19.03. Zrzucanie z sań
19 marca, dzień 1112.
Wpis nr 1101
zakażeń/zgonów
430/0
Zapraszam do wsparcia mego bloga
Wersja audio
Jak pisałem wczoraj, zaczyna się konflikt w gronie sanitarystów. Zanosi się na sprzeczkę. Czyli przez kogo zginęło tylu ludzi. Wczoraj pokazałem odwetowy cios zmutowanej Rady przy premierze, która w swoim raporcie zaatakowała rząd za 30.000 ponadnadmiarowych zgonów. Wyszło, że jak najbardziej trzeba było jeszcze bardziej docisnąć, by otrzymać w rezultacie… jeszcze gorsze wyniki nadmiarowych zgonów. Takie to już życie. Napisałem też, że dziś omówię odpowiedź premiera na tę kalumnię, ale odpowiedzi tej udzielił on już w październiku 2020 roku, kiedy stwierdził, że reagując na pierwszą falę zamknięciami i izolacją rząd uratował jednak 20.000 ludzkich istnień. I wyszło nieciekawie, bo okazało się, że zamykanie ma według obu stron efekt tak znamienny, tylko wedle jednych to się zrobiło kiedy trzeba, a wedle drugich trzeba to było robić w nieskończoność. Badania wykazały jednak, że lockdowny miały taki efekt, że zmniejszały śmiertelność o 0,2%, ale jakoś nikt nie policzył ile zabiły ludzi. W filmie „Big short” Brad Pitt mówi do gościa, który obstawił na giełdzie spadek amerykańskiego PKB i wygrał: „Czy Ty wiesz, że spadek naszego PKB o 1% oznacza śmierć 40.000 Amerykanów”? No to proszę sobie teraz policzyć spadek dynamiki PKB w Polsce i zobaczymy wtedy ile naprawdę kosztowały takie harce. A wzrost samobójstw wśród dzieci proszę sobie zostawić na przerażający deser.
Co takiego zatrzymały restrykcje z pierwszej fali?… nie wiadomo, bo jej nie było.
Aha – nie było jej, bo tak zareagował rząd? Gdzież tam, była ona wymyślona, straszono nią codziennie, ludzie się bali, że jest, a nie że będzie, na poparcie czego każde wiadomości zaczynały się od kadrów z ludźmi pod respiratorami. Najpierw z Włoch, potem już lokalnie. Nie było żadnej fali, była tylko fala (w dodatku fałszywych pozytywnie) testów, bośmy zaczęli robić to, czego nie robiliśmy w historii w przypadku sezonowych gryp. Zaczęliśmy testować CO takiego nas choruje i przedsięwzięliśmy nadreaktywne środki kumulujące, które rozłożone w czasie przyniosły prawdziwe fale, bo długu zdrowotnego zaciągniętego w czasach kiedy medycyna przestała leczyć cokolwiek innego niż wirusa, którego z kolei… nie leczono. Równie dobrze można uważać, że mogło w kowidzie zginąć więcej kierowców, a wcale nie zginęło, bośmy pozamykali ulice, a więc – dzięki rządzący.
Te dane, też jak wspomniałem, wylicza się z fałszywych modeli Fergusona, które nigdzie nie zadziałały. Nawet nie dlatego, że się nie spełniły matematyczne przepowiednie, ale dlatego, że wszystko poszło inaczej, gdyż wykresami zgonów nie bujał wirus tylko działania władz, a tego nikt nie wymodeluje. Żaden model nie wyestymuje efektów decyzji o ujednoimiennianiu placówek, szpitalnego triażu, „diagnozowania” zapalenia płuc przez telefon. A do takich prognoz odnosi się premier, bo skądeś musi się brać jego przekonanie, że miało wtedy zginąć 20.000 ludzi a nikt nie zginął.
Tyle tzw. „merytoryka” takiego podejścia. Ale liczy się samo zjawisko. Co prawda premier tak mówił przed obecnym raportem Rady, nie mógł więc „odpowiedzieć” na coś co miało nastąpić w przyszłości, bo nie wiedział on, że Rada go zdradzi. Ale widać syndrom poszukiwania tłumaczeń się za kowid i coraz częściej wychodzi, że mamy tu do czynienia z efektem zrzucania z sań, a właściwie przygotowań do tego aktu. Myślę, że to trafna alegoria. Mamy więc sanie, gdzie siedzą rozrabiaki. Zrzucanie z sań warunkuje sytuację ucieczki przed goniącymi je wilkami. Powody, a właściwie korzyści są różne. Po pierwsze trzeba odciążyć sanie by szybciej umykać, a więc każdy kilogram jest ważny, szczególnie zaś grubasów pełnych odważników winy. I można pomknąć żwawiej.
Drugi powód polega na odciągnięciu uwagi wilków. Te mają się skupić na świeżo wyrzuconym, w związku z tym zatrzymają się i sanie nadrobią dystansu lub uciekną w jakąś przecinkę, bo może się wilki nasycą i przestaną w ogóle gonić. To też zacna taktyka, pod warunkiem, że… wilki w ogóle gonią. Dlaczego więc tak robią ci na saniach? Może wiedzą coś więcej o wilkach niż one same o sobie? Że się jednak coś kroi i że może jeszcze nie gonią, ale wiadomo, że to pójdzie, a więc zawczasu trzeba na wyznaczonych tropach rozrzucić kowidową padlinę winnych. Szczególnie tych, którzy pchali się do lejc i wszyscy widzieli, że firmują tę bzdurę, kiedy właściwi decydenci trzymali się cwanie z tyłu, pod kożuchami medialnego cienia?
Ważne są też wilki, jeśli już podrozumiewa się ich istnienie. Czy zatrzymają się na pierwszej ofierze zrzuconej z sań, czy zrobią to porządnie? Czyli czy jedna część zostanie, by dokończyć sprawę, nawet dopytać zrzuconego kto tam co na saniach mówił i gdzie będą uciekać, zaś druga część pogoni po śladach, by nie stracić tropu? Zobaczymy. Bo taka sfora musiałaby być zorganizowana, a tu mamy raczej samotne wilki bez basiora, który to wszystko rozumie i pokieruje sforą jak trzeba. Tak czy siak na razie miło jest widzieć tę przepychankę – lejców już nikt nie chce wziąć do ręki, każdy mówi, że to nie on, a jak on, to dlatego, że wicher był, droga nieznana, trzeba było lejce brać, a że zbłądzilim, to już wyroki boskie, a w zaprzęgu niemieckim czy innym to pobłądzili jeszcze gorzej.
Popatrzmy się na te sanki. Dziś był głos premiera, któremu większość załogi zrobiła numer wskazując mu – za jego, sorki, nasze pieniądze – że pogrzeszył. Jutro popatrzymy na następnych dwóch magików z tych sań. Głównego machera pandemicznego – pana Pinkasa. Ten był śladowym, który wytyczał trakt pierwszych sań, za którymi szła reszta sanitarnego konwoju śmierci. Zakończymy na strzelaczu z bata – panu Niedzielskim, bo tu zobaczymy w całej krasie prawdziwe mechanizmy przyszłej narracji tłumaczącej władze. Rosjanie mają takie fajne powiedzenie, że jak ktoś chce coś ukryć, to chowa końce w wodę. My te końce wyciągniemy, by zobaczyć kto za jakie sznurki pociąga. A więc za mną czytelniku, czyli – do jutra.
Wszystkie wpisy na moim blogu „Dziennik zarazy”.
Gdybyż Pan Panie Dziennikarzu (celowo z dużej, bo tych rzeczywiście prawych ostało się niewielu) był chociaż znaczącym prokuratorem , albo jakimś innym mężem stanu, którego słowa lud podchwyci! Rozmarzyłem się… Dziękuję po raz kolejny za Pana robotę i czekam na ciąg dalszy. Coś się w świecie zaczęło ruszać, a to w Wielkiej Brytanii aferkę WhatsApp’ową zrobili, a to na Tajlandii król się wnerwił po poszczepiennym zgonie 42 letniej księżniczki, no w sumie dobre i to. Myślę, ze ubezpieczają się, rozpisują scenariusze na okoliczność, w którą stronę społeczna świadomość się rozwinie. Niestety ta świadomość jest sterowana, albo raczej nakierowywana i sprawdza się, czy temat zaskoczył czy nie. Procesy sądowe, stosy i plutony egzekucyjne (w przenośni oczywiście) byłyby wielu karierowiczom na rękę. Ci ze świecznika by runęli, ci gotowi by ludzkość poprowadzić ku (kolejnej) świetlanej przyszłości mogliby zająć należne im przecież kierownicze stanowiska. Aż do następnej „ruchawki”. A kto umarł to umarł….