21.05. Mój grecki pogrzeb, czyli kto kogo prowadzi…
21 maja, dzień 1175.
Wpis nr 1164
zakażeń/zgonów
19/0
Zapraszam do wsparcia mego bloga
Wersja audio
Dziś wracam do mojej ulubionej Grecji. Odbyły się tam wybory parlamentarne. Grecki węzeł jest nierozwiązywalny, coś tak jak w Polsce, tylko na trochę inny sposób. Wczoraj wygrała Nowa Demokracja, coś tak jak PiS, uważana za ostatni ratunek przeciwstawienia się lewactwu. Bo po tamtej stronie, oprócz kilku procent konserwatystów, to wszystko świeci się na czerwono. Nowy-stary zwycięzca wygrał, ale nie ma większości i będzie musiał dobierać. Po drugiej stronie walka różnych odcieni czerwieni na zasadzie „wszyscy przeciwko zwycięzcy”, czyli… tak jak w Polsce. Ale nie po analogie polskie zatrąciłem o ten temat.
Chodzi rzecz jasna o kowid, bo ja tutaj stale o tym. Nowa Demokracja w trakcie pandemii okazała się ostro zamordystyczna jeśli chodzi o obostrzenia, czego symbolem był zakaz kąpieli w morzu, co się na polski wykłada jak zakaz wstępu do lasu. Rzecz jasna lud kąpielowy w bezkresnych plażach greckich wysp zakażałby się strasznie, a tak to się ocaliło kilku potomków Achillesa. Tam, tak jak w Polsce, to była pokazucha, ot tak, żeby lud wiedział, że wirus jest na serio, zaś państwo nie uchyla się od ostentacyjnej surowości.
To przywodzi na myśl rozważania nad politycznymi konsekwencjami pandemii. Mijają już trzy lata z okładem, prawie w każdym kraju zdarzyły się już wybory na pośredników między wolą suwerena a ich realizacją, zaś nikt nie zapłacił politycznie za harce władz w tym czasie. To olbrzymi fenomen, nad którego przyczynami warto się zastanowić, bo rezultaty takiej refleksji mogą się przydać i do diagnozy stanu obecnego i prognoz.
A więc po pierwsze – władza. Ta okazała się być łasa na pokusy powiększenia swego zakresu, aż do poziomu autorytaryzmu. I to – uwaga – bez względu na partyjne kolory. Czy to prawica, czy to lewica, wszędzie (z małym wyjątkiem, o którym później) jak przyszło do kowida, to wszyscy się tylko prześcigali jak tu podomykać i pozakazywać. Naszym to się nawet tak spodobało, że z pandemią pojedziemy dwa miesiące dłużej, niż reszta świata. Spodobało się. A czemu? Ano temu, że władza jako taka deprawuje, zaś władza powiększona deprawuje w sposób jeszcze większy. I nie chce się wyjść z tego, jak niedźwiedziowi z beczki miodu. Fakt, że nie ma większych różnic politycznych w chęci władzy do autorytarności i zamordyzmu wskazuje, że cała ta zabawa w partyjne kolory to raczej igrzyska dla maluczkich, skoro, jak już dana ekipa dorwie się do władzy, to postępuje prawie zawsze tak samo. Podziały polityczne w globalizującym się świecie nie idą już wzdłuż szwów politycznych sympatii, ale podziału o wiele bardziej prostego: my (lud rządzony) i oni (oligarchia władzy). Ale w tym wypadku też władza mogłaby dostać, wtedy już od razu czerwoną, kartkę za takie faule, bo te dotyczyłyby całości społeczeństwa, w dodatku widzącego władzę jako całość. Czyli groziłby antysystemowy bunt. Czemu się tak nie dzieje?
Są na to co najmniej dwie odpowiedzi. Jedna jest prosta – że suweren już jest tak ogłupiały, ma tak nie merytoryczne i emocjonalne kryteria wyboru swych przedstawicieli, że można z nim zrobić wszystko. Że będzie wybierał swych ciemiężców, bo nie rozumie zależności, którym jest poddany, kołysany do snu fałszywą piosenką o plemiennych starciach dobra ze złem. To możliwa odpowiedź, ale nie jedyna. Jest chyba zbyt prostacka. Myślę, że należy uwzględnić jeszcze jeden aspekt powodu, dla którego żadna władza nie zapłaciła za pandemiczne szaleństwo. Chodzi o to, że, jak mi się wydaje, suweren czuje się podskórnie biernym wspólnikiem poczynań władzy z tych czasów. Bo się na nie godził, ba – akceptował je, posuwając się nawet do „samoobsługi” wymuszania na innych obostrzeń. A więc mamy do czynienia z pewną zależnością, która oddala od jakichkolwiek rachunków, podsumowań, bo te mogą być przykre. A to rodzi kolejny etap, który pozwala uniknąć psychicznych dylematów: chodzi o internalizację. Rzeczy zewnętrzne, nawet wymuszane i nieakceptowane, w obliczu ciągłej i umiejętnej propagandy zaczyna się nie tylko akceptować, ale przyjmować jako swoje. Takie, do których się samemu doszło. A wtedy człowiek przywiązuje się do tych pozornie własnych przemyśleń i decyzji, jak do swoich. I przenosi to na władze, łącznie z tego politycznymi konsekwencjami. I głosuje na swoich ciemiężców.
Oczywiście nie widzi ich jako takich, bo inaczej miałby konflikt poznawczy, ale i etyczny, bo kto lubi głosować na swoich ciemiężców? Pomaga w tym proces, który już jest zauważalny. Dajmy już spokój z tym kowidem: było, minęło. Ileż można? Ot, trochę tam przesadziła władzuchna, ale dla naszego dobra. My też. Trochę ludzi padło, ale na strasznego wirusa, groby porosła trawa. Po co do tego wracać? Zwłaszcza, że za granicą huczy wojna i może trochę ciszej nad tymi trumnami. I taka postawa prowadzi do tego, że NIGDZIE reakcja władz wobec kowida nie stała się tematem rozliczeń w kampaniach wyborczych.
Miało być o wyjątkach. No, były takie. To kraje skandynawskie. Z jednym zastrzeżeniem – do czasu akcji szczepiennej. Bo w szczepionki tam weszli jak wszędzie – skok na główkę do basenu, z nadzieją w locie, że jest w nim woda. Do czasu szczepionek, szczególnie w Szwecji, postawa była zgoła inna. Ostatnio w jednej z dyskusji, w której uczestniczyłem na mój argument w tym względzie odpowiedziano mi, że tam to inna struktura społeczna i kultura polityczna. A więc okazało się, że Szwedzi nie zwariowali, bo inaczej sobie życie poukładali. Ale te dwie skrajnie różne postawy – walka z kowidem do końca jego lub nas, albo nabieranie odporności stadnej – zostały politycznie podjęte na podstawie jednej i tej samej nauki. To jak to jest? Nauka jedna, obiektywna i dwie skrajnie różne strategie podjęte na jej podstawie? Niemożliwe. A tu okazało się, że Szwecja miała rację, ale dziś o tym nie usłyszymy. Będzie tylko o tym, że nikt nie wiedział co robić (procedury były), wirus był nieznany (był znany od kilkudziesięciu lat) i wszyscyśmy spanikowali. Takie to żałosne tłumaczenia zostawia nam władza polityczna pod każdą szerokością geograficzną.
A więc rozliczeń nie będzie. Ot, może tak jak gdzieś w nowej wersji „Wesela”, kiedyś po pijaku ktoś wspomni: „mego dziada w worku wzięli – myśmy wszystko zapomnieli”…
Napisał Jerzy Karwelis
Wszystkie wpisy na moim blogu „Dziennik zarazy”.
Dla ścisłości: „Mego dziadka piłą rżnęli – myśmy wszystko zapomnieli”. Cytat jak ulał pasujący do zarządzonej przez umiłowanych przywódców miłości do kraju Stepana B.
I tak i nie. Pan młody w Weselu Wyspiańskiego mówi o przebaczeniu, zapomnieniu winy winowajcom przez potomków ofiar Rzezi Galicyjskiej. Zbrodni niezapomnianej, potępionej, ale ostatecznie wybaczonej. A to, co robią nasi umiłowani przywódcy wobec potomków ofiar bandytów z Ukrainy to lekceważenie, ignorancja, głupota i zaprzaństwo. Dlatego tak łatwo uwierzyć w plotki, że wielu z nich ma tamtejsze korzenie, że są potomkami ludzi wspierających UPA przesiedlonych w ramach Akcji Wisła.
I tak, i nie. Ja tylko wskazałem na aktualność cytatu. A wybaczać może tylko ofiara i to nie na rozkaz czy na zamówienie. Mego dziadka może nie piłą a w inny bestialski sposób zamordowano na tydzień przed wyzwoleniem i jakoś nie miałem nigdy zawahania czy mam „ostatecznie wybaczyć”, bo z tamtej strony nie było uczynionego żadnego kroku dla pojednania, a wymaganych jest chyba pięć…
To była zdaje się celowa parafraza a propos worków czarnych na suwak zamykanych.
Ciekawe. PIS jako prawica. Dobre sobie. Przecież PIS to lewactwo skrajne: polityczne, społeczne, gospodarcze i ekonomiczne. Więc u nas jak wygra PIS, to jest ona konserwą tylko obyczajowo-religijną . Reszta to lewactwo pełną gębą. Więc Nowa Demokracja ma tyle wspólnego z PISem co pies z ogórkiem.
Ściślej mówiąc, PiS to narodowi socjalisci.
Narodowi w formie, socjalistyczni w tresci.
Dla tubylców. Bo dla swych globalistycznych zleceniodawców po prostu służący.