6.10. Sławomir Wydobywczy
6 października, dzień 218.
Wpis nr 207
zakażeń/zgonów/ozdrowień
104.316/2.717/74.158
Postanowiłem odczekać, bo nie jestem stadny i wrócić do tematu bez emocji, jak te przycichną. Chodzi o aresztowanego Sławomira N. Przeszły już burze oburzenia, ale i szydery na temat jego aresztowania, więc można wrócić na spokojnie do sprawy.
Po pierwsze – trzeba przyznać, że dać się złapać na Ukrainie za branie łapówek (jak według cytatu z mojego ulubionego filmu „Czas Apokalipsy”) to tak samo jak dostać mandat za przekroczenie prędkości podczas rajdu samochodowego. Jednak nasi liberalni goście uważali (-ają?) się za nieśmiertelnych. Przenoszą swoje doświadczenia wszechmocy w rejony, które jeszcze o tym nic nie wiedzą, ba – mają to gdzieś. I albo nasz Sławomir miał umocowania międzynarodowe, które ktoś zwinął, albo poszedł „po polsku” na rympał. I się szybko okazało, że na Ukrainie to bujać to my, ale nie nas.
Teraz protesty w sprawie jego aresztowania ucichły, deklaracje poparcia, wsparcia jakoś wymiękły. Po Warszawie poszło bowiem, że aresztowany dygnitarz zaczyna puszczać farbę, i nawet niewinnym – głupio już podkładać swoją głowę pod niepewną ewangelię. Tropy mają sięgać już bardzo wysoko, aż do szefa wszystkich szefów z Wybrzeża. A więc wszyscy przycichli i czekają na rozwój wypadków i listy kolejnych zatrzymań.
A sprawy wyglądają na rozwojowe, co widać po kolejnych przesłuchiwanych. Mój znajomy kiedyś rozmawiał z już wcześniej zatrzymanym byłym prezesie Orlenu. Było to zaraz po tym jak prezes wychylił się z czeskiej Pragi, by odwiedzić swe dziecko, zdaje się na urodziny. I go capnęli. I kolega mówił przy mnie do niego, że chciałby zobaczyć dwie jego miny: pierwszą jak zobaczył u swych drzwi ludziów w kominiarkach i drugi raz – jaką miał minę, gdy się dowiedział o co chodzi. Wtedy chodziło o jakieś bilety na jakąś imprezę. Wychodzi z tego, że były to dwie różne miny. Teraz prezesa wezwano ponownie na przesłuchanie. Miał sie podobno opłacać zatrzymanemu za otrzymane stanowisko. Bagatela – 3,5 tysiąca złotych miesięcznie. Znowu musiały to być dwie różne miny. Ale poszedł w świat sygnał – rozwijamy tropy w różnych kierunkach. Wysyłamy tym samym ostrzeżenie.
I teraz jest jak w przypadku niegdysiejszej afery u Sowy. Wszyscy się spietrali i przypominają sobie, kto, kiedy i o czym rozmawiał z aresztowanym Sławomirem. A przypomnę, że afera z ośmiorniczkami się wcale nie skończyła. Ta też jest rozwojowa, jak i pan Sławomir, bo jak on wyjdzie to i tak nikt nie będzie wiedział co powiedział w śledztwie. I pada strach na wszystkich. Strach, który do dziś wykończył Platformę Obywatelską, był przyczyną ewakuacji premiera, który przecież „nie miał z kim przegrać”, do instytucji międzynarodowych, jak mówią złośliwi – w celach immunitetowych. Taśmy od Sowy sobie gdzieś tam leżą w jakiejś szafie i są skarbnicą wiedzy wszelakiej i potencjalnym źródłem potencjalnych nacisków na potencjalne ofiary sceny politycznej. Wszyscy porobili sobie rachunki sumienia w jakich knajpach i co powygadywali, i starach zapanował w stolicy. Teraz przypominają sobie Sławomira.
A warto dodać, że o wielu taśmach wiemy tylko, to, że istnieją. Goście kilku ekskluzywnych knajp mają się o co martwić, ale co z gośćmi… kancelarii premiera i samego premiera, z których rozmów taśm z nagraniami jest ponoć kilkadziesiąt godzin? I kto ich nagrywał? Kelnerzy od Sowy po godzinach? A tam mogą być smaczki smaczne do dziś.
To pokazuje pewną prawidłowość III RP. Mamy taśmowy system polityczny. Bo nie wiem, czy zauważyliście, że każdą większą burzę polityczną przewracającą stołki na górze poprzedza jakaś afera taśmowa? To oznacza ze trzy smutne rzeczy – system sam się nie oczyszcza, skoro trzeba podsłuchać, żeby zmienić władzę. Druga sprawa to mizeria mediów, które muszą sięgać aż do podsłuchów, by móc dla publiczności uchylić demokratyczne dekoracje, za którymi dzieją się rzeczy prawdziwe. Trzecie – to wszechmoc służb albo i słabość tych co mają pilnować dostojników przed inwigilacją. Takie służby nie dość, że zbierają różne haki na różnych (nie tylko przecież mają to być „nasze” służby), to jeszcze w celach pogrążenia podsłuchiwanych idą do mediów z rewelacjami, a media to łapią jak rotwailer frisbee. I należy mieć tylko nadzieję, że robią to z płochej łatwowierności. Skoro polityka można zabić gazetą, to pytanie w czyim ręku jest ta gazeta, bo mi wydaje się, że coraz mniej w rękach dziennikarzy.
Nagrali już wszystkich. My o tym fakcie dowiadujemy się jak któraś z koterii chce zrobić zadymę. O większości nagrań się nie dowiemy, jeśli zrobiły je służby obce, bo te robią je dla własnych potrzeb, tylko od czasu do czasu upubliczniając je – a wtedy już idzie grubo. No bo popatrzmy – SLD się wywaliła na taśmach Rywina, pierwszy PiS na podsłuchach u Begerowej w pokoju sejmowym i zapiskach z monitoringu w Marriotcie. Potem PO u Sowy, wreszcie – Kaczyński z Dwiema Wieżami (tu akurat to kapiszon, ale warto odnotować próbę).
Areszty wydobywcze kluczowych dygnitarzy to podobna skarbnica jak podsłuchy. Tyle, że wszystko się dzieje w świetle prawa, wydobyć można co tam aresztant powie. Ale oficjalnie wykorzystać zaś nie wszystko, by kapitałem zebranym w śledztwie wywierać różne naciski na wszelkie aktywne strony sceny politycznej. Potem gościa można nawet i wypuścić jak dobrze współpracował, a i tak wszyscy znajomi królika będą go obchodzić wielkim kołem, bo to nie wiadomo co tam wykapował, a i pokazywać się w takim towarzystwie to niebezpieczny dyshonor.
A więc w polskich aresztach trwa od początku III RP ciężki urobek wydobywczy i najgorzej, że nie w celach wyłącznie łapania przestępców czy namierzania szkodników polskiej państwowości. Raczej w celach aktualnej walki politycznej. I dlatego dla niektórych – nawet i dziś – tak szczególnie ważne jest prawidłowe politycznie obsadzenie prokuratur i służb, by móc ścigać i gromadzić dowody potrzebne coraz bardziej w bieżącej walce politycznej.
Wygląda na to, że uprawianie polityki w Polsce, jest chodzeniem po grani, z której można zlecieć za najmniejszym podmuchem. Jak widać aspirujący do wysokich stanowisk jakoś tam zawsze są zbrukani, na każdego coś jest, bo inaczej afery trafiałyby w próżnię uczciwości potencjalnej ofiary. Ten układ żywi się słabością ludzi, ma więc charakter systemowy i powszechny. Ale pokazuje, że w polskiej polityce jest bardziej selekcja negatywna, bo co się nie poskrobie w emalię jakiejś kolejnej politycznej miednicy to widać pod nią starą dobrą (?) rdzę układów lub w najlepszym (?) przypadku chęć szybkiego dorobienia się zanim się nie skończy nasza niepewna kadencja.
Układ się reprodukuje, bez względu na zmiany władzy. Zmieniają się (i to nie zawsze) tylko przesłuchujący i przesłuchiwani. Pod koniec 2020 roku padło na pana Sławomira. A większość kolegów obawia się, że mogą stać już w niewidzialnej kolejce. I tak bez końca – kołowrót zmian się obróci i w pokojach przesłuchań nastąpi „nieoczekiwana zmiana miejsc”. Jeśli tak ma wyglądać polska polityka to nie dziwota, że nikt porządny nie pali się do niej. Nawet gdyby wiedział, jak naprawić sprawy polskie – nie pójdzie. Po prostu wie, że jak się czyści stajnię Augiasza to człek się musi jakoś umorusać. Lepiej więc z dystansu czystych pozycji obserwować brudy wylewające się ze sfery publicznej.
Tylko Najjaśniejszej szkoda…
Wszystkie wpisy na moim blogu „Dziennik zarazy”.