15.07. Co poszło nie tak?
15 lipca, dzień 500.
Wpis nr 489
zakażeń/zgonów
2.881.151/75.191
To już pięćsetny dzień od polskiego pacjenta zero. Szybko zleciało? Jak się patrzy na pandemiczne wlokące się dni, to było długo, jak na tempo przemiany świata – błyskawicznie. Gdy się zestawi dzisiejsze filary kowidowej rzeczywistości, obecne pewniki z takim np. 2019 rokiem, to widać rewolucyjne zmiany. Głównie w społecznej zgodzie na rzeczy dotychczas poza cywilizacyjną akceptacją.
Rok 2019 jawi się dziś jak jakiś eden. Wszystko otwarte, wszyscy zdrowi, ktoś tam gdzieś umierał na raka, ale nie było to przedmiotem porannych wiadomości, choć okazało się, że z punktu widzenia statystyki to raki powinny być bardziej tematem dnia, niż śmierci kowidowe. Można było wsiąść do taniego samolotu i w trzy godziny zmienić klimat. Gospodarka hulała, sklepy też, rozrywka na każdym rogu, kluby, kina, zawody sportowe. Przedsiębiorcy się bogacili. Dzieci w szkołach czy przedszkolach, zaopiekowane przez system do powrotu rodziców. Lekarze w realu, leczyli. Brzmi jak bajka, c’nie?
No i polityka. Żyliśmy, okazało się, w ułudzie wolności i sprawczości. Teraz ogół zamienił swoją i tak niedocenianą i nieeksploatowaną wolność na poczucie bezpieczeństwa. Właśnie – poczucie, bardziej niż samo bezpieczeństwo. Bo wymiana była nierównoważna. Wolność zniknęła jak zdmuchnięta, zaś bezpieczeństwa wcale nie przybyło, wprost przeciwnie. Przez ekrany telewizorów i komputerów pchają się kolejne wersje coraz bardziej śmiertelnego wirusa, mamy samoobsługę w sanitaryzmie, gdzie porządku częściej niż policja pilnują prozelici religii kowidowej poprawności. Rządy robią co chcą, sfera polityczna nie przekłada się na wolę suwerena, żyje swoją dynamiką, wspomagana tylko wewnętrznymi walkami, pożal się Boże, elit. Walkami o władzę pasterza nad owcami, niektórzy mówią, że raczej dostęp wilków do stada, bo gdzież są dzisiejsi pasterze?
A propos pasterzy – Kościół. No, tu potężna zmiana. Głównie dotycząca hierarchów. Ci jakby przeszli w priorytetach z życia ku światu przyszłemu, na pozycje doczesności. Odpowiadają karnie na sanitarne sugestie władz, ograniczając dostęp do kościołów i sakramentów. Wierni oddzielają się powoli od kapłanów, co nie jest dobre, głównie dla tych drugich.
Właściwie nie ma obszaru nietkniętego. I to przez co? Przez wirusa, który statystycznie niewiele narozrabiał, zaś epidemię strachu rozniósł po całym świecie. Praca – już całkiem inaczej, szkolnictwo – do góry nogami, służba zdrowia – kompletna klapa. Za tym idą powszechne degradacje zawodów społecznego zaufania: lekarze, policjanci, dziennikarze, nauczyciele. Ale przyzwyczajamy się do tej „nowej nienormalności”. Zapasy adaptacyjne ludzi są niezmierzone, zaś okazali się oni – zwłaszcza Polacy – niezdolni do protestu, nawet wyartykułowania swoich poglądów. Pomaga im w tym cały system medialny, który – i to chyba największe odkrycie – mimo zdawałoby się równościowych technologii doprowadził do cenzury, ba – akceptowanej przez ogół.
Wydaje się to wszystko potwierdzać tezę, że kowidowa pandemia społeczna wydobyła na powierzchnię zjawisk procesy i tak już czające się pod tkanką społeczną. Po prostu wiele rzeczy przyspieszyło, bo inaczej by się gdzieś tam powoli tliły i ewoluowały wraz całością przemian cywilizacyjnych. Teraz dostały kowidowego kopa i wybuchły cywilizacji w rękach jak niezabezpieczony granat. Myślę, że sobie z tym już nie poradzimy, głównie dlatego, że nagle i równolegle dochodzi do dezintegracji podstaw naszej cywilizacji. Wyizolowani społecznie, magnesowani medialnie jednym przekazem jesteśmy niezdolni do znaczącej refleksji. Nawet jeśli mamy podobne poglądy to bez interakcji społecznej na poziomie politycznym i medialnym nie wiemy czy jesteśmy w swych opiniach odszczepieńcami, czy być może większość podziela nasze poglądy.
Ja na początku pandemii, pewnie jak większość, myślałem, że będzie tak: pozamykamy się, kto się zakaził, tego wyleczymy, reszta do roboty, pracować i żyć, nabierać odporności. Wyszło inaczej i… stało się to dla nas normą. Dla lockdownów nie trzeba już wielkich statystyk. Właśnie zamknęli Melbourne na wieść o 16 przypadkach zachorowań. Wpadamy w automatyzm, jak pies Pawłowa: żarówkę zapalają media i leje się z pyska ślina zgody na obostrzenia i lockdowny. Nikt się nie dziwi czemuś, co kiedyś byłoby szczytem obśmiewanej głupoty – że aby pójść do lekarza, trzeba być… zdrowym, bo chorych nie leczą, chyba, że przez telefon.
Wydawało mi się, że tak posiedzimy góra miesiąc (wirus wylęgał się w góra 10 dni, a więc wystarczy by się ujawnił w całości w ciągu miesiąca), potem wróci wszystko do normy. A my, cywilizacja zamknięta na wymuszonych rekolekcjach, przeżyjemy odnowę. Wreszcie się zatrzymamy, spojrzymy wstecz na własne dokonania naszej szarpaniny w bieżączce. Coś zmienimy, nie damy się tak poganiać światu. Odkryjemy autentyczność relacji rodzinnych, priorytetów w balansie między pracą a samorealizacją, zajrzymy we własne dusze, niesłyszane w zgiełku jarmarku codzienności. Poszło na odwrót, nic z tych „noworocznych obietnic” nie wyszło, za to wyszedł z nas cały syf animozji społecznych, etnicznych, wreszcie relacyjnych, nasza „zewnątrzsterowność”, cała mizeria społecznej rzeczywistej sytuacji świata. Rekolekcje zamieniły się w więzienie z coraz mniej akceptowalnymi współwięźniami. Nic nie skorzystaliśmy, za to dowiedzieliśmy się o sobie smutnych prawd. W dodatku głownie wypieranych.
Wydaje się, że już byliśmy od dawna gotowi na tę przemianę. Do takich okopów zmierzał ten świat, co najmniej od końca II Wojny Światowej. Staliśmy się społeczeństwem dobrobytu owiec, zaś pasterze zamienili się w wilki. I… nikomu to nie przeszkadzało. A więc kowid był tylko katalizatorem wolniejszych procesów. Dla większości już tak zaawansowanych, że dzisiaj nie zauważają swej sytuacji, traktując każdy objaw kowidowej nierzeczywistości jako naturalny i akceptowalny.
Na pytanie: co poszło nie tak? Odpowiedź jest jedna – wszystko. I tu nie jest winien straszny wirus o śmiertelności sezonowej grypy, bo on tylko zerwał zasłony. W dodatku dla większości nic się nie stało i nic się nie dzieje. Tylko mniejszość, ci o wyostrzonym wzroku, z przekleństwem nonkonformizmu w swoich genach, widzą to i coraz ciszej krzyczą, tak jak kiedyś Laokoon, którego i tak dzisiaj wciągną do morza społecznego ostracyzmu węże medialnej nagonki.
Ale o nonkonformistach w otoczeniu kultury starożytnych będzie zaniedługo, jak wrócę do Herberta. Nadchodzi czas podsumowań. W końcu zbliżają się moje okrągłe urodziny.
Wszystkie wpisy na moim blogu „Dziennik zarazy”.
Zawsze czytam Pana z wielką przyjemnością. Super.
Tylko co z tego poza super.
Na razie wystarczy, że można przeczytać coś co idzie w poprzek mainstreamowej, jednostronnej narracji.
Z tekstu wyłania się kryzys, zwątpienie w sens dalszego oporu…
Może ktoś ktoś coś zaproponował czego nie da się odrzucić?
To by mnie nie dziwiło obserwując haniebne tłumienie wolności przez „rządzące” kanalie.
Jednak nie ma podstaw do zwątpienia w sens oporu. Ludzie dopiero się budzą i jest takich coraz
więcej.
Budzi się Francja i Grecja. W Belgii skandal wokół słynnego rzekomego „Rambo”, żołnierza sił specjalnych który rzekomo porwał ciężarówkę pełną bojowego sprzętu i ukrył się w Parku Narodowym. Wszystko wskazuje na to że został zamordowany bo jego wiedza była dla władz niebezpieczna, w dodatku zanim porwał ciężarówkę z bronią.
W UK coraz mniej żyją covidozą, może dlatego że słabo znają język polski?
Chyba najgorzej wygląda Polska…
No cóż, po tym jak w czasach wokół IIWŚ wyniszczono Polską inteligencję, to to co odrosło to jakoś takie rachityczne…
Wszystko poszło tak, jak miało pójść! Od dawna lekarze nie leczą ludzi. Generalnie dla medycyny/farmacji są dwa nieakceptowalne stany: śmierć pacjenta oraz jego całkowite wyzdrowienie. Cała ówczesna medycyna „leczy” pacjenta po to, żeby…leczyć, broń Boże wyleczyć, ma ledwo żyć i brać leki. W „pandemii” do „leczonych” chorych doszli ludzie zdrowi, których przymusza się, na razie, pośrednio do szczepień. Za tymi działaniami stoi jedno -pieniądz. Ludzi chorych, szczególnie w młodszych grupach wiekowych, jest relatywnie mało, więc, dziesiątki lat zabrało stworzenie rzeczywistości, w której będzie można „leczyć” zdrowych, a przy odpowiednich działaniach władz – WSZYSTKICH zdrowych, więc wszystko poszło dokładnie tak jak zaplanowano.
Ja wyleczyłem się sam z kilkudziesięcioletnich dolegliwości, korzystając ze współczesnej medycyny tylko w takim zakresie jaki miał dla mnie sens. Miedzy innymi nie poddałem się żadnym sugestiom dotyczącym używania preparatów farmaceutycznych. Poza sytuacjami bardzo wyjątkowymi: gdy paskudnie złamałem ząb w trakcie wypadku i wdał się ropień, to oczywiście poddałem się pełnej terapii antybiotykowej. Postawiłem na zbudowanie naturalnej równowagi organizmu i wzmacnianie odporności przez umiarkowany sport na wolnym powietrzu (sale ćwiczeń omijam szerokim łukiem) oraz hartowanie w zimnie. Dla mnie komfortowa temperatura w domu to 13 do 15 C. Ale zakresy 10 – 13 i 15 – 20 też są całkiem znośne. Jak nietrudno się domyślić, wszelkie przeziębienia, grypy i kowidy omijają mnie ze wstrętem.
Co do Australii…
Może jest tak że to tylko my wiemy że maja tam te lockdowny a oni z braku umiejetności posługiwania sie polskim….?
….
Panie Jerzy, proszę nie wątpić i nie poddawać się. Jest nas coraz więcej, co dostrzegam wokół siebie. Nasi decydenci pójdą na przysłowiowe noże, bo wiedzą co ich będzie czekało, kiedy przegrają. I przegrają. Nic nie trwa wiecznie. Wszystko w rękach Stwórcy. Tak myślę, że ludziska muszą przejść takie doświadczenie w postaci takiego dopustu, aby mogli zastanowić się nad sobą w sytuacji, kiedy wokół rozsiewana jest nieustanna paniczna narracja zagrożenia i mało kto dodaje otuchy. Nawet hierarchowie totalnie zawiedli i coraz częściej słyszę, że poza nielicznymi powinno się ich wyrzucić z pałaców, bo zapomnieli kim być powinni.
Dla mnie roku 2019 to nie był eden. W ucisku cwaniaków importujących towar z Chińskich obozów pracy miałem zamknąć firmę produkcyjną mojego ojca. Nowa praca w korporacji była już wstępnie obgadana. Zarobki niskie na start, ale pewne.
Pandemia zamiast katalizować zmianę mojego życia zatrzymała mnie w rodzinnej firmie.
Rząd nadrukował pieniędzy, z którymi nie klienci nie wiedzą co robić. Mam dużo zamówień i wszystko się kręci. Sytuacja importerów jest niepewna. Porty pozatykane. Cały czas grozi wahnięcie ceny złotówki.
„Kryzys” mógłby pozostać na moim rynku, a ja wcale nie jestem z branży medycznej…
Szkoda, że usługi publiczne leżą, bo mam dzieciaki w wieku szkolnym i rodziców, którzy czasem szukają pomocy lekarza
Nie podoba mi się podtrzymywanie narracji o pandemii i koronie…
W tym gronie to chyba to nie ma takich co im się to podoba? Czy jednak w związku z tym mamy chować głowę w piasek i potulnie czekać na to co nam gotują kanalie u rządowego koryta?
Bardzo smutne i niepokojące. Nie dające nadziei na przyszłość. Jednak ja mimo wszystko chcę mieć nadzieję i upatruję ją w tym, że zaszczepimy się w stopniu, który da podkładkę, by nie jechać już z lockdownami i maseczkami. Podkładkę, bo tak jak Pan sam pisze, coraz to nowe publikacje i statystyki obalają celowość takiej walki z pandemią, jaką zafundował nam cały przeklęty globalizm a nawet samą pandemię stawiają pod znakiem zapytania. Teraz cel jest jeden – wyplątać się z tego. Nawet za cenę późniejszych a nieznanych dziś, komplikacji zdrowotnych. Bo jeśli nie wyjdziemy z tego jak najszybciej, to pogrążymy się w wielkim globalnym kryzysie i będziemy umierać z biedy, jak to niegdyś bywało, zanim doświadczą nas owe nieznane acz niebezpieczne dla całej populacji uboczne skutki szczepień. Jeśli zaś idzie o zagrożenie wolności, która jest dla Pana priorytetem, to widać wyraźnie, że tej wolności zagrażają dziś dużo bardziej inne rzeczy niż pandemia. Globalny kryzys gospodarczy, nieuchronna przy jego spodziewanej skali wojna, czy to, co nam się zaserwuje pod groźbą zmian klimatycznych znacznie boleśniej ograniczy nam wolność niż maseczki, kwarantanny czy szczepienia.
Modelowy przykład kadaferskiego (nie)myślenia.
Ohyda!