25.08. Skazani na wirus
25 sierpnia, dzień 175.
Wpis nr 164
zakażonych/zgonów/ozdrowień
63.073/1.977/42.784
Symptomatyczna, lecz w sumie straszna historia państwa Ośliźnioków z Rudy Śląskiej. Pan Mariusz 12 lipca poczuł się źle i to był jego błąd. Został skierowany na test na koronawirusa i wyszedł on pozytywny. W związku z tym wysłano go na domową kwarantannę. Drugi i trzeci test też były pozytywne, czwarty – negatywny, piąty znowu pozytywny. Do kwarantanny dołączono żonę pana Mariusza, Izabelę, której kazano siedzieć z nim domu lub sobie wynająć coś na mieście. Jako że ich na to nie stać – dołączyła do męża. Pierwszy test na koronawirusa zrobiono jej po… 28 dniach kwarantanny. Dzieci już od ponad 40 dni izolacji mieszkają z dziadkami. Ośliźiokowie o swoich wynikach nie są informowani przez Sanepid – musza się do niego sami dodzwonić, by się dowiedzieć o wyniki testów. Nie mają żadnych badań ani decyzji o kwarantannie na piśmie, wszystko na telefon. Pan Mariusz dzwoni codziennie do Sanepidu po KILKASET razy i nie zawsze się dodzwania.
O ich zakażeniu dowiadują się od… policji, która dwa razy dziennie każe im stanąć w oknie, by nawiązać kontakt wzrokowy i im odmachać (bo może to być przecież manekin). Pan Mariusz raz nie wstał, bo spał i dostał wniosek do sądu w sprawie nieokazania samego siebie. Małżeństwo siedzi już w zamknięciu ponad 40 dni, nawiązało już kontakt z podobnymi rodzinami. Znajdują się w pętli czasowej procedur testowania koronawirusa. Testy trzeba powtarzać co 7-12 dni, aż dwa z nich z kolei dadzą negatywny wynik. Jak dostaje się mieszany, to można siedzieć w zamknięciu bez końca. Rodzina jest zdrowa fizycznie od samego początku kwarantanny. Potwierdzają się podejrzenia, że te testy to nie wiadomo co mierzą. Mamy bowiem w najgorszym przypadku chorego, który ma tego wirusa od co najmniej 40 dni, nie ma objawów, ale na teście wykazuje obecność kowida. Jest zdrów od ponad miesiąca, ale nie może pójść do pracy, zobaczyć swoich dzieci i wyjść na zewnątrz. Bo jakiś test z jego wymazu coś tam pokazuje. Co?
Wczoraj się dowiedziałem, że małżeństwo Ośliźioków odzyskało wolność. Super Expres się tym chwali jako swoją zasługą. Ciekaw jestem czy to tabloid przekonał Sanepid, czy jednak udało się Ośliźiokowi przejść negatywnie dwa testy z rzędu. Nie wiadomo ile jest podobnych przypadków, których testy pana Drosena z Berlina trzymają w domu a dzieci na wygnaniu.
Okazało się, że mój kolega (pierwszy przypadek namierzenia korony w moim towarzystwie) też siedzi już kolejny tydzień na kwarantannie pt. „do dwóch razy sztuka”. Też ma naprzemienne wyniki, zdrów jak ryba. Spytałem, jak trafił w ten testowy wir: odpowiedział, że… profilaktycznie testował się co tydzień. No to teraz ma. Wynika z tego, że jakbyśmy się tak wszyscy potestowali profilaktycznie to sami byśmy sobie zafundowali narodowy lockdawn, bo bezobjawowo gralibyśmy po domach w zero-jedynkową grę „dwa razy pod rząd”. Lepiej więc nie kusić losu i zasuwać po wolności jak 15-20% ludzi zakażonych, nie zakażając, bo taki wysoki poziom kowidu w populacji wynika z, dziwnym trafem, niewielu badań przesiewowych. Te nieliczne dowodzą, że z koroną paraduje sporo ludzi, co ZANIŻA śmiertelność wirusa, w związku z tym unieważnia tak drastyczne środki i obostrzenia. A nikt, jak za czasów świńskiej grypy, nie chce się przyznać, że spanikował. Ani rządy, ani organizacje medyczne.
Oglądnąłem wywiad z Pawłem Klimczewskim, jedynym polskim współautorem książki „Fałszywa pandemia”. Paweł miał w telewizji wRealu 24 więcej czasu niż w wywiadzie dla mnie, mógł też pokazać swoje wyliczenia i wykresy. To był nokaut, poparty beznamiętną matematyką. Jawny dowód na światową pandemię – strachu.
Wszystkie wpisy na moim blogu „Dziennik zarazy”.