2.11. Ameryka na zakręcie
2 listopada, wpis nr 1311
Zapraszam do wsparcia mego bloga
Wersja audio
Mój następny wpis, za tydzień będzie już po ważnych wyborach na prezydenta USA. Tych ważnych i najważniejszych było już tyle, na świecie i u nas, że człowiek już się gubi w tym, co jest istotne, a co nie. Ale te wybory wydają się znaczące z mnóstwa powodów, które sobie chciałbym dziś, może wspólnie, obejrzeć pod światło.
American dream
W samych Stanach to arcyważne wybory. Wielu uważa, że Trump to już ostatnia szansa na normalną Amerykę. Że USA stają się coraz bardziej krajem wręcz komunistycznym, w którym globalizm elit krzyżuje się w mezaliansie z lewackimi stymulowanymi żywiołami, które ogłupiają i przekupują masy. Tak ma kończyć żandarm, ale i bankier świata. Stany przeżywały niesamowity okres koniunktury jeszcze za dwójpolowego podziału świata, zaś po upadku ZSRR to były już czasy niesamowitej prosperity. Skończył ją nieoczekiwanie… globalizm gospodarczy pod fałszywym sztandarem krzewienia demokracji. Po prostu Amerykanie nieśli ten kaganek cywilizacji najcudowniejszej demokracji liberalnej, ale nieśli go tylko w kierunkach, które wydawały im się korzystne z punktu widzenia geopolitycznego prymatu. A znowu, tam gdzie im było po drodze z autorytarnymi watażkami, to brak demokracji im nie przeszkadzał, zaś gdzie jakiś autorytarny władca im podpadł, przede wszystkim wątpiąc w święty aksjomat prymatu dolara, to go najeżdżali w imię tej demokracji krzewienia.
W sumie było, przynajmniej nam – po 1989 roku – jako tako, gdyż taką demokrację zaczęliśmy uprawiać namiętnie, geopolitycznie byliśmy ciekawym buforem (rzekłbym – zderzakiem), zaś świat cały zakosztował małej stabilizacji, gdyż żandarm światowy nie był terytorialnie zbyt ekspansyjny, angażował się tylko w miejsca mu potrzebne i to punktowo. Jak najechał – instalował tam swego kompradora, który pilnował interesów patrona, zawsze po odbyciu pozorów demokratycznych guseł, zwanymi wolnymi wyborami. Zwłaszcza w krajach, gdzie demokracja była eksperymentem z kosmosu.
Ale żarłoczny kapitalizm globalistyczny nie próżnował. Z powodów rozwoju komunikacji i telekomunikacji zaczęto – z dużym benefitem kosztowym – szukać tańszych miejsc do pracy. Po świecie. I znaleziono, głównie w Azji. Ta z radością przyjęła nowe zlecenia, ale – głównie w Chinach – zaczęła myśleć dalekowzrocznie (zaleta kontynuacji racji stanu w reżymach autorytarnych) i nie chciała skończyć na roli montowni świata. Rozpoczęto niespotykany proces wielokierunkowego rozwoju, inwestowano w infrastrukturę i ludzi. A przede wszystkim (różnymi, nawet nielegalnymi metodami) w technologie. I role się odwróciły. Zaczęło się amerykańskie uzależnienie od chińskie produkcji, technologie wypłynęły, lewackie rewolucje trawiące Stany odwróciły młodzież od nauki w kierunkach rzekłbym wokistowskich. Politechniki i uniwersytety zaludnili Azjaci. Produkcja Zachodu już wcześniej przeniosła się do Chin, amerykańska klasa średnia zaczęła przegrywać z korporacjami, które nakręciły ten samobójczy globalistyczny taniec śmierci. Odwrotnie niż w Chinach, gdzie właśnie klasa średnia zaczęła się rozrastać, stanowiąc najważniejsze zagrożenie dla Zachodu, gdyż rozpoczęła stymulowanie wewnętrznego rynku konsumenckiego, które pozwoliło uniezależnić się od eksportu. A więc od Zachodu.
Panacea
Zdaje się, że ani obecny lokator Białego Domu, ani jego koleżanka-kandydatka albo nie widzieli tej sytuacji, albo ją lekceważyli. Wydaje się bowiem, że są emanacją tej ideologicznej części globalistycznego establishmentu, gdyż zamiast walczyć z tak groźnymi trendami, które chwieją pozycją hegemona – jeszcze je pogłębiali. Katastrofalna polityka imigracyjna była (i jest) emanacją wyłącznie lewackich mrzonek, ale to ona wybudziła przysypiające w kołysce poprawności politycznej masy. Bez tej pomyłki, bez tego namacalnie widocznego efektu przyspieszenia postpolityki żaba zgody na postępactwo gotowała by się spokojnie jeszcze dalej, może do totalnego rozgotowania. I tu pojawił się Trump, z ambitną – nieakceptowalną dla rozleniwionych ofiar lewackiego socjalu – polityką uczynienia Ameryki wielką. Znowu wielką, czyli taką jaka kiedyś była i taką, do której może jeszcze mniej samobójczy z Amerykanów jeszcze tęsknią. Recepty Trump miał proste, czasami prymitywnie proste, bo nie zawsze doświadczenia z udanego własnego biznesu da się przenieść wprost na działania w państwie. Ale miał ci on, Trump, sporo zalet. Jedną z nich było sprawianie wrażenia człowieka zbuntowanego wobec elit, może nawet wobec Deep State. Kasę miał i nie musiał się podlizywać każdemu – z różnymi koncesjami – by dostać finansowanie kampanii. Ale i tak wiadomo – teraz kampanie w USA to wręcz miliardy, a więc i miliarder musi się uganiać za kasą od obcych. Ale wydaje się, że establishment mu kasy nie dawał, a więc musiał znaleźć ją u jakichś innych, niedeepstate’owych grup. Drobniaki od społeczeństwa, zaś grubszą kasę od tych, co i tak zawsze dają trochę temu, a trochę tamtemu – na wszelki wypadek.
Jako że Trump sprawował władzę w czasach kowidowych, to w dużej mierze właśnie kowid przyczynił się do jego klęski. Wybory na prezydenta poprzedziły masowe protesty na tle rasowym, całowanie Murzynów przez białych po butach, masowe akty ekspiacji, zamieszki, strzelaniny, tropiony systemowy rasizm, antify plądrujące miasta i tęczowa religia na każdym rogu. USA w czasach kowidowych były państwem upadłym. Tam rozpętano tak wielką histerię pandemiczną, że Trump, gdyby poszedł w racjonalizm i pandemiczną negację – zostałby zmieciony w jednej chwili. To głównie przez to – oprócz rasistowskich konotacji – przez zarzucanie mu zbytniej… opieszałości w pandemii – przegrał. Choć i tak nawyczyniał w Stanach kupę zła w tamtych czasach i tak, poganiany przez media tłum kowidowych panikarzy, zarzucał mu zbytnią opieszałość i krew na rękach. I Trump przegrał.
Wokizm i Turoszów
I stał się, jak u nas po przyjściu Tuska, cud. Od razu zamieszki ustały, chociaż powody tych wcześniejszych wcale nie zniknęły. Wprost przeciwnie. Tak jak za Tuska, jak z tą praworządnością. Lud się słaniał po ulicach w jej imieniu, Unia zalewała się łzami i hektolitrami atramentu w pismach wzywających PiS do opamiętania się. A jak nastał Tusk, to wszystko ucichło, tłumy wróciły do domów, Unia się udelektowała, zaś praworządność runęła jeszcze bardziej, przebijając PiS-owskie dno. I tak było w USA – wszystko zniknęło, dodajmy medialnie, w jednej chwili i lud ułożył się znowu do snu braku rozróżniania między prawdą czasu, a prawdą ekranu. A z rzeczywistością jest tak, że prędzej czy później – zaskrzeczy. Im później, tym zaskrzeczy bardziej. I bilans kadencji Bidena można uznać za na tyle fatalny, że wielu z jego ideologicznych wyznawców albo zagłosuje na Trumpa, albo – co bardziej prawdopodobne – nie pójdzie na wybory.
Ameryka mocno dostała w kość i przedłużenie tej drogi to już jej ostateczny zjazd w kierunku zagłady. Międzynarodowo – fatalnie, gospodarczo – jeszcze bardziej, migracja – ta zniechęca już najbardziej zajadłych zwolenników lewactwa. W dodatku zdaje się kończyć najważniejsza broń Ameryki – dolar. Pozostaje już więc tylko broń konwencjonalna i jeszcze resztki mieszania w najbardziej zapalnych częściach świata. I jeżeli się tu w Stanach nic nie zmieni, to powrotu nie będzie. ¾ Amerykanów mówi w badaniach, że według nich źle się dzieje w kraju. Ale wcale ci, co tak mówią, to nie są zwolennicy Trumpa, czyli zmiany. Jakoś tak jest, że ci którzy uważają, że jest źle, jakoś tego nie sklejają z odpowiedzialnością swych rządzących ulubieńców. Wydaje się to jakimś koszmarnym koziołkiem wywiniętym na zdrowym rozsądku, ale dla wielu te dwie rzeczy – odpowiedzialność za rząd i złe jego wyniki – nie sklejają się. A to powoduje, że ludzie z jednej strony utyskujący na migrantów rozwalający ich socjal i co ładniejsze miasta, z drugiej chcą głosować na sprawców tego nieszczęścia. Jak to jest możliwe?
Jak to, nie wiecie? Wiecie! Wystarczy tylko przesunąć, może nie myślenie, bo to za dużo powiedziane, ale reakcję podmiotu suwerena – w dziedziny wdrukowanych emocji. Bezrefleksyjnego połączenia ciągu akcja->reakcja. Gdzie bodziec wywołuje ustalony ciąg emocji i człowiek zaczyna podejmować nie tyle nieracjonalne decyzje, ale właśnie – reagować w wyuczony sposób. To prosta i skuteczna, jeśli podawana w dużych i ciągłych dawkach, droga do wytresowanego społeczeństwa. Takiego, co to zagłosuje nawet wbrew własnemu interesowi. Znacie to na bank, odkąd mieszkańcy Worka Turoszowskiego zagłosowali ostatnio za partią, która obiecała im likwidację ich głównego, czasem jedynego, źródła utrzymania – kopalni i elektrowni. Można? Można! A więc mamy tu do czynienia z uniwersalną, aplikowalną pod każdym demokratycznym słońcem – prawdą.
Szto diełat’?
A więc Amerykanie mogą to zrobić sobie. Ale czy Trump może ich przed tym uratować? Szczerze wątpię. Nie dlatego, że tego nie rozumie, tylko, że – nawet on, nawet w roli prezydenta – jest za krótki. Świata nie uratuje, ale może uratuje Amerykę, choć mocno wątpię, gdyż rozpoczęte tam procesy są tak rozległe i głębokie, że mogą być trudne do odrobienia. Może Trump będzie chciał, stawiając na budowę Wielkiej Ameryki, zwrócić się ku izolacjonizmowi? Że zwinie wiele interesów amerykańskich na świecie, bo wyraźnie widać, że one nie idą, a iść będą coraz gorzej po strąceniu dolara z jego prymatu? Ale zamknięcie się Ameryki w sobie, to może być numer nie do przejścia. Wewnętrznie zasobów i surowców starczy, ale nie ma komu robić. Amerykanie się rozleniwili, bo marża z dolara dawała im przewagi bez pocenia się, zaś odbudowanie klasy średniej, tego niezbędnego pasa transmisyjnego awansu będzie trudne, a co najmniej długotrwałe. Dlatego wybory w USA będą teraz tak ważne dla Ameryki ale i świata. Ameryka jest bowiem na zakręcie i wybory pokażą kto będzie w tym momencie za kierownicą. Ameryka jest w poślizgu na tym zakręcie i ważne jest, czy będzie w tym poślizgu dowodził ktoś, kto doda gazu, a może walnie po hamulcach, czy też może wyprostuje koła, by wyjść z tego zakrętu bez znalezienia się w geopolitycznym rowie.
Hegemon traci, ale pytanie czy będzie próbował utrzymać swą pozycję i jakimi środkami. A może już ją stracił, gdyż na to liczyli Chińczycy. Ci ukrywali tempo swego wzrostu, tak by Amerykanie nie odwołali się do ruskiej zasady „zajebat’ paka jeszczio malieńkije”. Oni już nie „malieńkije”, w dodatku zebrali sobie niezłą paczkę państw aspirujących, ale w odróżnieniu do tych z lat siedemdziesiątych XX wieku, wcale nie niezaangażowanych. Czy USA będą wszczynać wojny, by uniknąć osuwania się na arenie międzynarodowej? Która administracja będzie ku temu bardziej chętna? Wydaje się, że tu bardziej wyrywne są Bideny, ale nie wszystkie wojny da się zaplanować, nie wszystkich uniknąć. Czekają nas więc ważne rozstrzygnięcia w najbliższy wtorek.
A może nic się nie rozstrzygnie? Może wynik będzie na żyletkę i tak mało przegrana strona go nie uzna? Obecna administracja już się gotuje na taki scenariusz, zawczasu pokazując jak to i jakie kraje mogą wpływać na wynik amerykańskich wyborów. Może to służyć przyszłej argumentacji kto i od kogo dostał te tysiące głosów, które minimalnie zadecydowały o wygranej. Dlatego mnożą się pytania mediów do kandydatów pt.: „czy oddałbyś, przejął, pokojowo władzę?” Może czekają nas powtórki z marszu na Kapitol, tylko w wykonaniu tęczowych tłumów, wspartych przez zainteresowanych migrantów? Może we wtorek nic się nie wyjaśni, i będziemy po sto razy liczyć głosy, albo o wyniku zadecyduje kryterium uliczne?
Ameryka jest słaba, ale w okresie przejścia od jednej prezydentury do drugiej jest jeszcze słabsza systemowo. Mamy interregnum, dwumiesięczną flautę państwowości, gdy to stary prezydent już nie rządzi, zaś nowy jeszcze nie? Co robi wtedy rząd jak jest jakieś zagrożenie? Kto podejmuje decyzje, nawet w perspektywie, że te zaszkodzą następcy? Przecież to okres swoistej smuty, nieprzetestowanego jeszcze do tej pory stuporu państwowości. Bezradność, zwłaszcza hegemona, nawet czasowa, może rozzuchwalić. Zobaczymy – kogo?
Kapitol a sprawa polska
A co tam u nas? No, wyraźne są oczekiwania, że te amerykańskie wybory będą miały wpływ na nasze wybory prezydenckie. Nie bez kozery główne partie plemienne nie ogłosiły jeszcze swych kandydatów, gdyż ich nazwiska być może będą zależały od wyników wyborów w USA. Trzeba stwierdzić, że jak zostanie kontynuacja linii w postaci prompterowej Harris, a raczej tych, co jej te teksty na prompter piszą, to się będziemy tu, w Europie dalej babrać się z tą Unią, którą – już od dawna, ostatnio z namaszczenia Bidena – rządzą Niemcy. Ci już teraz dają nam łupnia i jak się Bidenowcom znudzi już ta wojna na Ukrainie, nawet na poziomie rozejmu, to pozostawią Europę samej sobie, pójdą na Pacyfik ze wszystkim i zostaniemy na Starym Kontynencie z amerykańskim kompradorem – Niemcami – sam na sam. A Niemcy będą ciągnąć w stronę Rosji, bo innego pomysłu na siebie nie mają. I znowu znajdziemy się w imadle geopolityki, bez – nawet tak odległego jak USA – patrona.
Czy to się może zmienić jak wygra Trump? Zmieni się, ale – cholera – nie wiadomo w którą stronę. Bo zmieni się na pewno, ale czyim i jakim kosztem? Co da Putinowi Trump za pokój? Czy zdoła rozdzielić tę chińsko-rosyjską parkę, która wyraźnie coraz częściej randkuje, chodząc raz po raz pod rękę po parku światowych interesów? Co będzie z nami, jak u Donalda amerykańskiego zwycięży idea izolacjonizmu, lub choćby przeniesienia interesów do jednego, wschodniopacyficznego koszyka? I tak źle, i tak niedobrze. Z tym, że jak niedobrze za Bidenów to wiemy, a jak za Trumpów to się jeszcze dowiemy. A może to nie będzie miało wpływu na nazwiska polskich kandydatów na polskiego prezydenta? Kandydat rządzącej koalicji i tak pójdzie za zachodnią samobójczą ideą europeizacji Europy, czyli pozbycia się Amerykanów z naszego kontynentu. (Tak, to dla Berlina wymarzony scenariusz – wtedy nikt im nie będzie mieszał w ekspansji politycznej i zbliżeniu z Rosją. Ale Niemcy mogą – który to już raz? – pomylić się co do intencji Kremla. Jak z Ukrainą deal był cudowny, a tu Putin wszystko zepsuł, użądlił – jak w anegdocie – krowę, która zabrała go na przeprawę przez rzekę i wszyscy zginęli. Bo ten skorpion tak ma. Ale czy na pewno ten ruski skorpion poszedł pod wodę? Bo krowa – a jakże. A może skorpion po pierwsze – umie jednak pływać, a po drugie może ma inne opcje na przeprawę?)
Płomienni dzierżawcy monopolu na patriotyzm (czyli PiS) i z Trumpem, i bez niego mają kłopoty z wyłonieniem kandydata w ogóle. Tak to jest w wodzowskich partiach, że te nie znoszą innych ważkich postaci, bo te zagrażają naczelnikowi. U Tusków jednak trochę tam zainwestowano w wielość opcji, ale głównie dlatego, że nasz Donald daje się wyszumieć harcownikom, gdyż do przodu się nie pcha, w razie W spyli do Unii, a tak na wszelki wypadek to on nic nie podpisywał.
A ja chciałbym byśmy w tej perspektywie byli jak… Turcja. Jak widać można, a właściwie tylko dlatego można, być samodzielnym państwem należąc do NATO a nie koniecznie do Unii. A Turcja ma szeroką sprawczość międzynarodową, jest lokalnym, kieszonkowym mocarstwem na tyle, że trudno bez niego decydować nie tylko o przyszłość regionu, ale widać powoli, że i Europy. A taka Turcja, po naszych inwestycjach w zbrojenia, wydaje na wojsko praktycznie tyle co… Polska. Tak, wydaje się to niemożliwe, ale tak jest. My ze swoim trepowskim wojskiem, rakietami latającymi nad naszym terytorium, wydatkami nie wiadomo na co kosztujemy tyle co jedna z nowocześniejszych armii w NATO, ze swoimi wojskami w Syrii, Libii i gdzie tam jeszcze Erdogan zechce. I dla Turcji żaden wynik wyborów amerykańskich nie spowoduje wewnętrznych wstrząsów politycznych. Nie spowoduje zmiany kursu jakiejś czteroletniej racji stanu. Po prostu mamy do czynienia z krajem uprawiającym politykę wielowektorową, opartą na budowie własnej siły i interesie narodowym suwerena. U nas – brzmi to jak niebiańska muzyka utopistów i tylko dlatego wypatrujemy zza oceanu przyszłości naszych losów. Co określa poziom naszej sprawczość, ale i zaangażowania polityków w interes Polaków na poziomie ujemnym.
Świat na krawędzi
Wybory mogą nie mieć wpływu na obsadę kandydatów, ale mogą mieć wpływ na głosowanie wyborców. Niewątpliwie wygrana Trumpa da wiatr w żagle pobitym polskim konserwatystom. Przyczynił się do tego obóz rządzący, który wdrukował mikrocefalom, że ten Trump to z PiS-u jest, przerzucając na niego wszystkie zgrane wady Kaczyńskiego. To jest oczywisty podział, bo trudno wyobrazić sobie zwolennika Trumpa głosującego na Trzaskowskiego i odwrotnie. I może się to przełożyć na polskie wyniki. Ciekawe tylko czy na sytuację Polski i Polaków?
A może znowu przesadzamy z tymi kolejnymi jedynymi i najważniejszymi wyborami? Ot, odbędą się, ktoś będzie miał nadzieję, że o czymś decydował, był sprawczy, nawet w tej swojej dziupli komisji wyborczej. Suweren zrobi swoje, zaś potem i tak wszystko wróci do normy, zakłócanej rzeczami nieprzewidywalnymi, a nie jakimiś spektaklami pod nazwą wybory. Przynajmniej u nas, bo u nich tam w Ameryce to jest raczej na poważnie. Rzeczywiście rozstrzygają się losy Ameryki, i – może nie losy, ale na pewno postać – świata. I zależeć mogą one od takich machnięć skrzydełek motyla, jak setka obrażonych Portorykanów z Pensylwanii czy tysiąc robotników zwolnionych przez globalizm z fabryki w Georgii.
Napisał Jerzy Karwelis
Wszystkie wpisy na moim blogu „Dziennik zarazy”.
Światowy przewrót wojskowy za kradzione (tuż przed 9/11) pieniadze
https://babylonianempire.wordpress.com/2024/11/02/nowa-holenderska-minister-zdrowia-wyznaje-musimy-wykonywac-rozkazy-nato-usa-i-nctv-covid-to-operacja-wojskowa/
w 2025 ma byc powtórka na ostro. Warto sporządzić wyprzedzajace emaile do władz, żeby nie ważyły się na obostrzenia, bo wiemy ze rozkazy ida z zewnatrz kraju i to będzie wtedy jawna zdrada.
tinyurl.com/26bmka3a
„Minister finansów zarejestrował w amerykańskim rejestrze firm handlowych spółkę „Poland Republic of”, o nr 0000079312, … identyczne jest logo, godło państwa polskiego, siedziba rejestrującego w siedzibie ministerstwa finansów,
adres siedziby spółki: 233 Madison Avenue New York 10016, adres korespondencyjny Departamentu HR: Ministry of Finance, ul. Świętokrzyska 12, Warsaw, Poland, F900916 …
– spółkę założono już w 2002r. za rządów SLD/PSL, wtedy to zawiązano spółkę pod adresem polskiego konsulatu w Nowym Jorku, które ma prawo sprzedawać polskie zadłużenie. Najnowszy dokument z 2018r mówi o tym, że spółka ma prawo sprzedawać zadłużenie Polski do wysokości 400 mld USD.
– Każdy kto kupi może stać się właścicielem kawałka Polski. Na gruncie prawa handlowego nabywać prawo własności można poprzez zamianę długów na akcje. Zazwyczaj plan jest taki, żeby maksymalnie zadłużyć kraj aby ogłosić niewypłacalność a później przejąć jego aktywa właśnie za długi. Do przejęcia są olbrzymie złoża surowców, np. lasy, złoża naturalne, nieruchomości, terytorium, itd.
Jeden z zaniepokojonych obywateli państwa polskiego złożył, kilka miesięcy temu, zapytanie do Rzecznika Praw Obywatelskich, czy taka rejestracja miała miejsce. Rzecznik zwrócił się w tej sprawie z oficjalnym pismem do Ministerstwa Finansów z instytucja ta potwierdziła, że istotnie Minister Finansów zarejestrował Polskę jako firmę. Polski resort finansów że rejestracja jest wymogiem związanym z możliwością emisji obligacji skarbowych na rynku amerykańskim. …
– Dlaczego zarejestrowano praktycznie każdą polską instytucję publiczną na amerykańskiej giełdzie. …
– status prywatnych firm w Polsce mają np. sądy, urzędy skarbowe, policja, ministerstwa, urząd prezydenta RP, kancelaria prezesa rady ministrów, itd.
– MF udzieliło tylko cząstkowych odpowiedzi, w ogóle nie wyjaśniając prawdziwego celu rejestracji państwa polskiego jako spółki prawa handlowego.
– Co roku w marcu minister finansów robi sprawozdanie finansowe dla tej spółki (Poland Republic of), bo wtedy właśnie kończy się jej rok rozrachunkowy. …
– Urzędnicy wielu instytucji publicznych w Polsce nie reprezentują już państwa polskiego tylko reprezentują spółki prawa handlowego i mają obowiązek prawny dbać o interesy właściciela danej spółki.
– Zgodnie z prawem policjant, urzędnik skarbowy czy sędzia nie ma już obowiązku dbać o interesy obywatela czy państwa ale ma obowiązek dbania o interesy właściciela spółki. …
– Zainteresowanym zweryfikowaniem tego polecam poprosić sędziego o okazanie legitymacji potwierdzających, że jest sędzią państwowym. Będziecie zaskoczeni. Policjant też nie okaże legitymacji że jest policjantem państwowym. Także urzędnik Sanepidu nie jest urzędnikiem państwa polskiego i nie ujawni nam takiej legitymacji, gdyż jest urzędnikiem prywatnej korporacji o nr rej. DONS(?) 424099648. …
…
– służby w postaci prywatnej policji, prywatnych sądów, poborców podatkowych, itd. Dla utrwalenia i utrzymania tej dominacji mamy też od niedawna wojska okupacyjne na terenie kraju.
– I ma słuszność bardzo dobrze poinformowany premier Morawiecki, który 19.10.2017r powiedział: „Polska jest kolonią, jesteśmy w sytuacji w pewnym sensie nie do odwrócenia, ponieważ jesteśmy krajem posiadanym przez kogoś z zagranicy.”
…
Kto zweryfikuje i podeśle linki do dokumentów, bo to doskonale tłumaczy poprzednią informację oraz szereg niezrozumiałych dotąd działań, które wykonywały „polskie” nierządy.