1.09. Kultura w czasach zarazy

0

1 września, dzień 182.

Wpis nr 171

zakażeń/zgonów/ozdrowień

67.922/2.058/47.030

W ostatni weekend miałem wyjazd kulturalny. W końskim plenerze spotykało się grono ludzi ze świata kultury i okolic, paczka, która się już trochę znała, o różnych specjalnościach i formacie, ale otwarta na poznanie nowych ludzi. Taki kulturalny networking. Po indywidualnych biesiadach mieliśmy końcową „odprawę” integracyjną, kiedy każdy coś publicznie powiedział o sobie, zaś jeden z moderatorów wypowiedział sąd ogólny, że według niego, idzie czas na kulturę, bo jako społeczeństwo dokonaliśmy pierwszej podstawowej kumulacji kapitału i teraz pora na rzeczy wyższe, a cóż wtedy, jeśli nie kultura. Ponieważ już kończyliśmy, to podszedłem do niego na solo i powiedziałem, że nie zgadzam się z jego tezą, ale zbyt długo by to tłumaczyć, więc kiedyś o tym napiszę w swoim „Dzienniku” i tam go odesłałem ze swoją argumentacją.

Otóż ja uważam, że jest inaczej i to bez względu na poziom kumulacji ka[itału. To znaczy kultura będzie się rozwijała, ale wolniej, a nawet popadnie moim zdaniem w regres. Dawno już o tym myślałem i po(?)kowidowe czasy mnie tylko w tym utwierdzają.

Przeczytałem kiedyś artykuł mojego chrześniaka (tak, mam chrześniaka rok ode mnie młodszego!) doktora socjologii, zajmującego się kulturą. Igor Pietraszewski w swoim artykule „Artyści i władza w polu (dotowanej) kultury miejskiej” pomieszczonym w zbiorze „Uczestnicy, konsumenci, mieszkańcy” wysunął bardzo ciekawy ciąg spostrzeżeń (tez?). Zauważył on bowiem, że w dzisiejszych czasach kultura, która (w większości) nie może na siebie zarobić powoduje proceder, w którym o jej kierunkach rozwoju decydują dysponenci publicznych pieniędzy, korygując swymi administracyjnymi decyzjami wyroki rynku. „Klasa kreatywna”, jaką tworzą artyści musi w większości korzystać z dodatkowych źródeł finansowania, a te – w obecnej fazie, kiedy również kultura staje się sprawą polityczną – są w dużej części w rękach polityków. W ten sposób dokonuje się konwersja kapitału artystycznego w kapitał… polityczny.

Obecnie decydent polityczny spełnia rolę władcy oświeconego, a właściwie niegdysiejszego mecenasa. Z tą różnicą, że niegdyś mecenasi kultury sponsorowali ją za swoje pieniądze. Ich perspektywa była dłuższa i motywacje inne – chcieli chwały swego rodu rozciągniętej na lata, pozostawienia po sobie trwałego śladu swego istnienia wspierając artystów i (chciałoby się powiedzieć „po dzisiejszemu”) projekty z perspektywą na pokolenia. W związku z tym pozostawiali artystom większą autonomię. Dziś nasz „mecenas za publiczne pieniądze” ma inną perspektywę, której horyzontem jest… kadencja jego władztwa. W związku z tym wspiera on takie projekty kulturalne, które przyniosą mu taktyczne i krótkoterminowe cele, czyli w demokracji – raczej kulturę niską, bo to ta robi „zasięgi demokratyczne”, tak potrzebne do tego by je zdyskontować w politycznym „tu i teraz”. W pierwszych rzędach kultury zasiadają więc najważniejsi widzowie – urzędnicy i politycy, to im kłaniają się na bisach artyści. I wiedzą co robią, bo to najważniejsi ich odbiorcy. Kultura stała się kolejnym narzędziem legitymizacji władzy, a artyści zakładnikiem tego procesu.

Wytworzyła się wręcz „podwarstwa artystyczna”, bardziej celebrytów niż artystów, którzy pracują wyłącznie na swoją rozpoznawalność, w nadziej, że zobaczy ich jakiś decydent i obsadzi lub dołączy do „dzieci kapitana Granta”. Nie ma to nic wspólnego z ich talentami lub ich brakiem, tylko właśnie z rozpoznawalnością, nad którą pracują bardziej niż nad głosem czy własnym emploi. I tacy „artyści” lecą do tego źródła popularności jak ćma do ognia, palą się w płomieniu swych piętnastu minut sławy, a później nadlatują następni. I cały czas coś się dzieje – dla widza jest to niekończący się ciąg pojawiających się i płonących ciem. Karykatura kultury. Danse macabre sztuki.

W związku z tym politycy i ich wątpliwe najczęściej gusta stają się busolą rozwoju kultury. Nie artyści i ich wizje. Mało tego – wizje artystów starają się coraz częściej antycypować te „gusta” i stanowią wewnętrzny drogowskaz poczynań artystów, którzy liczą na to „co pójdzie w urzędzie”. Co prawda sfera polityczna uczyniła swego rodzaju pośredni szczebel w tych decyzjach, ale w Polsce jest on bardzo słaby. Jest mało fundacji i rad ds. kultury, a jeśli już są, to raczej jako forma klientelizmu podwieszonego pod patrona publicznych środków. Istnieje też warstewka producentów „robiących w kulturze”, którzy tłumaczą z artystowskiego na urzędnicze i w ten sposób łączą sztukę z kapitałem. I to oni są również obiektem zabiegów artystów, a także dla urzędników i polityków są wygodną śluzą, dostarczycielem „sprawdzonych” projektów. Stąd też pęd do „festiwalozy”, czyli kultury traktowanej jako eventy prezentujące dokonania kulturalne ułożone według filtrów jakiegoś wyobrażenia „producenta kultury” popartego areopagiem autorytetów z branży, de facto – nominatów układu polityczno-urzędniczego.

W ten sposób sztuka jest coraz bardziej uniezależniona od odbiorcy końcowego, zaś kulturalny coraz bardziej lubi te piosenki, które zna, a zna te, które dostaje. Wszyscy są szczęśliwi oprócz artystów i… sztuki. Bo taka sytuacja implikuje stagnację. Kreatywność w pozyskiwaniu publicznych środków rzadko chodzi w parze z kreatywnością artystyczną. Mamy więc albo znanych artystów z tego, że są znani, albo nieznanych gdzieś po piwnicach, przymierającym głodem.

I moim zdaniem ten układ się jeszcze pogłębi po kowidzie, lub w kowidzie, bo podobno „wirus będzie z nami na dłużej”. W dzisiejszych czasach, jak w trakcie każdej recesji, obywatele obcinają swoje koszty (lub kumulują oszczędności na „jeszcze czarniejszą godzinę”), co skutkuje utrzymaniem wydatków twardych, do których kultura nie należy. I w związku z tym będzie jeszcze mniej pieniędzy u ludzi, czyli jeśli zostaną jakieś środki na kulturę, to jeszcze bardziej w rękach polityczno-urzędniczych. Tak, że proces zaprzęgnięcia ludzi sztuki do realizacji doraźnych celów politycznych jeszcze bardziej może się pogłębić.

Środowisko kulturalne zostało najbardziej chyba pokrzywdzone w wyniku pandemii. To ostatnia branża, która się jeszcze nie otworzyła, a szykowana jest podobno „druga fala”, a więc pieniędzy z publiczności na występach i galeriach będzie jeszcze mniej. Kultura przechodzi powoli w ręce urzędników i dobrze to jej nie wróży. A z tego uzależnienia będzie się podnosić długo. Długo po pandemii.

Jerzy Karwelis

Wszystkie wpisy na moim blogu „Dziennik zarazy”.

About Author

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *