29.07. Poprawność polityczna a poprawność językowa
29 lipca, dzień 879.
Wpis nr 868
zakażeń/zgonów
3.391/9
No i się porobiło zamieszanie z tym Na Ukrainie i W Ukrainie. Ja już o tym pisałem, że to idzie, nawet wyprorokowałem pewien mechanizm, który mi się ujawnił jeszcze za dyskusji o poprawności słowa „Murzyn”, do czego mnie sprowokowała pewna prasowa fotografia. I odezwała się wtedy zaraz Rada Języka Polskiego, tak jak i teraz z tą Ukrainą – ze skutkami absurdalnymi.
Ponieważ jestem filologiem z wykształcenia, ba – rusycystą, to jeszcze coś tam pamiętam z tych kwestii i mogę się do nich odnieść bardziej obiektywnie niż szydera albo barani zachwyt, jakie wypłynęły szerokim strumieniem po tym, jak RJP ogłosiła, że forma Na Ukrainie nie jest poprawna, zaś forma W Ukrainie jak najbardziej, tyle, że ostatnio.
Kwestia wydaje się błahą, ale wzbudza tyle emocji, że wypada się nią zająć. Z tego jedynego powodu ja bym się tym nie zajmował, bo nie ganiam za tematami „popularnymi”, gdyż te trywializują rzeczywistość. Zajmę się tym tylko dlatego, że to ma szersze zasięgi niż tylko szydzenie lub cmokanie z pozycji politycznej (nie)poprawności. O co tu więc chodzi?
Język jest żywą materią. Rozwija się, pojawiają się nowe słowa, głównie zapożyczenia z innych języków. Latają po obrzeżach poprawnego języka, a więc kwestią ważną jest określenie co jeszcze nie jest normą poprawnościową, a co już jest. Baczą na to takie ciała jak właśnie RJP, która patrzy jak się coś nowego pojawi, śledzi czy wchodzi i jak do obiegu, jak się zachowuje frekwencyjnie, a potem orzeka, że już można to uznać za normę – zaznaczę, bo to ważne – poprawnościową.
To działało fajnie, bo inkorporowało do języka procesy obiektywne, coś się przyjmowało, jak moda i pozostawało w języku, czasami było – znowu jak moda – sezonowe lub ograniczone do określonego środowiska i z tych pozycji przeciekało do powszechnego użytku, czyli tzw. uzusu. I bez takiej Rady to by człowiek nie wiedział czy przypadkiem nie slanguje, a tak wie. I po to niby jest taka Rada. Zmieniło się to w czasie ekspansji medialnej. Procesy obiektywne dało się dzięki temu przyspieszyć, ba – wywoływać je i nimi sterować. Bez telewizyjnych pomysłów nikt by nie wpadł na zmianę stosowania wyrażenia przyimkowego z NA Ukrainie na W Ukrainie. A tak media zaczęły tę zabawę i same wytworzyły problem, nad którym musiała (?) pochylić się Rada. Wcześniej, bez udziału mediów ten proces albo by nie zaistniał, albo trwałby o wiele dłużej niż obecnie, bo mamy do czynienia z językowym fenomenem normowania sztucznie wywołanego zjawiska językowego, które zafunkcjonowało co najwyżej od 24 lutego.
O co chodzi z tym NA i W Ukrainie? Rada w uzasadnieniu swej interpretacji (do tego wrócimy pod koniec) trafiła w sedno uzasadnienia POWODU, dla którego to stało się tak szybko poprawne, wchodząc w buty promotorów tego nowego zwrotu. Chodzi o to, że oni tam walczą o swoją państwowość, a my tym zwrotem „na” pokazujemy, że nie traktujemy serio ich obrony niepodległości, mówiąc o nich jak o jakiejś przyłączonej krainie. Dlatego media to promowały, najpierw nieśmiało, potem już nachalnie. Taki był powód. Poprawnościowy, ale nie w sensie uzusu, ale poprawności politycznej.
A więc przypatrzmy się uzasadnieniu tej decyzji Rady w najważniejszym jej punkcie:
„Biorąc pod uwagę szczególną sytuację i szczególne odczucia naszych ukraińskich przyjaciół, którzy wyrażenia na Ukrainie, na Ukrainę często odbierają jako przejaw traktowania ich państwa jako niesuwerennego, Rada Języka Polskiego zachęca do szerokiego stosowania składni w Ukrainie i do Ukrainy i nie uznaje składni z na za jedyną poprawną (jak można przeczytać w drukowanych wydawnictwach poprawnościowych”.
No to ja się spróbuję do tego odnieść z punktu widzenia językowego, bo mam nadzieję, że o tym tu mówimy. (Bo jak ma tu chodzić o poprawność nie językową, a polityczną, to ja wysiadam.) Rada nie może interpretować używania jakiegoś słowa z punktu widzenia „odczuć naszych przyjaciół”. Język nie ma wrogów ani przyjaciół. Tyle. Rada powtarza wspomnianą wyżej interpretację niepodległościową, ale doprowadza się ona sama do własnego absurdu. A co z wrażliwością Węgrów czy Litwinów? Czy my też deprecjonujemy ich dążenia do niepodległości? Co z ich odczuciami? Pytał się ich tam kto, bo rozumiem, że Rada się pytała Ukraińców a takich Słowaków to nie? A może Słowacy to mają gdzieś, a może biedaki nie wiedzą, że my tu ich językowo postponujemy?
W ten sposób można pisać co się chce i jak się chce, a właściwie nigdy nie być pewnym czy mówisz poprawnie, skoro kryterium poprawności jest czyjaś emocjonalna krzywda. Mamy to już w akcji zaimkowej – patrz Uniwersytet w Poznaniu – gdy okazuje się, że masz być czujny w zwracaniu się do kogoś, co do którego obecnej identyfikacji genderowej nie jesteś pewien. Teraz to samo będzie z innymi kwestiami językowymi? Kto i na jakiej zasadzie będzie decydował co obraża naszych przyjaciół? I wedle tego oceniał poprawność uzusu? Absurd.
Poraża najważniejsze – sposób podejścia. Ja już od dawna lansuję tezę, że poziom językowy jest podstawowym terenem starcia pomiędzy światem a progresywizmem. Ten ukraiński zabieg pokazuje jak wygląda ten mechanizm. Przechodzimy z płynności wartości do płynności pojęć i języka oraz tymczasowości jego reguł. No bo jak to tak, mamy wojnę od sześciu miesięcy i język się zmienił, tutaj nagle poprawność się przesunęła? I co, jak pisze Rada, nawet wbrew pisanym regułom poprawnościowym? Tak? A jak – nie daj Boże – Ukraina utraci swoją chwiejną państwowość, to co, nazajutrz zmienimy reguły i Rada napisze, że prawilnie to jest znowu Na Ukrainie? A jak Ukraińcy taką utratę jakoś zaakceptują, to „przestaniemy ranić ich odczucia”? A jak przestaną być naszymi „przyjaciółmi”? To jakiś absurd, by tego rodzaju argumentacja służyła normowaniu uzusu języka. To pułapka tymczasowości języka, w którą jak zabrniemy, to codziennie będziemy musieli zaczynać dzień od komunikatów Rady co dzisiaj jest poprawne, a co nie.
Ja znam jeszcze jedną argumentację, że to z tym W i Na to rusycyzm jest i że Rosjanie z pogardą mówią Na Ukrainie, bo im nigdy nie przyznali prawa do państwowości. Ale ta reguła to nie jest rosyjska reguła, ale przynależy do reguł języków słowiańskich, ukazuje różne historyczne relacje pomiędzy państwami i narodami. Teza, która się ujawniła, że to NA Ukrainie pojawiło się z powodu Sowietów jest dęta jak ceny gazu na rynkach światowych. Że niby to była wtedy republika radziecka, żadne tam państwo, tak mówiliśmy i tak zostało. Tak? To jak mówiliśmy wtedy na republikę dajmy na to kazachską, jechało się NA Kazachstan czy DO Kazachstanu? I gdzie się dzisiaj tam jedzie, bez względu na to czy to nasi przyjaciele walczący o wolność czy nie. Takie są konsekwencje wplątania języka do bieżącej politpoprawności.
Taktyczny efekt jest jeden i jeszcze bardziej stanowi o negatywnych konsekwencjach takich interpretacji. Polacy podzielili się na dwie grupy – tych od Na, i tych od W. Po prostu jak zaczynam czytać tekst o wojnie W Ukrainie, to wiem co będzie dalej. Tak jak, gdy czytam że jednak wojują NA Ukrainie to wiem, kto do mnie pisze. A co najmniej kto do mnie NIE pisze. Bo ci od W to robią z podanym wyżej rozmysłem, zmieniają język dla potrzeb chwili, a to tak nie działa. Oznacza jednak, że sferę językową są skłonni traktować instrumentalnie, co czyni ich zwolennikami teorii, że rzeczywistość jest sumą prawd tymczasowych. A to kompletnie nie moja bajka.
Język to potężna sprawa. Jak fakty i idee – ma swoje nieubłagane konsekwencje. Widać po tym – co obiecałem na początku – jak współczesne losy jednego wyrażenia przyimkowego mogą jak w soczewce skupić obraz rozproszonego świata. I pozwolić zobaczyć przyszłość.
Wszystkie wpisy na moim blogu „Dziennik zarazy”.
Forma ‚w Ukrainie’ jest po prostu bezczelną kalką z angielskiego, gdzie mówi się ,war in Ukraine’. I tyle, nic tu więcej nie na.
Google wypluwa, że przed dwudziestym czwartym lutego, było kilkunasto procentowe użycie zwrotu „w Ukrainie”, dopiero po, rozpętano g^wnoburzę, a Ukraińcy(zaraz pewnie i o ten zwrot rozpęta się nowa), z którymi rozmawiam, mają to w głębokim poważaniu.
Założę się, że egipscy kapłani też zmieniali język… tymczasowo
A ja mówię tak jak mówiłem. Traktuję Ukraińców jako sąsiadów, tak jak Czechów czy Niemców(wiem, wiem to dla „prawdziwych patriotów” wróg publiczny nr jeden, chyba nawet większy niż Rosja). Niemniej nie zamierzam nic z tej kwestii zmieniać. I denerwuję tym rodzinę, ale ja tę formę lubię i tyle.
A ja się zastanawiam, dlaczego w różnych drukach dla „uchodźców” zza wschodniej granicy tworzy się dokumenty „na ukraińskim”, jeżeli chocholskim mówi zdecydowana mniejszość kraju o tymczasowej nazwie „Ukraina”?
Do tego, tę ukradzioną od Rusinów gwarę mniejszościową tak intensywnie się „przetwarza”, że jak mówią i piszą tamtejsi, język uczony w szkołach w latach 60-tych, jest mało zrozumiały dla tych co się go uczyli w latach 90-tych, i jeszcze bardziej niezrozumiały dla uczących się ragulskiego narzecza teraz?
A rosyjski znają wszyscy!
To „Ogniem i mieczem” do spalenia wkrótce. Już „W pustyni i puszczy” potępiliśmy za rasizm, Sienkiewicz odchodzi w niebyt, zostanie ta …jak jej tam…Tokarczuk.