13.04. Najważniejsze wybory, ale nie te, co myślicie
13 kwietnia, dzień 1137.
Wpis nr 1126
zakażeń/zgonów
1090/21
Zapraszam do wsparcia mego bloga
Wersja audio
Wybory, wybory… Co to się będzie działo jak już teraz, na wyborczym przednówku, latają krzesła i postulaty, licytuje się rozdawnictwo, wszystko w zabiegach o rękę, później odstawianego, suwerena. Nie wiem czy Najjaśniejsza to wytrzyma, widać Bóg nad nami czuwa, ale postaw zielonego sukna nie jest zasobem nieskończonym w wyrywaniu go sobie w ramach wojny polsko-polskiej.
Idą kolejne „najważniejsze wybory w III RP”, co wskazuje, że u nas życie polityczne, dodajmy – na poziomie pantofelka – trwa w najlepsze, dryfujemy w permanentym kryzysie, walcząc co cztery lata o wszystko. Potem się to jakoś ubija w którąś ze stron, polityka jest samozaspokojona, naród – samosfrustrowany.
Co tam się może wydarzyć, to się wydarzy – łącznie z powtórką wyborczą -, ale jedno jest prawie pewne – kontynuacja kursu unijnego. No, chyba, że niepomijalnym koalicjantem PiS-u stanie się Konfederacja i da Kaczyńskiemu, liść figowy do postawienia się Unii, jeśli w ogóle będzie taka wola jego. Wszystkie inne scenariusze wychodzą na co najmniej kontynuowanie obecnej polityki proeuropejskiej. Buńczuczna polityka deklaracyjna PiS-u na użytek wewnętrzny, nawet jawny romans z USA, nie powstrzymały tej formacji od wzorcowej wręcz uległości wobec Unii. Nie widzę przyczyn, by jeśli by rządził dalej PiS, żeby ta polityka nie miała być kontynuowana.
Z drugiej strony szeroka opozycja jest w ogóle za integracją Polski w projekt Unii jako jednego państwa, pod kuratelą rzecz jasna niemiecką. Będzie więc, jeśli to w ogóle jeszcze możliwe, jeszcze bardziej. Unia sypnie złotkiem zaraz po wyborach, jeśli te wygra opozycja. Ma być widać, że warto było. Potem to już jazda po równi pochyłej w kierunku kompletnej utraty suwerenności. Ale, jako rzekłem, wszystkie kwity w tej sprawie podpisał już PiS i niewiele pozostało, by zaostrzyć jeszcze tę agendę. W sumie dla Polski, w kwestii europejskiej, po tych wyborach może się niewiele zmienić. A z tego punktu widzenia wybory w Polsce nie są wcale najważniejsze.
Co najmniej równie ważne będą wybory do europarlamentu. Dlaczego? Ano dlatego, że to tam powstaje gros polskiego prawa, takeśmy się urządzili. Ale gdzie, żeby tam prawa – Parlament Europejski (PE) nie ma nic – tu usiądźcie nieświadomi, bo zemdlejecie – do inicjatyw ustawodawczych. Te ma – na wyłączność – Komisja Europejska. Aha – i to nie jest tak, że KE przedstawia PE przedłożenia, a te przejdą, albo nie. Nie – KE rządzi dekretami, które otrzymują kształt dyrektyw, do wykonania przez kraje członkowskie. Jest więc gorzej niż w normalnym parlamencie, który ściema PE tylko nieudolnie próbuje naśladować. Normalnie, to jest rząd, powoływany przez większość, parlament ma – nawet „ważniejsze” – prawo do inicjatywy legislacyjnych, rząd też, co jest nie dość dobrze widziane. Projekty ustaw i konkretni ministrowie mogą być uwaleni przez sejm, łącznie z tymi rządowymi. W Brukseli wszystko naabarot. Rządzi Komisja, PE może sobie pobiadolić, jak już ją wybierze.
Skoro więc w Brukseli rządzi Komisja Europejska i jej komisarze, to popatrzcie jak wybiera się KE. Tę proponuje Rada Europejska, czyli konwektykl rządów wszystkich państw. Targi trwają długo, bo trzeba wybrać kogoś przychylnego Niemcom, ale i zaakceptować jego proponowany skład Komisji, w której każdy kraj ma dostać jednego wicekomisarza, a więc trzeba się napocić nad mnożeniem tek. Sonduje się w permutacjach możliwości zgody poszczególnych państw i parlament otrzymuje konsensus – przewodniczącego KE do akceptacji. Ale chodzi tu o akceptację jego osobiście i jego pomysłu na swoją komisję, bez możliwości grzebania w składzie. Jest zero-jedynkowo. Można co prawda posłuchać kandydatów na przesłuchaniach, ale widać po paru przypadkach blamażu takich wydarzń, że nie ma to większego wpływu na akceptację w całości. Jak Rada Europejska klepnie, to już w Parlamencie Europejskim idzie, bo – zazwyczaj – składy frakcji partyjnych w PE jakoś tam odzwierciedlają strukturę rządów w danych krajach i jak te wspólnie klepną kandydaturę u siebie, to już później idzie jak po maśle.
Po co ja to piszę? Ano – po pierwsze, by pokazać, że to może w 2024 roku zdecyduje się nasz los, i losy nasze w, tu chciałem napisać zwykły błąd, że w Europie, ale chodzi tylko o Unię Europejską. To nie kontynent, tylko organizacja taka, a te mają to do siebie, że powstają i znikają, czego akurat Europie nie życzę. Ale – wracam do tego, by pokazać jak w 2024 roku można zawrócić i Polskę, i Europę znad przepaści. Trzeba tylko dobrze wystartować w wyborach europejskich za dwa lata, czasu dość. Zdobyć odpowiednią frakcję i – uwaga, tu koniecznie! – namówić zdegustowanych Unią z innych krajów do tego samego. I… w przyszłym Europarlamencie odwalać tak długo kandydatów Rady Europejskiej na komisarza, aż im się znudzi i dadzą kogoś sensownego, kto zatrzyma ten europejski poślizg. Wtedy udałoby się nam zawrócić znad przepaści zielonego szaleństwa europejski wóz, zaprzęgnięty w rozhukane kuce klimatyzmu.
Skończyłoby się już nachalnie ewidentne i nieskrywane używanie instytucji unijnych do wywierania presji na kraje, które nie idą wedle niemieckiej marszruty. Nie byłoby też okazji do wewnętrznego łże-pretekstu: „wiemy, że to durne, ale Unia, panie, kazała.” Jak tam będzie u nas po wyborach, tak będzie, ale jak nie zagwarantujemy sobie w Brukseli jakiejś minimalnej sterowności, to nasze lokalne rozkłady nic tu nie pomogą.
Na razie jesteśmy zaszyci z trupem. Ba – fastrygujemy sobie jeszcze brzegi, dokładamy kolejne warstwy, co nam tylko utrudni ratunkowe wypłynięcie na powierzchnię. Wiem, Polacy są za pozostaniem w Unii, ale jeszcze nie wiedzą, że to za tę chęć coraz bardziej płacą. Władza im tego nie powie, bo się na to zgodziła, opozycja też nie, bo chce dołożyć jeszcze więcej. Jeszcze jak zaraz my przejdziemy na płatnika netto, to wszyscy zobaczymy oczywistość od lat – że to my dopłacamy do interesu, choć nam w oczach roi się od kółek z gwiazdek, co to niby zbudowały nam most. Ja jestem za tym, żeby się z tego worka wyrwać na powierzchnię, bo jak się zrobi dziura, to inni zobaczą, że można wypłynąć z dna ku światłu. I zobaczymy kto wypłynie.
Na razie, moim zdaniem, trzeba zapewnić już sobie drugie, europarlamentarne krycie, bo z tym jednym, krajowym, to możemy zatoczyć wielkie koło i wrócić w to samo miejsce. O lata do tyłu z rozwojem, o wieki mniej mądrzy, o fortuny bardziej biedni.
Napisał Jerzy Karwelis
Wszystkie wpisy na moim blogu „Dziennik zarazy”.
26 kwietnia 1985 roku ZSRR i jego kraje satelickie przedłużyły w Wawie istnienie Układu Warszawskiego o 20 lat, z możliwoscią dołożenia jeszcze 10 lat. Wystąpienie z UW było dla demoludów niemożliwe. ZSRR by nie pozwolił.
Tymczasem w 1991 r., po zaledwie 6 latach, Układ Warszawski przestał istnieć, bo… ZSRR szlag trafił.
ZSREuropejskich też szlag trafi. Już tę Mumię trafia, tylko mało kto to na razie widzi.
A wystarczy popatrzeć, jak Chiny przyjmują Macrona (Francja, nie ZSRE) i Scholza (Niemcy, nie ZSRE). A jak przyjęły szefową ZSRE czyli vd Leyen (jak niechcianego łachmytę).
Wystarczy popatrzeć na zaostrzanie się walki klasowej (znaczy klimatycznej na rzecz Niemiec) w ZSRE. ZSRR też tak działał pod koniec lat 80. XX wieku.
I gdzie teraz jest ZSRR?
A przecież…
…ZSRE już dziś NIE MA prawie żadnych wspólnych interesów ważniejszych niż większość indywidualnych interesów jego części składowych.
I ta lawina odśrodkowych wektorów wewnątrz ZSRE dopiero rusza, dopiero nabiera dynamiki. Napędzana przez kolejne ideolodebilizmy antydemokratycznie powoływanych przez rządy Niemc i Francji zielonych komisarzy ZSRE. Mających resztę Mumii brać coraz ostrzej za mordy i wysysać z aktywów na rzecz Niemiec i Francji .
Owszem, to będzie się kręcić. Ale tylko do chwili, gdy pierwszy zwykły mieszkaniec unijnych peryferii nie wyjdzie na ulicę i nie krzyknie, że ten król nie dość, że nagi, to jeszcze bandzior i oszust.
A wyjdzie. I w tym tempie za 6 lat będzie po ptokach. Znaczy po Mumii/ZSRE.
Trochę mi te optymistyczne rady, jak demokratycznymi metodami poradzić sobie z totalistami przypominają uwagi zwykłych Amerykanów o życiu w stalinowskiej czy nawet „hitlerowskiej” Polsce (bo takimi skrótami myślowymi też nieraz operują i nie są to chyba skrajnie rzadkie przypadki, niestety): „To trzeba było sobie wybrać inny rząd”. Względnie „ale rząd w Warszawie musiał przecież wyrazić zgodę na holocaust i obozy zagłady” (ponoć autentyczne zdanie jakiejś amerykańskiej pani profesor, przedstawicielki tamtejszych elit było nie było, miejmy nadzieję, że przynajmniej nie od historii).
Z totalistami (nawet pragnącymi zachować pozory demokracji, jak komuniści) nie wygramy metodami demokratycznymi (nie pokonamy ich własną bronią). Przynajmniej dopóki oni ustalają zasady demokracji (ewentualnie „liczą głosy”, jak mówił Stalin). To oni będą zarządzać głosowanie tak długo, dopóki nie wyjdzie na ich – wielokrotnie przećwiczone, także w UE. Każdy inny wynik, kiedy nie uda się go już „poprawić” w jakikolwiek sposób, będzie „zamachem na demokrację”.
Są na tym świecie gry, w których każde kolejne rozdanie jest naprawdę „najważniejsze w historii”. Rosyjska (nomen omen) ruletka chociażby. Czy dowolna gra (ruletka, poker, zresztą szachy też mogą być) w której wykładamy na stół wszystkie nasze zasoby. Histeryczne okrzyki polityków o „najważniejszych wyborach” stają się powoli coraz prawdziwsze. Jak dotąd porażki nie przynosiły ostatecznej zagłady przegranym (chociaż pomniejsi – i za każdym rozdaniem coraz więksi – naprawdę gdzieś znikali), ale straty były coraz dotkliwsze. Nie wiadomo kiedy naprawdę nie podniesiemy się już (my albo – daj Boże – „oni”, kimkolwiek wtedy będą, w kolejnej mutacji) po kolejnej klęsce. Może to naprawdę tym razem…
A czasy i okolice robią się coraz bardziej niespokojne. Błędy coraz droższe, pole manewru mniejsze (oby nie ujemne, jak we Wrześniu czy Powstaniu) itd.
Różnica między Platformą a PiSem jest taka, że PiS przynajmniej oficjalnie przeciwstawia się szaleństwom Unii (dającym się czasami wytłumaczyć racjonalnie jedynie „cichym” neokolonializmem, odwiecznym hamowaniem potencjału Europy Centralnej przez Zachodnią – solidarnie ze Wschodnią zresztą – aby nie zdołała urosnąć do potęgi pozwalającej zająć należne jej miejsce na geopolitycznej mapie – bo w geopolityce od wieków chodzi o to samo, a kto nie chce znać historii ten jest skazany na jej powtarzanie, jak mówi stare powiedzenie). I PiS wydaje się rzeczywiście tego chcieć (wiernopoddańcze zapewnienia o niewychodzeniu z UE wynikają jak się wydaje z szantażowania histerią PO o „wyprowadzaniu z Unii”, wykorzystującą ciągle jeszcze trwające zapatrzenie Polaków w Zachód jako „krainę wiecznej szczęśliwości”, do której w końcu dotarliśmy). Przynajmniej za wyjątkiem Morawieckiego, który zdołał uzależnić od siebie PiS, jako finansowy magik, a sam jest wielką enigmą. Nie wiadomo, czy podpisuje wszystkie kwity jakie mu Unia podsunie, bo go szantażują jakimiś popandemicznymi kwitami (np. to, co przedstawiano w momencie podpisywania jako wyższą – może nawet jednocześnie bardzo korzystną dla podpisujących do kompletu bata i marchewki – konieczność w czasie pożaru, okazało się cyrografem czy kopromitującymi dokumentami), czy przykładowo od początku wpuszczono syna patriotycznego opozycjonisty do finansowego „towarzystwa (troskliwie przechowując papiery TW z archiwów STASI – komplementarność marchewki i bata!), aby w odpowiednim momencie go np. PiSowi podsunąć jako bezalternatywną finansową tratwę. Mając psychologicznie rozpracowane mechanizmy słabości Prezesa do ufania różnym – niekoniecznie tego godnym – ludziom (nie byliby pierwsi).
Zresztą może nawet nie trzeba się tu doszukiwać żadnych brudnych kwitów, „gra z Polakami jest jak z dziećmi w przedszkolu” cytując wkładającą te słowa w usta rosyjskiego dyplomaty w Warszawie piosenkę Jacka Kaczmarskiego. Polaków w kółko łapie się na ten sam chwyt – na honor i uczciwość – podpisując jedno, obiecuje się na gębę, na „dżentelmeńskie słowo honoru” co innego (i natychmiast to łamiąc). Tak było z „Fit for 55”, tak było podobno z Niceą (jak się wczytać w wywiady z Kaczyńskim – ale to „wiedza tajemna” dla tych, którym osiem gwiazdek nie wystarcza za całą analizę polityczną), tak było z akcesją do Unii, gdzie niepisana umowa zapewniała nam wolny dostęp do rynku usług – np. firmy transportowe, „kierowcy TIR-ów” – w zamian za wpuszczenie kapitału na nasz rynek, pozwolenie na swobodny wykup naszej gospodarki). Czasami zastanawiam się jakie zakończenie II Wojny obiecywano w poufnych rozmowach polityków generałowi Sikorskiemu,,, ale tego się nie dowiemy, bo wtedy jeszcze honor(?) nakazywał usunąć świadków (tylko potem otwarcie archiwów IIWŚ trzeba wiecznie odraczać „na świętego Nigdy”, jak wówczas mawiano…).
Wnioski:
1.) Krótko mówiąc – z pomocą Morawieckiego, czy bez, ale w kółko nas rolują tym samym numerem. Kiedy się w końcu nauczymy, że to nie jest już świat zasad i rycerskiego honoru, dzięki którym wzrosła do potęgi i trwała nasza cywilizacja?
2.) PiS przynajmniej próbuje trzymać się na dystans od unijnych szaleństw, Platforma widzi polską(?), a przynajmniej swoją (swojego ścisłego kierownictwa) rację stanu w „trzymaniu się głównego nurtu polityki europejskiej”, potakiwaniu Niemcom, nawet kiedy mniej lub bardziej jawnie usiłują nas zniszczyć, wzywaniu ich, aby mocniej chwycili za ster i wędzidło całej Europy. Co prędzej czy później zakończy się „ostatecznym rozwiązaniem kwestii polskiej” w takiej czy innej formie. Niekoniecznie własnymi rękami. Bo to może być np. patrzenie w inną stronę, kiedy ruscy będą spuszczali atomówki na doprowadzone wspólnym wysiłkiem do tego stanu „państwo z kartonu”. Bo Europa Środkowa od wieków jest największym wspólnym problemem Rosji oraz Niemiec i tego żadne unie, traktaty czy pakty nie zmienią.
3.) Nigdy nie wiemy które nasze wybory (dosłownie i w przenośni) są ostateczne i decydujące. To się okazuje na ogół po fakcie, kiedy jest już za późno na jakąkolwiek korektę. Nie dajmy się uśpić głośnymi okrzykami polityków, czasami niechcący mogą mieć rację.
Jedyny problem jaki mamy jako Europa Środkowa to fakt, że zarówno Wschód jak i Zachód (od XIw zapatrzony w Bizancjum a obecnie Państwo Środka – w obu przypadkach Wschód) żąda on nas żelaznej dyscypliny, widząc 90-99% procent ludności świata jako wiecznych żołnierzy, jeśli nie zwyczajnie niewolników. Jest to niezwykle prymitywny punkt widzenia adekwatny dla co najwyżej późnego bronzu, ale mniejsza o to. Istotne jest to, że m.in. taki Morawiecki (którego Kaczyńskiemu zarekomendował L. Fogelman, związany nie tyle z UE co z technokratycznymi środowiskami czerpiącymi dochody ze zautomatyzowanego a więc wymagającego wymuszonej przez drobiazgowe regulacje przewidywalności zarządzania aktywami) postrzega siebie jako należącego do tych 1-10% procent.
Suwerenne państwa na świecie można policzyć na palcach rąk, może nawet jednej ręki. Polacy nie chcą wychodzenia z UE. Dlaczego? Bo ZNAJĄ polską władzę. Tacy Brytyjczycy wyszli i zaczęli się rządzić. Właśnie uchwalili prawo zakazujące modlitwy w promieniu 150 metrów od klinik aborcyjnych. Tak wygląda suwerenność. Acha – poprawkę dopuszczającą modlitwę po cichu parlament brytyjski, już nie związany przez UE, odrzucił.
Rzecz nie we wchodzeniu czy wychodzeniu, tylko w tym, co tam się robi. Np. nasz przedstawiciel w UE pan Kuźmiuk doktor, codziennie niemal zajmuje się pisaniem notek na dwa tematy, jaki Tusk jest zły i jak wspaniale jest z naszą gospodarką. Jedynym, który ma odwagę coś na arenie powiedzieć jest Orban, ale Węgry przędą cienko ekonomicznie, choć może nieco lepiej niż my.
Więc generalnie wypadałoby działać TAM, przekonywać TAM, wypowiadać się TAM, nie ustępować TAM. A mamy wypowiadanie się TU, ustępowanie TAM, działanie TU, przekonywanie TU. I zawoalowane postulaty, żeby wyjść z UE, to będzie nam dobrze. Z naszymi politykami. Niezłe… Znaczy… Bo ja wiem….
pozostaje powtórzyć …
Partii rządzącej III RP (aktualnie PIS) udała się rzecz bez precedensu. Większość moich rodaków została skutecznie uodporniona na wszelkie przejawy zła, hańby i zdrady i nie jest ich w stanie poruszyć żaden, choćby najbardziej spektakularny objaw patologii.
Zdolność percepcji Polaków trafnie zdefiniował onegdaj Orwell w tym znanym cytacie:
„Zwierzęta w ogrodzie patrzyły to na PIS , to na PO, potem znów na PIS i na PO, ale nikt już nie mógł się połapać, kto jest kim.”
Ale „zwycięstwo” rządzących sięga dalej, bo za moralną immunizacją społeczeństwa podąża całkowita obojętność na sprawy polskie, na stan bezpieczeństwa naszego kraju, na kwestie dotyczące przyszłości naszych rodzin i Ojczyzny.
Obojętność mająca różne oblicza – od kompletnego otępienia i poczucia beznadziei, po udawany sarkazm i teatralny cynizm.
„Sukces” partii rządzącej jest w pełni zasłużony. Przez siedem lat infekowano moich rodaków taką dawką propagandowej trucizny i zakażano taką ilością aktów zaprzaństwa, łajdactwa i głupoty, że, nie tylko rozumienie dobra i zła uległo zatarciu, a przyzwolenie na zło przerosło wszelkie granice, lecz odrzucono rzecz tak elementarną, jak instynkt samozachowawczy.
Gdyby w IIIRP kiedykolwiek przeprowadzono rzetelne badanie opinii publicznej, jestem przekonany, że zdecydowana większość respondentów określiłaby obecną sytuację jako „beznadziejną” i orzekła, że „nic nie da się zrobić”.
Ten główny, realny „sukces” partii J. Kaczyńskiego, został osiągnięty świadomie i z premedytacją.
Przed wieloma laty napisałem – „Narodu nie zabija się pałką ani karabinem. Nie zamyka w więzieniu i nie stawia pod ścianą.
Narzędziem zabójstwa jest zawsze kłamstwo – powolna, skuteczna trucizna, sączona z pokolenia w pokolenie.”
https://bezdekretu.blogspot.com/2022/08/ruch-12-maja.html
W 1978 roku też tak wszyscy myśleli o kondycji Polaków. I w 1788. I w 1660. I w 1901. I jeszcze parę razy w historii Polski. Która nie jest procesem liczonym przez polityków. Czyli w perspektywie jednej najwyżej kadencji.
Goethe bodajże powiedział kiedyś: zużyte kształty rozpadają się. Nasz z kolei poeta: „daremne żale, próżny trud, bezsilne złorzeczenia. Przeżytych kształtów żaden cud nie wróci do istnienia!”.
Obecna POPiSowa, zglajszachtowana przez Mumię rękoma rodzimych zdrajców i chciwych podłych sqsynków Polska to już „kształt przeżyty”.
Upadły. Uchodzący w przeszłość jak topielec z łańcuchem na nogach – w głebinę.
Zostaliśmy po tej umarłej starej i przeżutej Polsce tylko my – mrówki w rozwalonym mrowisku.
I mamy już, jak zawsze w Historii, TYLKO jeden wybór: dać się pokornie do reszty zeżreć drapieżnikom, albo…. Także jak zwykle w Historii stać się dla nich z jednej strony- ciężkim i narastającym utrapieniem, wiecznym REALNYM zagrożeniem biologicznym dla ich największych polakożerców, czyli postrachem który pchany odwiecznym, a obecnie stłamszonym przez nas samych w sobie imperatywem wolności ZAWSZE przeżyje KAŻDE zaborcze imperium, czy z drugiej strony – jak w dawnej Wielkopolsce – konsekwentnym nieustępliwym, dominującym z czasem, podmiotem realnych działań narodowych. Wykształcającym OD NOWA adekwatną społeczną, gospodarczą i polityczną POLSKĄ i NASZĄ WŁASNĄ odpowiedź na nowe wyzwania w zupełnie nowych czasach oraz warunkach i na absolutnie nową przyszłość.
I jestem przekonany, że czas na taką polską aktywną pracę narodową i społeczną ZNÓW nadchodzi. I to szybko.
Rozwiązań służących nam Polakom, w Polsce za ileś tam lat czy dekad znów odrodzonej z dzisiejszych demograficznych, społecznych i politycznych, a wkrótce i gospodarczych popiołów,( popiołów nieodwołalnie upadłej IV RP, popiołów NIE DO UNIKNIĘCIA JUŻ, bo wektory upadku tej starej Polski są jednoznaczne!), nikt obcy i wrogi nam Polakom i naszej Polsce, w przyszłosci odrodzonej, nie da! Nie da ani ZSRE/Unia Europejska – bo sama zdycha pożerana przez narosły na niej rak niemieckiego szowinizmu wespół z francuskim egoizmem, ani nie da tym bardziej rosyjski burłacko mafijny panświnizm, ani tym bardziej chiński azjatycki kolektywistyczno-totalitarny nacjonalizm.
Tylko MY SAMI możemy to zrobić. Własnymi rozumami i rękoma, bez tego dzisiejszego POPiSowego skamlenia u obcych okupantów. Inaczej faktycznie utoniemy.
Jak to zrobić? Jak zwykle myśląc (choćby bolało), kształcąc siebie i nasze dzieci, pracując, hodując żmudnie nowe POLSKIE elity i tylko nam właściwe i przydatne rozwiązania, w tym ustrojowe, budując kapitał społeczny i narodowy, powszechnie zgadzając się, że zdrajców służącym obcym okupantom za obcy żołd się po prostu tępi i eliminuje z życia społecznego Wspólnoty.
A dopiero na koniec – kiedy imperia zaborcze same wezmą się znowu za łby – walką wykorzystać nową koniunkturę. I znów po dekadach upadku, wybić się na PEŁNĄ niepodległość i suwerenność.
Niestety, tak to widzę.
Bo nawet jeśli nowe światowe rozdanie i qui pro quo nastąpi już wkrótce (a wiele na to wskazuje), bez wcześniejszego szybkiego i konsekwentnego odrobienia przez Polaków powyższych lekcji i tak nie będziemy zdolni go wykorzystać i tak nie zatrzymamy upadku Polski.
Bo ten upadek zaczął się W NAS, i tylko w nas samych musi być najpierw pokonany.