26.11. Śmierć po kowidowemu

6
starcy okł

26 listopada, dzień 999.

Wpis nr 988

zakażeń/zgonów

1234/12

Przypominam o wsparciowej zbiórce na mojego bloga

Wersja audio wpisu

Dziś już prawie kończę wspominki. Jutro ostatni odcinek. Teraz wpis dla mnie bardzo emocjonalny. Nie tylko z treści, ale z powodu reakcji. Dostałem po nim chmurę kontaktów od tych, którzy – no właśnie – to przeżyli, to znaczy, że ich bliscy tego NIE przeżyli. Była to wspólnota cierpień i pytań. Nie mogłem zrobić inaczej. Ten przedostatni wpis wspominkowy musi być poświęcony pamięci tych, którzy nie przeżyli. Nie dość, że żyć mogli, ale jeszcze odchodzili w samotności i cierpieniu. W pohańbieniu…

Starcy mrą niepotrzebni światu

2 grudnia, dzień 640.

Wpis nr 629

zakażeń/zgonów

3.596.491/84.656

Jak człowiekowi stuknie sporo lat to mu się zmienia perspektywa patrzenia na życie. Człek jak młody to nie myśli zaraz, że będzie młody wiecznie, ale, że do tej starości to jeszcze wiele lat. I (jak o emeryturze) trzeba się będzie martwić jak już to nadejdzie (ale wtedy jest – jak z emeryturą – za późno). Ale najczęstsze jest myślenie o ludziach starych jak o swego rodzaju… rasie. To znaczy jak człowiek jest młody i patrzy na osobę starszą to trudno sobie wyobrazić, że taki dziadek z babcią byli kiedyś młodzi i… patrzyli na swoich starszych jak my dziś na nich. Stąd już niewielki kroczek do myślenia, że ci starsi to zawsze byli starzy i wrzucanie ich wszystkich do jednego, dziaderskiego wora. To znaczy antycypowania u nich tych samych dziaderskich poglądów, postaw, czy zachowań, zazwyczaj utrwalonych w popkulturze lansowanej przez (dla?) młodych. Czyli swego rodzaju ejdżyzm.

Jak już kiedyś pisałem z okazji zeszłorocznych zaduszkowych refleksji, żyjemy w świecie, w którym śmierć umarła. Nie widać jej, jest passe, jak mówi doświadczenie – umierają inni, zaś to, że człowiek jest śmiertelny, jak pisał z kolei Bułhakow, okazuje się niespodziewanie (choć niby dla wszystkich to oczywistość). Ale jak się żyje w cywilizacji konsumpcji i hedonizmu, to śmierć siłą rzeczy jest wypierana i jest dystrybuowana do grupy jej niby-depozytariuszy, czyli osób starszych.

Ale kowid zrobił tu potężną rewolucję. Głównie przez media. Bo te, do czasu pandemii medialnej, omijały temat śmierci, by nie stresować odbiorcy-konsumenta. Ciężkie tematy nie sprzyjają rozpasanej konsumpcji i temat był notorycznie omijany. Ale wrócił, jak się pała przegięła w drugą stronę. Dziś każdy dziennik zaczyna się od raportowania ilości zmarłych, jako newsa dnia – wcześniej nie do pomyślenia. A więc śmierć wróciła jako karmicielka strachu, przechodzącego w pandemię paniki. Ale, o dziwo, nie łączy się to z powrotem (?) szacunku dla starszych, którym przecież bliżej do granicy przejścia.

Stało się odwrotnie. Pisząc „Dziennik” często trafiałem na indywidualne relacje potwornych traum, które przeżywały osoby starsze i ich rodziny. Powoli złożyło mi się to w wizję okropieństw na skalę populacji, które wcześniej były nie do pomyślenia. A wystarczy tylko niewiele empatii, by wyobrazić sobie co przeżywały osoby, które:

  • widziały z  podwórka swego schorowanego ojca, jak stał w oknie domowej kwarantanny i machał, nie można było do niego wejść, potem mu się pogorszyło, zabierali go do szpitala kosmici, a stamtąd odbierało się go po dwóch tygodniach, w czarnym worku, którego nawet nie można było otworzyć, a pogrzeby były przekładane, lub nawiedzane w nielicznym towarzystwie.
  • były bardzo wierzące i zabierano je do szpitala, nie doglądano tam, nie dano się pożegnać z rodziną, zaś kapłana z sakramentem chorych na ostatnią godzinę nie wpuszczano (lub bał się przyjść). Dla mocno wierzących odejście nie jest taką traumą, bo idą do Ojca, ale brak rytuału przejścia to dramat straszny, zwłaszcza u schyłku zawierzonego Bogu życia.
  • były chore obłożnie, pogorszyło im się, ale przed przyjęciem do szpitala dostały pozytywny wynik testu bez objawów i zamiast do szpitala specjalistycznego na swoją chorobę, trafiały na oddziały kowidowe, bez specjalistów, z leczeniem objawowym na kowida i zaniedbanymi chorobami, z którymi mogliby przeżyć jeszcze wiele lat.
  • osoby starsze wywalane z kowidujących się oddziałów do domu, by zrobić miejsce dla zakażonych koronawirusem, którym przerywano terapie, odkładano operacje, które wiedziały, że to się skończy dla nich źle.
  • siedziały w karetce pod szpitalem, lub co gorsza na izbie przyjęć przez 10 godzin i czekasz na diagnozę, albo na wynik testu, albo po prostu na badanie. A masz podejrzenie drugiego udaru albo trzeciego zawału i musisz swoje odczekać. A czasem nie doczekać. I wiesz, że wielu przed tobą w takiej karetce umarło, czekając tylko na to, by się tobą zajęto, ale dopiero jak się okaże, co wyrzuciła z siebie maszynka losująca testów.   

To nie są pojedyncze przypadki, takich jest tysiące, ale każdy umiera sam, zaś zdezorientowane rodziny również jedynie w swoim kręgu przeżywają swoją traumę. Jeżeli mamy ponad 140.000 nadmiarowych zgonów, głównie wśród starszych, to znaczy, że takich przypadków było z milion najmniej, tylko nie wszystkie kończyły się śmiercią. I można zamknąć oczy, by łatwo wyobrazić sobie… siebie. Gorączka (na razie kwestie zaszczepiony czy nie, odłóżmy dla ultrasów), objawy grypowo-kowidowo-omikronowe, diagnoza przez telefon, bez osłuchania, antybiotyk na płuca (na wszelki wypadek, bo przecież lekarz nie wie), wejdzie albo i nie, pulsoksymetr pokazuje coraz gorzej. I boisz się, bo codziennie pokazują ludzi pod respiratorami w szpitalach, i że umierają, i że nie leczą, tylko utrzymują cię (się?) w nadziei, że twój układ odpornościowy zaskoczy. I boisz się, a oni – strasząc cię codziennie w mediach – wręcz naśmiewają się z ciebie, że się boisz, bo trzeba się zgłaszać natychmiast. I odwlekasz, odwlekasz, aż dzwonisz na pogotowie, jakbyś dzwonił do kostnicy. Jesteś cały czas sam z tym wszystkim, co najwyżej możesz pomartwić swoją rodzinę przez telefon.

I przyjeżdżają po ciebie kosmici i wjeżdżasz na oddział kowidowy, który codziennie oglądałeś jako telewizyjne tło dla śmiertelnych statystyk. I masz taki stres, i tak potęgowany wcześniejszą izolacją i strachem za czasów kowidowych, który i tak ci trwale obniżał naturalną odporność, że jak już wylądujesz w tym piekle, to się poddajesz. Obsługa cię oleje, albo i nie, a jak już cię odstawią pod respirator to wiesz, że wybrałeś się w podróż, z której wielu już nie wraca.

I tak kończysz życie. Nawet jak przeżyłeś je godnie i wspaniale, jak miałeś kochającą rodzinę i ulubionego proboszcza, z którym prowadziłeś wzniosłe dysputy o Bogu – nic to. Kowidowa śmierć zrówna cię w dół, sprowadzi do zapomnianego mięsnego worka strachu, bez względu na zasługi czy przewiny. Umrzesz w samotności, opuszczony przez najbliższych, nawet martwiąc się, że oni też przeżywają choć część traumy twojego odejścia. Tak podłe zamknięcie życia może w duszy odchodzącego człowieka przekreślić prawie cały jego dorobek, rachunek przebytej ziemskiej drogi.

To straszne, co bezduszne procedury zrobiły z umieraniem ludzi starszych. I są to szkody nie do odrobienia. Nie można komuś ani cofnąć, ani wynagrodzić podłej śmierci. I pora to przemyśleć, bez względu na pokolenia, których udziałem miałaby być taka refleksja. Ja z wiekem zacząłem rozumieć sentencję, którą często spotykałem na grobach, a która może być także międzypokoleniowym przesłaniem ludzi wciąż żywych:

Byłem kim jesteś, jestem kim będziesz.  

Przypomniał Jerzy Karwelis

Wszystkie wpisy na moim blogu „Dziennik zarazy”.

About Author

6 thoughts on “26.11. Śmierć po kowidowemu

  1. Ciężko się to czyta. Zwłaszcza, że na tym świecie kary za to nie będzie. Musiałby się zmienić ten świat, ale wątpię.

    1. Ale kogo karać? Ludzie uwielbiają znajdowanie kozła ofiarnego, znajdowanie jakichś „onych” do rytualnego pokarania za całe zło, ale tutaj w 99,(…)% to było klasyczne „wypełniałem tylko rozkazy (procedury/instrukcje)”. Często zresztą w najlepszej wierze (w skrajnym przypadku nielicznych „wtajemniczonych” – „to miał być tylko skok na kasę, nikt nie wspominał o żadnych trupach”).

      Autentycznych zbrodniarzy, psychopatów obojętnych na to ile ofiar pociągnie realizacja ich planów, jest nieliczny procent, a nawet promil. Tragedia zaczyna się w momencie, kiedy ludzkość w efekcie zbiorowego obłędu lub jakiegoś zaćmienia pozwoli dorwać się temu promilowi do swojej wajchy sterowniczej.

      Zwykły człowiek o tym, że stoi tam gdzie stało NKWD czy inne Gestapo orientuje się najczęściej dopiero wtedy, kiedy siedzi w tym po uszy i za późno na jakąkolwiek reakcję. Wcześniej długo wypiera…

      Powinni w szkołach, całego świata, uczyć umiejętności orientowania się, że włazimy w bagno, oraz sztuki trzaskania drzwiami w momentach krytycznych, bez względu na konsekwencje – tylko jak to zrobić, jakieś apologetyczne czytanki na temat tych, co potrafili się na to zdobyć, nawet kiedy byli już ubłoceni? Świat byłby dużo lepszy, gdyby w szkołach uczono takich rzeczy (a także PRAWDZIWEJ tolerancji. itp.). Ale to nigdy się nie uda, z prostego powodu – każdy będzie próbował upchnąć przy okazji własne interesy np. naukę własnej wersji tolerancji.

      Mam zresztą wrażenie że większość szczytnych idei (żeby nie powiedzieć wszystkie) nie zostało zrealizowanych z tego właśnie powodu. Nieważne o czym mówimy – od chrześcijaństwa (zbawienia ludzkości przez miłość) zaczynając, na wyzwoleniu klasy robotniczej z kapitalistycznego ucisku przez zmianą stosunków własnościowych kończąc. Łącznie z ideami zjednoczenia Europy w jeden organizm czy uratowania ludzkości przed pandemią. Albo – co nas czeka w najbliższej przyszłości – próby pogodzenia amerykańskiego i chińskiego pomysłu na świat (czy szerzej – koncepcji człowieka wg Wschodu i Zachodu, bo tego naprawdę będzie dotyczyła [ostatnia?] globalna konfrontacja o przyszłość ludzkości). Wszystkie idee upadały (i będą upadały), bo ich wykonawcy próbowali „przy okazji” upchnąć własne interesy – i wtedy wszystko się waliło. Są rzeczy, których ludzie nigdy się chyba nie nauczą…

      Dlatego ludzie jeszcze długo będą umierać przed czasem wyznaczonym im przez Pana – w obozach, łagrach czy (w wersji, powiedzmy „light”, dla cywilizacji luksusu) pustych szpitalnych umieralniach, opuszczeni przez wszystkich. Przynajmniej dopóki nie zaczną nauczać o tym w szkołach (bez upychania własnych interesów przy okazji). Czyli bardzo długo… (choć teoretycznie dzieli nas od tego mały krok i niewiele jest do zrobienia).

      1. Nauczać. Tak, ale kto, ale gdzie? W szkołach – tych przesiąkniętych ideolo i obleganych przez uczycielki wszelkiej maści, z których mały procent jest jako tako poukładana? Może w kościołach, gdzie pasterze sami nie wiedzą dokąd idą? O mediach nie wspomnę. Jedyną ostoją wydaje się być jeszcze tradycyjna rodzina, gdzie kultywuje się tradycje i pamięć o przodkach, łatwiej wtedy zachować dystans do świata. System – postrzegany w sensie bardzo ogólnym, na wielu płaszczyznach – na naszych oczach się kruszy. I to jest ten reset, nie ten, który sobie wspomniany promil zaplanował.

  2. Pozostaje nam tylko pielęgnować pamięć o tej zbrodniczej działalności ludzi których nigdy nie dosięgnie sprawiedliwość, wspominać udręczone ofiary, złościć się na bezsensowną śmierć tysięcy. Znamy to już z naszej historii a teraz mamy następny rozdział tej opowieści. Jedynym pocieszeniem jest to że nie sami Polacy w tym bagnie siedzieli.
    No dobra panie Redaktorze, przypominanie dawnych felietonów choćby i najlepszych nie zastąpi nowej twórczości – do roboty!

    1. Dlatego przypominam się z ideą projektu pomnika (wielu pomników?) poległym w tej ukrytej wojnie z ludzkością. Brzmi dziwnie i podobnie do innego wydarzenia ale tak faktycznie jest. np. pod każdym „zasłużonym” szpitalem tablica „pamięci ponad 200 tys. ofiar systemu ochrony zdrowia w latach 2020-2021”, niechby nawet najpierw w wirtualnej rzeczywistości. Śpiący powinni to zobaczyć i się zastanowić.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *