa ustaliły, że Floyd jeszcze przed interwencją policji był w takim stanie, że i bez niej by nie przeżył. Dla wielu, ale pewnie wychowanych na klasycznych sądowych filmach amerykańskich, był to przykład kiedy pierwszy raz „ulica” weszła do sądu i usiadła obok sędziego jako trzynasty, zbiorowy ławnik. Sąd nie mógł orzec inaczej, bo by były zamieszki.

Sprawa Floyda stała się zapalnikiem do wielkiego wybuchu i to kilku zjawisk od razu. Oznacza to, że była iskrą padającą na gotowe już prochy. Jakież to były prochy? Skanalizowało to pulsujące pod powierzchnią zjawisk ruchy polityczne ufundowane na tezie o systemowym rasizmie zatopionym w prawach i instytucjach Stanów, w dodatku ruchy te miały wyraźnie i deklaratywnie kontekst marksistowski i ekstremistyczny. Zaczął się rewolucyjny podział na gnębionych Murzynów i winnych wszystkiemu białych, którzy byli zmuszani na ulicach do całowania stóp gnębionych. Biali przyklęknęli za winy swych przodków, ponieważ okazało się – w ustach walczących o równość, tolerancję i brak rasizmu -, że biały jest genetycznie skażony rasizmem, musi się ukorzyć, a sprawiedliwość wymierzy mu motłoch w grupkach stojących na chodnikach i każących białym przyklęknąć i pocałować buty. Na razie tylko to, a potem się zobaczy co jeszcze.

Ta zbiorowa postawa stała się przyczynkiem do burd i zamieszek, które zanarchizowały kraj, co miało niebagatelny i nieprzypadkowy wpływ na obniżenie szans przodującego w sondażach prezydenckich Trumpa. Sprawę Floyda potraktowano kompletnie instrumentalnie i to ze strony ruchów, które wyniosły go na swoje świeckie ołtarze. Stał się widomym znakiem systemowego rasizmu, jego ofiarą. Stąd te płacze na złotą trumną, stąd 27 milionów $ odszkodowania, jakie miasto wypłaciło rodzinie. Plus Mercedes i akcje Disney’a, plus dom dla 6-letniej córeczki Floyda, która tatuś kiedyś porzucił. Na tym micie postawione zostały fundamenty ruchu Black Lives Matter, który stał się organizatorem anarchii, wraz z Antifą, połączoną wspólnotą marksistowskich korzeni zawodowych rewolucjonistów (też zresztą skomercjalizowanej). Dowodem na taktyczność tej sytuacji jest chociażby to, że po wyborze „właściwego” prezydenta demonstracje zniknęły jak ręką odjął, choć „systemowo”, a zwłaszcza w kategoriach rasizmu genetycznego białych, niewiele się zmieniło. Samo zaś „męczeństwo” Floyda nie jest potwierdzone w faktach, gdyż podobne przypadki zdarzają się w USA praktycznie codziennie, co nie wzbudzało i wcześniej, i potem takich zbiorowych reakcji. Co więcej – statystyki dowodzą, że to w większości w trakcie interwencji giną czarnoskórzy z rąk swych policyjnych pobratymców, zaś systemowe ludobójstwo (tak, tak, padały takie określenia) Murzynów polega na tym, że najwięcej przestępstw i zabójstw odbywa się pomiędzy nimi.   

W momencie wywindowania nowego świętego, którego dokonały przecież media, jest on już taką wartością, że wszelkie zastrzeżenia co do jego życia, wątpliwości co do okoliczności śmierci są już pluciem zawistników na świętość. I oczywiście samospełniającym się dowodem na genetyczny rasizm. A więc jesteśmy poza sferą dyskursu innego niż pokora za grzechy, jak widać nie do wyplenienia, wśród białych. Chyba, że przyklękniesz i pocałujesz.

Efektem końcowym „syndromu Floyda” jest trwały rozpad społeczeństwa amerykańskiego, do tej pory opartego na współpracy i integracji. Dziś podzielonego poprzez nieprzekraczalne kryteria rasowe, z tym, że to biali mają przepraszać za… błędy nawet nie swoich przodków i to sprzed 500 lat. Czyli wina będzie wieczna i nie do odkupienia. Najbardziej dotkliwym jest też upadek etosu policji, jako depozytariusza porządku. I nie chodzi tu jedynie o społeczne zaufanie, ale także o to, że – w wyniku takich akcji jak Defund Police w wykonaniu naszych ulubieńców z ekranu – topnieją szeregi policji, bo kto by chciał „służyć i bronić” w formacji oskarżanej o rasizm, w dodatku ubezwłasnowolnionej co do środków podejmowanych wobec mniejszości (?) etnicznych. I teraz celebryci wylewają krokodyle łzy nad anarchią w miastach, choć sami się do niej przyczynili. No, ale ich stać przecież na ochronę. Mam nadzieję, że białą…

Nie mówię, że to wszystko „przez” Floyda. Mówię tylko, że prochy były gotowe, że ktoś je zbierał, zaś użył tego nieszczęścia jako pretekstu. I to nie minęło wraz z zamieszkami, które samym swym wyborem spacyfikował Biden. Marksizm rasowy, po krótkiej „akcji bezpośredniej” przeszedł do swych form subtelniejszych. Ten nowy nauczył się już, że ostentacja odstręcza od niego, zaś działania pośrednie, rozłożone w czasie i obliczone na gruntowną zmianę społeczną są tą podgrzewaną stopniowo wodą, której krytycznej temperatury gotowana powoli żaba już nie zauważy. Tym procesem, w który wyewoluował przypadek Floyda jest kultura „woke” – przebudzenia. Jest ona w istocie zgodą na wyedukowanie nowego społeczeństwa. Wychowanego w poczuciu winy i wstydu, z drugiej strony – w przypadku Murzynów – w poczuciu rewolucyjnej słuszności domagania się rekompensaty. Biali mają sobie pogrzebać w genach i przodkach w poczuciu winy nie do odkupienia, filary cywilizacji mają zostać zburzone, bo tam się przecież ukrywają przyczyny systemowego zła.

Idzie więc nowe. Floyd zrobił swoje i Floyd może odejść. Nie pierwszy to taktyczny święty, którego grzeszne życie uświęciła sama śmierć. Mamy takie przypadki, nawet w Polsce.

Jerzy Karwelis

Wszystkie wpisy na moim blogu „Dziennik zarazy”.    

About Author

4 thoughts on “13.07. Męczennik za wiarę w systemowy rasizm.

  1. Takich oto „świętych” i „męczenników” wciskają nam media, te bogate, bo opłacane przez obcy kapitał, a więc mające największy zasięg czyli najgłośniej szczekające. Zbyt czasochłonne jest szukanie dobrej informacji w sieci, a trud osób publikujących zebrane i opracowane materiały ma stanowczo zbyt mały zasięg. Również jest zbyt mało ludzi, którzy chcą znać prawdę. Może z wygodnictwa, ale najłatwiej jest włączyć tv i dawać się ogłupiać. Przy tym (już kiedyś o tym pisałem) mamy bardzo mało prawdziwych dziennikarzy.

  2. Wczoraj, czy przedwczoraj natura pogroziła palcem Ameryce, niszcząc piorunem gdzieś w Ohio mural z wyświęcanym ćpunem i bandytą Floyd’em.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *