28.03. Orwell a wojna polsko-polska

4

Jeśli chcesz wiedzieć jaka będzie przyszłość, wyobraź sobie but depczący ludzką twarz, wiecznie!” (George Orwell, „1984”)

28 marca, dzień 1121.

Wpis nr 1110

zakażeń/zgonów

2716/20

Zapraszam do wsparcia mego bloga

Wersja audio

Mamy dwie duże zadymy w świecie. Izraelską i francuską. Dobrze im się przyglądać, bo obie są z innej bajki, ale też, co ciekawe, w Polsce są opacznie tłumaczone. Cóż, wojna polsko-polska magnesuje wszystko, łącznie z oceną wydarzeń zagranicznych. Dowodzi to naszego grajdołkostwa, bo nie jesteśmy w stanie wyjść poza swój smutny paradygmat nie rozumiejąc ważnych wydarzeń inaczej niż w obciachowym podziale na PiS i PO. To znaczy jakie tam my, to raczej jedno z zagorzałych, tym razem totalnych, plemion nie daje innej perspektywy.

No, bo mamy dwa dymiące kraje. Pierwszym jest Francja. Jak już pisałem okazało się, że mamy sytuację jak to z kryzysem, który jest jak odpływ i wtedy widać kto pływał bez gaci. I tak wyszło z Francją, co to nas poucza, zaś sama ma pułapkę z zapadką na demokrację, autorytarnego prezydenta, zaś gdybyśmy to my się tak rozprawiali z ludem ulicznym jak ichni ZOMO-wcy, to świat, a zwłaszcza Unia, piszczeliby o zakapiorskich rządach Kaczora. Macrończycy leją pałami bezprzykładnie i nasi totalsi już zaczęli puszczać farbę, że Macron jest fajny, o policji ani słowa, zaś rozrabiają na bank prawaki. Wiadomo – tu się włączają kalki: taki Macron to tak jak nasz Tusk, też kombinował z emeryturami, a tu ci straszni prawicowcy wszczynają burdy, wiadomo, tak jak u nas kibole. Jednak znowu się chłopakom wszystko poplątało.

No, bo się okazało, przynajmniej tak mówi Macron-Tusk, że we Francji to dymi skrajna lewica. Czy to prawda to Bóg i Macron raczy wiedzieć. I głupio wyszło, bo w Polsce to można było usprawiedliwiać brutalność francuskiej policji tym, że – wiadomo, że słusznie – leją prawicowych rozrabiaków-podpalaczy. Ale jak się okazało, że to jednak czerwoni, to nagle wyrazy poparcia gdzieś się zapodziały, bo leją nie tych, co trzeba. A więc cisza, jak z genderowym/ą mordercą w amerykańskiej, chrześcijańskiej w dodatku, szkole, bo toto miało chroniącą ją i jakże rozgrzeszającą niepewność tożsamościową. Jak nie idzie to nie idzie. We Francji miało być jak w przyszłej Polsce po zwycięstwie Tusków – dobry władca, ciemnogród na ulicach i policja jako rozjemca porządku. A tu nie wyszło.

Odwrotnie jest z Izraelem. Te setki tysięcy ludzi na placach mnie tak zastanowiły, że zacząłem grzebać w istocie tej konfrontacji. Uwrażliwiła mnie narracja, że to tak jak w Polsce. Na ulicach taki żydowski KOD ludzi wzmożonych w obronie wolnych sądów, zaś prawicowy konus grzebie w państwie prawa i analogie same się cisnęły. Trzeba ich wspierać, bo to oni idą drogą, którą myśmy nieudolnie przetarli. I wstyd przed światem, bo oni tam na ulicach „nie chcą być Polską”, zaś oliwy do ognia dołożył jeszcze nasz wiceminister sprawiedliwości z rewelacją, żeśmy ich tam konsultowali jak zrobić reformę systemu sprawiedliwości, ze szczególnym uwzględnieniem sądów. Lepiej się pod narrację analogii już rząd nie mógł podłożyć.

O co chodzi z tym Izraelem? No, jedno można powiedzieć, że analogia Netanjahu-Kaczyński, czy lud uliczny Izraela-KOD jest naciągana jak gumka od majtek zawodnika sumo. Jest tylko taktyczną lunetą do widzenia świata poprzez okular wojny polsko-polskiej, nijak nie mającą się do rzeczywistego kontekstu protestów żydowskich. Otóż sprawa jest taka, że oni tam w Izraelu nie mają konstytucji, tylko kilka takich ustaw zasadniczych, które są w dodatku ciągle intepretowane przez Sąd Najwyższy, który w tym względzie wchodzi w buty Trybunału Konstytucyjnego bez konstytucji. W dodatku, poprzez różne doktryny Sąd Najwyższy udzielił sobie prawo do uchylania dowolnych ustaw ichniego parlamentu, co spowodowało, że de facto zaczął rządzić Sąd, a nie rząd. Jeżeli do tego nałożyć jeszcze dwa elementy, a mianowicie, że cały system polityczny jest tam mocno chwiejny, bo wisi na kilkunastu (?) wręcz kilkumandatowych partiach oraz, że ważnym czynnikiem jest fakt, że rządzi w Izraelu ostra prawica, zaś w Najwyższym siedzą lewicowi liberałowie, to mamy gotowy przepis na zadymę.

Mamy więc wielowarstwowy konflikt „racji równouprawnionych”, bo cały trójpodział władzy leży w krzakach, Sąd szachuje rząd, który jest ubezwłasnowalniany i – bez konstytucji – trudno wszystkim stanąć na solidnym gruncie podstaw ustrojowych. W dodatku, jak to zwykle w świecie, gdzie nie ma wyborów bezpośrednich sędziów – nie wiadomo kto ma ich powoływać, bo w trójpodziale musi ich powoływać któraś z pozostałych władz, a te – jak widać – są na wskroś polityczne. I o tym jest protest, tylko w małej mierze przykryty kalką podziałów lewica-prawica, co nieudolnie odtwarza w swojej per analogiam narracji nasza opozycja.

Jest jednak jedna różnica. Macron-Tusk leje pałami aż trzeszczą kości. W dodatku wódz prowokuje na całego, bo w jego interesie jest eskalacja konfliktu, by wahająca się większość odsunęła się od zadymiarzy. Nie wiem czy się to uda. Z drugiej strony Netanjahu nie leje i tłumy swobodnie sobie maszerują. Ba – mamy nawet niekonfliktowe kontrmanifestacje.   

Jak już pisałem, do ulicznego kryterium dochodzi zazwyczaj wtedy, kiedy inne, przedstawicielskie, kanały przekuwania woli narodu w czyn się zatykają. Jak widać w obu przypadkach do tego doszło. Mieliśmy do czynienia z tym zjawiskiem w czasie kowida, ale miały te przypadki inny, nie polityczny, a tym bardziej nie ustrojowy, charakter. Były tylko w sprawie likwidacji obostrzeń, kiedy to cała klasa polityczna (wszędzie!) w oparach kowidowego szaleństwa łamała bez zmrużenia oka wszelkie blokady ochronne obywatelskich wolności. Jak widać lud uliczny nie wyjdzie w sprawach systemowych. Wyjdzie jedynie „w sprawie”. We Francji to emerytury, w Izraelu – sądy. Ale nikt nie wie, czy te demonstracje nie mają szerszego charakteru, od sprzeciwu wobec polityki danego wodza, aż do ustrojowych powodów, że system, który zawiódł, w kowidzie także i w dniach pokowidowych, jest dysfunkcyjny, tylko w różnych wymiarach.

Obrazy z Francji są szczególnie mocne. Tam konfrontacja idzie na całego. To wygląda na sianie rzeczy nie do zapomnienia. Ale Francuzi są zaprawieni w takich bojach, tyle, że niewiele z nich wynika. Kiedy widziałem w akcji poprzednie „żółte kamizelki”, ich gwałtowność i rozmiar protestu, a zwłaszcza brutalne starcia, nie wyobrażałem sobie, że Francuzi mogą kiedykolwiek zagłosować na Macrona-pacyfikatora. A tu – jak zwykle – dali się nabrać po raz kolejny na wybór pomiędzy mniejszym złem a hodowaną na takie okazje faszystką. I zagłosowali na Macrończyka.

Temu już wszystko jedno, bo nie będzie się przecież starał o następną kadencję, a więc może jechać bez trzymanki z reformą, o której „zapomniał” wspomnieć w trakcie swej niemej kampanii, zaś wdrożył natychmiast kiedy opadł kurz wyborczy. Momentum polityczne zostało przez suwerena przegapione i teraz trzeba albo odczekać do następnych wyborów (łącznie z lokalnymi czy parlamentarnymi), albo próbować w ulicznych kryteriach o niepewnym wyniku. Coś mi się nie chce wierzyć w potencjał „przebudzenia” Francuzów. Jak zobaczyłem, że tam się obecnie szczepią po paręnaście tysięcy dziennie, to mi opadły już ręce do ziemi. Ale patrzeć warto, bo – jak to w globalnym świecie – różne scenariusze odpornościowe trenują w różnych krajach koledzy z jednego globalistycznego campusa. I można zobaczyć i wachlarz środków, i reakcje społeczeństw. Trzeba więc zaglądać. 

A co u nas? Ano po staremu. My będziemy te złożone i ważne dla nas zjawiska zawsze tłumaczyć po swojemu. Bo my już nie widzimy nic poza tą wojenką i wszystko sprawdzamy do niej, choć on g… obchodzi inne kraje, no może oprócz tych, które ją sprawnie podsycają, by nas osłabić we własnym interesie. I zawsze już pewnie tak będzie z tymi żałosnymi analogiami, bez żadnych proporcji. Netanjahu to Kaczor, Macron to Tusk, pisowcy to biali supremiści, lud uliczny izraelski to nasz KOD z dawnych dobrych czasów, zaś ichni Sąd Najwyższy to nasz przyszły ideał coraz bardziej wolnych sądów.

I tak sobie będziemy tu, nad Wisłą, wszystko podciągali pod ten nasz jeden polski, zaściankowy i trywialny strychulec.

Napisał Jerzy Karwelis

Wszystkie wpisy na moim blogu „Dziennik zarazy”.

About Author

4 thoughts on “28.03. Orwell a wojna polsko-polska

  1. Widzę, że w ostatnim czasie to teksty DZ idą albo w euforię (już się zaczęło, nowa Solidarność, będzie przewrót, dalej, idziemy na Bastylię!), albo w totalne doły (nic się nie uda, Polska jest do niczego, w innych krajach też po ch…). Panie Autorze – proponuję ostudzić te romantyczne emocje. Jak już kiedyś pisałem – póki co żadna rewolucja wydarzyć się nie może, żadna znacząca zmiana, żadna instytucja, ani organizacja nie obejmie nas swoim opiekuńczym skrzydłem – bo tego nie ma. Nikt tego nie budował – więc nie ma. Trzeba dopiero to zbudować.
    A żeby coś zbudować trzeba przejść od romantyzmu do pozytywizmu i nie liczyć na porywy tłumów (bo nawet jakby to się udało, to co dalej? wszystko będzie się kleciło na prędce? na sznurki i agrafki? Odsuniemy PO-PiS i całą klasę rządzącą od władzy, czy tam sądy od sądzenia, czy tam lekarzy od szczepienia… a potem się zobaczy? To już mamy :)) , tak więc nie liczmy na porywy tłumów, tylko trzeba zabrać się za budowanie zrębów wspólnotowej idei, która będzie pobudzająca i interesująca dla ludzi, tworzyć zręby organizacji wprowadzających te idee w życie… ale do tego trzeba najpierw pracować nad zmianą mebtalności samych ludzi. Bo za dużo w naszych czasach jest osób gorących… a nawet przegrzanych, niecierpliwych, nie myślacych w perspektywie następnych dziesięcioleci. Dlatego wszystko jest takie byle jakie i dlatego na tą bylejakość jest przyzwolenie.
    Nie chcę tworzyć tasiemcowego komentarza, zresztą komentarz to nie miejsce na rozwijanie takich (niekrótkich przecież) myśli. Skituję więc ten temat krótkimi metaforami: czy mamy się obrażać, że pada deszcz? Mamy walczyć z padającymi kroplami? To byłoby szaleństwo. Skoro pada, to otwórzmy parasol i idźmy dalej. Acha… nie mamy parasola? A co robiliśmy, kiedy świeciło słońce? Plażowaliśmy, jeździliśmy na rowerze… no tak, trzeba żyć chwilą bieżącą. Bo gdybyśmy zrobili sobie parasol – to byśmy szli ddalejw deszczu po swoje. A gdybyśmy byli jeszcze bardziej wytrwali i przewidujący, to byśmy zaczęli przy pogodzie budować dom, a wtedy deszczem można się w ogóle nie przejmować.
    Ale skoro odpowiedni czas przebimbaliśmy na słoneczne, pozytywne uniesienia – to się przynajmniej nie unośmy negatywnie z powodu deszczu. Trzeba się schować pod jakimś zadaszeniem, przeczekać i może wykorzystać ten czas do przemyśleń – co, jak i z kim budować.
    Życzę konstruktywnego dnia, z wyważonymi emocjami i z zapałem do działania rozłożonym na najbliższe 40-50 lat. Jak komuś to za długo – zawsze może sobie zrobić wycieczkę do Francji. 🙂

  2. Nie lubię gdybać o polityce, bo to marna sztuka. Ale coś mi się widzi, że te wszystkie pseudorządy wprowadzają bajzel właśnie po to, aby nas przygotować na jeden (nie)rząd światowy. A jak to zrobić, żeby tak rządzić? Ano wprowadzić po jednym wychowanku WEF’u tu i tam, i wprowadzać kolejne legislacyjne kretynizmy, czy to w prawie danego państwa czy na szczeblu unijnym. Polski Wał tego jaskrawym przykładem u nas. Robaki, klimat itp. w UE. Kogoś dziwić może brak refleksji w szeregach rządu. Ale to powinno się dać wyjaśnić przyzwoleniem na drenaż koryta, którym TerazK*My się ochoczo zajmują czy dobieranie niezbyt lotnych MiernychAleWierrnych, na których mamy haki, żeby robili za ministra-słupa i nie wychodzili z szeregu. Pewnie jeszcze parę powodów takiego stanu rzeczy się znajdzie, lecz wszystko sumuje mi się w celowo zaplanowaną rozpierduchę.
    Oczywiście mogę się mylić, jako ten płaskoziemca licencjonowany.

    1. Robert Majka (youtu,be /5Vl4MfJ81s4 ) o cenzurze prewencyjnej w Polsce: bit.ly /3M0ekqN
      wsparcie wydania książki: zrzutka.pl /rwy2az

  3. Nie końca zgadzam się , że nasza krajowa wojenka nie ma nic wspólnego z tą zagraniczną. Ja bym nawet zasugerował, ze to jest swego rodzaju „wiosna ludów XXI”, tyle ,że lud, to w zasadzie mieszczanie, a akcje protestacyjne np. w Polsce przyniosły kilka spektakularnych wyhamowań w podejmowaniu działań. Np. pewne rzeczy w 2020 roku nie zostały wprowadzone, a szaleństwo covidowe, choć mocne, nie było az tak ekstremistyczne, jak np. we Francji. Uważam, w sprawie Francji, że tam zawiodło właśnie to o czym pisałem kilka dni temu. Konsensus społeczny, który przez dekady był podstawą demokracji francuskiej. Rząd poszedł na rympał i społeczeństwo, a zwłaszcza grupy zawodowe, które na tym stracą najwięcej, zaprotestowały. U nas nigdy tego konsensusu nie było. Podzielenie społeczne jest na rękę obu stronom, ale tak jest od wieków. Była szlachta, która chciała państwa dla siebie i magnateria, która miała inne plany. Potem byli komuniści, którzy chcieli Polski po swojemu i opozycja – Solidarność, która widziała to inaczej. A po 1989 podział się uwidocznił w trochę inny sposób, ale nadal jest. Więc w zasadzie podziały jak były tak są. Ale politycy, kiedyś jednak nie aż tak ostentacyjnie próbowali rozkopać te rowy. Dziś już nie kopią łopatami, ale to już sa koparki. I we Francji koparka okazał się za duża.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *