29.03. Łapaj Putina, czyli na tropie onucyzmu wojennego.
29 marca, dzień 757.
Wpis 746
zakażeń/zgonów (dzisiaj)
6.608/110
Już od dawna śledzę dyskusję o ruskich onucach w sferze publicznej i politycznej. Przed wojną miała ona swoją, dość symetrystyczną, specyfikę, gdyż obie strony wojny polsko-polskiej równo, choć z inną narracją, oskarżały się wzajemnie o bycie poplecznikiem kremlowskiej polityki. Świadomym albo nieświadomym. Wojna zmieniła ten proces i pragnę go opisać na własnym przypadku, czyli: jak zostaje się ruską onucą. A więc przepis.
Powinieneś być antyszczepionkowcem i płaskoziemcą. To wygodne, bo wtedy będziesz oskarżony o onucyzm przez obie strony wojny polsko-polskiej, które dokonały tu wyjątkowego zbliżenia ponad podziałami. W przypadku bowiem foliarstwa tu akurat spór zawieszono i oba plemiona atakowały przecież antyszczepionkowców po równo. Ba, zarzucały nawet, koła opozycyjne kołom władczym, że te ostatnie zbytnio pobłażają antyszczepom, są więc ich ukrytymi poplecznikami. Coś jak z tolerowaniem przez władzę faszystów na Marszach Niepodległości.
I przyszła wojna, i okazało się, że oczywiście te antyszczepy to było wszystko onucowe wojsko Putina, bo jak doniosły cudowne badania, te same antyszczepionkowe konta na mediach socjalnych przemianowały się w konta proputinowskie. Czyż trzeba lepszego dowodu na onucyzm antyszczepionkowców? Czemu to nami robił Putin? To był chytry plan depopulacyjny. Tak, poprzez wraże snucie wątpliwości głównie szczepionkowych, ale i sanitarystycznych jego onucowe trolle miały spowodować znaczny wzrost zakażeń, w rezultacie zgonów, depopulacje wrogiej Kremlowi nacji (to my, Polacy), zapaść zdrowia publicznego, ogólną degrengoladę oraz niemoc.
Powyższa demaskacyjna taktyka zakłada jednak pewną nieudolność w trollizmie kremlowskim. Przecież przechodzenie w tych samych kontach z płaskoziemstwa epidemiologicznego na wojenne wspieranie Putina jest najprostszą drogą do samodemaskacji. To co, nie można stworzyć nowych kont? Nie można zatrzeć śladów? Widocznie cyryliczni onucowcy są zbyt leniwi, zaś buszujący w zbożu tropiący trollizm mają pędy detektywistyczne na poziomie kursów ochrony supermarketów.
No, nie bardzo się udało z tą depopulacją, gdyż w sensie epidemiologicznym nie mamy zbytnich różnic między efektami onuc w Polsce a np. takimi Niemcami czy Francją, a przecież oskarżanie tych krajów o sprzyjanie Kremlowi byłoby w tym względzie nadużyciem. Przeciwnie – jeżeli w czymś przodujemy, to w zgonach ponadnormatywnych, a te są – jak wiedzą nawet dzieci w przedszkolu – efektem działań administracyjnych a nie zjadliwości wirusa. A więc wychodzi na to, że największa penetracja onucyzmem ma miejsce w organach decyzyjnych państwa, nie zaś w skromnych liczebnie grupach wyrzutków posługujących się mianem koronarealistów.
Teraz, skoro płynnie zostaliśmy przeniesieni z onucyzmu sanitarnego na wojenny, nie mamy już wyjścia. Będziemy dalej tropieni. Głównie, tu dawny symetryzm się kończy, przez zwolenników opozycji. I tu ciekawy moment. Będziemy tropieni z gorliwością nuworyszy, nawróconych na antyputinizm w stopniu tak wysokim, że trudno się pozbyć wrażenia, iż chodzi tu o odkupienie zaangażowaniem wcześniejszych przewin. Bo będą nas tropić wcześniejsi zwolennicy i popieracze polityki niemieckiej, która tego Putina hodowała i karmiła latami. Będą nas tropić ci, którzy jeszcze „do wojny” uważali, że z Rosjanami trzeba handlować i układać się, bo to normalny partner, zaś wszelkie próby bicia na alarm kwitowali zarzutem, że to zoologiczna antyrosyjskość, spadek po odległych powstaniach, odwieczny kompleks nienowoczesnych Polaków, którzy nie mogą wyjść poza stary paradygmat romantycznego cierpiętnictwa. I ci teraz chcą przebić tych dziadersów swoją nową postawą, krzycząc „łapaj złodzieja!”, porzucając ukradzioną torebkę, a najchętniej podrzucając ją ofierze, by móc ją oskarżyć o cały proceder.
A więc wiemy już kto cię będzie oskarżał, onuco. Teraz o co. No, po pierwsze, że nie dość. Nie dość wspierasz i popierasz wszelkie ruchy związane z agresją Putina. Tu nigdy nie ma końca, bo poprzeczkę można podnosić coraz wyżej. Wszystkie działania Polaków, nie rządu, do tego wrócimy, ale Polaków, są niepodważalne. Eskalacja działań związanych z wojną może dojść do granic naszego wplątania się w nią, ale nic to. Każdy, kto nie jest za eskalacją odpowiedzi to ruski troll. A więc i ty, który się nad tym zastanawiasz, czy to się nam w ogóle kalkuluje.
Po drugie – nie możesz nie być krytyczny wobec rządu. Nie to, że nie powinieneś go chwalić, ale masz atakować. Za działania i brak działań. To w zależności od pory dnia. Musisz chwalić alternatywę. A ona jest zbudowana wedle starej sztancy powskiej. Otóż alternatywą dla działań rządu, budowaną od dawna, jest „państwo równoległe”. Kiedy w rządzie rządzi PiS, wszystko psuje i rozbija, jedyną rzeczywistością alternatywną, ba – taką dzięki której w ogóle państwo działa, są NGO-sy i samorząd. Tak i teraz. Państwo w sprawie uchodźców i wojny nie robi nic, nawet psuje, zaś gdyby nie ofiarność organizacji samorządowych i samorządu terytorialnego to na granicy umierałyby tysiące Ukraińców.
To pokłosie starej bajki. Bo, wedle opozycji, w NGO-sach i samorządach uchowały się jeszcze resztki społeczeństwa obywatelskiego demontowanego przez PiS, zaś w niektórych samorządach (głównie w tych „większych”) dominują resztki opozycyjnych polityków. A więc to oczywiste, że im się musi udać, zaś państwu nie. I jak napiszesz, czy powiesz, że to nie tak, że tu trzeba wszystkich rąk na pokład, łącznie z reakcją indywidualnych, niezorganizowanych Polaków, toś ruska onuca. Głównie dlatego, że tylko ruski troll nie wyraża się nieustannie krytycznie o władzy, bo nie tyle chwalenie jej, ale nawet neutralność w jej osądach to putinizm. Co tworzy, znowu wygodną, bo kompletnie odrealnioną, wymówkę dla opozycji, że kto nie jest z nami, ten przeciw nam, a nawet z Putinem.
I tak wszelki krytycyzm w stosunku do dwójpolówki wojny polsko-polskiej lokuje każdego po stronie Kremla. Ja mam w tym względzie szczególnie przechlapane. Jestem bowiem z wykształcenia filologiem rosyjskim, magistrem filologii słowiańskiej nabytym w czasach komuny i stanu wojennego. Wiadomo więc kto zacz. Takich to na trolli biorą dziś wagonami i albo mi płacą w rubelkach (ostatnio waluta ta się umocniła, a więc mogę już za ruble kupić chleb), albo jestem pożytecznym idiotą, rusofilem, zakażonym (skoro nie zwerbowanym w tym wariancie) na komunistycznych studiach.
I tak tu sobie żyjemy. Ja (my) ruskie onuce i ci, co nas o to oskarżają, a w rzeczywistości te onuce sami utkali, zaś teraz wytykają palcami tych, którzy im to wcześniej wypominali. Można więc rzec na nową modłę polskiego przysłowia, że mamy do czynienia z polityką: „łapaj Putina!”.
Wszystkie wpisy na moim blogu „Dziennik zarazy”.
Kolejny durny produkcyjniak.
Co do mnie to oskarżenia o bycie ruską onucą uważam za komplement, wku….bym się gdyby mnie oskarżono o popieranie amerykańskich pasożytniczych szubrawców
To po co tu wchodzisz ruska onuco i wypisujesz głupkowate nieproszone recenzje? Jeśli już to czemu robisz to anonimowo? Boisz się szczekać pod nazwiskiem? Nadzorcą cudzych blogów jesteś? Zabraniasz ludziom mieć własne zdanie tak jak u was w putinlandzie?
Już z 8 lat temu, w czasach gdy obecne „bojówki” antyputinowskie schlebiały niemieckiej polityce i chciały handlować z Rosją ja zdecydowałem, że nie kupię opon Nokian produkowanych w rosyjskiej fabryce. A teraz wystarczy nie podzielać powszechnego entuzjazmu do epatowania ukraińską flagą żeby zostać obwołanym ruskim agentem. Wystarczy zapytać skąd rząd weźmie pieniądze na wszelkie 500plusy dla uchodźców albo co będzie z polskimi, dziećmi które nie dostana się do przedszkola z powodu rezerwacji miejsc dla dzieci z Ukrainy? Zapomnieli wszyscy o prostej zasadzie: jeśli my sami nie będziemy się szanować, to NIKT NAS NIE BĘDZIE SZANOWAŁ.
Czy Parlament Europejski albo ONZ albo WHO albo przynajmniej Vatykan wydał już rezolucję wyrażającą wdzięczność i poparcie dla Polski która tak dzielnie pomaga Ukraińcom? Wszak to największa migracja wojenna w dziejach! i co? i d…a. No więc nie ma co liczyć, że ktokolwiek nam coś za to da. Trzeba pomagać, zachowując spokojną głowę i nie szkodząc własnym obywatelom. PO PIERWSZE NIE SZKODZIĆ.
ano właśnie, dokładnie. ciekawe co odpowiedziałby nasz wyrywny kłamczuszek Mateuszek ( którego rzecznik wczoraj zapowiedział , że rząd zabroni importu węgla z Rosji , a w konsekwencji cena ” czarnego złota ” DLA Polaków wzrośnie o kilkanaście % ) na proste pytanie : czy Pan Premier wie , że Ukraina w dalszym ciągu ( w czasie wojny !! ) bez przeszkód transferuje rosyjski gaz i ropę na zachód otrzymując za to od zbrodniczego Putina SZEŚĆ ( !! ) MILIARDÓW DOLARÓW rocznie. O co w tym wszystkim chodzi ?! Korzysta na tym ( prawie ) każdy : Zachód , Ukraina i , oczywiście , bandyta Putin. Jedynymi którzy tracą są Polacy. Jeśli to nie jest zdradą naszych interesów , to co nią jest ?
Tak, Krzysiu. Z putinlandu sprowadzamy 0,3 % węgla który jest zużywany w Pl. I rezygnacja z tego przyniesie wielkie podwyżki.
Ukraina za transfer ropy w przed najazdem otrzymywała miliardy. Teraz jest wojna, ale Krzyś już wie ile Ukr za ten transfer dostanie w skali roku. Wiesz to, bo putin do ciebie dzwonił i ci obiecał, że będzie taki szlachetny?
Jak próbujesz pozować na obiektywnego to nie pisz kłamczuszek Mateuszek. Bo po tym znaczku od razu widać skąd wyrastają ci łapki.
Tak, najważniejsza jest ta rezolucja wyrażająca wdzięczność i poparcie. Zwłaszcza jakby ją podpisał ten ubrany na biało z Vatykanu.
Jeśli te rezolucje są kompletnie bez znaczenia to dlaczego PE nieustannie formułuje nowe rezolucje przeciwko Polsce? Owszem one są częścią wojny informacyjnej. W ramach tej wojny można siać propagandę i można przemilczeć ważne fakty. W ten sposób jakiś Murzyn rzezimieszek Floyd staje się męczennikiem za sprawę walki z rasizmem a Polacy którzy przyjmując 2,3 mln uchodźców dokonali rzeczy niemożliwej nie istnieją w ogóle w świadomości Zachodu. Dlatego powtarzam – ile byśmy się nie napinali w sprawie pomocy uchodźcom to i tak nic na tym nie wygramy, dlatego chciałbym aby rząd w tej sprawie zachowywał się NORMALNIE.
Tak, najważniejsza jest ta rezolucja wyrażająca wdzięczność i poparcie. Najlepiej jakby ją podpisał ten ubrany na biało w czarnych butach z Vatykanu. A jeszcze lepiej ta organizacja od zdrowia (WHO).
Jan Krzysztof Kelus trafnie o tym napisał: że po 1989 r. największymi tropicielami i wrogami komuny stali się ci, co za komuny uszy kładli po sobie i żyli z nią zgodnie. A z kolei ci, co siedzieli za krnąbrność I stopnia, po 1989 po prostu żyją własnym życiem.
I tak jest i z Putinem, i z Covidem.
Dziwnym trafem ci, co chcieli wsadzać do łagrów koronarealistów, dziś są największymi tropicielami „ruskich onuc” w mediach. I tymi, co wiążą ich z Rosją.
Dlaczego? Bo tylko w ten sposób mogą próbować zlikwidować swój podstawowy dysonans poznawczy:
No owszem, z tym covidem może nie do końca było tak, jak trąbiłem w przekaziorach, ale i tak miałem rację, że tropiłem antyszczepów i foliarzy, bo to ruskie onuce.
Klasyka: dlaczego pan bije żonę? – Bo nieprawdziwie oskarża mnie o bycie damskim bokserem…
Tak więc Gospodarz ma rację: „Łapaj złodzieja” wiecznie żywe
Czyżby klasyczne „uderzenie wyprzedzające” mające immunizować target na rzeczywistość, oczywiste zarzuty? 😉 A poważnie, to ruskie onuce (zostawmy epitety – agenci wpływu po prostu) istnieją i prawdopodobnie mają się dobrze. Mamy dobrą okazję (Autor bloga sam zaczął temat) żeby się zastanowić co głoszą i po czym je poznać. Mówiąc najkrócej – popierają wszelkie skrajności, wszystko co rozwala państwo ich przeciwnika od środka. Od czasów carskiej Ochrany, Mickiewicza i Wielkiej Emigracji płatnego (lub szantażowanego/otumanionego etc.) agenta Rosji można było poznać (o czym dowiedziano się oczywiście po latach, z badań grzebiących po archiwach historyków) nie tylko po głoszeniu „wielkiej wspólnoty słowiańskich narodów pod berłem cara” przykładowo, jak towiańszczyzna przykładowo. Agentami okazali się być także histerycznie fanatyczni „patrioci”, niszczący wszelkie realne działania emigracji głoszeniem skrajnie nierealistycznych programów wojny z Rosją za wszelką cenę, zamykający usta wszystkim rozsądnym ludziom oskarżeniami o zdradę za nawet o jeden stopień niższy fanatyzm.
W latach III Rp agentami wpływu była prawdopodobnie znakomita większość wykreowanych w PRL-u „autorytetów moralnych” (drżących na myśl o lustracji czy choćby „wycieku” ich teczek, których kopie były w Moskwie – lustracja i ujawnienie teczek wytrąciłyby jej najlepszy oręż na niszczenie Polski z ręki – ujawnieniu, czemu zawdzięczają karierę, jakim zasługom, postawom czy donosom). Poznać ich można było z reguły po pogardzie, a oficjalnie co najmniej głębokiej rezerwie do „zaściankowego katolicyzmu”, tradycji, autentycznego patriotyzmu, czy mniej lub bardziej subtelnym podważaniu dumy z bycia Polakiem czy własnej historii – takiej pseudoeuropejskości i nibynowoczesności pełną gębą.
Agenci wpływu podsycają wszelkie skrajności, budują każdy konflikt. Rosja, mając przykładowo w Polsce jako niepodważalny oberautorytet na najwyższym Olimpie Adama Michnika, wypełniającego, jak się zdaje idealnie powyższą kliszę „europejskości”, panującego niepodzielnie nad „rzędem dusz”, zafundowała mu jako przeciwwagę „Radio Maryja” (za pieniądze mającego tajemnicze powiązania „sponsora z Niemiec”, wynajmując mu nadajniki dużej mocy w Rosji etc.). Z tym, że ten projekt (jak większość realnych projektów na tym świecie) nie wyszedł idealnie – RM nie poszło w skrajny nacjonalizm czy wściekły antysemityzm, udało się dużo lepiej, niż prawdopodobnie życzyliby sobie „sponsorzy” (przynajmniej jeżeli ktoś na nie nie patrzy przez pryzmat zespołu odruchów i skojarzeń wykształconych przez niegdysiejszą nawet lekturę „Wyborczej”). Ale cel główny – wojna Rydzykowo-Michnikowa, zadeptująca przez grubo ponad dekadę każdy rozsądny dialog i monopolizująca życie polityczne w Polsce – udał się znakomicie. Kto nie z nami, ten przeciw nam. Nie popierasz Michnika – jesteś od Rydzyka (i vice versa). Przez długie lata…
Dziś (wczoraj) naprawdę „trolle Putina” popierały ruchy antyszczepionkowe, jak wszelkie skrajności (na długo przed pandemią zresztą, a demaskowanie prawdziwych lub domniemanych błędów i matactw Zachodu, ich optyczne wzmacnianie, zawsze było specjalnością Wschodu, dodawało ich propagandzie wiatru w skrzydła). Dryf tematyczny jest takim samym „odciskiem palca” jak drogi kariery i poglądy cenionych w Moskwie i Berlinie naukowców czy literatów, z korzeniami sięgającymi PRL-u (lub przez nich wykształconych, w następnym pokoleniu). Może i nie znam się na „budowaniu zasięgów” w internetach, ale pytanie „dlaczego nie otworzą nowych kont” jest równie sensowne jak „czemu nie zainwestowali w nowe autorytety zamiast popierać skompromitowane”. Prawdopodobnie robią jedno i drugie, ale nikt nie niszczy kosztującej miliony, budowanej latami infrastruktury, skoro działa. A charakterystyczny „dryf tematyczny” wpływowych profili to przecież odkrycie ostatnich dni (słabo rozpowszechnione zresztą).
Warto zdawać sobie sprawę z tych mechanizmów i demaskować je, zamiast lekceważyć, to jedyna droga. Na pewno to (sorry za truizm ale one też są potrzebne), że oskarżają nas o bycie ruskimi trollami (jak wszyscy wszystkich w wojnie polsko-polskiej, a trolle będą w niej wzmacniać zawsze tego, kto chwilowo jest słabszy, aby wojna nie wygasła), nie czyni z nich automatycznie naszych sojuszników przeciwko oskarżającym. Nawet jeżeli nas (chwilowo) poprą…
To nie tylko polskie zjawisko zresztą (ponownie – sorry za truizm). Żeby umieścić sprawę w szerszym kontekście pozwolę sobie zacytować fragment najnowszej książki R. Ziemkiewicza „Strollowana rewolucja”, nomen omen (tytuł dotyczy tego kto zrobił „rewolucję” na Zachodzie i kto ją przejął – ale temat zawarty w tytule to zaledwie jedno z wielu zagadnień, jakich dotyczy ta książka). Zachęcam do kupna całości, naprawdę warto (poprzedniej zresztą też, o starszych nie wspominając). Zapewniam, że cała książka jest równie warta lektury i dla wielu – nie wyłączając mnie – odkrywcza, jak zacytowany fragment. Warto ją polecać wszędzie i każdemu, żeby jak najwięcej ludzi przeczytało (najlepiej nie tylko w Polsce – niech się Zachód w końcu obudzi, marzenie… zresztą pora najwyższa):
„Dla porządku trzeba wspomnieć, że już od dawna rewolucja bardzo hojnego i pomocnego sponsora miała – historia z pierwszej wojny światowej, kiedy to Niemcy obsypali bolszewików złotem, żeby wygrać wojnę, a potem bolszewicy obsypali złotem wywrotowców w Niemczech, żeby zniszczyć tych, którym zawdzięczali zwycięstwo, w znacznym stopniu powtórzyła się po wojnie drugiej. Ameryka już od 1940 roku obsypywała ZSSR bronią, surowcami, pieniędzmi i innymi darami, których sama miała pod dostatkiem, a które ZSSR były potrzebne do wspólnego z USA przekształcenia świata starych imperiów kolonialnych w świat dwóch supermocarstw – a potem ZSSR, umocniony tymi darami, wydawał ogromne środki na sponsorowanie wszelkich tendencji rozkładowych w Ameryce. Taka jest odwieczna logika paktów typu Ribbentrop-Mołotow.
Bez tego wieloletniego sponsoringu KGB i innych agend sowieckiego mocarstwa zapewne niewiele by się w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych udało rzecznikom postępu osiągnąć w dziele nakazanego przez mistrza Gramsciego „długiego marszu przez instytucje”.
Nie będę się na ten temat rozwodzić, bo po upadku ZSSR, a nawet jeszcze przed nim, temat został dość dobrze opisany i udokumentowany. Wiele bardzo szczegółowych informacji o tym przekazał zbiegły sowiecki szpieg Jurij Bezmienow, występujący po swej ucieczce pod przybranym nazwiskiem Tomas Schuman. Jego książka „Love Letter to America” nie doczekała się, o ile wiem, polskiego przekładu (chyba że przed rokiem 1990 gdzieś w podziemiu), ale bez trudu znajdą Państwo na YouTubie jego arcyciekawy, ponadgodzinny wywiad dla którejś z amerykańskich telewizji (proszę wpisać w wyszukiwarkę: „radziecka dywersja zachodu, Tomas Schuman” – są polskie napisy). Bezmienow nie był jedynym wysokim rangą funkcjonariuszem „imperium zła”, który przeszedł na stronę świata demokratycznego, ale inni, jak Gordijewski, Riezun-Suworow czy Mitrochin, byli agentami z pionu „wojskowego”. Bezmienow natomiast zajmował się bezpośrednio meblowaniem „intelektualnych elit” wrażego Zapada, sztuką intoksykacji, z której Rosja słynęła już w czasach caratu białego, a carat czerwony osiągnął w niej mistrzostwo, jakie umiałby należycie docenić chyba tylko sam starożytny mędrzec Sun-cy.
Bezmienow osobiście uczestniczył w przechwytywaniu narzędzi „dystrybucji szacunku” i „kreowania autorytetów”, w którym, jak twierdzi, panowała jedna główna wytyczna i jedno wskazanie dodatkowe. Zasada główna brzmiała: wspierać wszystko, co osłabia przeciwnika. Mówiąc pars pro toto, KGB finansował i Ku Klux Klan, i ruch „Czarnych Panter”. Mieszać się w każdy możliwy spór, każdy konflikt. Popierać na różne sposoby głupich intelektualistów, a zwalczać mądrych.
Anna Bojarska powiedziała kiedyś o polskiej Służbie Bezpieczeństwa, że była to „największa w PRL agencja promocyjna”. W istocie, o czym mało kto chce wiedzieć, gry operacyjne SB nie ograniczały się do przesłuchań, rewizji i aresztowań, z którymi kojarzy polityczną policję laik. Ogromną ich część stanowiło wpływanie na świat kultury. SB załatwiała kolaborującym tajnie z reżimem pisarzom przekłady i zagraniczne wydania – wiadomo, że w zakompleksionej, postkolonialnej Polsce literat wydawany na przykład w Niemczech stawał się z marszu wielkim „autorytetem moralnym” – dbała, żeby wysługujący się jej artyści mieli zawsze dobre recenzje i dobre angaże, i żeby cenzura zdejmowała bądź spychała w kąt teksty wobec nich krytyczne. W pewnym momencie funkcjonariusze wypisywali nawet tysiące kartek pocztowych z głosami do listy przebojów radiowego Programu III, by wpłynąć należycie na preferencje młodzieży.
Jeśli tak działała służba będąca w każdym calu pomniejszoną kopią i filią służb okupanta, to czy można nie wierzyć Biezmienowowi-Schumanowi, gdy cały wspomniany wywiad zaczyna od tłumaczenia Amerykanom, że praca szpiega takiego jak on nie miała nic wspólnego z wykradaniem planów baz wojskowych czy naddźwiękowych myśliwców. Była żmudnym organizowaniem sieci instytucji wspierających zachodnią naukę i kulturę, tak by zapewniały pomoc w karierze każdemu szkodliwemu dla Zachodu, zabijającemu w nim wolę zwycięstwa, dumę ze zdobytej wolności i demokracji, przepisującemu na nowo historię Zachodu jako pasmo obrzydliwych zbrodni i jeden wielki powód do śmiertelnego wstydu, bez ani jednego jasnego punktu, czy „dekonstruującemu” podstawowe pojęcia opisujące społeczeństwo – a także każdemu „pożytecznemu idiocie” zachwalającemu Stalina, sukcesy „ojczyzny proletariatu” i umacniającemu wpływy lewicy, bo promowanie tych drugich stanowiło owo wskazanie dodatkowe.
Fachowo nazywa się to w języku służb „budowaniem agentury wpływu”. Ale w klasycznej agenturze wpływu chodzi o coś innego – o wpływanie na opinię publiczną w kraju przeciwnika tak, by popierała ona konkretne, korzystne dla nas rozwiązanie w bieżącej polityce – klasycznym agentem wpływu był na przykład Marcel Déat, opłacany przez III Rzeszę i zalegendowany jako sympatyk lewicy francuski publicysta, który w maju 1939 roku rzucił slogan „nie warto umierać za Gdańsk” (zwykle podaje się to jako przykład bardzo skutecznej intoksykacji). Tymczasem
agentura budowana przez KGB nastawiona była na cele dalekosiężne,
na zniszczenie amerykańskiego i zachodnioeuropejskiego morale w perspektywie dziesięcioleci. Właśnie dlatego, wbrew temu, czego można by się spodziewać, znacznie bardziej zależało ZSSR, by mental Zachodu – mówiąc hasłowo – nasycić Derridą czy innymi postmodernistycznymi dekadentami, których u siebie zwalczał, niż „zdrowym” marksizmem-leninizmem w jego jedynie słusznym wydaniu.
I szło to Sowietom jak po maśle, bo nie spotykało się z absolutnie żadnym przeciwdziałaniem. Nikt w decyzyjnych kręgach państw zachodnich nie przyjął nigdy do wiadomości, że ta sfera także może być obszarem zimnej wojny i że na uniwersyteckich konferencjach ustalających w majestacie profesorskich laurów, że penis nie istnieje fizycznie i jest tylko konstruktem społecznym, również toczy się walka pomiędzy mocarstwami. A jeśli nawet przyjął do wiadomości, to uznał, że nie wolno ograniczać wolności słowa i badań naukowych, nawet tym, którzy wykorzystują je po to, by doprowadzić do zniszczenia przez „cancel culture”.
Biezmienow w pierwszej połowie lat osiemdziesiątych mówił Amerykanom i pisał o tym, że upadek ich kraju jest już przesądzony, że nie zdają sobie sprawy, ale trucizna wsączona w ich świadomość, w debatę publiczną, w opiniotwórcze i zarządzające całym życiem społecznym elity działa niepowstrzymanie i w długiej perspektywie doprowadzi do ich upadku – że są jak zarażeni HIV-em.
Może Vladimir Volkoff przeceniał skuteczność całego systemu mordowania wiary w siebie Zachodu, gdy opisywał go w książkach takich jak „Montaż” czy „Dezinformacja: oręż wojny”. Może nie ze wszystkim miał rację nasz Benedykt Zientara, wskazując, że w całej swej specyficznej historii imperialna Rosja kierowała się behawiorem pająka, który we wszystkich widząc potencjalnych wrogów i ofiary, wszystkim stara się wsączyć jad, tak by zatruć nim i by osłabieni byli dla niego łatwiejsi do zniszczenia. Może też rację będzie miał ktoś, kto powie, że jeśli wszyscy oni nie mijają się z prawdą, to Związek Sowiecki pewnie dlatego właśnie upadł, będąc największą militarną potęgą świata i siedząc na niewyczerpalnych złożach wszystkich możliwych skarbów, jakie dała cywilizacji przyroda, że ładował ogromne pieniądze w to, żeby rektorami zachodnich uczelni byli kompletni idioci, fanatycznie nienawidzący własnej cywilizacji i jej chrześcijańskich korzeni, żeby na szczyty list bestsellerów w USA wepchnąć pisane pod dyktando sowieckich służb „reportaże” Ryszarda Kapuścińskiego i żeby literackie Noble przyznawano komunizującym idiotom, a nie pisarzom takim jak Jorge Luis Borges czy Zbigniew Herbert.
W końcu ZSSR od dawna już na mapie nie ma, a jego prawny następca, Rosja, choć rozpaczliwie stara się podtrzymać pozory supermocarstwowości, w istocie walczy już tylko o status mocarstwa regionalnego. Błędna alokacja kapitału zawsze kończy się jego zmarnowaniem.
Niemniej cała ta kasa, cały ten wysiłek i tłumy wyhodowanych w ten sposób wyznawców lewicowych nie zniknęły, a zdominowanie przez nie świata akademickiego, kultury i mediów jest niezaprzeczalnym faktem. Jeśli więc nawet Bezmienow mocno przecenił skuteczność roboty swojej i kolegów z KGB, to tak całkiem się ona nie zmarnowała.”
Z tą agenturą to w ogóle ciężki temat jest.
Weźmy Piłsudskiego. Ewidentnego agenta najpierw Japonii, potem Niemiec.
Ba! A nasi narodowi bohaterowie? Taki Hugo Kołłątaj np. I jego Kuźnica. Ewidentna pruska agentura. A jak jeszcze weźmie się pod uwagę fakt, że onże Hugo K. przystąpił był do Targowicy jeszcze przed Stasiem Kochasiem (i w dodatku namówił Stasia do tego samego…).
I dopiero historia pokazała, że bez Konstytucji 3 Maja, forsowanej przez partię pruską Hugona K. Polska dotrwałaby na 99 procent do Kongresu Wiedeńskiego i tym samym zapewne przetrwała wiek XIX…
Tak że ten….
Nie wiem jak inni, ale ja zostałem nazwany antyszczepem, choć moje dzieci są zaszczepione, a ja sam przez lata się szczepiłem (a co sie potem działo to już inna sprawa). Niemniej nikt nie nazwał mnie ze znajomych onucą, bo moje poglądy na temat władzy rosyjskiej i jej pakowania się z paluchami brudnymi i ostrymi, w miękkie podbrzusze sąsiadów, jest dla mnie niedopuszczalne. Sam, jako członek rodziny okaleczonej przez Stalina morderstwem brata mojego dziadka w Ostaszkowie w 1940, nigdy nie zapomniałem im tego. Wiem jednak kto jest i śmierdzi ruską onuca, a czuć to z daleka. JA tam Pana redaktora o onuce nie posadzam, ale w komentarzach jest sporo takich wpisów, gdzie Stalinizmem wieje z daleka.
Jeszcze się taki nie urodził co by wszystkim dogodził. Mem jest świetny – od razu widać co zacz ten cały PiS.
A w ogóle to doradzam spacery, przy okazji można pozbierać trochę śmieci, których imć Trzaskowski zajęty wielką polityką nie ma czasu sprzątać.
przeglądając (do kompletu z dzisiejszym produkcyjniakiem) komentarze utwierdzam się w przekonaniu że Polakom skutecznie ucięto głowę.
Komentarze na poziomie kolejki do geesu po saletrę amonową… takie to (nie)rozumienie świata…