19.10. Dzieci – kolejna próba
19 października, dzień 961.
Wpis nr 950
zakażeń/zgonów
2.261/31
Mili, kolejne dzięki za zbiórkę na kawę dla mnie.
No, dzisiaj będzie wiadomo, czyli jak to będziecie czytać to się okaże co się wydarzyło w Stanach. Bo to 19 października miało się odbyć głosowanie już nie nad tym czy szczepić dzieci nową szczepionką (szczepić, szczepić), ale czy wprowadzić ją do obowiązkowego szkolnego kalendarza szczepień na stałe. Tak… i za pól roku jak znowu coś się wyda to wszyscy będą mówili, że przecież żadnego przymusu nie było. CDC próbowała utajnić ten fakt, ale sprawa się wydała i zobaczymy jak będzie.
Kwestie komplikuje ustrój USA. No bo taka Floryda postanowiła, że u nich nie będzie żadnych szczepień i co zrobić z tym co postanowi CDC? Będą walki systemowe, czyli Centrum przeciwko stanom – kto ma prawo do czego. Ale ciekawsze są inne aspekty.
Grupa celowa, czyli dzieciaki. Chorują nieczęsto, przechodzą lekko. Stosunek ryzyka szczepienia do korzyści z niego wynikających jest ujemny. Czyli lepiej nie szczepić. A tu jeszcze wyszło, że szczepionka nie powstrzymuje transmisji wirusa i ostatni (jedyny?) argument żeby szczepić dzieci, bo te śmiertelnie zainfekują babcie – odpadł. A więc po co szczepić?
Pojawiają się dwa powody, oczywiście wśród foliarzy, bo strona mainstreamowo szczepiona nawet się już nie sili na argumentację. Po pierwsze – no przecież te obkupione szczepionki muszą jakoś zejść. A nie dość, że mamy w Europie ponad 10 szczepionek na każdego, to dokupujemy następne na wersję Omikron BA.4/5. I sytuacja nie może się powtórzyć. Należy więc spełnić marzenie każdego krwiożerczego kapitalisty – regulacyjnie zapewnić mu popyt na jego towary. To raj korupcyjnego zysku. No, dostać się do obowiązkowego szkolnego kalendarza szczepień na coroczne (co pół roku?) świętowanie Dnia Zaszczepionego Dziecka, to żyła złota. Lepsza niż monopol w podręcznikach.
To pierwszy argument. Drugi jest jeszcze bardziej ciekawy. Włożenie szczepionek do obowiązku szkolnego jest procederem… zwalniającym z odpowiedzialności producenta za wszelkie szkodliwe odczyny i przełożenie tej odpowiedzialności na barki państwa, czyli – podatnika. Mamy przecież tego wszędzie pełno: państwowe instytucje dopuszczają do obrotu (nie badając, często administracyjnie przekładając papiery, np. z EMA) produkowane szczepionki, a jak ktoś od nich się pochoruje albo padnie, to odsyłają gościa do państwowego funduszu, rekompensującego takie pomyłki. Po drodze zagwarantuje się ten proceder, jak spadochron, dla producentów, oraz tak skonstruuje prawnie i organizacyjnie system zgłaszania NOP, by dostawa skarg do funduszu odszkodowawczego była jak najsłabsza.
Ta ostatnia, NOPowa, ścieżka jest najbardziej oczywista, bo po co państwo ma sobie mnożyć skarżących do funduszy, nawet do finansowanych z pieniędzy publicznych, którzy będą się zgłaszać po odszkodowania? Do tego dochodzi niebagatelna kwestia PR-owa, bo takich NOPów nie może być za dużo, bo się okaże jaką to berbeluchę wprowadzono do obiegu publicznego. Ale ten drugi aspekt jest chyba najważniejszy – zagwarantowanie bezpieczeństwa nie pacjentowi, ale producentowi.
Od samego początku, czyli od momentu podpisywania umów, a właściwie jednoczesnego ich utajnienia wychodzą kwiatki (np. poprzez „wyciek albański”), że w tych umowach najważniejszą częścią, o która dba strona producencka jest zwolnienia jej z jakiejkolwiek odpowiedzialności za własny produkt. Jak napisała Krytyka Polityczna (się muszę poświęcać dla prawdy, cytując): „Pfizer nic nie musi – rząd nic nie może”. Ten wątek pojawia się wszędzie i jest promieniem latarni wydobywającym z cienia pokątnych ustaleń prawdziwy kształt dealu szczepionkowego.
Otóż władze, pędzane przez histeryzujące media (tu antyglobaliści mogą podstawić Schwaba, czy kogo tam z Davos, mnie tam egal) poddały się tej presji, zapatrzone w reguły gry demokracji sondażowej, że rządy chciały mieć szczepionkę na tzw. asap. Ba, – nawet (vide polska opozycja) element „kto pierwszy zapewni dostawę”, stał się wyznacznikiem sprawczości i efektywności poszczególnych ekip politycznych. I producenci powiedzieli tak: no widzimy, że się spieszy, ale normalnie to trwa lat 8-10, by takie cudo przebadać odpowiedzialnie. My tam już swoje wiemy, dane mamy jakby co, ale nie ma głupich. Dostaniecie to jutro, ale na własną odpowiedzialność. Tak moim zdaniem wyglądały te „negocjacje”, pomijając już kwestię, że – co wynika z afery korupcyjnej pani Ursuli z Brukseli – sprawa mogła być łapówkarsko trywialna.
I ten element dystrybucji odpowiedzialności na stronę rządową jest obecny wszędzie. A stawia on każdą władzę w pozycji obrońcy szczepionek za wszelka cenę, jest się bowiem wspólnikiem procederu, ba – frontmanem tłumaczenia się za producentów, że wszystko w porządku. To te zobowiązania stoją u podstaw tego, że FDA ręka w rękę z Pfizerem wnioskowała do sądu, by ten postąpił tak, ażeby dane o szkodliwych skutkach tego, co wyprodukował jeden a zatwierdził drugi – ujrzały światło dzienne za 75 lat. Rządy stały się nie tylko wspólnikiem ale i zakładnikiem przeszłych (ale i przyszłych!) poczynań producentów szczepionek.
No i mamy dzisiejszą decyzje CDC w tej sprawie. Szczepionka po stokroć skompromitowana, po rewelacjach, że nie powstrzymuje wirusa, po analizach, że nie ma po co jej dawać dzieciom ma być wprowadzona jako obowiązek szkolny. Czyli, jak mówiłem w wywiadzie, „nie mamy pana płaszcza i co nam pan zrobisz?”. Sam fakt takiego procederu, ukrywania go, i próby wprowadzenia na rympał pokazuje, że systemowe ścieżki oddziaływania obywatela na władze są jedynie medialną ułudą sprawczości. I to chyba największy, acz pesymistyczny, wniosek z realnych skutków pandemii.
Wszystkie wpisy na moim blogu „Dziennik zarazy”
A mam wśród znajomych światłych ludzi, którzy i siebie i dzieci poszczypali. Wszystkich normalnych zakrzyczano więc ludzie słuchali kłamców. I nadal słuchać będą.