23.10. Media a zagrożenia demokracji – wizja odredaktorska
23 października, dzień 956.
Wpis nr 945
zakażeń/zgonów
181/0 (poniedziałkunio, zero zgonów, tradycja taka…)
Mili moi, wiem, namawiam na zbiórkę na kawę dla mnie (a właściwie ze mną), a jednocześnie piję kawę z obcymi. Ale trudno – na tym polega dziennikarstwo uczestniczące. Ale plony z tego – poniższe – godne są chyba takiej zdrady. Tym bardziej namawiam do wsparcia, bo to trudne dla mnie termina. Ale dla czytelników warto nawet do piekła, co dopiero na konwentykle. Niedługo, jak mówiłem, niespodzianka. Przybliżę się do Was z tą wspólną kawą. Będzie tak ciężko codziennie, ale sam tego chciałeś, Grzegorzu Dyndało…
Ostatnio byłem na ciekawym spotkaniu pewnego NGOsu. Człowiek jednak nie miesza towarzystwa i zaczyna żyć w swoich bańkach, a tu się przyszło przewietrzyć po drugiej stronie. Będzie z tego ze dwa odcinki. No, bo spotkała mnie przygoda z pobywaniem w towarzystwie ludzi ideowo mi obcych, choć pewnie i sympatycznych. Znalazłem się bowiem wśród zwolenników opozycji w formach ostrych, choć maskowanych lekko pozorami zaangażowania apolitycznego organizacji pozarządowych. Ale o tym aspekcie będzie w drugim odcinku. Dziś o jednym wystąpieniu.
Dziennikarstwo w kowidzie
Mieliśmy na tym meetingu do czynienia z wystąpieniem pewnego Znanego Pana Redaktora. Znam go jeszcze z czasów kiedy dorastał, teraz się wybił i na tym spotkaniu robił za czynnego eksperta od obecnego stanu zagrożenia demokracji ze strony mediów. Tak, tak, media grożą demokracji, zaraz się dowiemy dlaczego, ale najpierw muszę zrobić pewne zastrzeżenie.
Tak, pracowałem w mediach, najpierw w radiu podziemnym, potem w podziemnej prasie. Wtedy nie robiło się tego dla pieniędzy. Potem w nowej Polsce pracowałem w prasie kolorowej, na licencjach niemieckich w polskiej spółce. Potem jako wydawca niemieckich tytułów. Dostaję dziś za to bęcki od wyrywnych, tak samo jak z drugiej strony za to, że jestem ruską onucą, bo studiowałem rusycystykę. Posypuję sobie głowę tu publicznie za te grzechy. Ale na poważnie – przez swe kilkadziesiąt lat w mediach (kurde – będzie z lat czterdzieści) widziałem ewolucję zawodu dziennikarskiego. Ale to, co zobaczyłem w kowidzie, to był już ostateczny koniec tego zawodu, kiedyś pojmowanego jako powołanie i profesja podlegająca ochronie ze względu na ładunek (ale i zobowiązanie z niego wynikające) społecznego zaufania.
Dowody leżą na stole. NIKT (no poza paroma wyjątkami – wręcz na jednej ręce do policzenia) nie zajął się przez ostatnie dwa lata najważniejszymi tematami, którymi żyli ludzie. A to obowiązek dziennikarskiego powołania, pomijając kwestie sukcesu w poszerzaniu grona odbiorców. Wszyscy grali jedną melodyję, nudną, czasem agresywną, zawsze ostentacyjną. Obok leżały dramaty ludzkie, codzienne nagrody Pulitzera i nie poszedł za tym nikt.
Trzy fazy ewolucji mediów
Czemu tak się stało? Kiedyś było tak, że badało się grupę docelową, do której się chciało nadawać treść, by przyciągnąć widownię w celu jej monetyzacji. Potem mieliśmy perypetię, że głównym klientem stał się nie odbiorca, ale reklamodawca. To wtedy przeszliśmy następny próg – zamieniliśmy posłannictwo mediów widziane jako regulator i kontroler demokracji na jego aspekt komercyjny. W odbiorcy widziano tylko jedną funkcję, nie obywatelską, ale konsumpcyjną.
W kowidzie przeszliśmy na trzeci, chyba ostateczny poziom. Ze zmiany postaw odbiorców w kontekście konsumpcyjnym przeszliśmy do zmian jego postaw w ogóle, w tym postaw politycznych. Zamawiający płaci (pieniędzmi obywateli) i wymaga. Głównym klientem reklamowym stał się duet Big Farmy i władz. A właściwie jak się popatrzy na przesłuchy z kontraktów rządów z producentami szczepionek, to wychodzi, że to władze stały się agencjami reklamowymi Big Farmy. Po prostu nakupiono tych szczepionek jak głupi Jasio pączków i trzeba było bić na kowidową trwogę, by przestrzelone zapasy zeszły. To wtedy osiągnęliśmy końcowy etap: media stały się narzędziem płatnej paniki. I to się mediom spodobało. Deal był tak przemożny, że zniknęła kompletnie alternatywa, dyskurs, który przy takich możliwościach mediów był nie tylko technicznie możliwy, ale i dla mediów pożyteczny. Ale tu jest ten przeskok – nie chodzi już o zasięgi, chodzi o bezalternatywność dla wykupionej narracji. I dlatego, że dziennikarze byli na pierwszej linii tego kompromitującego frontu, straciłem do nich resztki szacunku. Milczeli.
Oczywiście jak to się mówi „internalizowali”, czyli brali swe wykupione postawy za autentyczną ekspiację swych spontanicznych poglądów. Tak dla komfortu. Ale dowód na nieautentyczność jest jeden i to ostateczny – WSZYSCY robili to samo, uważali to samo, mówili to samo, co wyklucza możliwość, że do tych samych postaw dochodzili indywidualnie. Była to jedność postaw wynikająca z jedności motywacji – konformizmu.
Media – wizja Pana Redaktora
I na tym spotkaniu stanął przede mną przedstawiciel (byłego) zawodu społecznego zaufania. I dał bardzo ciekawy pokaz figury hipokryzji, która pozwala bez ugryzień sumienia wciskać kit odbiorcom. Dla mnie to bardzo ciekawa historia, bo wydaje mi się, że – zwłaszcza w dzisiejszych, opisanych powyżej okolicznościach – media to za poważna sprawa, by o ich egzegezie decydowali dziennikarze. Jaka jest więc wizja dzisiejszej demokracji w medialnym kontekście? To dość zajmujące, ale w sumie do przewidzenia.
Otóż sytuacja jest taka. Stare media umierają. A to one jeszcze miały w sobie element dziennikarski, który eliminował rzeczy istotne od błahych, dawał jakiś polor – przeczuwany dziennikarską intuicją – korzystnych społecznie priorytetyzacji treści, które docierały do odbiorców. Ale stare media zostały wyparte przez internet. A tam hulaj dusza, pojawiają się treści ekstremalne, drażniące, nietolerancyjne. A to nie jest dobrze. Czemu się pojawiają? Ano dlatego, że – wraz z odejściem mediów starych – brakuje nowym mediom filtrującego elementu dziennikarskiego. Każdy może nadawać i króluje chamstwo i ekstremizm. A gdyby nie to, że dostęp się udemokratyzował, to dziennikarze byliby takim tonizującym filtrem istotności. Coś tam redaktor bąknął, że tę rolę przejęły algorytmy filtrujące treści, ale temat, jako niewdzięczny, został tylko pogłaskany. Postulat więc był taki – mediom uwolnionym w anarchię brakuje „białka” dziennikarskiego i… demokracja jest zagrożona. Tyle.
Media – wizja Jerzego
No to popatrzmy jak to może wyglądać. Trochę inaczej. Taka dziennikarska postawa Pana Redaktora, to wyraz pomieszania pojęcia o demokracji, które jest charakterystyczne dla demokracji liberalnej i leży u podstaw jej obecnego gnicia. No bo jak to jest, pany demokraci? To jak każdy może powiedzieć co chce dzięki technologii, to jest dobrze, czy źle dla demokracji? Każdy naiwniak, który nie kuma subtelnych różnic w rodzajach demokracji powie, że to dobrze. Ale demokracja liberalna ustami Pana Redaktora mówi inaczej i trzeba uważnie tego posłuchać. Nie – wolny dostęp do wolnego słowa daję bazę do propagowania ekstremizmów. Należy go więc kontrolować nie tylko dla dobra samej demokracji, ale i nieświadomego odbiorcy. Trzeba go ratować przed pokuszeniem. Kto ma ratować? No jasne, ludzie światli, którzy swym światłym rozumem rozdzielą rzeczy szkodliwe (aktualnie) od pożytecznych i dadzą dostęp publiczności tylko do wybranej przez siebie strawy.
To jest egzemplifikacja ogólnych trendów liberalnej demokracji i jednocześnie gwóźdź do jej trumny. Coraz bardziej widać już ostentacyjną alienację samomianowanych elit. I widzi to – dotąd oślepiony ich autorytetem – szary suweren. I wypowiada posłuszeństwo elicie. Ta reaguje jak zawsze – obraża się na schamiałe społeczeństwo, eskalując swe zachowania. Bo to przecież nie w elicie, ale w suwerenie zawierać się musi błąd.
Prawdziwi winni
Ale nie można negować wszystkich. Wysuwa się więc prawdziwych winnych – faszyzujących populistów, którzy korzystając ze zdobyczy techniki cofają swymi kalumniami naród do pozycji chłopstwa buntowanego przez jarmarcznych demagogów przeciwko swym dotychczasowym panom. Panom, którzy jako jedyni wiedzą jak działa system, choć tak naprawdę w obecnych elitach najmniej jest propaństwowości, najwięcej samozadowolenia z bycia razem, kontrolowanego systemem kooptacyjnym, który zabija wszelkie obiektywne kryteria awansu społecznego. Tak, winni są populiści, no bo my nie, naród jak najbardziej, bo daje się uwodzić nikczemnikom, ale nie możemy mu tego powiedzieć.
Ale takie podejście, jakie zaprezentował Pan Redaktor, zakłada jedną rzecz – kompromitującą dla jego głosicieli. Traktuje się bowiem grono odbiorców jako grupę baranów, głupich szczurów, co to się rzucą na każdą wystawioną trutkę. Trzeba więc walczyć, by to był nasz specyfik. A takie podejście stawia wszystkich manipulantów na jednym poziomie. Techniki są te same – kto się dorwie do zasięgów, różnice wynikają tylko z treści, czyli na co chcemy nabrać bezwolne towarzystwo. Dlatego taka medialna czerń nie zasługuje na wolny dostęp do mediów, własny wybór tego czego chce. Wyjdzie taki, nawącha się jakiś miazmatów i nieszczęście gotowe. A odkręcanie takiego to lata pracy i wiadra pieniędzy. Trzeba więc filtrować. Pan Redaktor chce by to robili dziennikarze, ale to dziaderski krindż. To będą Panie Redaktorze robiły maszynki, 24h na dobę, ustawione ręką cenzora-programisty. Tyle zostanie z etosu „starych” mediów i „starego” dziennikarstwa.
A więc w imię demokracji dochodzimy do uzasadnienia wszechobecnej cenzury. Istota demokracji okrążyła ziemię historii i stanęła za plecami swoich szczytnych początków. Tylko w tej drodze stała się swym własnym zaprzeczeniem. Tak jak Kolumb, który wypłynął szukać nowej drogi do znanych lądów, a wylądował w krainie czerwonoskórych.
Wszystkie wpisy na moim blogu „Dziennik zarazy”.
„Panom, którzy jako jedyni wiedzą jak działa system, choć tak naprawdę w obecnych elitach najmniej jest propaństwowości, najwięcej samozadowolenia z bycia razem, kontrolowanego systemem kooptacyjnym, który zabija wszelkie obiektywne kryteria awansu społecznego.”
Bardzo trafnie!
Doskonała diagnoza!