21.06. Mało nas, mało nas do pieczenia chleba

2

21 czerwca, dzień 1205.

Wpis 1194

zakażeń/zgonów

31/0

Zamówienie książki w przedsprzedaży w linku poniżej

https://siedmiorog.pl/dziennik-zarazy.html

Wersja audio wpisu

No – książka idzie jak burza. Jak tak dalej pójdzie to trzeba będzie pomyśleć o drugim tomie i mam nań pomysł. Tak jak ten pierwszy jest zapisem przemiany świata zainicjowanej pandemią, to ten drugi może składać się z większych materiałów dotyczących opisu i demaskacji fałszu kluczowych fundamentów pandemicznego kłamstwa. W związku z tym drugi tom będzie mógł stanowić już nie subiektywny opis metamorfozy rzeczywistości, ale w miarę zobiektywizowane, oparte na analizie badań naukowych, podsumowanie danego kowidowego wątku. Od samych początków pandemii, a więc inicjujących panikę modeli Fergusona, poprzez wyjaśnienie fenomenu Bergamo, aż do obalenia podstawowych aksjomatów pandemicznej rzeczywistości zafundowanej: maseczek, całej strategii DDM, lockdownów, taktyki późnego leczenia, tego co zrobiono ze szpitalami, pandemicznej roli mediów, religii Covid-Zero, kpiny testowej, aż po rozwałkę szczepionkozy. Przydać się może posiadanie tego na półce, bo i czas, i władza będą powoli sączyć zapomnienie oraz fałsz co do tych pandemicznych aksjomatów. Ale by wyszedł tom drugi, to pierwszy musi się dobrze rozejść, a więc ciekawych dalszego ciągu zapraszam do jego rozpoczęcia poprzez zamówienie tomu pierwszego. Promocja trwa do końca czerwca, kiedy wychodzi sama książka i zapraszam do skorzystania z niej, bo to okazja do otrzymania egzemplarza z dedykacją.

Ale obiecałem dziś inny temat – kontynuację wczorajszego wątku. Czyli mamy dwa marsze, jeden opisany wczoraj, dziś przejdziemy do drugiego, czyli marszu w obronie życia i rodziny. W kontekście wczorajszym, czyli – dlaczego taka słaba frekwencja? O powodach słabej liczności Marszu Równości pisałem już wczoraj, dziś o marszu antyszczepionkowców. Czyli – czemu i tu słabo.

Na początku jedna uwaga: wydawałoby się, że kwestia szczepionek, ich efektywności, bezpieczeństwa, a zwłaszcza przymusu brania zostanie przez kowid wzmocniona. Do tej pory środowisko antyszczepionkowców było jakąś niszą dla wrażliwych, o której istnieniu mało kto wiedział. Kowid zmienił wszystko, kiedy kwestia szczepienna stała się centrum pandemicznej narracji. Każdy musiał się do tego odnieść i Polacy odnieśli się średnio. Tak z górką licząc to zaszczepiło się około połowy narodu, z tendencją spadkową do kilku procent, rozpoczętą klęską trzeciej dawki. A więc – nawet wedle definicji medialno-medycznych – w gronie antyszczepionkowców wylądowały miliony rodaków. Z tego punktu widzenia marsz powinien być triumfem frekwencyjnym. A nie był.

Nawet po Marszu Tuska, który zgromadził setki tysięcy ludzi pojawił się ten wątek. Komentatorzy z grona koronarealistów utyskiwali, że ci sami ludzie, którzy tłumnie manifestowali swoje wolnościowe ambicje w marszu 4 czerwca nie protestowali, ba – popierali działania władz, nawet te znienawidzonego PiS-u, gdy tę wolność wdeptywano w ziemię. A tu proszę – na Tuska przyszło paręset tysięcy, zaś w sprawie przymusu szczepień – paręset osób. To, że nas bardziej kręcą polityczne emocje, nie zaś realny problem, zwłaszcza w cudownie naiwnej nadziej, że jak się da wy***** ***, to się wszystko samo ułoży, to już nudna oczywistość. Ale zobaczenie tego na ulicach to już konkretne doświadczenie, dowód stanu społecznych priorytetów. Smutnych.

Czemu więc mało nas poszło? Rozkminialiśmy ten fenomen w doborowym gronie, na finale marszu w Parku Skaryszewskim, pod dobre ormiańskie winko (knajpę polecam). Po pierwsze wydaje mi się, że antyszczepionkowa odpowiedź może zostać uznana przez naród za już udzieloną i nie ma co jej ulicznie manifestować. Polacy powiedzieli szczepionce kowidowej NIE i jak widać po statystykach zaczynają wątpić też w inne szczepionki, zwłaszcza te udzielane dzieciom. Przynajmniej tak straszą oficjele.

Po drugie – wydaje się, że, przynajmniej w Polsce, uliczny format manifestowania swoich przekonań nie był zbyt popularny i za całej pandemii. To inne narody szły w wielotysięcznych manifestacjach. Może to mieć kilka wytłumaczeń. Niektórzy mówią, że Polacy skapcanieli, dają się bezwolnie prowadzić gdzie rządzący chcą. Należy pamiętać, że manifestacje uliczne są wyrazem albo buntu, albo… bezradności. Bezradności wobec niedziałającego systemu przedstawicielskiego, bo to on powinien być przełożeniem woli społeczeństwa na działania polityczne. Ale jak ludzie szlifują obcasami bruk, to znaczy, że chcą dokonać jakiegoś skrótu, bo ten przedstawicielski mechanizm nie działa.

Wychodziło by, że niechęć Polaków do manifestacji wynikać może paradoksalnie z… zadowolenia z poziomu systemu politycznego państwa. To znaczy – po co manifestować, skoro nasze interesy są właściwie reprezentowane w ciałach decyzyjnych? Ale wydaje się to wysoce zwodniczą dedukcją. Jak się patrzy na zaufanie do polityki i polityków, to widać, że tak nie jest. Polacy nie manifestują, bo mają akty (i ewentualne słabe rezultaty) własnej ekspresji gdzieś. To zwycięstwo systemu, jak już pisałem, zadowolonego, że sprawy dobra wspólnego są suwerenowi obojętne, zwłaszcza, że – i tu prztyczek do wszystkich polityków – każda z formacji rządzących inaczej to dobro definiowała, czego wynikiem stał się brak pewników Polaków jako wspólnoty. Takimi ludźmi łatwiej jest rządzić, ale tak skonstruowana wspólnota jest słaba, bo nie ma nawet zdefiniowanych własnych więzi.

Pozostaje jeszcze jeden możliwy powód niskiej frekwencji – taktyczny. Antyszczepionkowcy dostają łatwo łatkę fanatycznego ciemnogrodu, który kwestionuje jedno z większych osiągnięć ludzkości, jakim nazywa się szczepionki. Co prawda naród zobaczył co to za cudo, dzięki kowidowej „przymusowej dobrowolności”, ale przekonanie co do dobrodziejstw „innych” szczepionek jest dość powszechne. I nie przebija się do ludu, że głównym postulatem ruchu nie jest zniesienie szczepionek w ogóle, ale zniesienie ich przymusu. Czyli, tak jak z kowidową szczypawką, by każdy mógł sam zdecydować czy takie coś brać, zwłaszcza w stosunku do własnych dzieci. A te załatwia się w pierwszych dniach po urodzeniu, zaś przeciwstawienie się temu przez nowoupieczonych rodziców, to nie tylko obszar karany mandatem, ale gehenna formalnych zastrzeżeń, traktowanych przez system zdrowia jako fanaberie płaskoziemskiej sekty.

I wydaje mi się, że przyszło by więcej ludzi, gdyby wiedzieli, że to jest za wolnością wyboru. To oczywiście wybrzmiało na manifestacji, ale potencjalni jej uczestnicy mogli pozostać w domach, bo – przyznam się, jak i ja – nie wiedzieli, że to jest przeciwko przymusowi, a nie szczepionkom w ogóle.

Tak więc przerobiliśmy obie manifestacje, tak różne od siebie, o czym pisałem wcześniej, że nie ma co ich porównywać. Miały tylko jeden punkt wspólny – niską frekwencję, ale jej powody były jeszcze bardziej skrajnie różne niż ideologiczne hasła wygłaszane podczas przemarszu. Ale dobrze było na nie rzucić okiem, jak na szybki kadr współczesnego stanu czegoś, co kiedyś nazywano opinią publiczną. Okazało się, że na wyrost.     

Napisał Jerzy Karwelis

Wszystkie wpisy na moim blogu „Dziennik zarazy”.

About Author

2 thoughts on “21.06. Mało nas, mało nas do pieczenia chleba

  1. Co do szczepienia w pierwszych dniach w szpitalu – zapewniam, że można tego odmówić, napisać na karteczce, że szczepienia będą w późniejszym terminie. I nikt z mandatem nie wyskoczy, przynajmniej nie od razu. Pokręcą nosem lub nie w szpitalu, ale to nie nowość. Mnie nikt nie zmuszał i nie nagabywał. Serio. 2-3 dni i wychodzisz, do widzenia. W ogóle wiele można po swojemu zrobić w szpitalu, tylko trzeba to konkretnie zakomunikować. Że nie chcę wenflonu jak nie muszę, że nie chcę tego czy tamtego, dla siebie czy dziecka.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *