22.03. Foliarze vs. panikarze, czyli kto idzie pod prąd.
22 marca, dzień 385.
Wpis nr 374
zakażeń/zgonów
2.073.129/49.365
Miałem ostatnio bój spotkaniowy ze znajomym. „Spotkaniowość” polegała na tym, że poprzedni raz widziałem go gdzieś w 3-4 miesiącu pandemii i był to wtedy kowidowo inny człowiek. Teraz jechał wręcz moimi argumentami z „pierwszej fali”, o niepandemiczności koronawirusa i chaosie strategii władz, które w moich ustach wtedy wyśmiewał. Czyli coś mu się przez ten czas zmieniło. Ja, jako już zmęczony tym tematem taktownie milczałem z pewną dozą satysfakcji, jaką ma człowiek nie tyle dlatego, że ktoś się z nim w końcu zgodził, ile dlatego, że to miłe widzieć, jak ktoś przechodzi na stronę logiki i zdrowego rozsądku.
Przypomniał mi się wtedy mój proroczy (za dużo tego, bo w końcu kasandryczę) wpis jeszcze z maja 2020 pt. „Panikarze i foliarze”, w którym zastanawiałem się nad dwoma antagonistycznymi postawami wobec koronawirusa. Teraz widzę, że ten proces podziału się radykalizuje i każda ze stron kowidowego sporu zmienia się ilościowo i jakościowo.
Mój kolega był (jest?) dowodem na rytuał przejścia. Przejścia, które większość przerabia w drodze od początkowego zawierzenia autorytetom (?) co do epidemiologicznej mechaniki wirusa. To początkowe zawierzenie naruszyły dwie rzeczy: eskalowanie paniki przez media, które przesadzają w środkach wyrazu oraz chaos w postępowaniu władz. Co do tego pierwszego to już nawet nie ma co mówić, jak pisałem media w wyścigu konkurencyjnym wynajdują CODZIENNIE nowe rewelacje o kolejnych, dotąd nieznanych, acz śmiertelnych efektach ubocznych wirusa, podstępnych mutacjach, które już wytworzył i kolejnych jego następcach.
Z drugiej strony mamy władze. W Norwegii, która wcale nie epatuje jakąś specyfiką swego postępowania naliczono już ponad 40 zmian państwowej strategii wirusowej. Ciekawe czy to ktoś liczył u nas? I te dwa zmienne czynniki powodują dwie tendencje. Ludzie nie mogą się bać non stop przez pół roku. Mimo tego, że oba wymienione czynniki – władza i media – starają się bardzo w płodozmianie atraktorów. (Atraktor wędkarski jest to środek do nęcenia ryb, by te zachęcić do nabrania się na przynętę). W pierwszym przypadku ludzie swoje początkowe zaufanie w oficjalny przekaz zamieniają na logikę, która kłoci się z kursem rządowo-medialnym, bo nadążyć za nim mógłby chyba jedynie wąż morski, w dodatku kręcący się w kółko.
I taki jest/był mój znajomy. Odmieniony, podekscytowany swą nową rolą, bo widać, że sam do niej doszedł i jest z niej dumny, jak każdy nuworysz. Wręcz przekonywał mnie do argumentów, które – w moim wykonaniu – trzy kwartały temu sam zbijał, co prawda jedynymi argumentami, że świat nie mógłby się tak pomylić. Widzę takich nawróceń setki i tysiące w mediach społecznościowych, tych ludzi przybywa i to głównie z narracją radykalną. Tak to jest w przypadku, kiedy się człowiek orientuje, że wcześniej błądził i chce nadrobić to stanowczością nowej postawy.
Ale mamy i drugą stronę. Zawierzonych. Ta grupa, moim zdaniem, liczbowo topnieje, bo jest poddana ciężkiej próbie nielogiczności. Tę zbiorowość w kupie trzymają w gruncie rzeczy dwie sprawy. Po pierwsze jest to strach, który przecież z samej swej istoty luzuje ze zdrowego rozsądku. A więc by się utrzymać w tej grupie musi być eskalowany i jest. Druga sprawa to wierność swej postawie. Im większy „dług zdrowego rozsądku” tym człowiekowi trudniej się przyznać przed samym sobą na jakiego wała dał się przerobić. No bo nic tu się nie zgadza. Zgadza? No to proszę bardzo.
Maseczki/przyłbice. Kiedyś obśmiewane przez głównych aktorów (minister Szumowski, Gut) teraz wymagane pod groźbą nie bardzo legalnych mandatów, z tym, że kiedyś zalecane przyłbice są już dzisiaj be. Lockdownowa karuzela, która ewidentnie nie działa. Testy, które kwestionuje nawet WHO. Szczepionki, które nigdy nam nie otworzą gospodarki, bo zaszczepieni będą i tak musieli posuwać w maskach. Zaszczepione, ale zamknięte szkoły i służba zdrowia. Odwołane operacje na raka, by zrobić miejsce zakażonym chorobą o promilowej śmiertelności. Czyszczone z chorych szpitalne oddziały, by przyjąć trzecią falę podczas gdy szpital na Narodowym zajęty jest w 25%. W końcu śmiercionośne restauracje i ozdrowieńcze Biedronki, których nawet jednej nie zamknięto z powodu wirusa, podczas, gdy jak ktoś kaszlnął w klasie to zamykano wtedy całe szkoły. Ludzie to widzą. I jedni przechodzą na stronę zdrowego rozsądku, a inni coraz bardziej zaciskają zęby w swym zawierzeniu wystawionym na próbę logiki.
No tak, ale to ekstrema – nuworysze i zatwardziali. A gdzie kowidowo milcząca większość? No mi się wydaje, że ona tak siedzi i patrzy, jednak ruch jest gównie tylko w jedną stronę – przechodzenia na zdrowy rozsądek. I motywatorem nie jest tu wyłącznie logika, ale proste ludzkie zmęczenie. No bo jak pisze mój kolega Paweł Klimczewski – ile można straszyć szczerbate dzieci? Na drugą stronę przechodzą tylko nieliczni i jest to głównie wynikiem własnych doświadczeń. Pełno tego w społecznościowych mediach: siedziałem sobie jako neutralny obserwator wirusa, aż tu nagle zaatakował on mnie (rodzinę, znajomego, celebrytę – niepotrzebne skreślić) i okazało się, że nie ma żartów. A więc uważajcie na siebie, a ja od tej pory potrójna maseczka na twarz i sam się zamykam w domu.
Gdy ktoś chce zobaczyć taki rytuał przejścia powinien przetrenować to na… artystach. Ja wiem, że oni dostali dość poważnie po tyłku, ale publikowanie przez nich kolejnych selfie z wycieczki na Zanzibar nie przysparza im społecznej empatii. Ja już zwracałem uwagę na naiwność tego światka. W marcu 2020 mieliśmy zbiorową piosenkę celebrytów z przekazem „Zostań w domu”, nawołującą naród do samokwarantanny. Niestety przedłużyło się i artyści doszli już sami do konsekwencji swego wcześniejszego przekazu serwując najnowszą piosenkę pod znamiennym tytułem „Co mi Panie dasz, w ten niepewny czas”. Długa to i gorzka droga od promowania zamknięcia (przypominam na 2-3 tygodni) do uświadomienia sobie tego konsekwencji.
I myślę, że tak to będzie. Że coraz więcej nie tyle przekonanych, co zmęczonych ludzi będzie przechodziło na stronę zdrowego rozsądku, za który się płaci dyskomfortem życia w chaotycznym wtedy świecie. Ale co zrobić? Jak już ten diabełek zwątpienia raz szepnie do ucha to ciężko potem oddać się zawierzeniu, w dodatku tak doświadczanemu przez media i władze. Co z tego trendu wyniknie w skali społecznej? Co będzie jak się ci ludzie w końcu policzą, bo na razie wydaje im się, że są mniejszością? Ano nie wiadomo. Na razie mamy stosunki wojenne. Jest oficjalny wróg, przekaz co z nim robić i kto jest winny. I pierwszą ofiarę wojny, którą zawsze jest prawda. Ale głównym problemem jest to, że suweren utracił wszelkie narzędzia wyrażania swojej woli. Jesteśmy świeżo po wyborach, zaś parlamentarne partie ścigają się ze sobą kto ma lepszy pomysł na przykręcenie kowidowej śruby.
Naród w sposób nieodgadniony milczy, z maseczką na twarzy. Co się pod nią kryje? Bo jak pisał poeta:
Bo gdy się milczy milczy milczy
To apetyt rośnie wilczy…
Wszystkie wpisy na moim blogu „Dziennik zarazy”.
Ja to chyba mam pecha, bo ciągle trafiam na kowidian. Np. wczoraj bardzo uprzejma i kulturalna pani poinformowała mnie, że zadzwoniła na policję, bo nie wypełniam swoich obowiązków, tzn. nie wyrzucam ludzi bez masek. Na szczęście chyba widocznie mieli za dużo zgloszeń od kapusiek na raz, bo jakoś nie przyjechali. Pozdrawiam serdecznie.
Tak, donosicielstwo w rozkwicie. W początkowych miesiącach tego cyrku, porównałam sytuację z lat wojny, donoszenia na Żydów, bo roznosili tyfus, z obecną sytuacją. Póki co konsekwencje tych donoszeń są nieporównywalne ale mechanizm taki sam.
Robię zakupy w jednym sklepie, rodzinny biznes, zatrudnionych 9 osób, rodzinna atmosfera…była. Teraz właściciele i pracownicy
na co dzień borykają się z sanepidem (2 donosy), policją (2 donosy), straż miejską, która ostatnio powiadomiła właścicieli, że jak klient zrobi pracownikowi bez maski zdjęcie i złoży donos, to oni będą musieli się tym zająć. Codzienne awantury wśród klientów, o to, że ktoś nie ma maski, o to, że pani ekspedientce zsunęła się maska z nosa. A najgorsze w tym wszystkim jest, że tych donosów i awantur dopuszczają się stali klienci (mała miejscowość, sklep przy bocznej ulicy, klienci z okolicy), którzy do pani ekspedientki mówią po imieniu, którzy uśmiechają się i takie tam tiu ,tiu, tiu a potem dzwonią z donosem.
Skąd się tacy ludzie biorą?
Biorą się ze strachu
Proszę się trzymać
Kowidianie mają się niestety dobrze, czekają na szczepienia jak na zbawienie. Przykro patrzeć, tym bardziej wśród znajomych co to się ich miało za raczej racjonalnych ludzi. Jakiś czas temu na spotkaniu towarzyskim, wieloletni kolega, którego szanowałam ( i w sumie dalej szanuję) za postawę życiową – pracowity, zdolny, itd., sporo osiągnął w życiu – w trakcie rozmowy o sytuacji aktualnej w kraju i na świecie, oraz o zakusach naszych rządzących, rzucił stwierdzeniem- „a może ta komuna nie jest wcale taka zła” zdębiałam z przerażenia – co człowiek oglądając przekazy mediów daje sobie wszczepić w mózgowie? Skwituję, że nie mam ochoty już na towarzyskie pogawędki, niestety nie z nim jednym. Załamać się można.
Do autora dziennika:) super się czyta zapiski, dzięki bardzo
Dzięki za dobre słowo. Damy radę…
Byłem dziś na Jasnej Górze. Pierwszy raz od początku koronacyrku skorzystałem z suszarki do rąk w toalecie. Znalazłem też kropelkę Wody Święconej. Jest nadzieja. Muszą szybko przykręcać śrubę