2.08. Powstanie 3.0

7

2 sierpnia, dzień 883.

Wpis nr 872

zakażeń/zgonów                                           

5.649/22

Mam takie dwa wpisy, które powtarzam co roku. Jeden jest związany z jakąś „okrąglicą”, czyli okrągłą liczbowo okazją do podsumowań. Jest to albo ilość dni pandemii, albo któraś z setek wpisów. Dotyczy on futurystycznej wizji, w zamiarze dość sarkastycznej, tego jak za kilkadziesiąt-kilkaset lat będzie określany ten dziwny okres przemian, który przeżywamy i jak będzie wtedy wyglądał świat. Wróciłem do tego już ze dwa razy głównie po to, by zobaczyć, że jednak do tej wizji, raczej będącej skrótem dzisiejszych obaw, jednak zbliżamy się. Drugi wpis dotyczy Powstania Warszawskiego. Ten też pojawił się u mnie już dwa razy i chcę go dziś przypomnieć. Głównie dlatego, że w ocenia tego wydarzenia, u mnie, nic się nie zmieniło i mimo zmieniających się kontekstów, corocznych nawrotów dyskusji na ten temat – trwam przy swej ocenie i nic innego o tym nie będę na razie w stanie napisać. A według mnie warto do tego wracać, głównie dlatego, że jak pokazują statystyki wielu moich czytelników jest nowych i warto z nimi podzielić się niegdysiejszymi przemyśleniami, gdyż wciąż są i dla mnie ważne, i może dla nich ciekawe.

Urodziłem się we Wrocławiu. O powstaniu w Warszawie wiedziałem niewiele. Moi rodzice, późni repatrianci zza Buga, nie nosili pod sercem tego etosu, raczej nasze patriotyczne korzenie sięgały rodzinnej gehenny syberyjskich łagrów. Chodziłem za to do szkoły imienia Powstańców Śląskich. Ten szkolny etos był sztuczny, bo przeniesiony przez PRL z Górnego Śląska na Dolny, po to, by w środku Ziem Odzyskanych powoływać się na legitymizujący naszą obecność przykład powstańców, o których wiedzieliśmy tyle ile Wilniuk o Katowicach. Czyli nic.

Mieliśmy za to akademie ku czci Powstania Śląskiego. W pierwszych klasach mojej podstawówki powstańcy jeszcze przyjeżdżali na otwarcie roku szkolnego czy na rocznice. Potem już coraz rzadziej, w ósmej klasie na akademiach… stał już tylko manekin ubrany w mundur powstańca. Coś mi się wydaje, że przejdziemy taki szlak i z naszymi warszawskimi bohaterami.

Właściwie – wstyd powiedzieć – tak naprawdę zainteresowałem się Powstaniem Warszawskim dopiero w stanie wojennym (czyli w wieku +20 lat), bo sporo się na ten temat drukowało w podziemiu. Do tej pory moja wiedza była propedeutyczna i raczej wspomagana przez ówczesne media, czyli film – z jednej strony „Kanał” Wajdy, tragicznie dołujący, z drugiej „Eroica”, że jednak się jakoś żyło. Tak w ogóle to – jak pewnie w większości z mojego pokolenia – moje wyobrażenie o okupacji i Powstaniu było takie, że byłem pewien, iż żadnego „normalnego” życia nie było, każdy Polak wychodził z domu nie do pracy, ale na akcję, a każda dziewczyna to była łączniczka. To wynikało właśnie z dostępnych wtedy źródeł. Wszystkie filmy były o tym jak się bijemy, dopiero „Giuseppe w Warszawie” otworzył mi oczy, że życie trwało i większością byli zwykli ludzie, którzy chcieli przeżyć, a nie chłopcy w wysokich butach na kilometr zalatujący podziemiem i ich dziewczyny z radiostacjami w koszach z jabłkami.

Tak właściwie dotknąłem zrozumienia Powstania dopiero w warszawskim teatrze Kamienica na sztuce „Pamiętnik z Powstania Warszawskiego”. Ten spektakl nie jest o bojowcach, ale potwornych cierpieniach cywilnej Warszawy – głównej ofiary tego zrywu. Kiedyś opowiadałem o tym swojemu amerykańskiemu znajomemu, gdy go wraz z żoną zaprosiłem na wycieczkę do stolicy. I on kompletnie nie mógł tego zrozumieć. Nie mógł pojąć jak to się dzieje, że w obliczu terroru i rozstrzeliwania dziesiątek zakładników za jednego zabitego Niemca w ogóle społeczeństwo się na to godziło wobec… członków zbrojnego podziemia. Dla niego było to nie do pojęcia, według niego byłoby to u nich niemożliwe, a u nas nawet było popierane i wspierane społeczną aprobatą i pomocą. Tak samo z Powstaniem, w którym na jednego zabitego powstańca położyło głowę z 10 cywilów.

Potem, w Muzeum Powstania jego żona Amerykanka – zemdlała. W ogóle to była hardkorowa wycieczka. Zorientowałem się, że po Warszawie można oprowadzać właściwie tylko martyrologicznie. I nie jest to bynajmniej szlak zwycięstw. Ale w końcu udało się nam obalić jeden mit – pani Amerykanka, obawiam się, że jak większość jej krajanów, myślała, że Powstanie Warszawskie to było to samo co Powstanie w Getcie Żydowskim. Teraz się dowiedziała – tyle uzysku.

W Polsce toczy się dyskusja o Powstaniu i będzie się toczyła jeszcze wiele lat. Pierwsze podejście, nazwijmy je etosowym, upatruje w czynie powstańczym kamień milowy polskiej tożsamości, świadectwo, które pozwala nam dumnie spoglądać wstecz i widzieć tam fundamenty naszej polskości. Podejście etosowe przeciwstawia temu pragmatycznemu (o nim niżej) argumenty, które się nie krzyżują, więc dyskurs jest jałowy. Jak ktoś się zająknie – po co było to Powstanie – to mu się zawsze zaświeci w oczy etosem Walecznego Miasta i Małym Powstańcem na Barbakanie. W Polsce hekatomba ofiar i zagłada miasta na tak niewyobrażalną skalę – uświęca czyn. Jest on tak wielki i naznaczony cierpieniem, że nie wolno już pytać się o jego cel czy rezultaty, bo takie pytania stawiają ofiary zrywu w fałszywym świetle pragmatycznych korzyści, odzierając je z heoroizmu.

Drugie podejście, nazwijmy je militarnym, jest pragmatyczne. Właściwie w najnowszej kulturze pamięci otworzył je Zychowicz swoim „Obłędem 44”, gdzie bez sentymentów rozprawił się z etosem, zabijając mit. Ten punkt widzenia podkreśla militarny bezsens Powstania, łżeromantyczne cele jego dowódców by „dać światu świadectwo czynem”, w końcu prezent dla Stalina, jakim była zagłada miasta i tysięcy potencjalnych członków elity, czyli taki Katyń 2.0., uczyniony tym razem niemieckimi rękoma.

Jak napisałem te dwa nurty nigdy się ze sobą nie zejdą w dyskusji, bo czynnik etosowy i pragmatyczny nie mają żadnych punktów połączeń. W końcu po latach można jednak zaobserwować powolne narodziny fenomenu kompromisu. I chyba jest on prawdziwym połączeniem niemożliwego – oddania hołdu powstańczej Warszawie ze zdecydowanie krytycznym podejściem do sensowności zrywu: lud warszawski spisał się bohatersko, zawiedli przywódcy.

Rzeczywiście, kiedy się teraz pogrzebie w dokumentach z tamtych dni widać, że chociażby generał Okulicki miał cele powstania wszystkie oprócz militarno-politycznych. Te zaś, jeśli już były, to miały charakter „międzynarodowego PR-u”. Mieliśmy potokami krwi i zagładą miasta wstrząsnąć światową opinią publiczną. Słaba taktyka dla znieczulonej i zmęczonej wojną społeczności międzynarodowej. Za to lud stolicy karnie stawił się na wezwania, choć broni brakowało. W dodatku pomagało w zrywie przeświadczenie (znowu emocjonalne), że trzeba tym Niemcom pokazać za te pięć lat upokorzeń dumnego miasta.

Ale pozostaje z tego coś nie tylko cennego w sensie wyłącznie etosowym, ale i pragmatycznym. Dziś, po latach to znak dla naszych nieprzyjaciół, że trudno im liczyć do końca na polski racjonalizm. Jak przyjdzie co do czego to ruszą chłopcy malowani w bój przegrany. Bez żadnych kalkulacji i będzie to dla wszystkich oczywiste. A ich ośmioletni prawnukowie będą po 70 latach śpiewać na wielkim placu zamordowanego miasta: „Warszawskie dzieci pójdziemy w bój, za każdy kamień Twój, stolico, damy krew”. Można to nazywać upiorną sztafetą przegranych, ale ta pokoleniowa determinacja jest dla mnie ważniejszym gwarantem, że jak przyjdzie co do czego to nikt nawet się nie zawaha, o czym wiedzą i powinni wiedzieć nasze nieprzyjacioły.

I będzie tak jak w przepięknym wierszu Herberta:

„Moja bezbronna ojczyzna przyjmie cię najeźdźco

a droga którą Jaś i Małgosia dreptali do szkoły

nie rozstąpi się w przepaść

  Rzeki nazbyt leniwe nieskore do potopów

  rycerze śpiący w górach będą spali dalej

  więc łatwo wejdziesz nieproszony gościu

Ale synowie ziemi nocą się zgromadzą

śmieszni karbonariusze spiskowcy wolności

będą czyścili swoje muzealne bronie

przysięgali na ptaka i na dwa kolory

  A potem jak zawsze – łuny i wybuchy

  malowani chłopcy bezsenni dowódcy

  plecaki pełne klęski rude pola chwały

  krzepiąca wiedza że jesteśmy – sami

Moja bezbronna ojczyzna przyjmie cię najeźdźco

i da ci sążeń ziemi pod wierzbą – i spokój

by ci co po nas przyjdą uczyli się znowu

najtrudniejszego kunsztu – odpuszczania win”

Jerzy Karwelis

Wszystkie wpisy na moim blogu „Dziennik zarazy”

About Author

7 thoughts on “2.08. Powstanie 3.0

  1. Ja, mieszkanie Śląska, również nie miałem kontaktu z PW, czy z historią tego wydarzenia. Natomiast potem w szkole średniej, gdy już można było dyskutować dowiedziałem się właśnie tego, ze punktu widzenia romantyzmu wojennego, PW tak właśnie przez lata było widziane. Ale z punktu widzenia wojskowości, działań zbrojnych, akcja była totalną klapą. Zginęło nie dość, ze masa mieszkańców, cywili, to jeszcze do tego zrujnowano miasto, które do dziś odczuwa ten ubytek historyczny(mało co jest w stolicy oryginalne). Po wojnie zaś PRL tak do końca nie wiedziało jak się odnieść do tego wydarzenia. Ale jednak jakaś wzmianka była, w porównaniu do wydarzeń katyńskich 1940 roku, które przez 50 lat były przemilczane. Mnie jednak bardziej interesowały losy ludzi osadzony w obozach zagłady, tak jak bracia mojego dziadka, którzy wylądowali w Gros -Rosen tylko za to, że ich ojciec nie podpisał Volkslisty. A potem z niego uciekli(to było w 1940 roku.). I przez 5 lat musieli się ukrywać. To jest dopiero odwaga.

    1. Pan Autor powaznie i rocznicowo, a BMX-y tradycyjnie bzdury wyplatajå, wplatajåc nawet swoje wåtki rodzinne. Rzeczywiscie BMX, to jest wielka odwaga ukrywac sie przez 5 lat w sytuacji gdy schwytanie BMXowych wujow skonczyloby sie natychmiastowå egzekucjå. Przy okazji tez widac kim komentator BMX jest. Skoro braci dziadka scigali, a jego przodka nie bo chyba by sie pochwalil, to pewnie folksliste ktos tam podpisal po drodze.

  2. Dziś, po latach to znak dla naszych nieprzyjaciół, że trudno im liczyć do końca na polski racjonalizm. Jak przyjdzie co do czego to ruszą chłopcy malowani w bój przegrany. Bez żadnych kalkulacji i będzie to dla wszystkich oczywiste.
    Oni to wiedzą i ciągle wykorzystują. Nieprzyjaciele oraz „przyjaciele”. Ci drudzy chyba nawet bardziej.

  3. Miałem lat odiem, kiedy pod wiaduktem na Okopowej przeczytałem na tablicy, w miejscu uświęconym krwią Polaków, że pod tymże wiaduktem Niemcy zabili a potem spalili 10 tysięcy ludzi. Warszawiaków, w tym dzieci, kobiety i starców.
    Miałem lat 28, gdy zrozumiałem, co to w praktyce oznaczało.
    Miałem lat 38, gdy ten napis i ta tablica zniknęły.
    A lat 48, gdy pojąlem, dlaczego.
    Dziś mam odpowiednio więcej i wiem, że NIC nie było warte ICH śmierci. I ze gdybym znalazł się z bronią automatyczną w ręku dzień przed ogłoszeniem daty wybuchu Powstania przed pokojem, w którym siedzieli, pożal się Boże dowodcy AK, decydujący tak GŁUPIO i antypolsko o powstaniu w miescie frontowym, to bym tam wszedł i nawet kosztem własnej śmierci, zabilbym ich wszystkich jak krwi niesyte pluskwy.
    Niestety, mijający czas nie uchronił mnie od pogardy wobec tych durniów, rzucających diamenty na szaniec. Baczyńskich i Gajcych poświeconych za niepiśmiennych szwabskich kiszkojadów spod Monachium.
    Wręcz przeciwnie.
    Bo dziś znów te politycznie omnipotentne durnie mnożą się ponad miarę w Polsce…

    1. Ale mieli fart ci „pozal sie Boze dowodcy”, ze bostonski nie znalazl sie z bronia automatyczna w ich poblizu. Taki sam jak polscy organizatorzy epidemii covida co to ich bostonski zapowiada wieszac.
      Bohaterow w gebie zawsze bylo u nas pod dostatkiem.

  4. W świetle dostępnych (aczkolwiek bardzo trudno dostępnych) zachowanych dokumentów Powstanie Warszawskie to po prostu na zimno zaplanowana operacja unicestwiania najwartościowszych grup Polaków, wykonana rękami Niemców i Ukrainców, zaplanowana gdzieś w trójkącie Waszyngton-Londyn-Moskwa. Polska była już sprzedana Sovietom, trzeba było jeszcze usunąć tych którzy byliby zbyt trudni do ujarzmienia przez nowe władze, a przynajmniej tak ich
    przetrzebić aby już nie byli zdolni do skutecznego oporu. Kluczowe postacie: Rettinger, Okulicki, Chruściel, trzej ewidentni zdrajcy, trzej agenci NKWD. Niejasna (dla mnie) jest postawa Bora-Komorowskiego: dlaczego nie odwołał rozkazu o rozpoczęciu walk, gdy już wiedział że ta walka nie ma sensu i był jeszcze czas aby to szaleństwo zatrzymać?
    Wcześniejsze etapy eksterminacji Polskiej Inteligencji, hasłowo:
    – Sonderaktion Krakau – Niemcy (SS, Gestapo),
    – deportacje na Syberię, Kazachstan – Sovieci (NKWD), tu jednak były szanse na przeżycie,
    – Katyń, Ostaszkowo, etc.., – Sovieci (NKWD)
    – Wołyń – nawet jeśli tych ludzi trudno zakwalifikować do klasycznej inteligencji to trzeba wiedzieć że polska ludność na tamtych terenach w dużym stopniu składała się z rodzin osadników żołnierskich o bardzo patriotycznym nastawieniu ale również o wysokim poziomie edukacji, dużych umiejętnościach gospodarowania – sprawcy eksterminacji – OUN, UPA, ale również lud ukraiński,
    – Zamojszczyzna – Niemcy (SS, Wehrmacht)
    – Powstanie Warszawskie – Niemcy (SS, Wehrmacht) ale też Ukraińcy (SS i inna hołota), była też formacja rosyjska RONA jednak składająca się głównie z kozactwa, czyli znowu tropy prowadzą na ukrainę…

    1. Tak, tak Jaszka. Dokumenty så dostepne, ale bardzo trudno dostepne. Tylko ty do nich dotarles. I wiesz, ze to byla zaglada zaplanowana „gdzies”, oczywiscie nie zdradzisz nam gdzie. No i oczywiscie jak to u ruskiego trolla najwiecej tropøw prowadzi do Ukraincow i na Ukraine. Widac, ze matuszka rossija coraz slabiej przedzie skoro do pisania prop-agitek wysla idiotow w rodzaju Jaszek.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *