15.11. Kto szepcze ci do ucha…
15 listopada, dzień 988.
Wpis nr 977
zakażeń/zgonów
688/17
Zapraszam do ciągłego wspierania bloga. Dla tych, co ufają do stałej dotacji, dla tych, którym się podoba dany wpis – do wpłaty jednorazowej.
Wersja audio wpisu
Miałem wczoraj dużo o diabełku. Takim – jak pisał mój Herbert –
który każe wyjść skrzywić się wycedzić szyderstwo
choćby za to miał spaść bezcenny kapitel ciała
głowa.
Czyli o diabełku niezgody. Zastanawiałem się skąd się taki zawodnik bierze u każdego z ludzi. No, może nie u każdego. Wielu to go w ogóle nie ma, albo jest tak głęboko zaszyty, że nie ma okazji by się ujawnić w życiu takiego konformisty. Tacy ludzie gdzieś tam mają granice, poza którymi się buntują, ale miałkość dzisiejszych czasów, a właściwie ich taktyka salami, powolnego odkrawania wolności, powoduje niezauważalność tego procesu i człek taki „stoi otworem”, godząc się coraz bardziej na wszystko. Zwłaszcza w czasach kowidowych, które presją strachu uczyniły (nawet z duchowieństwa) osoby czysto doczesne, trzęsące się o każde podejrzenie kataru, czy niezasłoniętą twarz. Jakby wszyscy mieli żyć wiecznie, zaś życie za wszelką cenę kasowało moralność, nawet religię.
Takie rozważania – skąd ten diabełek – należy zacząć od siebie i osobistego doświadczenia. Nie dlatego, by początek odnosić do siebie i stamtąd wywodzić całość. To oznaczałoby, że nie można byłoby opisać tego zjawiska jeśliby się go osobiście nie doświadczyło. Ale ważne jest spojrzenie na siebie, by odkryć to coś, co cię „strigerowało”, czyli moment odpalenia. Moment jest ważny, bo potem właściwie lot tak wystrzelonej kuli jest powtarzalny. Ale do tego wrócę później. Najpierw – co cię odpaliło. Opiszę tu siebie, ale dobrze, by każdy zadał sobie takie pytanie – to pozwala zobaczyć własny początek.
Ja właściwie jestem w procesie. To znaczy zacząłem jak każdy porządny obywatel od zawierzenia w kowid. Na medycynie się nie znam, a tu profesory ręka w rękę mówiły to samo, że jest źle i będzie jeszcze gorzej, chyba, że się posłuchamy. Zacząłem więc pisać „Dziennik” jako zapis zmian, bo uważałem, że świat „sam” się zmieni w ciągu tych kilkunastodniowych rekolekcji. Pierwszym kamyczkiem, który zburzył tę spokojną powierzchnię zawierzenia stał się film doktora Wodarga, który zaczął mi ciurkać powolnie wątpliwości. Ale umysł zastygły się bronił. Jak to nie ma żadnej pandemii, jak to – nic się nie dzieje? Cały świat zamknięty, stosy trupów na ciężarówkach, czołówki wiadomości pełne respiratorów i że nic to?
Ale tu nie było przełomu. Ja to jednak jestem procesowy. Ze mną trzeba pochodzić. Może dlatego, że to już jest nużące. Ja bowiem byłem przeciw mainstreamowi zanim wiedziałem, że coś takiego istnieje. To chyba kwestia charakteru po bezkompromisowej matce. Czyli tak jak myślałem buntowniczość i rebelia to nie tam żadne kluczowe decyzje, tylko temperament, czyli ogólne nastawienie do reakcji na świat. Jak już zaczęła się walka na ostro z komuną w czasach Solidarności, zwłaszcza w stanie wojennym, to moja improwizująca trąbka sprzeciwu znalazła swoje nuty i orkiestrę. Tak prześwistałem z 10 lat. Potem się udałem na przerwę karierową, ale jak widać, znowu mnie dopadło. Przez ten kowid.
Ale, jako się rzekło, jestem w procesie. To znaczy przekonuję się w etapach. „Dziennik” pisałem właściwie do szuflady, jako, że SoMe pozbawiły mnie możliwości promocji, a więc zasięgi budowało się powoli i mozolnie. Byłem sam, a właściwie – czułem się sam. Podbudował mnie Paweł Klimczewski, którego wtedy od dawna nie widziałem, a i tak znaliśmy się pobieżnie. Zobaczyłem jego analizy danych i dostałem kolejny argument. Potem już poszło, bo w internecie porobiły się nisze. Lekarze Wyklęci, potem skandalicznie pojedynczy casus Pospieszalskiego. I ten diabełek wątpliwości, co tak ciągle siedział na ramieniu i przybierał na wadze i głosie. Czasami był natrętny, bo eskalował. Przeganiałem go wtedy, bo hałasował tak, że nic innego nie było słychać, a tu przecież „huczało wspaniałe życie, rumiane jak rzeźnia o poranku”.
I zacząłem spotkać wielu takich jak ja. Różniły nas tylko momenty odpalenia. Ja, że tak powiem osmatycznie, inni spektakularnie. Jakiś przełomowy moment, po którym diabełek zjawił się od razu, cały w pełnej gali, jakby tam siedział cały czas na ramieniu, ale się nie odzywał, bo zupa rzeczywistości nie była przesolona. Dla jednych to było jakieś spotkanie z osobą, dla kogoś to, że nie mógł odebrać dziecka z przedszkola, dla innych śmierć bliskiej osoby, w poniżeniu ofiary i bliskich. Różne są drogi do prawdy. Mnie zawsze frapują ci, co od dawna wiedzieli. Że to był plan od lat zapisany w mrocznych księgach, dziś bezczelnie pokazywanych tłumom. To są piewcy jednej przyczyny, w której plandemia jest tylko etapem i muszę stwierdzić, że im dalej w las, tym bardziej widzę, że mogą mieć coraz więcej racji.
Ale zapowiedziałem, że po analizie momentów „triegerowania” przejdę do losów „odpalonego”. A właśnie dlatego z diabełkiem trzeba uważać, że od momentu, kiedy staniesz w prawdzie, kiedy wbije ci się zimnym pociskiem miedzy oczy, to już nie masz odwrotu. Nagiej prawdy nie da się bowiem odzobaczyć. I twój los jest przesądzony: niezrozumienie ze strony otoczenia i bliskich, konflikty i wyśmiewanie w pracy, alternatywna rzeczywistość, nieznośność mediów, dylematy czy nie odjechałem, skoro wszyscy dookoła… I samotność.
No, potem – jak żeś wytrwały – okazuje się, że nie jesteś sam. Nie jesteś samotnym pociskiem odpalonym przez przeznaczenie, ale elementem wystrzelonej serii. Musisz się tylko odnaleźć z innymi. W tarczy. I są to spotkania wspaniałe, jak spotkania samotnych wilków w nieoczekiwanym stadzie. I wtedy właściwie… nie ma o czym gadać, bo wszystko jest jasne. Można tylko mówić co z tym zrobić. Po prostu poprawna diagnoza jest przepustką do takich spotkań. To jak wyjście z izolatki w więzieniu i spotkanie na spacerniku przyjaznych dusz w niewoli. I poczucie… ulgi, że nie jesteś sam. Ale jednak… na więziennym spacerniaku. To smutna konstatacja, bo wiesz wreszcie, że masz rację, ale to ona otwiera ci oczy na twe zniewolenie. Więc cena jest wysoka.
Ja już chyba do końca życia nie strzepnę z ramienia tego diabełka. A może to aniołek, tylko one podobno nie wodzą na pokuszenie. Ale czy pokuszenie dążenia do prawdy może być grzeszne? Czy istnieje grzech nieumiarkowania w jej poszukiwaniu? Tak już chyba będzie do końca z tym, niech mu będzie, aniołkiem. Przejdziemy razem jakoś przez życie płacąc za nie zawyżoną cenę, jaką się płaci wyśmiewanej wierności sobie. I tak się człowiek dokatula do końca z tym naramiennikiem, szepczącym ci wciąż do ucha stare prawdy i opowieści o czynach dawno już zapomnianych bohaterów. Tylko czy to jest wybór, czy fatum? A może tak jak pisał Chesterton, to życie, polegające na codziennym mierzeniu się własnych pragnień i słabości z przeznaczeniem. Czyli jest to stały proces sublimowania się indywidualnego człowieczeństwa? A więc chyba się trzeba cieszyć z tej gorzkiej nagrody, gdyż nie jest ona dana wielu.
Trzeba po prostu codziennie czytać „Przesłanie Pana Cogito”, oglądać w lustrze swą błazeńską twarz, powtarzać: zostałem powołany – czyż nie było lepszych”.
Wszystkie wpisy na moim blogu „Dziennik zarazy”.
Zwyczajna biologia, Gospodarzu.
Ja też jestem takim biologicznie sprawdzonym (na szczurach, panie dziejku, na szczurach) odstępstwem od normy, ściśle przewidzianym i zaprogramowanym przez samą Naturę. Na polecenie Siły Wyższej, zapewne.
Diabełków i aniołków nie ma co do tego mieszać .
Otóż, naukowcy juz czas temu jakiś wyjaśnili, dlaczego nie da się pozbyć stada szczurów ze spichlerza, podkładając im nawet najwymyślniejsze trutki. Otóż… Nawet do 20 procent stada tych trutek po prostu z samej swej natury nie tknie!
Nie ruszy, i już. Nigdy.
Tak sama natura zabezpiecza pulę genową gatunków.
Ta sama zasada Pareto (20:80%)odnosi się do innych zwierzaków, w tym człowieka.
20 procent już z założenia nie pójdzie owczym pędem za byle góffnem, niezaleznie od sreberka, w jakie by je opakowano.
By w razie czego … Odtworzyć populację gatunku…
W szalenstwie covidowym bylo to wyraźnie widoczne. Zaczęło się od tych kilkunastu procent z założenia niezłomnie sceptycznych. A potem, gdy rzeczywistość potwierdziła ich zdrowy sceptycyzm, doszlusowała do nich większosć stada . ..
Gdyby nawet covid okazał się 100 procentowo smiertelny dla tych 20 proc. nieszczepów- stadu by to nic a nic nie zaszkodziło. Gdyby zaś nawet wszyscy 1 raz zaszczepieni w całosci na skutek tego wymarli – 20 procentowa pula genów nieszczepów w 200 lat odtworzyłaby jego początkową liczebność . .. Biologia, nie metafizyka… No chyba że Ktoś a nie coś tak ten świad u zarania wymyślił😉
Świat😁
Biologia, przeznaczenie, Bóg. Ja tam się tym nie przejmuję. Wystarczy tylko być w porządku i dawać radę. Trudne.
To był nieszczęśliwy wypadek… 🙁 Ukraińcy przyznają się, że to spadła ich rakieta OPL . Tak jak sugerował Wolski, nie zadziałał samolikwidator.
„Przy współpracy @blueboy1969 i doszliśmy do jednoznacznego wniosku, że należą one do systemu S-300 AD – ukraińskiego.”
https://twitter.com/UAWeapons/status/1592629251161075712
Wstyd się przyznać, ale nie potrzebowałem żadnego procesu, ani dedukcji. Wszystko miałem podane na tacy, na myślozbrodniczych niszach, takich jak np. Gajowy Marucha, Nowyekran24, albo chociażby bibuła itp. Zawsze mnie to wciągało.
Dzień dobry Pani Autorze, trochę się opuściłam w czytaniu, ale od wakacji leczyłam, wychowywałam i znajdowałam domy dla gromady bezdomnych kotów. Już 6 poszło w dobre ręce, jeszcze 6 się grzeje póki gaz jest, więc mam chwilę pieriedyszki, żeby sił nabrać. Zaletą takiego trybu życia jest to, że człowiek nie przejmuje się rakietami czy covidem, tylko żeby ogarnąć cały dom od rana do wieczora. A co do tematu, są ludzie, co z zasady idą na przekór, chociaż nie zawsze warto się z tym ujawniać. Pozdrawiam, może Pan mi rozreklamuje jakiegoś kotka a ja postawię Panu trochę kaw?
” I poczucie… ulgi, że nie jesteś sam. Ale jednak… na więziennym spacerniaku.” – i dalej, szukać łomu, dobierać współwięźniów i wyważać kratę którą nam zakładają. Sprawdzać intencje szczepanów, bo większość już wie ale nie chce przyznać i siedzi cicho, że może nic się nie stanie, przecież „dobrze się czuję, wyniki mam dobre więc co mi tu opowiadasz o udarach czy rakach”. A czy widział kto jak dzieci polityków biorą szczepionkę? Nie chciały hulajnóg? Przecież tego nawet nie trzeba chcieć zrozumieć, jak się ma ojca Niedzielskiego – proszę dać przykład młodzieży.