18.09. Hydroksychlorochina, czyli studium przypadku w kierunku modus operandi

7

18 września, dzień 930.

Wpis nr 919

675/0 (wiadomo, niedziela więc znowu się nie umiera)

Ostatnio pisałem o tym, dlaczego wielu interesariuszom pandemicznej zmyły zależało na tym, by nie znaleziono i nie stosowano skutecznych leków na koronawirusa. Miało to zrobić miejsce dla nadzwyczajnie szybkiej procedury, by z pominięciem wieloletnich badań w wyjątkowym trybie zatwierdzić błyskawiczne wprowadzenie szczepionki. Wskazuje to na wybiegającą w przyszłość premedytację, bowiem oznacza to, że już w marcu 2020 roku stwarzano okoliczności sprzyjające procedurze na skróty. Kiedy jeszcze o szczepionce nie mówiono.  

Jak amantadyna

Pisałem tu też dużo o naszym polskim pomyśle na leczenie korony, czyli amantadynie. Profesor Bodnar stoczył tu wielką walkę, uratował kilka (-naście?) tysięcy ludzi, ale po wielu awanturach zaczęto badać czy lek działa na koronawirusa i ku zadowoleniu kilku sanitarystów lek ugrzązł w labiryncie badań. Tak – wielu lekarzy cieszyło się z tego. Tak, lekarze się cieszyli, że lekarstwa na kowida nie będzie. Pozostawię tak to tutaj, byśmy zrozumieli dekonstrukcję zawodu-powołania lekarza, jaka dokonała się w czasach pandemii.

Teraz na tapet wjeżdża inny lek – hydroksychlorochina. Słyszano o nim głównie w Stanach, a to za przyczyną tego, iż ówczesny prezydent USA, Donald Trump, skutecznie się nią leczył. Okazało się, że można od tego oślepnąć. Kurację uznano za eksperymentalną, choć ten lek na malarię znany był od dawna. I… zaczęto z tym walczyć. No bo jak to tak – wziąć i leczyć lekiem znanym od lat, którego działanie nagle okazało się zbawienne jeśli chodzi o walkę z wirusem? Tanim i pozabawionym ochrony patentowej, a więc dostępnym? Tak jak z doktorem Bodnarem i „polską” amantadyną nagle okazało się, że lek szkodzi. Wcześniej brały go miliony ludzi i nic się nie działo, a teraz okazało się, że zabija.

Modus operandi

Ciekawe jest prześledzenie tego mechanizmu, bo modus się powtarza. W czasopiśmie Lancet, jednym z bardziej prestiżowych czasopism o naukach medycznych, opublikowano badanie, z którego wynikało, że przyjmowanie leku powoduje arytmię serca i ponad dwukrotnie zwiększa ryzyko śmierci. Na tej podstawie WHO wstrzymała badania nad skutecznością leku w terapii kowidowej. Wycofano lek w wielu krajach, w ty, we Francji. I działo się to w tym samym dniu, gdy francuski profesor Didier Rault, wielki zwolennik terapii hydrosychlorochiną do tej pory używanej jako lek na malarię, opublikował badanie przeprowadzone na 3.737 pacjentach, z których nie tylko wynikało, że lek ten nie szkodzi tak jak ostrzegał Lancet ale ma dobroczynne skutki w leczeniu kowida.

Mechanizm oszustwa w Lancecie wykryło grono niezależnych ekspertów, zaś sam Lancet przeprowadził niezależne śledztwo, z którego wynikało, że to wszystko oszustwo. Zobaczmy jak to zostało zrobione, bo warto ujawniać mechanizmy, które mogły mieć zastosowanie również w innych przypadkach. 22 maja Lancet publikuje „badania” dotyczące wpływu i bezpieczeństwa hydroksychlorochiny w terapii kowidowej. Jest źle. Na tej podstawie kilka dni później, jeszcze w maju 2020 wstrzymuje badania nad tym lekiem jeśli chodzi o jego bezpieczeństwo i skuteczność w walce z wirusem.

Badacze badają badania

Czasopismo naukowe jest zobowiązane wstępnie zrecenzować prawdziwość tez artykułów, by dbać o swój prestiż. Drugą formą obrony jest reputacja publikujących naukowców, którzy stawiają swoje nazwiska w zastaw wiarygodności tego, o czym piszą. W obu przypadkach te dwa obronne mechanizmy zawiodły. Dopiero po publikacji niezależni eksperci wszczęli alarm i samo czasopismo zweryfikowało w ramach własnego śledztwa dane służące do wysnucia przedstawionych w artykule tez. Wyszło nieciekawie.

Dane wyglądały porządnie, ale jak się poskrobało misę, to wyszła rdza. Zbadano ponad 96.000 pacjentów w ponad 1.200 szpitalach, z których ponad 15.000 miało otrzymać badane lekarstwo. Okazało się, że dostarczycielem tych wszystkich badań źródłowych dla artykułu czterech autorów była jedna firma – Sugisphere, skąd pochodził jeden z autorów artykułu dotyczącego leku.

Sama firma odmówiła dostarczenia danych wyjściowych, na podstawie których wysnuto wnioski, co już wzmogło podejrzenia. Zaczęło się krzyżowe sprawdzanie. I np. wyszło, że z badań opublikowanych w Lancecie wynikało, że z pięciu australijskich szpitali, skąd m.in. brano dane zmarło na kowida 73 pacjentów, podczas, gdy do tego momentu w całej Australii zmarło ich wszystkich 67. Skontaktowano się ze szpitalami, z których musiały pochodzić australijskie dane, a te stwierdziły, że żadnych danych nikomu nie przekazywały. Sam autor pochodzący z firmy, która zebrała takie „dane” odmówił komentarza w tej sprawie.

Pozostali autorzy w dniu 4 czerwca 2020 roku opublikowali oświadczenie, że przepraszają, że zostali wprowadzeni w błąd przez fałszywość danych wyjściowych. Wiadomo dlaczego przeprosiło trzech z czterech – ten co nie przeprosił pochodził z firmy dostarczającej dane. Ale mleko się już rozlało – WHO wstrzymała badania, wiele krajów wycofało lek z terapii kowidowej. I tu charakterystyczna rzecz.

Na świętego Nigdy

Wznowiono badania nad hydroksychlorochiną. Tak jak nad amantadyną. I badania te trwają. Dłużej niż badania nad… szczepionkami. Tak, bada się istniejące od lat lekarstwo, które działa dobrze w terapii kowidowej dłużej niż eksperymentalny produkt medyczny, zwany szczepionką, którą wprowadza się w tempie ekspresowym. I tylko dlatego, że nie ma na rynku innego „lekarstwa” na chorobę. Nie ma, bo zdecydowała o tym nauka na podstawie „badań” przeprowadzonych wedle opisanego powyżej procederu. Tak wygląda kowidowa nauka.

I wszystko oczywiście dzieje się przypadkiem. Nikt tym nie steruje. Nikt nie steruje tym, że prestiżowe pismo publikuje artykuł na podstawie fałszowanych danych dostarczonych przez jakąś firemkę. Nikt nie panuje nad tym, że wynik idzie w świat, jest potwierdzany przez WHO, zaś lek wycofuje większość państw. Nikt nie panuje nad tym, że autorzy się wycofują, zaś WHO wraca do badań i… nic. Tak jak w przypadku amantadyny badania trwają już dwa i pół roku, kiedy na szczepionkę kowidową zabrało to dziesięć miesięcy. Tu znany lek na rynku do dziś się bada, tam – eksperymentalny produkt genetyczny o nieznanych, bo niezbadanych konsekwencjach zastosowania – jest stosowany już prawie drugi rok.

Po dwóch latach wychodzą te mechanizmy, które doprowadziły do kuriozum. Wszystkie próby leczenia koronawirusa były z definicji odrzucane, a jednocześnie wprowadzono niefarmaceutyczne działania (izolacje, kwarantanny, DDM), które obniżały jedyną tarczę obronną, naturalną odporność człowieka. Ten koktajl nie tylko prowadził ludzkość za rękę do jedynego ratunku, jakim okazała się szczepionka (to szydera taka, gdyby ktoś się nie połapał), ale powiększała grono klientów na szczepionki, bo naturalna odporność człowieka była osłabiana stresem wynikającym z pozafarmaceutycznych działań władz.

No bo dobrze – jak słyszymy badania nad hydroksychlorochiną trwają już drugi rok (tak jak nad amantadyną trwają już ponad 12 miesięcy, bo ta musiała w ogóle poczekać z rok, czy nadaje się do badań). I co – słyszał kto o jakichś wynikach? Rekomendacjach do stosowania lub nie? Testuje się istniejące lekarstwa na świętego Nigdy i to trwa i trwa mać. A w tym samym czasie jedziemy już z drugim boosterem, przypominającym po pierwszym boosterze, tak jakby szczepionka na kowida miała sklerozę i trzeba było jej przypominać, że ma się wziąć do roboty.

Jerzy Karwelis

Wszystkie wpisy na moim blogu „Dziennik zarazy”.      

About Author

7 thoughts on “18.09. Hydroksychlorochina, czyli studium przypadku w kierunku modus operandi

  1. Dla mnie najlepszy był szmaciarz Rejdak bo przecież nie profesor. Który stwierdził, że badania nad amatandyna się opóźniają bo nie można zbudować grupy badawczej z 250 osób w czasie gdy w telewizji codziennie trąbili o tysiącach nowych zakażeń. Przecież to urąga logice na najniższym poziomie. Więc jeśli wtedy to nie dało ludziom do myślenia że są robieni w ch… to już nic ich nie przekona.

    1. Dziennik Zarazy rozwija się nieustannie. Kiedyś opisywał covidową teraźniejszość, a teraz już tytuły profesorskie zaczął nadawać.
      Dwa lata temu skromny lekarz Włodzimierz Bodnar z przychodni w Przemyślu amantadyną ludzi ratował, a w dzisiejszym felietonie szyku już jako profesor zadaje. A ile tych ludzi tą amantadyną uratował zanim mu zakazali! Aż strach pomyśleć. Kilka, a może nawet kilkanaście tysięcy! A ja bym BEZ KOZERY powiedział „pińcet”. Pińcet tysięcy, a co tam. W końcu dzięki „profesorowi” świat o amantadynie się dowiedział, ludziska w aptekach lek-cud wykupili, po domach cichaczem w tajemnicy przed min.zdr. się leczyli i dzięki temu ŻYJĄ. Pińcet tysięcy co najmniej jak nic.
      A swoją drogą to dziwne. Od ponad 2 lat przekonują nas tu, że mamy do czynienia z łże-pandemią, a tu jakieś lekarstwa rzekomo skuteczne wymieniają. To niszczy ta zaraza świat w końcu, czy nie?? Zdziwion i zmieszan jestem.

      1. Owszem, dr a nie prof ale za skuteczną terapię powinien dostać ten tytuł.
        A amantadyna leczyła i leczy nadal wszelkie grypowe i paragrypowe choroby.. Tylko dziwnym zbiegiem okoliczności lekarze muszą się tłumaczyć na co ją przepisują, bo nie mogą na kowida a grypy w tym czasie oficjalnie nie było. Więc ludzie sami się ratowali i sprowadzali skąd mogli. I właśnie dzięki temu żyją. Wystarczy pośledzić wpisy na blogu przychodni Optima, tam jest cała historia opresji Państwa wobec obywateli w tym temacie.
        Tak, zaraza została wykreowana i wzmocniona, znaczy że „Dziennik zarazy” czytasz i nie rozumiesz albo zapominasz, skupiając się wyzywaniu komentatorów.

        1. Wyzwałem kiedykolwiek Melio? A ty ciągle mnie pouczasz i prostujesz. I ciągle bzdury skądś wyciągasz i tu wpisujesz.
          Włodzimierz Bodnar jest zapewne bardzo zacnym człowiekim, ale żadnym doktorem nie jest, bo doktoratu nie zrobił (jeszcze) choć droga przed nim otwarta. Wg. Melio powinien dostać tytuł prof. i przecież dostał! Już jest Profesorem Zwyczajnym Dziennika Zarazy. Dr Z. Hałat też miał być takim profesorem, ale dietę złą miał, podobno za dużo płynu o dużej energii spożywał, ale co tam ludziska gadają. Może trzeba pomysleć o tytułach pośmiertnych.
          Jak widać i tego Melio nie wie, że lekarze nikomu z niczego się nie muszą tłumaczyć do czasu gdy postępują zgodnie z aktualnie uznaną wiedzą medyczną. I jest to po to, żeby jak najlepiej chronić m.in. Melio przed szamanami.

  2. LEKI/BADANIA/ARTYKUŁY…
    W ub. tyg. na „stronach zachodnich” natrafiłem na rewelacje dotyczące psychotropów (rewelacje potwierdził polski portal medyczny, do którego dałem link ale się tutaj nie uchował). Przez 30 lat pacjentom chorym na depresję podawano leki mające „wychwytywać” serotoninę w celu poprawy nastroju. Oczywiście były wcześniej liczne badania, trwające latami. Leki zatwierdzone przez FDA, ukazywały się liczne artykuły i była ogólna zgoda półswiatka medycznego. Dziś okazuje się, że serotonina nie ma nic wspólnego z depresją a leki działały na zasadzie placebo.
    I co? I psińco. 30 lat błędnego założenia… bez konsekwencji. Podobnie jak afera , której oficjalnie nie ma, z cholesterolem. Jedna wielka ściema. Tu przypomnę, iż pierwszą osobą w Polsce, która trąbiła o ważności witaminy D w połączeniu z wit. K2 był niejaki Jerzy Zięba, z którego media zrobiły znachora i szarlatana. Dziś w mediach królują reklamy witaminowe a artykułów na ten temat bez liku… Coraz częściej dochodzę do wniosku, że cały ten farmaceutyczny światek, to zwykła gangsterka w czystej formie.

    1. Też czytałam o tym odkryciu niedawno w Science et Vie. Swoją drogą ciekawe, miliony ludzi na antydepresantach, u każdego skutki uboczne różnego rodzaju, ale jakoś dali sobie wmówić, że pomaga.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *