29.10. Grecja – wspomnienia z wakacji

4

29 października, dzień 606.

Wpis nr 595

zakażeń/zgonów

3.008.294/76.875

Dziś ilość oficjalnie przechorowanych przekroczyła 3 miliony. Moim zdaniem po herbacie, bo większość TO przeszła. Teraz będą nawroty, ale wśród zaszczepionych, czyli co najwyżej lekkie przechorowania, c’nie? Bo większość niezaszczepionych miała kowida, nie zauważyła, a przeciwciała „lepsze” niż w wyniku szczepień pozostały. Czyli bilans się domyka, trzeba tylko trzymać kciuki za osłabionych odpornościowo kwarantannami i maseczkami, by inne choróbska ich nie dopadły. Prawda Państwo doktorstwo?

Coraz częściej mnie pytają jak tam było na wakacjach. Przypomnę, że popadłem w kryzyso-zwątpienie czy dam radę kontynuować na urlopie w Grecji swoje codzienne zapiski. Wiedząc, że będę trochę odizolowany od wieści, ale też chcąc mieć trochę wolnego, napisałem kilka ponadczasowych tekstów na zapas i tylko puszczałem je z rana z hotelu. Po cichutku, żeby nie zbudzić Krystyny.

A więc trochę popróbowałem tego wszystkiego kowidowego, co było udziałem większości wakacyjnej braci. Test przed wylotem to banał, widać, że fala minęła i idzie to szybko, a właściwie zbyt szybko. Miałem pewne drżenie co wylosuje maszyna testowa, bo tak na dwa dni przed wylotem dowiedzieć się, że miałem pecha, kiedy wszystko kupione i spakowane, towarzyszka podróży gotowa z nieśmiertelnym paszportem kowidowym, to jakoś tak głupi zostać z pozytywnym testem, jak Himilsbach z angielskim. Ale się udało.

Pierwszy szok to samolot. Maseczki pod brodę, prawie wszyscy. To już teatrum i wszyscy chyba powoli się do tego przyzwyczaili. Przy odprawie, bez maseczek, był większy tłok niż w samolocie. Poza tym jak ktoś się, tak jak ja, przekopał przez te badania o maseczkach, to wie, że w takiej rurze jak samolot to nie ma maseczki, która by cię uchroniła przed transmisją. No nie ma bata. A więc odprawa na Rodos. Od razu – ja to mam zawsze takiego pecha, pierwszy podpadajuszczyj – zostałem wytypowany do przesiewowego testu sprawdzającego dostawę z Polski. Poszedłem na bok i znowu dreszczyk, bo jakby mnie i tu wyrzuciła na pozytywnego maszynka losująca, to bym się dopiero oblizał smakiem, już witając się z gąską. Nie wiem co wtedy? Z powrotem? Na kwarantannę? Ale w każdej wersji klops. Ale udało się – wynik negatywny i to po minucie. Terefere – szybkie testy, nie ma tak szybkich. W dodatku właśnie niedawno dowiedziałem się, że tam w tych szybkich testach to jakieś świństwo człowiekowi aplikują i dopiero teraz będę na siebie musiał uważać.

Jak więc u braci Greków z tym kowidem? Po polsku, to znaczy życie swoje a przepisy swoje. W hotelu tylko trzymają reżym by się nie narazić. Co prawda w pomieszczeniach zamkniętych mieliśmy być w maskach, ale wszyscy olewali. Na posiłkach dziwnie – przy stoliku bez maseczki, ale jak wstajesz i wybierasz ze szwedzkiego stołu, to maseczka i rękawiczki. Pełno się tego walało, niestety również w morzu. Co prawda, wedle reguł, to i przy barze, również tym otwartym musisz niby mieć, ale olewali. W ogóle to paranoja jakaś, czyli maseczkujemy tam gdzie regulator myśli, że się gromadzi tłum, a więc na przykład na pokładzie statku ściśnięci jeden przy drugim bez maseczek, ale jak wychodzisz ze statku na brzeg Simi, to w tym momencie musisz mieć, choć jesteś sam. Kowidowa paranoja.

Pobyt był fantastycznie udany. Zapunktowałem wiedzą o sekretnych miejscach na Rodos, które pozwalają wybić się z nudnego rytmu all inclusive, w którym w każdym miejscu na świecie jest tak samo. A więc co panienka sobie życzy. Po pierwsze super quad, którym zjeździliśmy prawie wszystko. Diabeł drożej wyszedł od samochodu, ale październikowe 26 stopni na takim monsterze to frajda.

I tak zrobiliśmy Filerimos (tam księżniczka z miłości rzuciła się z koniem ze skały – o opinii konia w tej sprawie kroniki milczą), Monolithos, czyli zameczko-kapliczka osadzona na szczycie pionowej skały zaglądająca w głębię morską z wysokości ponad stu metrów,

Simi, wyspa poławiaczy gąbek z małą Wenecją architektury,

Schody do jedynego lekarza na wyspie. Jak w polskim NFZ – trzeba być zdrowym, by się dostać do służby zdrowia.

zatoka St. George z małą pustą pustelnią. Pustą, bo ta ciekawska chuliganka Krystyna wlazła z ciekawości za furtkę. Powitała nas tam tylko koza.

Prasonisi i nieśmiała próba przypomnienia sobie po latach przerwy jak to z tym windsurfingiem było. Byłem ostatnim w tym sezonie klientem, takiemu to się kiedyś dawało kwiatki, ale w bazie Wind for Fun dostałem zimniutkie piwo. Nawet mnie pamiętali. Zjawiskowe Lindos, gdzie najfajniej się je rybną kolację na dachach Akropolis leżącego jak rozsypane kości pod wielkim zamkiem na wzgórzu.

Przeżyliśmy też… trzęsienie ziemi. Tak, echo tego spod Krety, gdzie była spokojnie z szóstka. U nas zabujało lekko. Ja najpierw myślałem, że mi się zdaje i zaglądnąłem do drinka, że może za dużo. Ale patrzę na Krystynę i ta też siedzi zdziwiona. To samo ludzie przy basenie. Uczucie wysoce nieprzyjemne. Po prostu bezradność, bo człowiek traci pewność punktu podparcia. Jak wieje czy leje, to człek wie, że przynajmniej na czymś stoi. A tu kompletny klops. Nikuda nie dieniesz sia, jak mówią doświadczeni Rosjanie. 

No i powrót. Myślałem, że zasady są proste – wlatuję do Polski i jestem odhaczony jako kwarantannowiec, dopóki nie udowodnię testem, że jestem negatywny. A tu w Modlinie niespodzianka – zamaskowany strażnik żąda ode mnie paszportu albo podobnego szybkiego testu, tylko zrobionego w Grecji. Ja mówię, że nic z tego nie mam i jest konsternacja. Czyli znowu jak w Grecji – zawrócą? proszę bardzo, bo tak z jeszcze tydzień by się przydał. Strażnik wpadł na pomysł i zapytał czy mam stary test sprzed tygodnia, na szczęście miałem i mnie puścił.

Tak to przetestowałem się podróżniczo na kowida, by parę dni po tym dowiedzieć się, że WHO odchodzi od paszportowania podróży. No wreszcie. A nie lepiej się było rok wcześniej zapytać Jerzyka, to by poradził to samo?

Akumulatory naładowane, bo idzie zima zła. Kowidowo ciężka, bo zaszczepieni z obniżoną odpornością będą mieli egzamin z immunologii stosowanej. Ale, pożyjemy, zobaczymy. Żyć się da, szczególnie wśród ludów wyluzowanych, co stanowi dobry prognostyk.

Najważniejsze, że Krystyna zakochana (w Rodos, w Rodos) i zbieramy chętnych na przyszłoroczną eskapadę z rodyjskim przewodnikiem Jorgosem, czyli moi. Ja bowiem z moim litewskim nazwiskiem mogę udawać Greka, bo mam „znaczące” nazwisko po grecku. Ale to Krystyna, szelma, szwargocze po ichniemu. A więc za rok Rodos, mam nadzieję, że już bez tego kowidowego cyrku.

Jerzy Karwelis

Wszystkie wpisy na moim blogu „Dziennik zarazy”.     

About Author

4 thoughts on “29.10. Grecja – wspomnienia z wakacji

  1. Witamy beck-curuk. To co miałem napisać dzisiaj zostawię na 1.11. Nie będę psuł nastroju posturlopowego. Na okoliczność powrotu Szanownego Redaktora „nabyłem dziś drogą kupna” piniowy miód grecki.

  2. Witam! Donoszę uprzejmie że też wróciłem z kilkudniowych wczasów na pewnym oddziale szpitalnym.
    Przy opuszczaniu oddziału, byłem świadkiem jak personel zaczął nerwowo komentować najnowsze zarządzenie, według którego, chyba od jutra, mają zacząć testować kowidowo każdego zgłaszającego się pacjenta.
    Proszę sobie wyobrazić że pogotowie przywozi wijącego się z bólu pacjenta i zamiast pacjenta natychmiast leczyć, „testuje się go” i w razie „pozytywnego testu” pewnie wysyła na jakąś „kowidową umieralnię”?
    To jakiś koszmar?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *