6.11. Od rana na Adriana

2

6 listopada, wpis nr 1230

Zapraszam do wsparcia mego bloga

Weresja audio

Widać już powoli jak to będzie szło. Nie ma pieniędzy i nie będzie, wszystko przejadł PiS wraz z patoelektoratem, w budżecie dziura przez tych rozdawaczy, a więc będzie na kogo zrzucać przyczyny dociskania pasa. No, nie wiem czy to długo może trwać. Piniędze z KPO będą albo nie, ale nie szybko, jeśli w ogóle zawitają one w kieszeniach nie tylko Polaków, ba – elektoratu opozycji, który za tym zagłosował. A jako, że będzie krucho z chlebem, to zobaczymy igrzyska. Już to widać – zwolennicy byłej, acz zwycięskiej opozycji skupiają się na emocjach i doginaniu tych pisowców, grzecznie czekając, nawet nie wspominając o meritum, na decyzje ich faworytów. Rozmowy programowej nie ma, bo to trudno o nią teraz, tak mówią zwycięzcy, kiedy się to negocjuje, ale to nie jest chwilowe. Nikt nie wie jaki noworodek się z tego trois corps narodzi i to tyle. Pozostaje tylko zawierzenie akolitów i zmartwienie pobitych. Znowu lądujemy w plemiennej Polsce, tyle, że ze zmianą totemów stojących na centralnym placu Najjaśniejszej.

Ale wróćmy do igrzysk zamiast chleba. To pewne, następni będą grali na podział, tyle, że ze znakami odwrotnymi. Tusk po tylu zaklęciach będzie musiał wyjść z dylematu obietnic – rozliczenie ale i pojednanie. W igrzyskach będzie więc chciał rozdzielić jednych od drugich. Z kryminalistami – do kicia, ze zwiedzionymi – do kwarantanny ostracyzmu. A stamtąd się wychodzi tylko po zaklęciach publiczno-wiecowej samokrytyki złożonej przed kolektywem nowej normalności. Tak, że będziemy mieli kontynuacje palenia czarownic, tropienia pisizmu. Sam byłem obiektem takiej gry, podczas której świeżo upieczony zwycięzca przesłuchiwał mnie skąd się wziąłem (po znajomościach oczywiście) jako pracownik sfery publicznej. I to nie był byle kto, tylko gościu, który się od dłuższego czasu zajmował podwyższaniem programowej jakości propozycji strony totalnej opozycji. Nawet nie wiedział jakie są schematy rekrutacyjne przyjmowania do pracy, a dyskutował o systemie w ogóle. I jak mu się włączył GPS tropiący to się zaraz wzmożył i dopytywał szczegółowo. Mogłem odmówić zeznań i poprosić o formalne wezwanie, ale wytłumaczyłem mu jak to działa, choć nie zdawał się przejęty nową wiedzą. GPS wystarczał.

Co więc będzie głównym tematem igrzysk, oprócz tropizmu pisizmu i karania? No, właśnie – czy III RP zdobędzie się wreszcie na rozliczenie poprzedników, czy jednak demaskacyjna teza, że „my nie ruszamy waszych, a wy nie ruszacie naszych” dalej obowiązuje? PiS tej zasady właściwie dotrzymał przez całe 8 lat, bo nikt tam w PO nie beknął, w czym zresztą pomogła kasta sądownicza, która teraz wróci na pełnej petardzie. Do tej pory nikt za nic nie usiadł, areszty były raczej wydobywcze i nauczyły pensjonariuszy, że wyjdziesz tym szybciej, im mniej mówisz. W Trybunale Stanu (tym kuriozum prawdziwego immunitetu dla polityków) przez III RP drzwi się tylko otwierają dla posłańca przynoszącego pieniądze dla bezrobotnych sędziów. Wystarczy tylko wspomnieć, że Trybunał został przywrócony w apogeum stanu wojennego, w 1982 roku, co chyba dobitnie stanowi o tym „mieczu na polityków”. Kolejna instytucja do rozgonienia.

A więc co do spektakularnych procesów, to się zobaczy. Jak Tusk tu pociśnie, to depozytariuszem narodowej zgody stanie się jednak… Hołownia, bo trudno mówić o zgodzie, trzymając w ręku bat na przegranych. Granica rozdzielająca kryminał od racji stanu będzie dystrybuowana politycznie przez wzmożenie kasty sędziowskiej. Jak się Tusk tu zapędzi, to ucieszy swoich ultrasów, ale utoruje drogę do trzeciodrogowości z jej, deklaratywnym, postulatem – „kochajmy się!”. Hasło pojemne, bo to polityka będzie decydować kto będzie podlegał aktualnej definicji „godnego kochania”. To tak jak z Trzaskowskiego hasłem, że Warszawa jest miastem dla wszystkich, ale małym drukiem represji i sekowania jest napisane dla kogo jest naprawdę, a właściwie dla kogo na pewno nie jest. To taki sygnał dla tych, co nie wiedzą co robić, a czego nie, by się załapać do grona kochanych.

Lecz najważniejszy temat igrzysk pójdzie w jednym kierunku. W naprzemiennej Polsce plemiennej mamy kolejny obrót maszyny losującej 100-procentowe zwycięstwo. Nasz ustrój nie ma żadnych hamulców trójpodziału władzy, mitygujących którąś z nich. A więc zwycięzca bierze wszystko. Tu jednak staje na drodze jeden element – prezydent. Ten może blokować jakie chce ustawy, może nie przyjąć budżetu i rozwiązać Sejm, a więc ma trochę kart – wszelkie destrukcyjne. Jest więc kamieniem na drodze do rządów klarownie autokratycznych, dziś w wykonaniu większości pt. „na złość”. I widać którędy pójdzie atak. Widać to już od początku.

Całe to zamieszanie związane z powołaniem rządu właśnie temu służy. Duda ma swoje prerogatywy wynikające z Konstytucji i wszelkie pospieszanie go, by dał wcześniej i nie temu misję formowania rządu mają tylko znaczenie propagandowe, a właściwie stanowią pierwszy krok dłuższego procesu. Powierzenie misji tworzenia rządu reprezentantowi zwycięskiej partii jest racjonalne, znane jako zwyczaj oparty na logice, w dodatku (do niedawna) niekwestionowany przez dzisiejszych oponentów. Robienie z tego wideł ma służyć do pierwszego dziabnięcia w prezydenta, przyszłego zawalidrogę. To będzie teraz Czarny Lud, do końca jego kadencji.

Tekst ten piszę zaraz po orędziu prezydenta, w którym misję stworzenia rządu powierzył on Morawieckiemu. Już napiera fala hejtu na niego, że to wiadomo ile jest więcej od ile, że to na złość, żeby PiS spalił kompromitujące go dokumenty, itd. Strona zwycięska ma jakąś manię prześladowczą, tak jakby chcieli, żeby im ktoś przeszkodził w objęciu rządów. Przypomnę, że to Wojska Obrony Terytorialnej, ta „armia Macierewicza” miała być stworzona na te właśnie okazje. I co? I nic? Opozycja straszyła swoich PiS-em jak szczerbate dzieci sucharami. Gdzie ten krwiożerczy Kaczyński, co to przed niczym się nie cofnie? A… nie robi, bo spękał. Czyli albo tchórz, albo despota. Tuskum non datur. Nawet postulowano, że Duda namaści jakiegoś swojego marszałka-seniora ekstremistę, ten otworzy obrady i zaraz je zamknie, bez zaprzysiężenia posłów i NIE OTWORZY Sejmu przez rok i dwa. A tu Duda dał na seniora poczciwego Sawickiego z PSL i panika prysła, teraz trzeba się będzie nakombinować do posiedzenia pierwszego i pogrillować Dudę. To inwestycja na przyszłość i ma spełnić kilka celów.

Po pierwsze – wykazać, że nowa koalicja chce, ale Duda jest hamulcowym i bez niego bylibyśmy w KPO-wskim raju. To będzie główny winowajca, że koalicji nie idzie, jak jej nie będzie szło. To będzie wygodny płodozmian: sukcesy – na nas, porażki – na pozostałość po PiS-ie. Po drugie – to inwestycja. Kampanię bowiem na prezydenta w 2025 roku uważam za otwartą. Bo tak się to w czasie rozkłada. To teraz są wkopywane sadzonki, które kiedy przyjdzie pora będą dorosłymi drzewami, z których można będzie jak przyjdzie wyborczy czas, zerwać zatruty owoc dzisiejszych zasadzeń. Wyciągnie się wtedy wszystkie weta na raz i pokarze kto sypał pisek w tryby postępu. Po trzecie – nie wiadomo jeszcze kto ze strony nowych zwycięzców będzie pretendował, ale osłabienie nie Dudy, bo ten kandydować nie będzie mógł, ale formacji pisowskiej jako rozrabiackiej, to dobra inwestycja dla tego, kto w ostateczności zostanie wystawiony. Ale tu się szykuje wewnętrzna konkurencja, bo widać, że Donald idzie na prezydenta, na kandydata do którego przeskoczy jak tylko zobaczy, że się zużywa w operacyjnym rządzeniu jako premier. Z cienia może wyjść także Hołownia, który moim zdaniem chce objąć Belweder z (fałszywym, dodajmy) przekazem prezydenta pojednania. A więc będziemy mieli prawie dwa lata huziania na Adriana.

Jest jeszcze jedna opcja. Duda kończy i nie wiadomo co z nim po tym. Kim będzie w 2025 roku? Jego spolegliwość wszelkim ruchom zewnętrznym (wojna na Ukrainie, wybiórcza pamięć historyczna) jest coraz częściej tłumaczona przez opinię tym, że stara się przypodobać jakimś zagranicznym przyszłym pracodawcom. I dla tych przyszłych awansów w jakichś strukturach międzynarodowych udziela koncesji innym naciskom, często kosztem naszych długofalowych polskich interesów. Nic się wtedy by nie nauczył z przypadku Aleksandra Kwaśniewskiego, który miał to samo po dwóch kadencjach, ale wtedy społeczność międzynarodowa odczytała jego służalczość jako wrodzoną chęć do dowolnej zmiany kursu w zależności od wiatrów, co go zdyskredytowało. Grał na Amerykanów i dowiedział się, że takie stanowiska jak szef ONZ, czy NATO nie są obsadzane bez zgody takiej Rosji, której podpadł zaangażowaniem w Pierwszy Majdan na Ukrainie.

Ale człowiek zawsze myśli, że nauki z życia nie są uniwersalne i akurat nie dotyczą jego wyjątkowego geniuszu. A więc Duda może mieć ambicje, by się gdzieś załapać. I tu może mu pomóc… Donald Tusk. Ten, za jego rezygnację z weta, może mu „załatwić” cieplutką posadkę w Unii. Nic specjalnego – salon nie zapomina skądeś przyszedł (vide bocznikowanie do dziś Sikorskiego), coś świecznikowego, dobrze płatnego, niedecyzyjnego. Coś się tam z Ursulą zawsze znajdzie. I pytanie czy Duda na to pójdzie? Bo co mu może w 2025 roku zaproponować PiS? Co ważniejsze – jak go może ukarać za ewentualną zdradę? Zresztą – jaki PiS i w ogóle. Nikt nie wie czy i ewentualnie jaki PiS będzie istniał za dwa lata. Duda nie wygląda na wodza, jest słaby w organizacji nawet swego otoczenia, co widać nawet w skali jego Kancelarii. Samodzielność to nie jego pasja, a więc wodzem w PiS-ie nie będzie, ba – sam nie ukręci jakiejś własnej inicjatywy.

Będzie więc dwójpolówkowy płodozmian. Obiecanki koalicji będą utrącane przez nią samą poprzez argument dziury budżetowej po PiS-ie, co jest grzane już od tygodni. Przygotowują się więc. Zaś wszelkie przyszłościowe inicjatywy i ich upadek będą zwalane na weta Dudy. I tak się koalicja PO(T)DLE będzie chciała prześlizgnąć. Nie wiem tylko czy to się uda.

Czekają nas więc dudzie czasy. Adrian będzie wyciągany z kąta, wystawiany na widok publiczny, jak gnijąca głowa pokonanych, zatknięta na medialnej dzidzie, na szczycie murów zdobytego zamku. Widok atrakcyjny dla tłuszczy może tylko, ale kto się tym przejmuje? Jednorazowy suweren dał głos, wrócił do swej bańki, która wcale nie jest plemienna. To bańka doczesności, o którą upomni się zaraz przyszłość, na którą nie reagujemy, zajęci rzeczywistością, jako sumą prawd tymczasowych. Okazuje się, że projekt „Polska”, też może podlegać temu kryterium. Tymczasowości.

Napisał Jerzy Karwelis

Wszystkie wpisy na moim blogu „Dziennik zarazy”.

   

About Author

2 thoughts on “6.11. Od rana na Adriana

    1. No tak, od „pokarania”. Czas pokarze nas, Polaków, za wrodzoną głupotę, na jaką cierpi niestety większość z nas.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *