24.11. Meandry kowidowego symetryzmu

1
symetryzm okł

24 listopada, dzień 997.

Wpis nr 986

zakażeń/zgonów

449/10

Dziękuję za wsparcie i namawiam do kontynuacji

Wpis w wersji audio

Już powoli zbliżamy się do tysięcznego dnia pandemii w Polsce. Z tej okazji powracam do wpisów kluczowych opisujących ewolucję zjawiska pandemicznego. Jednak i w nim trudno uciec od polskich sporów politycznych. Swój Dziennik Zarazy nazwałem od początku dzienniczkiem symetrysty, a to dlatego, by się jakoś określić od razu co do własnej pozycji politycznej, z której będę oceniał rzeczywistość.

Polski podział wojny polsko-polskiej jest tak przemożny, że nie możesz się wobec niego nie określić, nawet gdy go kontestujesz. Dlatego to musiałem zrobić. Ale uważam symetryzm za rozpaczliwie nieudaną i fałszywą próbę wyjścia poza podział Polaków, jednak jest on tak wszeogarniający, że czasami trzeba przyjąć fałszywą flagę byleby się od niego zdystansować. A więc dziś będzie o symetryzmie. Nie tylko moim.

Symetryzm krąży nad krajem

10 sierpnia, dzień 160.

Wpis nr 149

zakażonych/zgonów/ozdrowień

52.410/1.809/36.877

Swój „Dziennik zarazy” określiłem jako zapiski symetrysty. To tak dla ułatwienia publiczności, by nie klasyfikowała mnie po którejś ze stron wojny polsko-polskiej, a takie są wśród publiczności zwyczaje, a właściwie – odruchy. Ale powiem w sekrecie, że symetrystą nie jestem, bo nie ma tak, że istnieją tylko trzy drogi: dwie polsko-polskie i ta trzecia, wedle której plemiona z tych dwóch pierwszych określają wszystkich tych, którzy nie należą do ich politycznych klanów. Ale zacznijmy od początku, czyli od samego symetryzmu, by zobaczyć jak to można symetrystą nie być, a jednocześnie nie należeć do POPiS-owej wojny.

Żeby wyjaśnić czytelnikom, którzy po raz pierwszy zetknęli się z tym pojęciem o co w nim chodzi, informuję, że symetrystę poznaje się ponoć po tym, iż np. na zarzut, że PiS coś tam znowu napsuł wysuwa argument, że za poprzedniej władzy PO robiło to samo. Nasz rozmówca musi zaraz po tym zadeklarować, że za PiS czy PO nie jest, bo przewiny i zalety różnych partii rozkładają się właśnie symetrycznie, zaś jego osąd jest obiektywny, gdyż wznosi się ponad plemiennymi podziałami.

Społeczne funkcje symetryzmu

Termin „symetryzm” został wymyślony przez jedną stronę politycznego sporu, znaną dzisiaj szeroko i ogólnie jako „totalna opozycja”. Tak skonstruowane pojęcie służy obecnie wyłącznie stygmatyzowaniu jakichkolwiek poglądów niezgodnych z liberalno-demokratyczną narracją i jej zwolennikami. Jest to znany i zużyty mechanizm, w którym konstruuje się dyskredytujące pojęcie grupy i przypisuje się do niej dowolnie wybranych oponentów według dowolnie wybranych kryteriów. Wyznacza się tym samym środowiskową linię demarkacyjną, po przekroczeniu której delikwent ląduje w gronie osób, z którymi już nie warto rozmawiać. Symetryzm jest ostrzeżeniem – ani kroku w bok od wyznaczonej marszruty, bo strażnik politycznej poprawności będzie strzelać. W ten sposób w plemiennym gronie pozostają już tylko przekonani, co ułatwia, ale i zabija, dyskusję. I o to chodzi. Plemienne grono uzyskuje swoje uzasadnienie – zgraną paczkę zwolenników oraz stygmatyzowaną grupę wrogów. Obie grupy bez żadnych mostów komunikacji. Te, obelgą symetryzmu, mają być na wieki spalone.

Liberalni przeciwnicy symetryzmu powołali więc awatara, by zaraz ustawić go w narożniku jako łatwego chłopca do bicia. Łatwego, bo przypisana wymyślonym symetrystom próba znalezienia wśród argumentów obu plemion jakiejś ścieżki rozsądku przypomina slalom węża wodnego i tak skonstruowana – łatwa jest do zdyskredytowania. Symetryści spełniają też jedną ważną funkcję – mają pokazywać szkodliwość jakichkolwiek wątpliwości, co służy integracji liberalnego plemienia. W tym ujęciu symetrysta jest nawet bardziej niebezpieczny niż zdeklarowany PiS-owiec. Ten ostatni chociaż z otwartą przyłbicą wyznaje swe poglądy. Ma też tę zaletę, że jego argumenty są dla liberałów kompletnie przewidywalne wraz z ripostami na nie, bo tych codziennie dostarczają im liberalne media. Tych zalet nie posiada symetrysta – jest osobnikiem skrytym, który może się nawet wcisnąć na salony i zanieczyścić powietrze jakąś głupią uwagą, na którą nie mamy jeszcze odpowiedzi. Dlatego też liberałowie tępią awatary symetrystów z zajadłością podobną do tej z jaką bolszewicy sekowali realnych mieńszewików. Najgorsza jest zdrada we własnych szeregach a monopol na prawdę ma tylko jedna narracja, szczególnie w gronie o podobnych zdawałoby się wartościach. Tu walka o rząd dusz jest śmiertelna, bardziej zajadła niż z ideowym protagonistą. Pies będzie gonił za kotem, bo ma to w genach, ale z wilkiem będzie walczył na śmierć i życie. Król do gonienia kota może być tylko jeden.

Dawno temu wpadł mi w ręce artykuł pana Marcina Bosackiego z portalu Obywateli RP. Mianuje się on głównym protagonistą ponoć apologety symetryzmu, dziennikarza Konrada Piaseckiego. Artykuł pokazuje intelektualne manowce, na które może się zapędzić ideologiczne zacietrzewienie pozbawione logicznych podstaw. Okazuje się bowiem, że najgorsi są symetryści wśród dziennikarzy. „Uważam, że dla większości symetryzujących dziennikarzy ich postawa jest po prostu przykrywką tchórzostwa (…), a często braku profesjonalizmu (puszczanie dwóch sprzecznych opinii, bez badania, co jest prawdą, to proste zadanie)”. Jak widać można walczyć o wolność słowa, ale w przypadku p. Piaseckiego autor ganił go za zapraszanie do programów „drugiej strony”. (Teraz już nie gani, bo redaktor Piasecki przestał zapraszać „tamtych”). Mamy więc sprzeczność rugującą wolność słowa i pluralizm poglądów, ale to nieważne. Ważne jest, że antysymetrystyczna publiczność postuluje uplemiennienie mediów, bo według tej diagnozy każdy dziennikarz musi się opowiedzieć za którąś ze stron. Inaczej – sącząc symetryczne wątpliwości, że podział na PO-PiS nie oddziela jasności od mroku – jest krytptozwolennikiem „niedobrej zmiany”. A więc lepiej, by dziennikarz już się opowiedział niż by miał jakieś – podzielane nie daj Boże przez odbiorcę – wątpliwości. Uplemiennienie polityczne ze straszakiem symetryzmu przystawionym do skroni luzuje już publiczność z próby zrozumienia istoty mediów i dziennikarstwa. Media i ich przedstawiciele nie mają już opisywać świata, którego interpretacji ma dokonać odbiorca – muszą tylko upakować związany zestaw zunifikowanych poglądów, gotowych do zawierzenia przez odbiorcę, występując już nie jako sprawozdawca, czy nawet sędzia sporu – mają być aktywnym zawodnikiem.

„Dobra zmiana” symetryzmu nie zauważa, bo ani go nie stworzyła, ani nie ma po co używać go jako straszaka sygnalizującego odstępstwo. Do tego wystarczy łatka lewackiego liberalizmu. Zresztą, obserwując prawą stronę nietrudno z zaskoczeniem zauważyć jej większą skłonność do dyskusji i refleksji. Z zaskoczeniem – bo to strona liberalna deklaruje swój pluralizm, ale nie stać jej nań w publicznej debacie, tym bardziej we własnych szeregach. Tu ma obowiązywać zgodny marsz według rytmu wystukiwanego codziennie przez tam-tamy liberalnych mediów.

Miał chyba rację mianowany kiedyś na promotora symetryzmu Konrad Piasecki, który uważał, że symetryzm nie istnieje, że to epitet przyklejony „obiektywizmowi i zdrowemu rozsądkowi, używany jako obelga wobec profesjonalistów”. To, że symetryzm jako postawa nie istnieje to może i prawda, ale, że pojęcie funkcjonuje w obiegu wraz z opisanymi powyżej wadami i skutkami, to prawda na pewno. W końcu chodzi o to, by jeśli już objawi się ktoś, kto chce wyskoczyć z wrzątku wojny polsko-polskiej, to system weźmie go za łeb i wsadzi z powrotem do gara, zaś usłużni medialni macherzy docisną pokrywkę kamieniem symetryzmu, żeby znowu nie wylazł.

Symetrysta – kto to taki?

Ale może można spotkać ludzi, którzy do symetryzmu aspirują, mimo sztuczności stworzonego pojęcia? Wtedy trzeba sobie naświetlić sprzeczności, jakie mogą wynikać z takiej postawy. Ta postawa jest sprzeczna, bo po to zostało stworzone to pojęcie – tylko wtedy można wykazać jej słabości promując na jej tle radykalną prostotę postaw plemiennych.  

Symetrysta to ma być człowiek, który przyznaje rację obu zwaśnionym stronom, tyle że po trochu. Symetryści mają mieć do wojny polsko-polskiej stosunek właśnie symetryczny. Można to porównać do opinii, jaką znajomi wyrabiają sobie często na temat powodów rozwodu zaprzyjaźnionej pary – mówią wtedy, że każda strona ma trochę racji, a prawda leży po środku. Niestety prawda nie leży pośrodku, tylko tam, gdzie leży. Symetryczna postawa niczego nie rozwiązuje ani nie proponuje, jest raczej formą pustego wywyższania się nad walczącymi stronami. Symetryści, jeśli istnieją, de facto utrwalają wojnę polsko-polską, bo nie wypracowują dla niej alternatywy. Uciekają tylko przed trudem rozwiązań. A jeżeli już proponują rozwiązania, to są one groteskowe, pasujące raczej na scenariusz komedii niż na poważną rozmowę o Polsce. Są to propozycje typu „Wyślijcie Pisowca z Platformersem na bezludną wyspę… ”. Symetryści idą na rękę protagonistom wojny plemiennej, bo pokazują jej bezalternatywność. Na dodatek – „symetrystyczne” myślenie zakłada, że suma sporu, argumentów, racji i postaw walczących plemion wypełnia całość polskiej racji stanu. W myśleniu symetrycznym ukryty jest postulat, zgodnie z którym któraś ze stron konfliktu ma w danej sprawie na pewno rację, po trochę lub w dużej mierze. A wcale tak nie musi być, bo w wielu sprawach żadna ze stron może racji nie mieć.

W dyskusjach symetryzujących Polaków po konstatacji, że „wszystkie partie robią to samo” Polacy się rozchodzą, widząc smutny determinizm tego politycznego zapętlenia. Z tego właśnie powodu symetryzm (jeśli istnieje, powtarzam) jest propagandą bierności, przyzwoleniem na trwanie obecnego marazmu partyjnego klinczu ściągającego nas na cywilizacyjne dno hamowanego rozwoju. Skoro bowiem „wszyscy są tacy sami”, to ani nie warto wchodzić do takiego bagna, ani nie można go zmienić, skoro wszystko da się opisać zero-jedynkowo, a wynik takiego opisu, poza zachwytami danego plemienia nad sobą samym, jest zawsze pesymistyczny. Symetryści, jeśliby istnieli, byliby więc utrwalaczami obecnego systemu, faryzeuszami wznoszącymi się w swojej symetrycznej obłudzie ponad mizerię systemu, nie tylko nic z nim nie robiąc, ale tworząc społeczne uzasadnienie do istnienia najważniejszej z jego cech – przyzwalającej bierności.

Można by się łudzić, że odpowiednio sortując elementy obu programów zwalczających się plemion (jeśli te takowe posiadają), uda się stworzyć kompromisową wizję Polski. Tak komentatorzy najczęściej (błędnie) sytuują centrum. Jednak istota polskiego sporu, w rzeczywistości nakierowana na przeciwnika, a nie na program powoduje, że suma tych przeciwieństw nie wypełnia społeczno-politycznej rzeczywistości, nawet jej nie opisuje. Poza tym każda próba stworzenia nowej receptury elementów pochodzących z poszczególnych programów kończyłaby się zawsze tym, czym kończy się wybór dwuwymiarowy między przeciwieństwami. Byłby to melanż zneutralizowanych kolorów, szarości – jakimi jest połączenie czerni z bielą.

Unoszący się nad tym wszystkim symetrysta nie jest obiektywnym sędzią tego sporu, legitymizuje jedynie istnienie reguł fałszywego pola gry.

Przypomniał Jerzy Karwelis

Wszystkie wpisy na moim blogu „Dziennik zarazy”

About Author

1 thought on “24.11. Meandry kowidowego symetryzmu

  1. Dlatego wybrałem emigrację wewnątrzną.
    W sporze miedzy dźumą a cholerą nie ma podziału racji, jest wyłącznie rzeźnia.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *