10.04. Media na wojnie. Nowe stare otwarcie.

16

10 kwietnia, dzień 769.

Wpis nr 758

zakażeń/zgonów

440/0 (dzisiaj, znaczy się, że nie umieramy w niedzielę, czyli jak przeżyłeś sobotę, to znaczy, że twe szanse wzrosły o 1/7. Do następnej niedzieli).

Wojna powszednieje. Głównie wśród medialnych odbiorców. Po prostu – opinia publiczna nie może być zajęta jednym tematem zbyt długo. Choć kwestie kowidowe pokazują, że są od tej reguły wyjątki. W przypadku kowida jak i wojny mieliśmy do czynienia z tym samym czynnikiem, jakim jest strach, ale tylko pandemia miała charakter uniwersalny, bo choroby, a właściwie już zakażenia mógł bać się każdy. W przypadku wojny na Ukrainie zainteresowanie tematem spada wprostproporcjonalnie do odległości od niej. Inne zachowania w tym względzie są charakterystyczne dla ludzi bardziej wyrobionych, którzy są w stanie widzieć szerszy kontekst tego konfliktu, bez względu na to jak są odlegli od terenów wojny i tego jakiego rodzaju oddziaływaniom medialnym są poddani.

Bo dzisiaj chciałem się zastanowić nad mediami w wojnie, to znaczy nad wojną mediów. To, że wojna ma coraz większe znaczenie w sferze medialnej to dziś już truizm, ale z jej roli wynikają poważne wnioski. Na dłuższą metę powszednieje w świadomości ludzi, a więc media, by utrzymać uwagę widza, będą używały coraz bardziej ekstremalnych środków, aby budować oglądalność. Rosjanie i tak dostarczają coraz to bardziej ekstremalnych pretekstów, by napięcie medialne narastało, ale media idą krok w krok z tym zjawiskiem, czasami je wyprzedzając.

To ciekawy fenomen. Mamy bowiem do czynienia z następującym „układem medialnym”. Wychodzi na to, że widzimy dwa podstawowe nurty narracji: rosyjski i ukraiński oraz wiele rozdrobnionych opowieści medialnych innych krajów, z których każdy opowiada wojnę na swój sposób, co jest odzwierciedleniem różnych postaw wobec konfliktu występujących w różnych krajach. Spróbuję je przeanalizować w tym kontekście, jako, że kwestie propagandowe są funkcją założeń strategicznych i należą ściśle do narzędzi wojny, równie ważnych jak uzbrojenie, taktyka, zasoby, czy morale.

Medialny interes Ukrainy jest właściwie jeden i jemu podporządkowane są wszelkie przekazy. Kluczowe dla Kijowa jest maksymalne umiędzynarodowienie konfliktu. To zrozumiałe. Ukraina samotnie mierzy się z Moskalikami, a więc wszelkie aspekty wsparcia świata są dla niej kluczowe. To coś takiego jak nasza polityka w 1939 roku i przez całą II wojnę światową, gdy chodziło o wciągnięcie i utrzymanie w wojnie maksymalnej liczby sojuszników. Ukraina w realizacji tego zadania okazała się bardzo dobra. Zdobyła właściwie jednorodny, pozytywny dla siebie wizerunek wśród społeczności międzynarodowej. Na tyle dobry, że wydaje nam się już naturalne, że nie mógłby być on inny. Ale takie efekty mają swoje źródło: Ukraińcy bardzo sprawnie prowadzą wojnę propagandową.

A tu wcale nie wszystko jest takie proste. My na ten przykład nigdy w tym dobrzy nie byliśmy, bo brak aktywnego prowadzenia przez nas polityki wizerunkowej to cecha immanentna naszego narodu, a właściwie państwa. W III RP głównie dlatego, że w kraju trwa permanentna wojna polsko-polska, podział wewnętrzny Polaków, w których sami rodacy dostarczają sobie i światu argumentów, że przynajmniej spora część narodu to prymitywni antysemici, zaściankowy problem Europy, jakieś koszmary z przeszłości walające się na polskiej ziemi jako winy i dowody demonów przeszłości, o których cywilizowane narody miały już (i chciały teraz) dawno zapomnieć. Jest to samopodkładanie się w walce o wizerunek danego narodu czyli państwa, bo z krajami, jak z towarami – konkurencja trwa cały czas i miło wyłapywać potknięcia dostarczane przez rywali o pozytywny odbiór światowej społeczności.

Czym grają Ukraińcy, że idzie im tak dobrze? Po pierwsze – grają. To znaczy mają strategię, co oznacza – wbrew polskiej „strategii”, że prawda się sama obroni. Są w wojnie propagandowej stroną aktywną, narzucającą, czasami tylko proponującą światu swoją narrację. Musimy pamiętać, że pierwszym odbiorcą jakiejś opowieści nie jest sama widownia – trzeba przykuć uwagę samych mediów, użyć ich kanałów jako narzędzia, zainteresować je swoimi tematami, nie dać się znudzić, zapomnieć. I robione jest to koncertowo. A trzeba pamiętać, że media mają swoje autonomiczne aspiracje, chcą mieć lub mają przekonanie o własnej niezależności co do tego jakie tematy sami wybierają, co przekazują, zwłaszcza, że – jak napisałem wcześniej – o tym co pokazuje dane medium nie decyduje tylko bieg wydarzeń, bo na narrację Ukrainy nakładany jest filtr własnej polityki informacyjnej państwa przekazującego swoją narrację własnym odbiorcom.

Ukraińcy dają więc ciekawą, różnorodną opowieść po to właśnie, by wojna nie spowszedniała. Mamy tu do czynienia z różnymi przekazami, formatami medialnymi, wątkami, bohaterami. No przede wszystkim Zełeński. To chyba największy zasób ukraińskiego przekazu. Odwiedzający wirtualnie parlamenty większości krajów, absorbujący uwagę opinii społecznej, czasami ponad głowami rządzących, z narracją przykrojoną do specyfiki danego kraju i tego, czego od niego Ukraina oczekuje. Prezydent stał się światową gwiazdą medialną, chyba to głównie na nim oparte jest wysokie morale Ukraińców, wiara w zwycięstwo, wola oporu i zalążek rodzenia się na nowo narodu, który ma nadzieję – po wojnie – ułożyć swe sprawy znacznie lepiej niż „przed wojną”.

Po drugiej stronie mamy propagandę rosyjską. Zaglądamy do niej z rzadka, większość – w ogóle. Ale mając mocne nerwy i impregnację na sfałszowaną merytorykę, zajmując się jedynie techniką przekazu można dojść do wielorakich, ciekawych wniosków. Wydaje nam się, że propaganda rosyjska jest mniej skuteczna, ale jest to założenie błędne, oparte na tym, że media rosyjskie zostały wycięte z szerokiego dostępu, nie wiemy więc DLACZEGO jest gorsza, mamy tylko poczucie, że taka być powinna. A Rosjanie osiągają w niej swoje małe sukcesy, bo poparcie dla wojującego Putina wzrosło. Czyli na użytek wewnętrzny Kreml osiąga swoje propagandowe cele. Nie można się temu dziwić – mamy przecież do czynienia z wodzem, który, by zdobyć popularność i uzasadnić „nowe otwarcie”, wywołał drugą wojnę czeczeńską, do czego dał sam pretekst wysadzając bloki mieszkalne z własnymi obywatelami. Wiele to mówi nie tylko o Putinie, ale o narodzie, który takie okrutne widowisko kupił i obdarzył kolejne wcielenie „silnego cara” bezgranicznym zaufaniem.

W tym kontekście można odznaczyć jeden duży sukces tej sytuacji. Propaganda rosyjska odnosi sukcesy jedynie na własnym rynku. A tak „przed wojną” nie było. Przedtem rosyjskie tezy były umiejętnie, co gorsza – skutecznie, sączone do ucha zachodniej publiki i wiele narodów, a właściwie mediów i elit to kupowało. Lud prosty podążał za tym trendem i miał w głowie napakowane kupę komunałów, skrótów myślowych pieczołowicie wykuwanych na Kremlu. Dziś to przeszłość, bo ten proces w większości został przejęty przez narracje ukraińskie. To ważny wyłom w dotychczasowych obrotach sfer medialnych, oby długotrwały.

Są jeszcze inne kraje. O Polsce nie będę tu pisał – to nudne, bo nawet „wojna przedświatowa” nie jest powodem do zawieszenia na kołku wojny polsko-polskiej. Po kilku kadrach z frontów tej wojny mrożących krew w żyłach mamy do czynienia ze zwyczajowym zaśpiewem: albo jak to rząd daje ciała, albo jak się stara a opozycja sypie piach w tryby. Ciekawa sytuacja występuje w Niemczech. Mamy tu do czynienia z pewnym szokiem poznawczym. Media niemieckie są dość dobrze zorkiestrowane z niemiecką racją stanu, czasami nawet „upominały” rządzących gdy linia polityczna odbiegała chwilowo od kontynuacji polityki Berlina, dodajmy dość spójnej, mimo zmian we władzach. Dziś mamy do czynienia z innym fenomenem – media upominają rządzących za zbyt słabą reakcję na wojnę. Dochodzi tam do niewyobrażalnego wcześniej fenomenu bicia się w piersi, szoku poznawczego, że żyliśmy, my Niemcy, w jakimś kłamstwie i obłudzie – ba, nawet doszło do tego, że np. tacy Polacy to mieli trochę racji, kiedy ostrzegali nas przed naszym partnerem Putinem, co brano za słowiańskie kompleksy i fobie utrudniające cywilizowanie Kremla za pomocą robienia wspólnych interesów.

Oczywiście media mają swoją specyfikę tabloidyzacji rzeczywistości. Zawsze szuka się jakiegoś kotka, historii „prostego człowieka”, by w emocjonalnym skrócie opisać wojnę już nie za pomocą znaczących faktów, ale obrazków-kluczy, które mają wywołać natychmiastową i głęboką reakcję. Media szybko przesiadły się z kowida na wojnę, ale tylko… u nas. Im dalej na Zachód, nawet w Europie, tym zainteresowanie wojną mniejsze. Kraje mierzą się z perspektywą kryzysu gospodarczego na poziomie klęski żywnościowej, zaczyna się powolne rozliczanie efektów pokowidowej rzeczywistości, Ukraina z jej wojną staje się powoli powszednim zjawiskiem, coś jak np. dla nas wojna w Syrii: daleko, co nas to, nie bardzo wiadomo kto z kim i o co. I przede wszystkim trwa i trwa, a więc ziew i przełączamy kanał.

Najbardziej zatrważającym zjawiskiem jest trywializacja form przekazu. Kto widział ostatnio jak szefowa Komisji Europejskiej komunikowała o zakresie pomocy Ukrainie ten wie o co chodzi. Całość przypominała konkurs z nagrodami prowadzony przez Ibisza. Plansze z coraz większymi kwotami, kręcący się licznik – pani narrator z inwokacjami: proszę państwa, uwaga, uwaga, niespodzianka, pula pomocy wzrosła… tu werble i napięcie rośnie… o następne pół miliarda. Tu brawa publiczności i premiera z Kanady ze zdalnego łączenia. No normalnie jakbyśmy oglądali jakiś konkurs na miss Ukrainy, talent show czy finał Eurowizji. Wszystko, nawet wojnę, pożarła ta medialna farsa sprowadzania rzeczywistości do zdarzeń w końcu miłych i pozytywnych. Nie za dużo okrucieństwa, po co płoszyć widza reklamowego szokującymi dla jego bezczynności kadrami.            

Dowodzi to powolnego rozwiązywania dylematu: czy to media kształtują takich odbiorców czy odwrotnie – odpowiadają na takie zapotrzebowanie u widza. Wydaje mi się, że stopniowo szala  przechyla się na stronę schlebiania gustom widzów. Po prostu media już zrobiły swoją robotę w takim stopniu, że zapotrzebowanie jest stałe i można się do niego odwoływać bez końca. Tylko nieznacznie sublimując przekaz: raz kotkiem, raz trzyletnim Sieriożą, który – jak widać ze zdjęć, bo przecież nie z rzeczywistości – sam przeszedł z Ukrainy do Polski i pojawił się zapłakany na przejściu granicznym. Medialny skrót i banalizacja narracji znajduje swoich odbiorców, bo tego wymaga już nie propaganda, ale sposób postrzegania świata przez tak „wyedukowaną” publiczność.

Jerzy Karwelis

Wszystkie wpisy na moim blogu „Dziennik zarazy”.  

About Author

16 thoughts on “10.04. Media na wojnie. Nowe stare otwarcie.

  1. Słowrm: kolejna odsłona „Nie patrz w górę”.
    A tymczasem w Polsce poziom cen skoczył tak bardzo (nie tylko z powodu wojny, po prostu stare rządowe „trupy” wypadają z szafy), że już dziś można powiedzieć z dużą dozą po ewnosci, że do końca tego roku cofniemy się, jeśli chodzi o poziom życia, do początku lat 2000-nych. Czyli sprzed wejscia do Unii. Pól miski ryżu coraz bliżej, a Morawiecki jak widać, u kelnerów prorokiem się okazał.
    I druga sprawa, dla mnie już po przygotowaniu medialnym calkiem widoczna: naczelnik i jego chłopcy, z Antkiem na czele, szykują rychłe zerwanie stosunków dyplomatycznych z Rosją i Białorusią. W tym celu uruchomią „raport smolenski” Antoniego, z którego wyjdzie „bezdyskusyjna wina Rosji” za katastrofę tupolewa. I to posłuży za powód powyższego zerwania. I przejęcia ambasady vis a vis Belwederu. Nie bez powodu rezydentury w owejż spaliły już archiwa.
    A potem?
    A potem będzie jeszcze „weselej”.
    Bo nikt już nie ma chyba wątpliwości, że tera, k…a, my!….
    Partia wojny na Nowogrodzkiej idzie ostro… Także w mediach.
    A że ruscy barbarzyńcy dają ku temu powody, koło się zamyka.
    I nasze media szaleją coraz bardziej.
    Dlatego ja ich w ogóle już nie absorbuję, poza komunikatami naszych i amerykańskich sztabowców, sieciowych serwisów Ukrinform i tass, foxa i bbc. No i kilku ekspertów, w tym Bartosiaka, i bynajmniej wcale nie jednego takiego generała na Sz. Reszta to propagandyści.

  2. Co do Bartosiaka to mam poważne obawy czy on też nie jest z partii wojny. No i na czyjej pensji jest, amerykańskiej czy eskimoskiej. Coś go ostatnio dużo, nawet 2 x na dzień. No i oczywiście on stawia interes RP na pierwszym miejscu tylko że jego zdaniem naszym interesem jest wojna z Rosją.

    1. Naszym polskim interesem jest przegrana Rosji, a tym samym docelowo nieunikniony po takiej przegranej rozpad Rosji po także nieuniknionej śmierci Putina (cywilizacja turańska, postmongolska, tak ma – car który przegrywa, traci koronę wraz z głową), nowej Smucie i ucieczce spod panowania Moskwy krajów autonomicznych wewnątrz Federacji Rosyjskiej. A uciekną i spod panowania Moskwy, i tym samym spod coraz ostrzejszych sankcji. To też nieuniknione po przegranej Moskwy.
      Dlatego w naszym interesie jest wygrana Ukrainy.

      1. A tymczasem kolejny, covidowy rządowy trup wypada z szafy. Jadą do Polski kolejne dziesiątki, a może i setki milionów „szczepionek” od pfizera. ZA SZEŚĆ MILIARDÓW ZŁ!!!
        Chociaż ze 20 mln dawek nadal leży w magazynach.
        Bo tyle zamówił (z obowiązkiem zapłaty) rząd bankstera Morawieckiego . W formule „bierz i płać”.
        Sześć miliardów pójdzie jak krew w piach, bo rządowi polscy covidianie i ich „eksperci” zarobili na granty od bigpharmy i się kosztem Polaków oraz 200 tys. nadmiarowych zgonów wykazali.
        6 mld zł to mówiąc krótko, koszt zakupu nawet DZIESIĘCIU TYSIĘCY rakiet p-lot „Piorun” w Mesko! I do tego 2400 wyrzutni.
        Albo tych abramsów…
        Tak się właśnie rozp…rza zdolności obronne kraju: wydając mega kasę na lobbystów świętego covida, i ich szefów z bigpharmy.

    2. Bartosiak to opłacona przez MIC gnida której zadaniem jest tak mieszać w głowach Polaków aby :
      1. walczyli z Rosja, bo to jest oczywiście w interesie MIC bo osłabia ich konkurenta
      2. wydawali jak najwięcej i oczywiście ponad możliwości, ważne z powodu j.w.
      3. Polacy dostaną wszelką pomoc od MIC (czyli nieograniczone możliwości zapożyczania się, z powodu j.w.
      4. Najbardziej pożądany stan państw wasalnych MIC (inaczej USA deep state) to ich permanentna wojna z Rosją. Wasale jak Polska, Ukraina (dla MIC jej wielką zaletą jest poparcie dla banderyzmu, bo daje pewność woli walki z Rosją, a koszty dla ludności Ukrainy (czy dla Polski) dla MIC nie maja znaczenia). Te koszty to m.inn. mordowanie własnej (i nie tylko) ludności.

  3. Wspomniany „szok poznawczy” w Niemczech to raczej przyczyna przeorientowania polityki, nowe cele są raczej już wyznaczone. NS2 i rola gazowego hubu dla Europy nie wypaliły, przynajmniej na razie. Pomysły imperialne jednak się nie skończyły. Od jakiegoś czasu padają deklaracje o wzroście nakładów na wojsko, niedawno był sondowany pomysł europejskiej – czyli nie tylko francuskiej – broni jądrowej. I rozważania, że USA słabnie, wycofa się z Europy, trzeba się wzmacniać militarnie.
    Jak dla mnie to dojrzewa zamiar osłabienia NATO i USA w Europie, bo Niemcom i w szczególności Francuzom wadziły od dawna. Te pomysły jak najbardziej są na rękę Rosji, Eurazja od Władywostoku po Lizbonę. W ten sposób ponownie odżywa idea koncertu mocarstw, a Niemcy wchodzą w swoją nową, tradycyjnie destrukcyjną rolę.

  4. Refleksja po rozmowach z Ukraińcami przebywającymi w Polsce, a którzy wydają się być rzeczywistymi uchodźcami:
    Często uciekają do Polski w nadziei że tu znajdą wolność od wojny z Rosją z jednej strony i terroru własnego banderowskiego (chociaż nie używają tego słowa, ale można się domyślić że o to im mniej więcej chodzi) reżymu. Zamiast wolności znajdują tutaj przymus entuzjazmu dla ukraińskiego reżymu od którego właśnie uciekli, bo tego sobie życzą gospodarze. Czują że są w matni… Oni nie będą mieli dokąd wracać niezależnie od tego kto wygra… Nie znajdą swego miejsca również w Polsce, teraźniejszej, tak bardzo różnej od ich wcześniejszych wyobrażeń o Niej… Ale powiedzą to dopiero gdy nabiorą zaufania do rozmówcy.
    Jednak większość tych których ja widzę, to turyści wojenni. Na ogół bardzo dobrze ubrani, sprawiający wrażenie ludzi żyjących w dobrobycie. Do Polski przyjeżdżają bo mogą wykorzystać darmochę. Świetnie się bawią, są bardzo pewni siebie, nie sprawiają wrażenia że są bardzo przejęci wojną a raczej takich którym się należy, przypominając trochę peerelowskich gości z Al Fatah, robiących za studentów a w rzeczywistości mających w PRL-u bezpieczne od izraelskich służb kryjówki. Rodziny aparatczyków i wojskowych ukraińskiego reżymu?
    Jest zapewne również masa uchodźcza mniej mi rzucająca się w oczy…

    1. A ja mam refleksje po lekturze komentarzy „mądrości” i „analiz” ruskich sqrwysynów okupujących ten blog.
      Otóż ruskie sqrwysyny srają pod siebie z bezsilności i złości, ze ich putinu nie udało się pożreć szybko Ukr i przystąpić do konsumpcji kolejnych państw by je zniszczyć i obrabować, a następnie przekazać w zarząd sqrwysynom w typie JaSQ i bRUSKA.
      Ciekawe jak to JaSQ wypisuje od miesiąca jak to się brzydzi Ukraińcami, a tu nagle prowadzi z nimi rozmowy.
      Mógłbyś się szogunie Koziej bardziej przyłożyć do roboty bo rubelkowe honorarium ci przytną.

  5. Roman Dmowski:
    „Bardziej nienawidzą Rosji niż kochają Polskę. {…} Otóż taki patriotyzm, który myśli przede wszystkim o zemście na wrogu, nie zaś o pożytku własnego narodu, jest niesłychanie groźnym niebezpieczeństwem, bo stanowi prostą drogę do narodowego samobójstwa. Kierowana nim polityka przestaje być polityką polską: rozgląda się tylko za wrogami swoich wrogów, ażeby się im wysługiwać, kosztem własnej ojczyzny oddać się im za narzędzie”

    1. Tak JasQ. Z miłości do rosji dałbyś się nawet bykowi na sucho wydymać.
      Pewnie zacytowałbyś nawet diabła gdyby ci pasowało do teorii o potrzebie bezwarunkowej miłości to twojej ojczyzny-rosji.
      Może nie zauważyłeś, że coś się zmieniło od czasów Wokulskiego i Dmowskiego.
      Żaden inny organizm państwowy w ciągu ostatnich 110 lat nie wykazał się takim bestialstwem i bezwzględnością jak Soviety i ich spadkobierca rosja.
      Pieprzysz gościu o zyskach jakie to rzekomo mają wynikać z miłości do putinlandu. Dla tych „zysków” oddałbyś Polskę za darmo i wycierał sobie ryj rzekomym patriotyzmem.
      Tacy jak ty bez ruskiego kańczuga żyć nie mogą więc wypad do swoich. Oni cię docenią.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *