9.03. Za wcześnie i za szybko, towarzysze.

4

9 marca, dzień 1102.

Wpis nr 1091

zakażeń/zgonów

3462/21

Zapraszam do wsparcia mego bloga

Wersja audio

Mój nieżyjący już przyjaciel, bohater podziemia Solidarności, Eugeniusz Szumiejko, kiedy był wiceprezesem portu lotniczego we Wrocławiu mawiał, że, wojskowi, z którymi wtedy miasto współdzieliło lotnisko mają swoistą hierarchię ważności: najpierw papież-Polak, potem armia, na końcu cywile. Kult Jana Pawła II był (wtedy?) niekwestionowany, we wszystkich rodzajach uprawianego katolicyzmu, szerzej – chrześcijaństwa. Ba – nawet wśród niewierzących papież był uznawany nie tylko za najsłynniejszego Polaka, ale za ostatni chyba pewny zwornik w trudnej sztuce jednoczenia pokłóconych Polaków.

Niestety mieliśmy i mamy do czynienia z pewnym procesem o wyraźnych konotacjach politycznych. Lewica walcząca, ostatnio wraz z czerwieniejącymi pseudoliberałami, atakuje katolicyzm od początku III RP, uznając go – i słusznie – za największą przeszkodę do zaczerwienienia dusz Polaków. Jak już pisałem czasami jest tak, że któryś z polityków coś chlapnie spontanicznie i mamy nie tylko wgląd w jego intencje, ale taki akt jest celnym, choć mało świadomym ze strony autora, skrótem rzeczywistości. Tak było z grubą kreską Mazowieckiego, choć przeinaczoną później w odbiorze, odbiegającym od kontekstu wypowiedzi, zinterpretowaną przez lud w sposób rozszerzający, ale i jak najbardziej słuszny. Tak samo było z „opiłowywaniem katolików” zapodanym przez posła Nitrasa. Mieliśmy do czynienia z takim właśnie procesem opiłowywania nie tylko przywilejów katolików, ale i ich autorytetów.

Czego tu nie było? Prałat Jankowski (pamiętacie Państwo te kalumnie, zwalanie pomników? Właśnie Wyborcza, centrala opiłowywania, ma przeprosić po rozprawie sądowej za swoje kalumnie wobec kapłana. Czas już minął, mleko się rozlało i kto to będzie pamiętał, że dał się nabrać, i skąd ma się dowiedzieć, że opiłowywacze mają zlizać ten syf z podłogi?); te wszystkie Sekielskie (właśnie jeden z niesłusznie oskarżonych księży zbiera na proces przeciwko autorom i nawet ja się dołożyłem). Pełno tego było, zwłaszcza w zakresie najbardziej czułym, czyli molestowania nieletnich. Kościół ma tu wiele za uszami, ale nie jest szczególną wylęgarnią tej patologii. Jak dowodzą badania tacy np. nauczyciele to wielokrotnie gorsze środowisko. Ale nikt – na razie – nie nawołuje do nie wysyłania dzieci do szkół. Ale nie ma tu co relatywizować. Kościół ma za uszami szczególnie, że w imię niepojętej strategii przypadki takie tuszował i w imię niepojętego mechanizmu, tolerowanego przez wszystkie ekipy rządzące, zapobiegał stawaniu takich osobników przed obliczem świeckiej sprawiedliwości. Dowody przeciw Kościołowi mozolnie się gromadziły, problem zakopywano, tak jak z agenturalnością niektórych księży, nieleczona rana gniła, ropa kłamstwa się zbierała i wrzód medialnie pęknięto.

Tak, przecięto, bo zabrano się (wreszcie, chciałoby się powiedzieć) za największy autorytet – Jana Pawła II. Akcja była osmatyczna, jak już pisałem, przygotowywana od dawna, strzelano coraz bliżej papieża, aż do ostatniej zdobyczy, czyli kardynała Sapiehy. Zaraz potem padł strzał już bezpośredni w papieża. Nie będę się tutaj rozwodził nad szczegółami, zwłaszcza, że merytorycznie strzał był zza nieweryfikowalnego węgła, akcja dobrze przygotowana, role rozpisane, napięcie dozowane. Zaskoczenie jest tak duże, że zanim się odpowiedzi na nie pojawiły, inicjatywa była i jest po stronie atakującej, zaś weryfikacja źródeł rewelacji potrwa długo i sprawa będzie medialnie grzana. Pozostać ma gruby cień nad postacią, a w czasie, kiedy się to będzie weryfikować, proces opiłowywania dotrze już do rdzenia. Podważenia wiary ludu i uzasadnienia szkodliwości Kościoła serwowanego politycznym ateuszom.

Mnie interesuje cały cykl przygotowania tej akcji, bo pewnie dla wielu wydaje się to medialnym działaniem spontanicznym. Ot, dziennikarze śledczy coś tam odkryli i sprawa wyszła. Oj nie – materiały, co prawda ręką holenderskiego autora, były zbierane od ponad dwóch lat, i „nasi” coś tam dogrzebali w archiwach ubeckich (tak, tak, na dowody winy przywoływane są – tym razem okazuje się, że wiarygodne – zeznania torturowanych świadków, czasami z podobnymi „grzeszkami” za uszami, czasami z wyraźną motywacją zaszkodzenia hierarchom). Mamy już publikacje gotowe, drążące temat, inicjuje reportaż telewizyjny. Na kilka dni przed akcją ukazuje się, wtedy ni z gruszki ni z pietruszki, a teraz wiadomo dlaczego, wywiad w Gazecie Wyborczej z własnym guru, czyli Adamem Michnikiem. Ten ewidentnie wiedząc, że jego chłopaki szykują papieski pasztet (nie pierwszy raz „zawiaduje” politycznie redakcją, vide sprawa Rywina), wychodzi i mówi, że choć z tym papieżem to różnie bywało, to jest to wartość dla Polaków w sensie obiektywnym i należy ją szanować. W świetle późniejszych wydarzeń ustawia się z dystansem do sfory, którą zaraz spuści z łańcucha. Tak na wszelki wypadek, by było do czego wracać, gdyby się nie powiodło. W dodatku wychodzi, że łaskawy różowy diabełek… rozgrzesza świętego. Tak, papież pobłądził, zaraz się dowiecie, ale obiektywnie jego zasługi przeważają nad przewinami.

Co tam było, jak tam było, to już mnie nie pisać. Teraz się tym zajmą obie strony. Episkopat coś tam bąknął, Sejm się oburzył, normalna jazda. Ale – idąc za myślą reasekurującego się Michnika – towarzysze przesadziliście. Za wcześnie, żaba jeszcze nie gotowa i mówiło się, żeby wodę podgrzewać stopniowo, bo gwałtowne skoki temperatury mogą uświadomić żabie, że jest gotowana. I może zechcieć wyskoczyć z ukropu, w którym nieświadomie się gotuje od dawna. I tak wyszło. Moim zdaniem akcja była przygotowana profesjonalnie, to znaczy po odpaleniu bomby zrobiono natychmiastowe badania czy numer wszedł i odpowiedź była gorzej niż pesymistyczna. Wyszło nie tylko, że się oburzył twardy elektorat, ale że się obudził wahający. Ba, powstała nowa koalicja PiS-PSL. A to już gruby numer, bo akcja jest robiona na kolejne najważniejsze w życiu III RP wybory i jeśli przedsięwzięcie ma mieć taki efekt, że niezdecydowanych przeciągnie na stronę PiS-u, który robi za politycznego depozytariusza katolicyzmu, to znaczy, że strzelono sobie nie w stopę, bo diabełki stóp nie mają, ale w kopytko.

Sygnał do odwrotu odtrąbił redaktor Lis. Ten wie jak to działa i widać to i słychać w dźwiękach trąbki. Napisał, że przesadzono, że tknięto świętość. (Nie mogę go tu zacytować, bo mnie zbanował). Ale Lis nie pisał tego z pobudek patriotycznych. Nie, powiedział to co ja mówię – za szybko towarzysze, jeszcze nie teraz. Nie wyrywajcie się, bo śpiący i kołysany do snu przez takich jak on gigant konformizmu przebudzi się i cała żmudna robota na nic. Intencje dobre, ale liczy się timing. A ten wskazuje, że mimo ochoty, mimo „dowodów” trzeba jeszcze odczekać. Co dowodzi wyłącznie manipulacyjnej postawy walczących przecież o prawdę. Odbiorca nie jest jeszcze na nią gotowy. I, cholera, przez ten pośpiech, nie wiadomo czy będzie gotowy do wyborów.

Ja sobie myślę, że jest jeszcze gorzej. To znaczy, że testują. Jak już tu kiedyś parę razy pisałem chodzi o okno Overtona, czyli powolne i stopniowe, niezauważalne uzyskiwanie społecznej akceptacji wobec rzeczy wcześniej nie do przyjęcia. Robi się to w kilku krokach i patrzy czy wchodzi. Dziś uchylono na kolejnym etapie to okienko, by sprawdzić czy się uda. Jak się nie uda, to się je domknie z powrotem, ale – uwaga – na poziomie, który już został wcześniej osiągnięty. Bo nie będzie to tak, że jak nam się teraz nie udało, to zamykamy budę. Nie, jak radzi Lis, trzeba jeszcze odczekać, robić swoje, żeby na kolejnym etapie – ataku na papieża wprost, społeczeństwo było już tak gotowe do operacji, że żaden przeciąg, tak jak teraz, nam tego okienka nie zatrzaśnie. Cały czas jesteśmy w obróbce, zaś przygody dzisiejsze dają autorom akcji tylko doświadczenie jak w przyszłości zrobić to lepiej.

I jak się temu obiekt starań podda, jak odpuści już takie rzeczy, to znaczy, że można zrobić z nim wszystko. Oskarżenie później np. błogosławionego Jerzego Popiełuszkę o pedofilię czy współpracę z bezpieką to będą już tylko epilogi dla końcowej szydery. Rechotu i krokodylich łez politycznych diabłów nad upadkiem resztek narodu.

Jerzy Karwelis

Wszystkie wpisy na moim blogu „Dziennik zarazy”.          

About Author

4 thoughts on “9.03. Za wcześnie i za szybko, towarzysze.

  1. A jak już nastąpi wymarzone przez Urbana totalne ześwinienie wszystkiego i wszystkich (panświnizm), to nikt nie będzie wierzył że kiedyś ludzie mogli być faktycznie dobrzy i bezinteresowni, niemożliwe żeby taki Popiełuszko tak bez żadnego powodu kochał Polskę i chciał jej bronić przde komuną. Albo rtm. Pilecki – na na pewno musiał mieć coś za uszami, pewnie bił Żydów i miał dwie kochanki.

  2. Ktoś powinien napisać podręcznik historii walki z Kościołem, czy nawet szerzej, lewicowej rewolucji (dla której Kościół jest zawsze był największą przeszkodą w prowadzeniu nas do kolejnych bram czerwonego piekła, stąd ta nienawiść), bo kolejne pokolenia ciągle dają się nabierać na te same numery (kto nie zna historii, ten jest skazany na jej powtarzanie…). Materiału jest mnóstwo, od lipnego procesu wprowadzającego precedens aborcji w USA i reszcie świata (co próbowano, dość nieudolnie na szczęście, skopiować w Polsce), przez wykończenie Kościoła w Irlandii (czy Holandii), propagowanie rewolucji seksualnej i obyczajowej, etc. Ale zaczynając od naszego podwórka:

    Mieliśmy w latach czterdziestych i pięćdziesiątych oskarżanie księży o najgorsze rzeczy, jakie komuniści zdołali wymyśleć „po linii” swojej propagandy: współpracę z „faszystami” (głównie z tymi z AK i „pragnącym powrotu wyzysku człowieka pracy”, „burżuazyjnym” Rządem Londyńskim, ewentualnie ich „mocodawcami z Waszyngtonu”, pośrednio RFN, faszystowskimi en bloc oczywiście). Ci, którzy dziś chętnie łykają oskarżenia Kościoła o najgorsze, co dzisiejsi propagandziści zdołają wymyśleć, oraz o bycie (od wieków) źródłem wszelkiego zła – to dzieci i wnuki (często nie tylko duchowe), tych, którzy równo siedemdziesiąt lat temu z wypiekami twarzy czytali prasowe doniesienia z procesów księży kurii krakowskiej czy biskupa kieleckiego. Kto wierzył w „faszystów w AK”, lub jako dziecko na podwórku wyśmiewał dzieci Żołnierzy Niezłomnych „twój Tata jest kryminalistą, siedzi w więzieniu” (nie wymyśliłem, autentyk, taki był często poziom świadomości ludzi z komunistycznego „awansu społecznego”), ten w następnych pokoleniach, często jako leming z „awansu słoikowego”, będzie miał podobne pojęcie o JP2 i Kościele (który oczywiście z komunistycznego bagna też nieskalany nie wyszedł, naszpikowany przez esbecje agentami, wciśniętymi i awansowanymi, często wysoko, „metodami operacyjnymi” – ludźmi sterowanymi za pomocą haków, opartych często na, nazwijmy to delikatnie, ich obyczajowych niedoskonałościach – ci stanowili materiał idealny). A najgorsze w skutkach okazało się paniczne zamiatanie „czarnych plam” (po poskrobaniu często czerwonych) pod dywan – tym paniczniejsze, im były straszniejsze. Często zresztą z inicjatywy najbardziej zainteresowanych, napędzanych interesem grupowym.

    Skoro gotowana żaba wyskoczyła (wyskakuje) z gwałtownie podgrzanego garnka, to może czas, abyśmy w końcu oprzytomnieli i zorientowali się, żeśmy nie odrobili lekcji zadanej nam przez Jana Pawła II. Biliśmy brawa na jego homiliach, ale żeśmy ich nie przetrawili, nie przemyśleli, nie przekuli na codzienne życie. Nawet ich często nie znamy, pozostał w pamięci ogólny entuzjazm. Owszem, spora w tym zasługa sprawujących kontrolę nad mediami postkomunistów (i pseudoliberałów). Telewizja Kwiatkowskiego (przypadek chyba podręcznikowy – ale tu Autor bloga będzie większym specjalistą) „refleksję” nad myślą Papieża ograniczyła głównie do puszczania „Barki” tak namolnie, jakby chciała ją wszystkim obrzydzić (wyjątkowo perfidna metoda – obrzydzanie przez zachwycanie, oraz przedawkowanie), piosenki przesympatycznej zresztą Natalii Kukulskiej oraz puszczanej w nieskończoność anegdoty o kremówkach. Jak to ktoś celnie ujął – „Skremówkowaliśmy Papieża”. Bez osłonek napisało o tym wydawnictwo „Pressje” na okładce jednej ze swoich tek: „Zabiliśmy Proroka” (pewnie ciągle można ją znaleźć gdzieś w internecie). To co się teraz dzieje, to także skutek bezrefleksyjnej narracji, narzuconej nam przez postkomunistów i ich sojuszników. Zabrakło szerokiej debaty publicznej nad przesłaniem Papieża, (bo nie można nią raczej nazwać np. artykułów w „Wyborczej”, nieodmiennie w stylu „Papież ma rację, ALE…” – nie rozumie, nie ogarnia etc.). Teraz mamy tego braku owoce.
    Jeżeli chcemy nauczyć się zło dobrem zwyciężać (a nawet złe na dobre obracać), to aktualny kryzys jest dobrą okazją i pretekstem, aby tę nieodrobioną lekcję w przestrzeni publicznej i w narodowej świadomości odrobić.

    Tak na początek – wczoraj Telewizja Publiczna w reakcji na sejmowe awantury wyemitowała w „prime time”, zaraz po Wiadomościach, słynne papieskie kazanie na Placu Zwycięstwa (dziś Piłsudskiego, choć poprzednia, nadana przez komunistów nazwa nabrała nowej, antykomunistycznej wymowy i też już bardzo dobrze pasuje). „Niech zstąpi Duch Twój i odnowi oblicze Ziemi. Tej Ziemi”. Ten Plac stał się już narodowym sanktuarium, kościołem pod gołym niebem (powiedziałbym, że wręcz bezpośrednio pod Sklepieniem Niebios, co też ma swoją symbolikę), miejscem, gdzie gromadzą się Polacy w przełomowych momentach. Odbudowa Papieskiego Ołtarza (biały Krzyż z powiewającą czerwoną stułą, na piramidkowym podwyższeniu w postaci białych schodów) jest czymś, co aż się prosi, aby odbudować w postaci marmurowego pomnika. Oczywiście jeżeli chcemy zachować narodową pamięć i własną tożsamość, nie narracje narzucane nam jako takie przez sąsiadów. Którym silna (także duchowo) Polska przeszkadza, zawsze przeszkadzała i przeszkadzać będzie. To może być pomnik Ducha Świętego, Papieża – z Jego figurą lub bez żadnej postaci, Zwycięstwa Ducha, ważne żeby był, jako ołtarz Narodowej Świątyni.
    Idea tak oczywista i defaultowa, że chyba tylko obce narracje zdołały ją zagłuszyć. Rękami i umysłami tych owoców PRL-owskiej „inżynierii społecznej”, ciężkiej, ponad półwiecznej pracy „policji jawnych, tajnych i dwupłciowych”, które „nie płakały po Papieżu”, jak głosiła wymyślona i kolportowana przez środowiska GW koszulka.

    Dodam tylko, że gdybym ja taki pomnik projektował, to bym go otoczył sadzawką z fontannami, żeby żadna feminatywa, czy inna napędzana nienawiścią tęczowa gendera nie zdołała tam dopłynąć ze spreyem przed interwencją służb porządkowych. Kanał wypełniony wodą po prostu (najlepiej święconą). A poważnie, to uzupełniłbym pomnik o bardziej nowoczesne elementy – podziemny „korytarz pamięci” w kształcie ósemki (symbolizującej nieskończoność). Mniejsza pętla pod ołtarzem poświęcona pielgrzymkom do Polski, większa (w kierunku Ogrodu Saskiego) – do świata. Każdej pielgrzymce poświęcony ekran (+ wielka podświetlana folia ze zdjęciem) i ławka naprzeciwko, gdzie można przez smartfona wysłuchać homilii po polsku lub w wybranym języku. I aplikacja do ściągnięcia i wysłuchania całości w domu. Może nawet podziemne kina wewnątrz pętli…

    To najoczywistszy pomysł, jak reagować na zorganizowaną, już ogólnoświatową, akcję antypapieską z miejsca, na dzień dobry. W końcu mamy taki obowiązek, tak wobec Papieża jak i wobec naszych dzieci. A także wobec świata, jako najoczywistsi strażnicy Jego pamięci.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *