2.06. Antyglobaliści. Zmiana ról.

2

2 czerwca, dzień 822,

Wpis nr 811

zakażeń/zgonów (dzisiaj)

220/7

Miałem ciekawe spotkanie z grupą ludzi aktywnych, którym się chce, zbierają się od dawna, głównie w mediach społecznościowych, widząc zły bieg świata tego, i chcą coś zrobić. Rozmowy były ciekawe i inspirujące, ale zaskoczył mnie pewien fakt. Wszyscy mieli poglądy raczej konserwatywne, niż lewicowe, co zmienia paradygmat antyglobalizmu.

Bo ja dotąd pamiętałem, że jak się gdzieś zbierali globaliści na swoje konwektykle bezwstydnego zasiadania biznesu z polityką, to głównie dym w danym miejscu robili lewacy, jakieś wtedy, zalążki Antify. Rozwalali miasta, nawalali się z policją, byli mocno zdeterminowani i wyraźnie przeszkoleni w ulicznych burdach. Dzisiaj zniknęli i ich miejsce zajęli ulicznie potulni konserwatyści. Była i jest tu pewna sprzeczność, gdyż do tej pory przeciwko globalistom protestowali progresywiści, a przecież i jedni i drudzy chcieli zmienić świat od nowa, a więc ich wzajemny konflikt był dość dziwaczny. Konserwatyści, wiadomo – ze swej natury będą się opierać progresywnej inżynierii społecznej, ale zniknięcie konfliktu globalizmu z lewactwem zmusza do zastanowienia.

Skoro więc było im po drodze a bić się przestali, to znaczy, że doszło do porozumienia, że jednak cele mamy wspólne i po co dymić. Doszło do historycznego dealu pomiędzy lewicą a globalistami. Może ci pierwsi zobaczyli, że element kapitalistyczny w ruchu globalistów ma już pomijalne znaczenie? Może globaliści zauważyli, że lewicowe postulaty nadadzą im się taktycznie do rozwalenia starego porządku, nad którym ma zapanować nowy ład światowy, zwłaszcza po resecie kowidowo-wojennym?

Ten drugi wątek wydaje mi się ciekawszy. To znaczy użycie lewactwa w interesie globalizmu w wydaniu korporacyjnego kapitalizmu. Jest to duża zmiana, ale pokazująca, że liczy się osiągnięcie celu, a droga do jego urzeczywistnienia jest taktycznym, pomijalnym szczegółem. A więc lewica zamilkła, co zdaje się sugerować, że jest to milczenie wysoko opłacane. No bo lewica ma przecież wszystko na stole: gnębienie ludzi przez kapitał, jego konflikt z pracą, rosnące bezrobocie i biedę, wreszcie przejawy swojej ulubionej motywacji do walki – rządy trustów i karteli. I lewica to nawet werbalnie odpuszcza, co świadczy o historycznym dealu. Ale ostrze tej sprzeczności tępi już fakt, że to inny kapitalizm. Tu nie jest tak, że naiwny grubas w meloniku obłaskawia dla swego spokoju proletariusza. Tu mamy do czynienia z zamierzeniami progresywnego kapitalizmu, który chce zmienić świat, ratując go przed jego największym wrogiem – człowiekiem.

Wydaje mi się jednak, że ten deal jest dla obu stron taktyczny. Lewica nie zawiera innych przymierzy niż taktyczne, to znaczy – do porzucenia przy zbliżającym się celu. Globaliści traktują narrację lewicową narzędziowo. I w pewnym punkcie te drogi się rozejdą, ba – nawet myślę, że obie strony to wiedzą, licząc tylko, że to oni przechytrzą chwilowego sprzymierzeńca.

Dziś antyglobalizm jest konserwatywny. A to oznacza, że mniej kolektywny, nieuliczny i mało widoczny. W dodatku przerobiony w czasach pandemii na płaskoziemny, a w czasach wojny na onucowy. W kowidzie ludzie o umiłowaniu wolności i świadomości szkodnictwa rewolucyjnego progresywizmu siłą rzeczy lokowali się po stronie obrony wolności, którą kowidowe harce wzmożonych władców im odbierały. Po drugiej stronie miały większość nie tyle pogodzonych, co ślepych na ten proces mas. W istocie kupujący w pojęciach i języku lewicowe narracje. I siłą rzeczy środowiska konserwatywne były tu uwrażliwione na brak logiki i postępy obostrzeń. W związku z tym były oskarżane o wszelkie zło – od zaprzeczania nauce, logice i „ogólnemu przeświadczeniu”.

To łatwo przeniosło się na automatyzm oskarżeń o putinizm. Konserwatyści, nie chcący się poddać mainstreamowej logice i narracji, ze swoimi dwoma filarami – wartości i logiki – stali się łatwym łupem nagonki z wszelkich stron. I tylko oni zostali na polu bitwy z globalizmem. Ten, pożeniony w tymczasowym związku, z lewicą nie ma już innych znacznych przeciwników niż konserwatyści.  

I tak, jak w II wojnie światowej Hitler i Stalin byli taktycznymi sprzymierzeńcami, to jak doszło do tego, kto ma na końcu rządzić światem, to stali się największymi wrogami. I rzucili się sobie do gardeł w walce o łup, którym był wtedy świat. I przypomnę, że była taka koncepcja, żeby poczekać aż się pozabijają i wtedy wejść na te gruzy i odbudować świat, ale nie na modłę progresywną, tylko taką, w której zdobyte i pielęgnowane, a w konflikcie naruszone, wartości przywrócić, by ich erozja nigdy więcej nie przyczyniała się do powrotu sprzeczności, które generowały konflikty o inżynierię losów świata. I takiego scenariusza dzisiejszemu globalizmowi życzę.

Jerzy Karwelis

Wszystkie wpisy na moim blogu „Dziennik zarazy”

About Author

2 thoughts on “2.06. Antyglobaliści. Zmiana ról.

  1. Są rzeczy na tym świecie, o których nie śniło się FIZJOLOGOM. Ot, chociażby gnębienie komunistycznie nastawionych hippisów przez państwa prokomunistyczne. Czas gnębić konserwę- wroga „postępu”!

  2. To już Ziemkiewicz w jednej ze swoich najnowszych książek („Strollowana rewolucja”) zauważył, że globalne korpo widząc objawy narastającego sprzeciwu przeciw własnym, coraz mniej niejawnym, rządom, postanowiło stanąć na czele buntu przeciw sobie, kontrolować go, jak to ujął – strollować narastającą rewolucję.

    Schemat stary jak świat, nie pierwszy raz stosowany. To dobra okazja (rocznicowa), żeby przypomnieć sobie, jak było za „poprzednią razą”. Zresztą już carska ochrana kontrolowała w pełni konspirujących komunistów (że jej to jakimś cudem niewiele dało, to już temat na inną okazję, ważne że impuls, iskra zapalna, musiał przyjść z zewnątrz). Z kolei „nasi” komuniści po wprowadzeniu Stanu Wojennego, kiedy doszli do wniosku że kiedyś jednak trzeba się będzie ze społeczeństwem dogadać, bo zarządzane siłowo państwo pada, najpierw próbowali założyć własną opozycję, odrodzić kontrolowaną przez TW neosolidarność (to, że Bolek nie zgodził się zostać twarzą tej maskirowki, bo doszedł do wniosku, że Wielki Noblista nie będzie robił za byle słupa u czerwonego, to naprawdę jego autentyczna zasługa w obalaniu komuny – inaczej mielibyśmy rządy oligarchów, jak w Moskwie, która pilnie uczyła się na naszych „błędach”, nie pierwszy raz zresztą traktując Priwislanski Kraj jako poligon nieuniknionych modernizacyjnych zmian – niestety 😉 ze zrozumiałych względów nie może biedak podać szczegółów swojego „obalania komuny”, jedzie ogólnikami – bo inaczej musiałby ujawnić kto i dlaczego proponował mu współpracę oraz na czym miałaby polegać). Planem B było uczynić „stroną społeczną dialogu” Kościół, na co wyjątkowo przytomnie nie zgodził się Prymas Glemp, proponując co najwyżej pośrednictwo. Okrągły Stół, czyli dogadywanie się z wybranymi przez Kiszczaka reprezentantami „konstruktywnej” opozycji (czyli przede wszystkim z ludźmi skłonnymi z różnych względów zaakceptować dożywotnie pozostawienie majątków i przywilejów komunistom w zamian za dopuszczenie do współwładzy – na tym polegał ten tzw. „historyczny kompromis”, którego szczegółów nikt nie podaje, jadą ogólnikami) był dopiero „planem C”. Też nie do końca udanym, dzięki temu, jak ku wspólnemu przerażeniu komunistów i „konstruktywnych” zagłosował naród, wycinając czerwonych z list na których mieli teoretycznie zapewnioną – kompletnie niedemokratycznie – większość parlamentarną. Niedemokratyczne wybory, „załatane” wbrew przepisom wyborami uzupełniającymi (z mikrą w porównaniu z poprzednimi frekwencją) dającymi jednak czerwonym zagwarantowane przy sławnym (dla innych niesławnym) meblu miejsca w Sejmie. Takie są korzenie naszej dzisiejszej praworządności, o które walczą dziś jak lwy odsunięci od władzy demokratycznymi (tym razem naprawdę) wyborami spadkobiercy układu okrągłostołowego. Przypomnę że niezlustrowana wówczas (celowo) „trzecia władza” – sądownictwo miało stanowić ostatnią linię obrony czerwonych, na wypadek gdyby ich partnerom przyszło do głowy ich wyrolować po wyborach (tak jak sami czerwoni zrobiliby zapewne na ich miejscu). Skutki odczuwamy do dzisiaj…

    PS: Oczywiste jest, że deal lewicowych antyglobalistów (którzy stracili oparcie w Moskwie i oferta z przeciwnej strony spada im jak z nieba – jak nie przymierzając naszym (post)komunistom, którzy utraciwszy oparcie w sowieckich tankach poszukali go, aby utrzymać kolaboranckie przywileje, w zachodnich bankach, teraz pomagają kolonizować Polskę kolejnym panom sytuacji, pod których zdołali się podczepić, zresztą razem z „konstruktywną” i „postępową” opozycją którą w międzyczasie wzięli na pokład) to nie jest umowa (niepostępowych i konserwatywnych) dżentelmenów, tylko układ dwóch bestii, w którym każda strona ma nadzieję, że to ona ostatecznie wyroluje i pożre tę drugą. Bo zwycięzca – jak w układzie Stalin-Hitler – może być tylko jeden (chyba że zdołają stopić się w jedno, jak pookrągłostołowi pseudoliberałowie i postkomuniści u nas).

    Jakie wnioski na dzisiaj? Pozytywny jest taki, że przynajmniej tu, nad Wisłą żaden totalitaryzm – jak dotąd – nie może się do końca udać. Ale musimy też pamiętać że postęp (także w inżynierii społecznej) cały czas idzie naprzód i zarządzanie masami ludzkimi, sztuka manipulacji czy kontroli robią znaczne – co najmniej takie same jak jawna i powszechna wiedza ludzkości w innych dziedzinach – postępy. Przykładowo kontrola staje się coraz bardziej „miękka”, bezkrwawa i niezauważalna (przynajmniej na razie, na najbardziej ryzykownym etapie jej przejmowania). Kiedy wiedza technokratyczna zwolenników kolejnych odmian totalnej kontroli zachowań społeczeństwa – komunizmu, faszyzmu, korporacjonizmu – przewyższy siłę ducha zwolenników odwiecznych, „przedrewolucyjnych” zasad, nastaną czarne dni ludzkości. Kiedyś oczywiście się skończą (za sto lub za tysiąc lat), ale czy będzie jeszcze – w sensie duchowym – do czego wracać? Czy zostanie tylko ugór, spalona ziemia? Po każdej wojnie czy rewolucji cywilizacja zalicza regres, cofa się (tylko zadufani w sobie neobarbarzyńcy tego nie widzą, nie są w stanie docenić imponderabiliów które stracili, uważają się za lepszych od poprzedników). Ale starczy tego kasandryczenia.

    W każdym razie uczcie się (a przede wszystkim uczcie dzieci) historii. Kto rozumie przeszłość – rozumie teraźniejszość. I vice versa… kto nie zna historii, da się łatwo rolować dzisiaj, nowymi odmianami tych samych numerów co zawsze.

    PS2: Jutro czwarty czerwca, rocznica pierwszych „wolnych” wyborów (w których komuniści mieli zagwarantowaną przepisami i ordynacją większość w Sejmie), owocu Okrągłego Stołu. Mam nadzieję że udało mi się przybliżyć/objaśnić teraźniejszość na przykładzie z przeszłości (i vice versa – zrozumieć przeszłość dzięki widocznym dzisiaj skutkom).

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *